ROZDZIAŁ 7

Obudziłam się w radosnym nastroju, co było u mnie stanem tak rzadkim, że przez kilka minut nie bardzo wiedziałam, co się dzieje. Przeciągnęłam się w łóżku. Dawno nie czułam się obolała w taki sposób. Skoro dzień wcześniej tak dobrze mi się trenowało (na myśl o tym uśmiechnęłam się znacząco), postanowiłam zrobić kilka pompek w domu zamiast w Body Time. Nastawiłam ekspres do kawy, a potem poszłam do pokoju treningowego, położyłam się i szybko zrobiłam pięćdziesiąt pompek. Po kąpieli włożyłam zwykły strój roboczy – luźne dżinsy i T-shirt.

Nie miałam pojęcia, dlaczego niektórym kobietom wydaje się, że w obcisłych dżinsach będzie im się łatwiej bronić albo sprzątać dom.

Wzięłam z ganku gazetę i usiadłam nad płatkami i kawą. Czułam się tak niesamowicie odprężona i zadowolona, że prawie nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić.

Przyłapałam się na tym, że wyglądam przez kuchenne okno i uśmiecham się do pogodnego poranka. Dobry seks naprawdę korzystnie wpływa na podejście do życia – pomyślałam. I nie chodziło tylko o cudowne doznania, lecz także udane zakończenie, bez ataku paniki i fali odrazy ze strony partnera.

Zastanawiałam się, czy Marshall dziś do mnie zadzwoni. Co będzie wieczorem na zajęciach? Bezwzględnie zdusiłam te myśli w zarodku. Będzie, co ma być. Łączy nas dobry seks i nic więcej. Ale co szkodzi powspominać?

Spojrzałam na zegarek, a potem niechętnie przygotowałam przybory: wiadro na kółkach ze środkami czyszczącymi i szmatami, następnie wyruszyłam wykonać pierwsze zlecenie tamtego dnia – posprzątać mieszkanie Deedry Dean.

O ósmej Deedra powinna być już w pracy. Mimo to przed przekręceniem klucza w zamku zastukałam ostrzegawczo do jej drzwi. Nie skończyła jeszcze porannej toalety. Nie pierwszy raz się spóźniała.

Chodziła z lokówkami na głowie. Oprócz nich miała na sobie tylko czarną koronkową halkę. Marcus Jefferson wychodził właśnie ze swojego mieszkania, gdy Deedra otworzyła swoje. Zadbała o to, by dobrze się jej przyjrzał w negliżu. Weszłam do środka i gdy się odwracałam, by zamknąć drzwi, udało mi się dostrzec wyraz twarzy Marcusa. Wyglądał na trochę… zdegustowanego, ale podnieconego zarazem.

Pokręciłam głową. Deedra pokazała mi język, a potem wpadła z powrotem do łazienki, żeby skończyć nakładać makijaż. Z ogromnym wysiłkiem powstrzymałam się, by nie dać jej w twarz w nadziei, że umysł tej kobiety wreszcie zaskoczy. Gdzieś w jej głowie muszą się tlić jakieś resztki inteligencji, skoro dotąd nie wyrzucono jej z pracy, w której przecież musi coś robić.

– Lily! – zawołała z łazienki, gdy ponuro przyglądałam się bałaganowi panującemu w jej mieszkaniu. – Czy jesteś rasistką?

– Nie, raczej nie – odkrzyknęłam, z przyjemnością wracając myślą do umięśnionego ciała Marshalla. – Kłopot polega na tym, że nie myślisz poważnie o Marcusie, tylko się zabawiasz. Poza tym sypianie z czarnym to nadal delikatna sprawa. Lepiej, żebyś myślała o nim poważnie. W przeciwnym razie co powiesz, kiedy ludzie zaczną cię obgadywać?

– On też to robi dla zabawy – odpowiedziała Deedra, wyglądając na chwilę zza drzwi.

Jeden policzek miała uróżowany, a drugi naturalnie biały.

– Czas zrobić coś zupełnie bez sensu – mruknęłam i zaczęłam składać wszystkie magazyny i listy porozrzucane po stoliku.

Na chwilę zastygłam. Przyganiał kocioł garnkowi? Nie – stwierdziłam z pewną ulgą – to, co robiliśmy z Marshallem, coś dla nas znaczyło. Jeszcze nie byłam pewna co. Ale wiedziałam, że tak było.

