Nie pojechałam do szpitala, lecz znalazłam się w areszcie domowym.
Komendant policji wydal mi zakaz wychodzenia z domu przez tydzień. Przekonał panią Hofstettler, by zatelefonowała do wszystkich moich klientów i wyjaśniła (jakby już nie wiedzieli!), że zostałam trochę poturbowana, a mój powrót do zdrowia zajmie nieco czasu. Miała im też przekazać wiadomość, że nie spodziewam się od nich pieniędzy, skoro nie pracuję. Nie wiem, czy jej się udało, bo wszyscy oprócz Winthropów przysłali mi czeki, co dało mi trochę do myślenia. Nie zapomniał o mnie Bobo – przyniósł kosz z owocami. Powiedział, że to od matki, lecz ja byłam pewna, że kupił je sam.
Marshall naprawdę wyjechał z miasta, a więc mnie nie unikał. Zadzwonił z Memphis i powiedział, że jego ojciec miał atak serca. Razem z resztą rodziny dyżurowali na zmianę pod salą szpitalną, czekając na rozwój wydarzeń. Opisałam mu swoje obrażenia ze szczegółami i zapewniłam kilkakrotnie, że nic mi nie będzie. Wyjaśniłam też, czym i jak się leczę. Chyba po jakimś czasie udało mi się go przekonać, że przeżyję. Telefonował do mnie co drugi dzień. Pewnego dnia z zaskoczeniem odebrałam kwiaty z jego imieniem na bileciku. Wymownie milczał, kiedy mu powiedziałam, że jest ze mną Claude, kiedy znów zatelefonował do mnie pewnego wieczoru.
Pani Rossiter przyszła w odwiedziny ze swoim przeklętym psiskiem. Claude powiedział jej, że śpię.
Zajrzała też doktor Carrie Thrush.
– Powinna pani leżeć w szpitalu – zawyrokowała surowo.
– Nie mogę – mówiłam. – Moje ubezpieczenie nie pokryje wszystkich kosztów.
Nie wracała już do tematu, bo nie chciała mnie wypytywać o stan moich finansów, lecz wszystkie leki, które mi przynosiła, znajdowały się w opakowaniach reklamowych.
Claude odwiedzał mnie codziennie. Pojechał ze mną karetką do szpitala, w ślad za ambulansem wiozącym T. L.
Postrzelił go w nogę.
– Chciałem go walnąć rękojeścią pistoletu w głowę – wyjaśnił, kiedy czekaliśmy na lekarza na izbie przyjęć. Cieszyłam się, że w ten sposób odwraca moją uwagę od bólu, więc nie skompromitowałam się i nie jęczałam. – Nigdy wcześniej do nikogo nie strzelałem, a przynajmniej nie tak, żeby trafić.
– Mhm – mruknęłam, koncentrując się na brzmieniu jego głosu.
– Ale byłem pewien, że trafię ciebie zamiast niego, a nie chciałem zrobić krzywdy komuś, kto jest po mojej stronie.
– Miałam szczęście.
– Więc musiałem do niego strzelić. – Uniósł rękę i pogłaskał mnie po plecach. Bolało jak diabli, ale nie zareagowałam.
– Skąd się tam wziąłeś? – spytałam po długiej chwili milczenia.
– Przez cały zeszły tydzień prawie nie spuszczałem oka z kampera.
– No nie – powiedziałam, myśląc, że moje natchnienie na nic się nie zdało.
Claude rozwiązał zagadkę całe wieki przede mną.
– Myślałem, że ktoś inny zabił Pardona. Uznałem, że Yorkowie nie chcieli nikomu powiedzieć, że ciało Pardona było w ich kamperze, ale sami go tam nie ukryli.
– Zasłony – wtrąciłam.
– Zasłony? Jakie zasłony?
Właśnie wtedy do pokoju zabiegowego wszedł lekarz z izby przyjęć i kazał Claude'owi wyjść za przepierzenie. Ten sam, który przed chwilą odesłał T. L. do sali operacyjnej. Wytrzeszczył oczy, kiedy zobaczył moje blizny, ale ten jeden raz nic mnie to nie obeszło.
