ROZDZIAŁ 3

Przyszedł punktualnie co do minuty.

Gdy zrobiłam krok do tyłu, by go wpuścić, znów zdumiały mnie jego wzrost i aparycja.

Przypomniałam sobie, że najważniejsze to nie okazywać strachu.

Gdy już dodałam sobie otuchy tym mało odkrywczym filozoficznym stwierdzeniem, okazało się, że nie pozostało mi nic innego jak tylko zachować kamienny wyraz twarzy, który bezstronny obserwator mógł równie dobrze zinterpretować jako ponury.

Przyglądał się moim nielicznym meblom kupionym na wyprzedażach w najdroższych miejscowych sklepach. Starannie je dobrałam i ustawiłam dokładnie tam, gdzie mi pasowały. Ze względu na niewielkie rozmiary salonu zdecydowałam się na rozkładaną dwuosobową kanapę zamiast sofy, fotel z uszakami, małe stoliki, małe obrazy. Telewizor mam też niezbyt duży. Żadnych zdjęć. Są za to książki z biblioteki, wielki stos, pod blatem małego stolika obok fotela.

Zarówno tapicerka, jak i obrazy utrzymane są w dwóch dominujących kolorach: granatowym i jasnobrązowym.

– Jak długo mieszka pani w tym domu? – zapytał Friedrich, gdy zakończył lustrację.

– Kupiłam go cztery lata temu.

– Od Pardona Albee?

– Tak.

– I nabyła go pani tuż po przyjeździe do Shakespare?

– Najpierw go wynajęłam, ale z opcją kupna.

– Co pani właściwie robi? Jak pani zarabia na życie, pani… czy też panno Bard?

Nie obchodzą mnie tytuły ani poprawność polityczna. Nie zdradziłam mu dotąd swojego stanu cywilnego, więc oczekiwał, że go poprawię.

– Sprzątam po domach.

– A oprócz tego?

A więc odrobił zadanie. A może od samego początku znał każdy szczegół mojego życia w Shakespeare? No bo co może mieć do roboty komendant policji w tak małym mieście?

– Niewiele. – Widziałam, że aż go korci, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Uniesione brwi miały mi pewnie zasugerować, że zachowuję się nieuprzejmie, zbywając go tak krótkimi odpowiedziami. Pewnie miał rację. Westchnęłam. – Załatwiam różne sprawy starszym ludziom. Pomagam tym, którzy wyjeżdżają z miasta i nie mogą liczyć na sąsiadów. Robię im zakupy przed powrotem do domu, karmię psy, koszę ogrody i podlewam kwiaty.

– Jak dobrze znała pani Pardona Albee?

– Jak pan już wie, kupiłam od niego ten dom. Sprzątam kilka mieszkań w budynku, którego był właścicielem, ale z najemcami umawiam się indywidualnie. Parę razy sprzątałam też u niego. Co jakiś czas przelotnie go widywałam.

– Czy utrzymywała pani z nim bliższe kontakty?

Prawie wyrwałam się z odpowiedzią, zanim zrozumiałam, że mnie podpuszcza. Zamknęłam usta i odetchnęłam głęboko.

– Nie utrzymywałam z panem Albee bliższych kontaktów.

Mało powiedziane. Właściwie zawsze czułam do niego fizyczną odrazę. Był jakiś taki biały, sflaczały i nieruchawy. Zupełnego braku kondycji nie rekompensowały żadne przymioty ducha.

Friedrich z uwagą przyglądał się swoim dłoniom, a później zaplótł je. Pochylił się ku mnie, wspierając łokcie na udach.

– Wróćmy do zeszłej nocy – zagadnął, rzucając mi nagłe spojrzenie.

Posadziłam go na małej dwuosobowej kanapie, a sama wybrałam uszak. Nie kiwnęłam głową, nie odezwałam się pierwsza. Czekałam.

– Czy zauważyła pani coś niezwykłego? – wyprostował się nagle, patrząc wprost na mnie.

– Niezwykłego.

Starałam się wyglądać na zamyśloną, lecz poczułam, że udało mi się tylko przywołać na twarz znajomy grymas uporu.

– Położyłam się spać koło jedenastej – powiedziałam w końcu pośpiesznie. Była to prawda, chociaż za pierwszym razem nie mogłam zasnąć. – Marie, to znaczy pani Hofstettler, powiedziała mi dzisiaj rano, że na ulicy przy parku zrobiło się spore zamieszanie, ale obawiam się, że nic z tego do mnie nie dotarło.

– Ktoś telefonował do mnie około wpół do trzeciej w nocy – powiedział miękko Friedrich. – Kobieta. Powiedziała, że w parku po przeciwnej stronie ulicy znajdę ciało.

– Naprawdę?

– Naprawdę, panno Bard. Myślę, że coś widziała. Wie, jak ciało znalazło się w parku, i przestraszyła się, bo widziała, kto to zrobił. Boi się tego kogoś. A może pomogła podrzucić zwłoki do parku i zrobiło jej się żal na myśl o tym, że biedak będzie tam leżał przez całą noc, a rano będzie cały mokry od rosy? Myślę więc, że kimkolwiek jest ta kobieta, z jakiejś przyczyny zaniepokoiła się losem doczesnych szczątków Pardona. Bardzo chciałbym z nią o tym porozmawiać.

Czekał.

Zrobiłam wszystko, co się da, żeby przybrać obojętny wyraz twarzy.

Policjant westchnął ciężko.

– Okej, panno Bard. Nic pani nie widziała, nic pani nie wie. Ale jeżeli coś się pani przypomni – jego słowa aż ociekały ironią – proszę do mnie zadzwonić, w dzień lub w nocy.