Zajęłam się swoimi obowiązkami, jakby Deedry nie było w mieszkaniu, żałując, że jest inaczej. Kończyła toaletę, bez przerwy nucąc, śpiewając i paplając do siebie, co w niemożliwy do opisania sposób działało mi na nerwy.

– Myślisz, że co z nami będzie po śmierci Pardona? – zapytała, zapinając czerwoną sukienkę w czarne pasy. Równocześnie wsunęła stopy w dobrane kolorystycznie czółenka.

– Jesteś trzecią osobą, która mnie o to pyta – odparłam rozdrażniona. – A niby skąd mam wiedzieć?

– Po prostu uważamy, że wiesz wszystko – powiedziała Deedra rzeczowo. – I trzymasz gębę na kłódkę, to twoja zaleta.

W odpowiedzi tylko westchnęłam.

– Z Pardona był kawał sukinsyna – kontynuowała tym samym tonem. – Zawsze się mnie czepiał. Zawsze gdzieś się kręcił, zawsze wypytywał, co słychać u mamy, jakby musiał mi przypomnieć, kto za mnie płaci czynsz. Kiedy umawiałam się z jakimś białym dobrze sytuowanym gościem – prawnikiem, lekarzem albo prezesem banku – zawsze mi gratulował. Jakby mnie przestrzegał, żebym nie zeszła na złą drogę.

Sama bym spróbowała, gdybym przypuszczała, że może to odnieść jakiś skutek – przyznałam w duchu. Teraz, kiedy Pardon nie żył, mogła sobie z niego żartować, lecz kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, śmiertelnie się przestraszyła, kiedy wspomniałam, że mógł przeszukać jej mieszkanie.

Zapięła ostatni guzik sukienki, a potem wróciła jeszcze do lustra w łazience, żeby nadać ostateczny szlif artystycznie zmierzwionym blond włosom.

Po chwili znów usłyszałam jej charakterystyczny nosowy głos:

– Kiedy w poniedziałek po południu poszłam do tego starego pierdziocha, żeby mu zapłacić – nagle zaczęłam zwracać uwagę na jej słowa – miałam go prosić, żeby przypadkiem nie puścił pary z gęby o mnie i Marcusie. Ale spał wtedy na tapczanie.

– O której godzinie? – spytałam, próbując nadać głosowi obojętne brzmienie.

– Hm… mniej więcej o wpół do piątej – odpowie działa z roztargnieniem. – Wyrwałam się z pracy na kilka minut. Zapomniałam mu zanieść czek w przerwie na lunch, a wiesz, jak mu zależy, żeby wszystkich skasować przed piątą.

Zrobiłam parę kroków w głąb korytarza, żeby zobaczyć jej odbicie w lustrze. Konturówką poprawiała brwi.

– Czy w jego mieszkaniu nie zauważyłaś niczego podejrzanego?

– To u niego też sprzątałaś? – zaciekawiła się, odkładając kredkę. Zadowolona z efektów swojej pracy, ruszała się szybciej, zbierając rzeczy. – Faktycznie, tapczan stał tyłem do drzwi, nie tam, gdzie zwykle. Ale był na rolkach. Jednym końcem dotykał stolika, a dywan był cały pofałdowany.

– Weszłaś do środka i dobrze się rozejrzałaś, co?

Stanęła w bezruchu, sięgając po torebkę leżącą na stoliku przy drzwiach.

– Chwileczkę – powiedziała. – Posłuchaj, Lily, weszłam do środka dopiero wtedy, kiedy nie zareagował na pukanie. Pomyślałam, że jest gdzieś w drugiej części mieszkania, skoro drzwi były otwarte. Wiesz, że zawsze był w domu w dniu, kiedy przypadały wpłaty czynszu. Pomyślałam, że to dobra okazja, żeby z nim pomówić. Powinnam była sobie odpuścić. Przez cały dzień miałam pecha – najpierw samochód nie chciał zapalić, potem opieprzył mnie szef, a kiedy wracałam, o mało nie wpakowałam się w kampera Yorków. W każdym razie wydawało mi się, że usłyszałam w mieszkaniu jakiś odgłos, więc otworzyłam drzwi. Leżał na łóżku i spał jak suseł. Więc zostawiłam czek na biurku, bo zauważyłam, że kilka już tam jest. Powiedziałam coś dosyć głośno, żeby go obudzić, a potem wyszłam.