– Pani zdjęcia – oznajmił.
– I co?
– Nie widać żadnych złamań – stwierdził, jakby to była najbardziej zdumiewająca rzecz pod słońcem. – Ale ma pani silnie naciągnięte mięśnie i jest bardzo potłuczona. Na szczęście widać, że dużo pani trenuje, więc oprócz tego nic pani nie jest. Położyłbym panią w szpitalu na dzień lub dwa na obserwację. Co pani na to?
Przypatrywał mi się uważnie zza okularów, których szkła odbijały silny blask sufitowej lampy. Włosy miał schludnie związane w koński ogon.
– Wolę do domu – wystękałam.
– Ma pani kogoś, kto się panią zajmie?
– Ja – zagrzmiał Claude zza przepierzenia.
Otworzyłam usta, by zaprotestować, lecz doktor stwierdził:
– Więc dobrze, jeżeli ma pani opiekę… Ale ostrzegam, przez kilka dni nie dojdzie pani sama nawet do łazienki.
Patrzyłam na niego zaniepokojona.
– Ma pani parę urazów, które jeszcze się goją. Mam wrażenie, że nie unika pani kłopotów – zauważył lekarz, zakładając długopis za ucho.
Usłyszałam prychnięcie Claude'a.
W szpitalu dostałam kilka tabletek przeciwbólowych, a doktor Thrush zajrzała do mnie i uzupełniła zapas. Claude okazał się nadspodziewanie dobrym pielęgniarzem. Potężne dłonie pielęgnowały mnie zaskakująco delikatnie. Już wcześniej wiedział o bliznach z protokołu policyjnego z Memphis i dobrze, bo nie mogłabym ich ukryć przed kimś, kto pomagał mi się myć. Pomagał mi też kuśtykać do toalety i zmieniał pościel. Jedzenie, które wcześniej zamroziłam, bardzo się przydało, bo nie mogłam ustać na tyle długo, by cokolwiek ugotować, a kiedy byłam sama, mogłam je po prostu podgrzać.
Kilkakrotnie Claude zamawiał posiłki do domu. Jedliśmy wspólnie, za pierwszym razem w mojej sypialni, na zaimprowizowanym stoliku do łóżka. Następnym razem usiadłam przy stole, chociaż bardzo mnie to zmęczyło.
Opuchlizna prawie zeszła, a odcień sińców zmienił się z czarnego i niebieskiego w niezdrowy odcień zieleni i żółci, kiedy wreszcie zaczęliśmy rozmawiać o Yorkach.
– Skąd wiedziałeś, co się dzieje? – zapytałam.
Czułam się lepiej. Właśnie zażyłam pigułkę przeciwbólową, wykąpana leżałam spokojnie w czystej pościeli, udało mi się nawet uczesać. Ręce położyłam wzdłuż ciała, trochę senna i odprężona. W tamtym obfitującym w wydarzenia tygodniu nic lepszego nie mogło mnie spotkać.
– Po kilka razy analizowałem wszystkie zeznania. Zrobiłem sobie rozkład zajęć i listę alibi wszystkich osób, zupełnie jak w programie telewizyjnym o przestępcach – mówił z wygodnie wyciągniętymi przed siebie nogami i z palcami zaplecionymi na brzuchu.
Przyniósł sobie fotel do mojej sypialni.
– Dość długo moim głównym podejrzanym był Marcus – kontynuował. – Tylko że po prostu nie mógł tak sobie wyjść z pracy. Miał zbyt wielu świadków. Tak samo Deedra. Nie było jej w pracy może przez pół godziny, a kiedy do parku podrzucono ciało Pardona, była na randce. Kiedy mi wreszcie o tym powiedziałaś – tu posłał mi pełne wyrzutu, lecz łagodnie spojrzenie – mogłem ją wyeliminować. Marie Hofstettler jest zbyt stara i słaba. Nie mogłem wykluczyć Norvela ani Toma O'Hagena. Ale w chwili zabójstwa Tom był zajęty, a Jenny pracowała przy dekoracjach do wiosennego balu w klubie za miastem. Tłumy świadków, więc ona też nie mogła zabić Pardona. Po kilku dniach wykluczyłem również ciebie.