Komendant Claude Friedrich wzbudzał tak duże zaufanie, że mało brakowało, a zwierzyłabym mu się ze wszystkiego. Pomyślałam jednak o swojej przeszłości. Gdy wyjdzie na jaw, zniszczy spokojną i stabilną egzystencję, jaką stworzyłam dla siebie w miasteczku.

Zorientowałam się, że mam do czynienia z niebezpiecznym człowiekiem. Gdy otrząsnęłam się z zadumy, zauważyłam, że czeka, jak zareaguję na jego słowa. Wiedział, że zastanawiam się, czy czegoś mu nie powiedzieć.

– Do widzenia – powiedziałam i wstałam z fotela, żeby go odprowadzić do drzwi.

Wychodząc, Friedrich wyglądał na rozczarowanego. Ale nic nie powiedział, a w pożegnalnym spojrzeniu popielatych oczu nie było wrogości.

Gdy zamknęłam za nim drzwi na klucz, ni stąd, ni zowąd zorientowałam się, że był chyba dopiero piątą osobą, którą wpuściłam do domu w ciągu ostatnich czterech lat.

We wtorkowe popołudnia o wpół do szóstej zaczynam sprzątanie w gabinecie dentystycznym. Kiedy przeniosłam się do Shakespeare i żyłam z oszczędności (a właściwie z tego, co mi zostało po opłaceniu rachunków za leczenie, których nie pokrywała moja polisa ubezpieczeniowa), musiałam wyrobić sobie markę u klientów. Nieufny doktor Sizemore czekał na mnie, patrzył, jak sprzątam, a gdy wychodziłam, zamykał za mną drzwi. Teraz mam własny klucz i sama dobieram płyny czyszczące. Doktor Sizemore woli taki układ, a ja doliczam ich koszty do rachunku. Wszystko mi jedno, czy używam własnych środków, czy klienta. Tak jak oni, mam swoje ulubione. Chcę być Lily Bard – sprzątaczką, a nie złotą rączką ani dziewczyną do wszystkiego. Nic, co sugerowałoby biznes na dużą skalę.

Nieoficjalnie to, co robię, nazywam Usługami Porządkowymi w Shakespeare.

Gdy podejmowałam decyzję, że będę się utrzymywać ze sprzątania, nie mogłam sobie wyobrazić bardziej bezosobowego zajęcia, jednak wkrótce okazało się, że byłam w błędzie. Nie tylko poznaję osobiste szczegóły z życia moich zleceniodawców (na przykład doktor Sizemore traci włosy i bierze leki przeciwko zaparciom), lecz niekiedy mimo woli dowiaduję się o nich więcej, niż bym chciała.

Czasami podczas pracy zabawiam się, układając teksty do fikcyjnej rubryki dwutygodnika „Shakespeare Journal”. „Ostatnio doktor John Sizemore otrzymał fakturę za prenumeratę bogato ilustrowanych czasopism – i wcale nie były to magazyny poświęcone tematyce medycznej – więc gdzieś je musi ukrywać… Jego recepcjonistka Mary Helen Hargreaves [w miejscowym dialekcie jej imię brzmiało Heln] maluje w pracy paznokcie, a podczas przerwy na lunch czyta angielskie powieści kryminalne… Pielęgniarka Linda Gentry skończyła dziś serię pigułek antykoncepcyjnych, a więc kiedy następnym razem przyjdę sprzątać, w koszu znajdę tampaksy”.

Kogo jednak mogła zaciekawić taka rubryka? Tego rodzaju informacje same w sobie nie interesują nikogo, chociaż byłam jedną z pierwszych osób, które wiedziały, że Jerri Sizemore wystąpiła o rozwód (list od adwokata leżał otwarty na biurku Johna Sizemore'a), a w zeszłym tygodniu odkryłam, że Bobo Winthrop uprawiał z kimś bezpieczny seks, podczas gdy jego rodzice balowali w ekskluzywnym ośrodku rekreacyjno-sportowym za miastem.

Wiem bardzo wiele o wielu ludziach, nigdy jednak nie przyszłoby mi do głowy dzielić się tym z kimkolwiek. Ale śmierć Pardona Albee… – pewnie kiedyś będę musiała o niej opowiedzieć.

Podświadomie czułam, że będzie to oznaczać kres mojego dotychczasowego życia.

Może i nie jest usłane różami, ale tylko takie mi zostało. Poza tym jest znośne. Próbowałam innych, ale to odpowiada mi najbardziej.

Skończyłam pracę o wpół do ósmej. Starannie zamknęłam drzwi na klucz i wróciłam do domu. Na kolację przygotowałam pierś z kurczaka, brokuły z parmezanem i zagryzłam bułką. Posprzątałam w kuchni, posnułam się bez celu po domu, próbowałam przeczytać książkę z biblioteki, zatrzasnęłam ją z hukiem, a na koniec włączyłam telewizor.

Zapomniałam spojrzeć na zegarek i niechcący trafiłam na wiadomości. Przed moimi oczami rozgrywały się dantejskie sceny: kobiety trzymały krzyczące z przerażenia dzieci, wybuchały bomby, ulice były zasłane bezwładnymi ciałami w objęciach śmierci. Zobaczyłam twarz jednej ze zrozpaczonych kobiet, której rodzina znajdowała się pod gruzami, i zanim zdążyłam zmienić kanał, po twarzy pociekły mi łzy.

Od lat oglądanie programów informacyjnych jest ponad moje siły.

Загрузка...