– On nie spał – powiedziałam. – Już wtedy nie żył.

Deedra otworzyła usta ze zdumienia. Jej szczątkowy podbródek znikł zupełnie.

– O nie – szepnęła. – Nawet przez myśl mi nie przeszło… Po prostu stwierdziłam, że śpi. Jesteś pewna?

– Absolutnie pewna – odparłam, chociaż nie miałam pojęcia, jak to pogodzić ze słowami Toma O'Hagena, który zeznał, że mniej więcej godzinę wcześniej widział mieszkanie Pardona w takim samym stanie, ale ciała nie zauważył.

– Musisz o tym powiedzieć policji – poradziłam.

Deedra jakby zastygła w odrętwieniu.

– Już to zrobiłam – powiedziała nieprzytomnie. – Ale o tym nikt mi nie powiedział. Jesteś pewna?

– Jestem pewna.

– Więc dlatego mnie nie usłyszał, chociaż mówiłam dość głośno.

– Powiedziałaś policji, o czym chciałaś rozmawiać z Pardonem?

Rzut oka na mały złoty zegarek sprawił, że wystrzeliła jak z procy.

– O cholera! Nie, powiedziałam im tylko, że poszłam zapłacić czynsz. – Chwyciła klucze, a potem przejrzała się jeszcze raz w dużym lustrze nad łóżkiem. – I ty też pamiętaj, żebyś nie pisnęła ani słowa! Co ich obchodzi moje życie osobiste?

Po wyjściu Deedry miałam wiele do przemyślenia.

O wpół do piątej plus minus piętnaście minut ciało Pardona Albee leżało na tapczanie w jego mieszkaniu. Ale o trzeciej go tam nie było. Tom wszedł przez uchylone drzwi i zastał w pokoju bałagan, coś jakby ślady walki.

W takim razie gdzie morderca przechował ciało, zanim przewiózł je do arboretum?

Gdy mieszkanie Deedry znów nadawało się do użytku, spakowałam swoje przybory, a potem starannie zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Nie chciałam więcej słuchać oskarżeń Deedry, jak w ubiegłym tygodniu. Powoli zeszłam po schodach do O'Hagenów. Sprzątałam u nich w piątkowe przedpołudnia.

Drzwi otworzyła mi Jenny, więc zorientowałam się, że wczoraj pracowała na drugiej zmianie. Po zamknięciu restauracji jedno z nich – to z nocnej zmiany – zwykle wracało do domu o jedenastej albo dwunastej i odsypiało zarwaną noc następnego ranka, podczas gdy drugie wstawało o piątej, żeby o szóstej otworzyć lokal. Shakespeare to miasto, w którym wcześnie się wstaje i wcześnie chodzi spać.

Jenny ma rude włosy, piegi, płaski biust i szerokie biodra. Starannie dobrany strój skutecznie kamufluje te defekty urody, lecz dzisiaj w szlafroku w kwiaty nie miała zamiaru mi imponować. Poza tym i tak traktuje mnie jak część umeblowania. Po obojętnym przywitaniu zagłębiła się z powrotem w fotelu i zapaliła papierosa. Wróciła do śledzenia talk-show, który jakoś nigdy nie zwrócił mojej uwagi.

Jako jedyna spośród osób widzianych przeze mnie w ciągu minionych pięciu dni zachowywała się zupełnie normalnie.

O'Hagenowie sami sobie piorą, ale nie znoszą sprzątać we własnej kuchni. Specjalnie mnie to nie dziwi, przecież prowadzą restaurację. Dlatego prawie zawsze ładuję ich zmywarkę po brzegi. Czasami mam wrażenie, że zostawiają naczynia z całego tygodnia. W koszu na śmieci jest zawsze pełno tacek po potrawach do odgrzewania w mikrofali i puszek po gotowych posiłkach. Temu też się nie dziwię. Pewnie po powrocie do domu nie mają ochoty gotować.

Jenny zignorowała mnie zupełnie, gdy wykonując swoje obowiązki, chodziłam po mieszkaniu. Nie zareagowała nawet wtedy, gdy zdjęłam wszystko ze stolika telewizyjnego tuż obok niej, a potem odłożyłam całą zawartość z powrotem, lecz ładnie uporządkowaną. Nie znoszę dymu papierosów Jenny. O'Hagenowie to jedyni moi klienci, którzy palą. Gdy sobie to uświadomiłam, poczułam lekkie zdziwienie.