– Dlaczego?
Tabletki przeciwbólowe najwyraźniej zaczynały działać, więc jego odpowiedź umiarkowanie mnie interesowała.
– Chyba dlatego, że zabiłabyś tylko po to, żeby twój sekret nie wyszedł na jaw. A kiedy wypsnęło mi się, że wiem o wydarzeniach w Memphis, nie próbowałaś mnie zabić.
Trochę mnie tym rozbawił. Uciekłam wzrokiem w kąt pokoju.
– Został jeszcze Norvel – powiedziałam cicho.
– Chyba że Yorkowie wcześniej wrócili do domu.
– Ja obstawiałam Norvela.
– Jednak on trochę mi nie pasował. Miałem wrażenie, że do czegoś takiego trzeba więcej sprytu. Chociaż z drugiej strony wszystko wskazywało na niego. Pijany Norvel nie mógł się zdecydować, gdzie ukryć ciało, więc przenosił je z miejsca na miejsce. Przepatrzyliśmy wszystkie mieszkania w budynku.
Nie miałam zamiaru zadawać więcej pytań.
– Nigdzie nie było śladów ciała. Pardon trochę krwawił z ust. Nie było żadnych włosów, a jedyne włókna znalezione na jego ciele pochodziły z bawełnianej tkaniny w kolorach ciemnoczerwonym, jasnym odcieniu złota i błękitnym.
– Zasłony z mieszkania Alvy – mruknęłam.
– Nie miałem pojęcia o zasłonach – odparł Claude. – Ale w żadnym mieszkaniu nie zauważyłem niczego, co pasowałoby do nitek.
Przypomniałam sobie, jak rozglądał się po moim domu, gdy znalazł się w nim po raz pierwszy. Szukał czegoś kojarzącego się ze śladami.
– Przeszukaliśmy garaże, żeby sprawdzić, w którym mogło być ciało. Bez rezultatu. Tego samego dnia zauważyłem, że tam zaglądasz, i zastanawiałem się, co knujesz.
– Skąd mnie zauważyłeś?
– Z mieszkania Pardona. Siedziałem w nim przez kilka dni i co noc. Obserwowałam ludzi, czym się zajmują, i próbowałem wpaść na pomysł, co z tym wszystkim zrobić.
Zdecydowanie czułam się coraz bardziej senna.
– W dniu, w którym znaleziono ciało Pardona, przeszukaliśmy kosze na śmieci.
Uśmiechnęłam się do siebie.
– Zaglądaliśmy do każdego mieszkania. Przez dzień albo dwa śledziliśmy wszystkich, a potem tylko Norvela i Yorków.
– Z Norvelem jakoś wam nie wyszło.
– Cholera, Lily, facet wychodzi na spacer i skąd mamy widzieć, że trzyma w kieszeni kominiarkę? Kij od miotły musiał schować wcześniej gdzieś przy ogrodzeniu. Nigdy go nie widziałem z czymś takim.
– A jak to się stało, że tak szybko znalazłeś się na dole? Nie spałeś czy umyślnie ściągnąłeś koszulę?
– Tak – przyznał, wyglądając na zakłopotanego. – Pomyślałem, że lepiej będzie, jeżeli wszyscy pomyślą sobie, że zbudziły mnie krzyki Norvela.
– Więc obserwowałeś i jego, i Yorków.
– Wiedziałem, że Deedra wspominała o kamperze, chociaż z drugiej strony mogło jej się coś pomylić. Codziennie po kilka razy przyjeżdża i wyjeżdża. Ale tym razem miałem wrażenie, że wie, co mówi. Nie mogłem za bardzo się dopytywać, bo nawet ona zorientowałaby się, co w trawie piszczy, ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej wydawało mi się możliwe, że Yorkowie wrócili wcześniej. Zatelefonowałem do sądu w hrabstwie Creek. Rozprawa Harleya Dona Murrella skończyła się na tyle wcześnie, że mogli zdążyć wrócić do domu. Wspomniałem o tym mimochodem, kiedy rozmawiałem z ich córką, a ona mi powiedziała, że wyjechali o pierwszej, zaraz po lunchu, zbyt poruszeni, żeby zostać choćby chwilę dłużej. Alva i T. L. mówili, że zatrzymali się przy pchlim targu w Hillside i trochę pospacerowali, żeby rozprostować nogi, ale jeżeli to nie była prawda, mogli tutaj dotrzeć już przed trzecią.