Po godzinie zadzwonił telefon. Usłyszałam, że Jenny podnosi słuchawkę i ścisza głos w telewizorze. Specjalnie się nie starając, słyszałam, jak przez kilka minut mruczy coś do słuchawki, a potem ją odkłada.

W głównej sypialni błyskawicznie zmieniłam pościel i przykryłam łóżko kapą. Opróżniłam popielniczkę po stronie Jenny (rude włosy na poduszce) i przechodziłam właśnie na drugą, by zająć się popielniczką jej męża, gdy w drzwiach pojawiła się pani domu.

– Dzięki za potwierdzenie zeznań Toma – powiedziała niespodziewanie.

Spojrzałam na nią, starając się coś odczytać z wyrazu okrągłej piegowatej twarzy, ale zauważyłam tylko niechęć. Jenny nie lubiła czuć się komukolwiek zobowiązana.

– Nic wielkiego nie zrobiłam. Powiedziałam tylko prawdę – wyjaśniłam, wrzucając pety do worka na śmieci i wycierając popielniczki.

Z cichym brzękiem odłożyłam je na nocną szafkę. Na podłodze zauważyłam ołówek, więc przykucnęłam, podniosłam go i włożyłam do szuflady.

– Wiem, że historia Toma brzmi trochę zabawnie – ciągnęła niepewnie, jakby czekając na moją reakcję.

– Nie dla mnie – odparłam lakonicznie. Obrzuciłam wzrokiem sypialnię, nie zauważyłam żadnych niedoróbek i ruszyłam ku drzwiom drugiej, którą O'Hagenowie przerobili na biuro. Jenny usunęła się, by mnie przepuścić.

Wyjęłam zza paska ścierkę i zaczęłam odkurzać w biurze. Ku mojemu zdziwieniu Jenny poszła za mną. Spojrzałam na zegarek, nie przerywając pracy. Byłam umówiona u Winthropów o pierwszej, ale wcześniej chciałam zjeść lunch.

Jenny zauważyła moje spojrzenie.

– Proszę sobie nie przeszkadzać – powiedziała zachęcająco, zupełnie jakby trzeba mnie było popędzać. – Chciałam tylko, żeby pani wiedziała, że jesteśmy wdzięczni. Tom ucieszył się, kiedy nie musiał więcej odpowiadać na żadne pytania.

O jednym z nich pomyślałam tego ranka. W innej sytuacji nie przyszłoby mi do głowy pytać o coś takiego, ale miałam jej dość, bo na przemian to mnie ignorowała, to chodziła za mną krok w krok.

– Czy pytali go na policji, po co szedł na górę, skoro mieszka na parterze? – zapytałam.

Byłam odwrócona plecami do Jenny, ale usłyszałam krótkie, urywane westchnienie. Mogło to oznaczać tylko jedno: zaskoczenie.

– Tak, Claude właśnie o to pytał – odparła. – Chciał się czegoś więcej dowiedzieć, bo Tom wcześniej o tym nie wspomniał.

Wiedziałam, dlaczego Friedrich tak postąpił. Przecież sam mieszkał na piętrze naprzeciwko Norvela Whitbreada.

– I co mu powiedział?

– Nie pani sprawa – warknęła.

Nareszcie coś w stylu starej dobrej Jenny O'Hagen.

– Pewnie nie – mruknęłam.

Przejechałam szmatką po metalowych okuciach fotela za biurkiem.

– Bo przecież… – Nagle zamilkła, potem się odwróciła i poszła do sypialni, starannie zamykając za sobą drzwi.

Pojawiła się dopiero wtedy, kiedy skończyłam sprzątanie – czego nie mogłam uznać za zupełny zbieg okoliczności – ubrana w luźną jasnozieloną bluzkę wypuszczoną na szare spodnie.

– Wszystko aż błyszczy – powiedziała, nie patrząc.

A więc nowa Jenny znów czegoś ode mnie chce. Mimo wszystko wolę tę starą, znajomą. Przynajmniej wtedy wiem, na czym stoję.

– Uhm. Wypisze mi pani czek czy zapłaci przelewem?

– Proszę, tu są pieniądze. W gotówce.

– Okej.

Napisałam pokwitowanie, schowałam pieniądze do kieszeni i odwróciłam się do wyjścia.

Poczułam jednak, że Jenny zbliża się do mnie, więc szybko się odwróciłam.

– Wszystko w porządku! – zawołała pośpiesznie, cofając się o kilka kroków. – Chciałam tylko powiedzieć, że Tom na chwilę zajrzał na piętro. Był na górze, ale nie robił nic złego.

Ku mojemu zdumieniu zaczerwieniła się na twarzy, zwłaszcza wokół oczu i nosa, jakby miała za moment wybuchnąć płaczem.

Miałam nadzieję, że się nie rozpłacze. Za nic na świecie nie podeszłabym do niej, nie wspominając o pocieszaniu.

Najwyraźniej doszła do tego samego wniosku.

– Do zobaczenia w przyszłym tygodniu – powiedziała głuchym głosem.

Wzruszyłam ramionami, podniosłam wiadro z przyborami i wyszłam.

– Do widzenia – rzuciłam przez ramię.

Niech wie, że nie jestem nieuprzejma.

Energicznie zamknęłam drzwi, jakbym zamierzała zaraz wyjść z budynku, lecz zatrzymałam się i rozejrzałam po korytarzu. Nie zauważyłam nikogo, nie usłyszałam też żadnego ruchu. Było piątkowe południe, więc oprócz Yorków i pani Hofstettler wszyscy powinni być w pracy.

Przyszło mi do głowy, że wnęka pod schodami (w której Pardon trzymał różne drobiazgi, takie jak zapasowe żarówki i odkurzacz przemysłowy do sprzątania korytarzy) doskonale nadawałaby się na tymczasowe miejsce spoczynku wędrujących zwłok Pardona.

A ja miałam do niej klucz.

Pardon dał mi go trzy lata wcześniej, kiedy wyjechał na jedyne wakacje, jakie pamiętałam. Wybrał się do Cancun na wycieczkę autokarową w towarzystwie złożonym przeważnie z innych mieszkańców Shakespeare. Na czas jego nieobecności do moich zadań należało sprzątanie korytarzy, mycie szyb w tylnych drzwiach, sprzątanie parkingu, a w razie awarii telefonowanie po właściwych fachowców. Dał mi klucz, lecz nigdy nie poprosił o jego zwrot, być może spodziewając się, że kiedyś wybierze się jeszcze na inne wycieczki.

Po jakimś czasie okazało się, że trząsł się o swoje zdrowie niezupełnie bezpodstawnie. Kardiolog z Little Rock powiedział mu, że rzeczywiście cierpi na pewną niezbyt poważną dolegliwość serca. Pardon na zawsze zrezygnował z dalszych wyjazdów z obawy, że coś złego przytrafi mu się za granicą. Gdy tylko nadarzyła się sposobność, pokazywał wszystkim zdjęcia z Cancun i opowiadał, że cudem uniknął śmierci.

Wszystkie klucze, jakie powierzali mi zleceniodawcy, opisywałam własnym szyfrem. Gdyby mi je skradziono, nie chciałam, by złodziej mógł bez przeszkód dostać się do domów i biur moich klientów. Kod, z którego korzystałam, nie był szczególnie skomplikowany: po prostu używałam następnej litery alfabetu. Na przykład na klucz do wnęki w Apartamentach Ogrodowych Shakespeare nakleiłam taśmę maskującą, na której niezmywalnym czarnym pisakiem napisałam trzy litery: BPT.

Podrzuciłam brelok z kluczami i złapałam go prawą ręką, zastanawiając się, czy powinnam zajrzeć do wnęki, czy nie.

Stwierdziłam, że powinnam.

Zniknięcie i ponowne pojawienie się ciała Pardona w parku, w czym niepoślednią rolę odegrał mój wózek na śmieci, zaciekawiło mnie, lecz także rozzłościło. Po pierwsze, pokazało, że jedna z osób, które widywałam niemal codziennie, ma inną, znacznie ciemniejszą stronę charakteru – nie sądziłam bowiem, żeby mordercą był ktoś spoza grona mieszkańców bloku.

Uświadomiłam to sobie dopiero wtedy, gdy włożyłam klucz do zamka.

Zajrzałam do środka dość dużego pomieszczenia. Wychodzi prosto na korytarz, a ponieważ jego kształt odpowiada biegowi schodów, jest o wiele wyższe po lewej niż po prawej stronie. Sięgnęłam w górę ku długiemu sznurowi, za pomocą którego włączało się światło – żarówkę bez klosza. Gdy tylko go dotknęłam, ktoś odezwał się za mną.