– Dotarli. Alva zdążyła podlać kwiaty w kuchni. Ziemia była wilgotna, kiedy zajrzałam do nich o trzeciej – wtrąciłam. – Rolety w jej sypialni były zwinięte. To były pierwsze rzeczy, które zrobiła po przyjeździe do domu. A zasłony w ich salonie były ściągnięte. Nie zauważyłam tego w poniedziałek, dopiero we środę. Myślałam, że Alva zaczęła wiosenne porządki, ale jak widać T. L. owinął nimi ciało.
Tego wszystkiego domyśliłam się sama.
Claude założył długie ręce za głowę i wrócił do poprzedniej pozycji.
– Alva powiedziała mi dzisiaj, że kiedy wrócili do Shakespeare, weszła do mieszkania ze swoją walizką i zostawiła TL., który rozpakowywał resztę rzeczy. Podlała kwiaty i zwinęła rolety. – Zasalutował, wyrażając uznanie dla mojej przenikliwości. – Na zewnątrz usłyszała głosy. Drzwi do ich mieszkania były otwarte, podobnie jak do mieszkania Pardona. T. L. zajrzał do niego, żeby mu zapłacić. Albee dowiedział się o procesie i wyroku od kolegi w hrabstwie Creek, ale zamiast pocieszyć Yorków, wolał zacytować to, co żona Murrella mówiła o wnuczce Yorków. Po najgorszym dniu swojego życia T. L. nie mógł tego znieść. Doszło do kłótni, po czym T. L. uderzył Pardona w twarz. Pardon wpadł na tapczan, a T. L. rzucił się na niego. Chciał go trafić w szczękę, ale Pardon w ostatniej chwili poślizgnął się, więc z całej siły trafił go w szyję. Cios zmiażdżył gardło Pardona.
– A ciało przenieśli do kampera – dopowiedziałam.
– Tak. T. L. wpadł do mieszkania, minął Alvę, nie pytając jej o zdanie, zdarł zasłony i pobiegł z powrotem do mieszkania Pardona. Alva poszła za nim. Owinięte zasłoną ciało ukryli w kamperze. Właśnie wtedy wypadły mu klucze. Trochę pojeździli z ciałem dookoła. Zupełnie stracili głowę. Nie mogli się zdecydować, co dalej robić. Yorkowie nigdy w życiu nie złamali prawa. Mieli zamiar podrzucić ciało przy jakiejś bocznej drodze, żeby nikomu nie przyszło na myśl, że zamordował go któryś z mieszkańców bloku. Ale gdy się zorientowali, że skoro nikt nie widział ich powrotu, będą mogli sobie stworzyć lepsze alibi, jeżeli ciało zostanie znalezione bliżej bloku. Kiedy jeździli z ciałem, Tom poszedł do mieszkania Pardona, żeby zapłacić czynsz. Drzwi otwarte, nie ma właściciela. Potem Yorkowie wrócili, podjechali pod tylne wejście, otworzyli drzwi kampera i wnieśli ciało Pardona z powrotem do jego mieszkania.
– Dlaczego nie słyszeli, jak Deedra pukała do jego drzwi? – zapytałam.