– Coś pani zginęło?

Mimo woli stłumiłam okrzyk zaskoczenia, lecz w ułamku sekundy rozpoznałam ten głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Claude'a Friedricha.

– Mogę pani w czymś pomóc? – zapytał, a ja starałam się odgadnąć jego intencje z wyrazu szerokiej twarzy.

– Boże, gdzie pan się schował? – zapytałam gwałtownie, zła na siebie, że go nie usłyszałam, że mnie tak wystraszył.

– W mieszkaniu Pardona.

– Czekał pan tam na kogoś?

Zorientowałam się, że nie uda mi się sprowokować go do gniewu i raczej nie zapomni o zadanym mi pytaniu.

– Przeprowadzałem wizję lokalną miejsca przestępstwa – wyjaśnił pogodnie. – I zastanawiałem się – zapewne pani też – jak to możliwe, by jedna osoba o wpół do piątej widziała na tapczanie ciało, skoro ktoś inny o trzeciej widział pusty tapczan i wspominał o śladach walki w mieszkaniu.

– Pardon mógł jeszcze żyć przez jakiś czas – powiedziałam, zaskakując samą siebie.

Podzieliłam się z policjantem czymś, co przyszło mi do głowy.

Wyglądał na zaskoczonego, ale i zadowolonego.

– Rzeczywiście, to możliwe, jeżeli odniósłby inny rodzaj obrażeń. – Friedrich w zamyśleniu pokiwał głową pokrytą gęstwiną siwiejących włosów. – Ale po takim ciosie w szyję udusił się dość szybko.

Spojrzał na moje puste ręce, bo wiadro z przyborami do sprzątania postawiłam na korytarzu, gdy otwierałam drzwi. Wyglądały na szczupłe, kościste i silne.

– Mogłam go zabić – przyznałam – ale tego nie zrobiłam. Nie miałam żadnego motywu.

– A gdyby Pardon zagroził, że rozpowie wszystkim o tym, co się pani przydarzyło?

– Nie miał o niczym pojęcia. – Do takiego wniosku doszłam dzisiaj rano. – Wie pan, jaki był: uwielbiał wszystko wiedzieć o wszystkich. Korciłoby go, żeby powiedzieć o tym bezpośrednio zainteresowanej osobie. Bez przerwy powtarzałby, jak bardzo mi współczuje. Nikt o tym nie wiedział, dopóki pan nie zadzwonił do Memphis i nie zostawił raportu na biurku.

To była kolejna sprawa, na której temat musiałam sama czegoś się dowiedzieć: kto w komendzie policji rozmawiał na mój temat i z kim. Uznałam za całkiem prawdopodobne, że ten, kto podłożył kajdanki i broń na schodach domu Drinkwaterów, dowiedział się o znaczeniu tych przedmiotów od nieumiejącego trzymać języka za zębami pracownika komendy.

– Prawdopodobnie ma pani rację – przyznał Friedrich. Tym razem mnie zaskoczył, rewanżując się za niespodziankę. – Prowadzę własne dochodzenie w tej sprawie. A pani sprawdza, czy morderca przypadkiem nie schował tu ciała?

Przymknęłam oczy na zmianę tematu. Słabe zabezpieczenie danych na komendzie musiało być dla niego drażliwym tematem i trudno się dziwić, że nie chciał się nad tym rozwodzić.

– Tak – odparłam, a potem wyjaśniłam mu, skąd mam klucz.

– A więc popatrzmy razem – zasugerował wspaniałomyślnie Friedrich, co od razu wzbudziło moją podejrzliwość.

– Przecież już pan tu był – zaoponowałam.

– Nie byłem. Klucze Pardona dotąd się nie znalazły, a nie chcieliśmy wyważać drzwi. Dzisiaj rano miał tu przyjść ślusarz, żeby je otworzyć, ale właśnie zaoszczędziła pani kilka dolarów podatnikom z Shakespeare. Nie przyszło mi do głowy zapytać, czy ma pani klucze.

Uznałam, że to nie najlepsza pora na wyjawienie mu, iż mam też klucze do drzwi frontowych i do tylnego wejścia do budynku.

– Dlaczego nie spytał pan Norvela Whitbreada? – zapytałam. – Przez jedno przedpołudnie w tygodniu miał pracować dla Pardona.