– Alva dostała mdłości – wyjaśnił Claude, przyglądając się swoim dłoniom. – Musiała pobiec do siebie do toalety, a T. L. poszedł razem z nią. W tym samym czasie Deedra wyjechała do pracy. Nie wiedzieli, że zauważyła ich kampera. Miała dużo szczęścia. Gdy Alva lepiej się poczuła, znów wyjechali. Nie pomyśleli o tym, jak pozbyć się zasłon, w które zawinięty był Pardon. Kiedy wpychali go do auta, nie pomyśleli o nitkach z zerwanej kieszeni. Nie pomyśleli o ludziach płacących czynsz, którzy dziwili się nieobecności właściciela bloku. Nie mogli zatrzasnąć drzwi do mieszkania Pardona, bo musieli dostać się do niego z powrotem, a kluczy nie mogli znaleźć. Wygląda na to, że mieli straszny mętlik w głowie. Wrócili do domu mniej więcej o tej porze, o której planowali – między siódmą i ósmą wieczorem. Wypakowali resztę bagaży i przenieśli je do mieszkania. Po naradzie postanowili, że ciało podrzucą gdzieś w pobliżu bloku, w miejscu, do którego Pardon mógł pójść na piechotę – żeby zasugerować, że właśnie tam natknął się na bandytę. Uznali, że najlepsze do tego celu będzie arboretum. To pewnie jedyna rozsądna decyzja, jaką wtedy podjęli. T. L. pamiętał o twoim wózku z pojemnikami na śmieci. Widział, jak stawiasz go przy krawężniku w dniach, w których wywożono śmieci. Wpadł mu w oko. Czekał więc, nie sądząc, by ktokolwiek w Shakespeare tak długo nie kładł się spać. I prawie miał rację.
– Kiedy stwierdziłeś, że to nie był Norvel?
– Wtedy, kiedy zobaczyłem, jak T. L. wyskoczył na ciebie z kampera. – Uśmiechnął się do mnie, żartując z siebie. – Myślałem, że Norvel ukrywał ciało w kamperze, a Yorkowie bali się, że będą w to zamieszani, i dlatego zacierali ślady. Nie chciałem, żeby to oni okazali się sprawcami.
– Wiedziałam, że to Yorkowie – powiedziałam spokojnie. – Ze względu na zasłony.
– Domyśliłaś się, kiedy zniknęły?
– Jeżeli z salonu zniknęły zasłony, musiał być jakiś powód. Tylko T. L. mógł je ściągnąć. Gdyby Alva wiedziała, co planuje jej mąż, wzięłaby raczej prześcieradło albo obrus, na co zwróciłabym uwagę. Ale nie zwróciłam uwagi na zasłony – powiedziałam sennie. – Poza tym zauważyłam, że ktoś podlał rośliny.
– Dlaczego… dlaczego poszłaś do kampera?
– Chciałam zobaczyć, co jest w środku – odpowiedziałam.
Oczy same mi się zamknęły.
– Aha, jeszcze jedno – wymamrotałam niewyraźnie, zmuszając się do otwarcia oczu. – Nie wiedziałeś, że T. L. jest w środku?
– Wiedziałem – odparł, starając się, by w jego głosie nie pobrzmiewała złość na mnie. – Czekałem, aż wyjdzie z jakimś dowodem. Nie mógł go zniszczyć w aucie, więc musiał zabrać ze sobą do mieszkania. Nie dostałbym nakazu rewizji kampera, bo nie miałem wystarczająco mocnych poszlak.
– Okej. Wiem już wszystko.
– Zostało jeszcze jedno.
– Mhm?
– A kajdanki na schodach u Drinkwaterów? A zabity szczur?
– Ach, to Thea. Byłam tego pewna od chwili, gdy Marshall opowiedział mi o jej sekrecie. Twoje słowa tylko to potwierdziły. Zorientowałam się, że zagroziłeś śmiercią całej załodze komendy, jeżeli pisną chociaż słówko o tym, co mi się stało. Z tym że Tom David zdążył już wszystko wypaplać swojej ukochanej. Zabronił jej mówić o tym komukolwiek innemu. A ona wiedziała i miała ochotę mnie podręczyć. Kiedy się tego domyśliłam, przestałam się przejmować, bo z Theą sobie poradzę.
Spojrzałam na Claude'a półprzytomnie.
– O jej sekrecie? – podchwycił z nadzieją. – To Thea Sedaka ma jakieś sekrety?
– Może kiedyś ci o nich opowiem – obiecałam.
– Podobno jutro wraca Marshall – dodał Claude, kiedy prawie zasypiałam. – Co zrobisz?
– Pójdę spać – wymamrotałam i zasnęłam.