– Powiedział, że nie ma klucza. Nie zdziwiło mnie to, a nawet wydało się dość prawdopodobne, że Pardon nie ufał mu i raczej sam otwierał te drzwi w razie potrzeby.

Zanotowałam w myślach kolejną niewyjaśnioną kwestię: gdzie są klucze Pardona?

Friedrich wszedł do środka i pociągnął za sznurek włącznika. Gdy jasne światło zalało każdy kąt, uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Pardon, cokolwiek by o nim mówić, nie pożałował pieniędzy na mocną żarówkę.

– Czy pani zdaniem ktoś tu był i coś poprzestawiał? – spytał Friedrich, gdy oboje dobrze się wszystkiemu przyjrzeliśmy.

– Nie – odparłam trochę rozczarowana.

Na półkach w tylnej części i po lewej stronie stały równo poukładane najniezbędniejsze rzeczy – worki na śmieci, żarówki, sprzęt do sprzątania – i inne drobiazgi, które zdaniem Pardona mogły się kiedyś przydać – pułapki na myszy, flakony, gałka od drzwi, duża blokada do frontowych drzwi używana po praniu dywanu w korytarzu, póki materiał nie wysechł. Prawą stronę pomieszczenia zajmował stary ogromny odkurzacz. Moją uwagę zwrócił starannie zwinięty kabel zasilający. To oznaczało, że ostatnio nie używał go Norvel. Nigdy nie ułożyłby kabla tak ładnie – pomyślałam z podziwem.

Ciekawe dlaczego. Przecież to należało do jego obowiązków.

Friedrich uważnie przeglądał po kolei półki. Widocznie chciał wszystko dobrze zapamiętać.

Wyciągnęłam dłoń, żeby dotknąć jego rękawa, jednak po chwili zmieniłam zdanie.

– Panie komendancie – zagadnęłam.

– Słucham – odpowiedział Friedrich z roztargnieniem.

– Niech pan popatrzy na kabel odkurzacza. – Odczekałam, aż się dobrze przyjrzy. – Norvel Whitbread nie korzystał z niego ostatnio, a przecież miał tu sprzątać.

Wyjaśniłam mu, dlaczego tak uważam.

Friedrich spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.

– Wydedukowała pani, kto używał odkurzacza, na podstawie sposobu zwinięcia kabla? – zapytał, a ja zrozumiałam, że nie traktuje mnie poważnie.

– Tak, wydedukowałam. Widziałam, jak starannie Pardon odkładał różne rzeczy na miejsce, dlatego uważam, że to właśnie on ostatni z niego korzystał. Co poniedziałek rano przed pójściem do pracy w kościele Norvel miał odkurzać i myć szyby w korytarzu, zamieść chodnik przed wejściem i posprzątać na parkingu. Podejrzewam, że w poniedziałek tego nie zrobił.

– Dość daleko idące wnioski jak na jeden odkurzacz.

Obojętne wzruszenie ramionami wymagało ode mnie sporo wysiłku.

Zdjęłam z breloka klucz do pomieszczenia gospodarczego i podałam Friedrichowi. Zanim mógł cokolwiek powiedzieć, wzięłam swoje wiadro z przyborami i wyszłam z budynku, nie myśląc więcej o policjancie. Zastanawiałam się, czy na pewno powinnam wracać do domu. Nagle stwierdziłam, że już nie jestem głodna. Może powinnam wskoczyć do samochodu i od razu pojechać do Winthropów?

Ale pojawiła się kolejna trudność. Pod moim domem zaparkował samochód, blokując wyjazd, a o mojego buicka skylarka opierał się jakiś mężczyzna. Serce zabiło mi żywiej, gdy poznałam Marshalla. Stanęłam zakłopotana, nie wiedząc, co zrobić ani co powiedzieć. Czułam, że się czerwienię.

Wziął ode mnie wiadro i odstawił na ziemię. Wciągnął mnie głębiej pod wiatę i mocno objął. Po chwili zarzuciłam mu ramiona na szyję.

– Nie mogłem zadzwonić – szepnął mi do ucha. – Nie wiedziałem, co ci powiedzieć, zresztą teraz też nie wiem.

Jeżeli on nie wiedział, ja z pewnością nie zamierzałam się z niczym wyrywać. Spodobało mi się przebywanie w objęciach mężczyzny, chociaż niekoniecznie pod wiatą samochodową. Nie chciałam, żeby ktoś nas zobaczył. Ale upojenie bliskością Marshalla, zapach i dotyk, które pamiętałam, sprawiły, że się uspokoiłam. Poczułam, że kręci mi się w głowie. Językiem dotknął moich ust.

– Muszę iść do pracy – udało mi się wykrztusić.

Odsunął się trochę i spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Znudziłem ci się? A może żałujesz tego, co zaszło między nami?

– Nie. – Pokręciłam przecząco głową, żeby podkreślić znaczenie moich słów. – Skądże znowu.

– Źle się z tym czujesz, bo przypomina ci to wydarzenia z przeszłości?

– Nie… – Zawahałam się. – Ale wiesz, jeden udany wieczór raczej nie sprawi, że zapomnę o tym, że mnie zgwałcono. Będę musiała sobie z tym radzić do końca życia.

Nie działam bez usterek i nie zawsze jestem przyjazna dla użytkownika. Musiałam mu zwrócić na to uwagę, na wypadek gdyby chciał zlekceważyć tę część mojej osobowości.

– Przepraszam, ale naprawdę spóźnię się do następnej pracy – zakończyłam bardzo rzeczowo.

– Lily – powtórzył, jakby lubił brzmienie mojego imienia.

Od jakiegoś czasu spoglądałam na miejsce, w którym stykały się nasze klatki piersiowe. Po chwili uniosłam głowę. Pocałował mnie i poczułam, że jest gotów.

– Teraz nie możemy – szepnęłam przepraszająco.

– Dzisiaj wieczorem po zajęciach?

– Okej.

– Nie jedz u siebie, ugotujemy coś u mnie.

I tak nigdy nie jadam przed treningiem. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do niego. Przejeżdżający ulicą czerwony samochód przypomniał mi o upływie czasu. Spojrzałam na zegarek za plecami Marshalla. Żałowałam, że nie mogę zatelefonować do Winthropów i powiedzieć, że jestem chora. Ale w moim życiu to Marshall był anomalią, a praca normą.

Zaczynałam mieć nadzieję, że z nim będę wreszcie mogła się stać taką osobą, jaką chciałam być naprawdę. Lily z Memphis, Lily z długimi brązowymi włosami, która sapała po dwudziestu minutach spędzonych na bieżni, nigdy nie zrobiłaby tego, co zrobiła silna Lily z włosami koloru blond. Moje pieszczoty sprawiły, że cały zadrżał.

– Nawet nie wiesz, przez co teraz przechodzę – westchnął, kiedy znów mógł mówić.

Zdałam sobie sprawę, że on też miał mi coś do powiedzenia.

– Jeżeli jesteś pewna, że nie masz dla mnie dziesięciu minut – mówił dalej bez tchu – będę musiał zaczekać do wieczora. Lepiej, żebyśmy razem nie ćwiczyli na treningu!

Wyobraziłam sobie, jak Marshall szaleje z pożądania, próbując blokować moje kopnięcia i uśmiechnęłam się. Gdy to zobaczył, roześmiał się w głos.

– W takim razie do zobaczenia – powiedziałam z nagłym przypływem nieśmiałości.

Delikatnie wyśliznęłam się z jego objęć i wsiadłam do samochodu. Gdy szedł do swojej toyoty, podziwiałam jego szerokie plecy i kształtne szczupłe pośladki.

Tak wiele czasu upłynęło, odkąd po raz ostatni moje plany obejmowały coś więcej niż tylko tytuły książek do wypożyczenia z biblioteki lub filmów, jakie chciałam obejrzeć, że prawie nie wiedziałam, co myśleć, gdy pokonywałam znajomą drogę do następnej pracy. Po treningu będę spocona. Czy będę mogła u niego wziąć prysznic? Czy będzie chciał, żebym została u niego, czy też powinnam wrócić na noc do domu? Gdzie zaparkuję samochód? Z drugiej strony mam chyba prawo do prywatności. Kto mi zabroni odwiedzić Marshalla w domu?

Gdy wysiadałam z samochodu przy tylnym wejściu do domu Winthropów, byłam jednocześnie podekscytowana i przestraszona. Przede wszystkim jednak czułam się podenerwowana, a za tym uczuciem nie przepadam. Zrozumiałam, że nie potrafię sobie radzić z tyloma nieprzewidzianymi okolicznościami.

Wszystkie te myśli musiałam odsunąć na później i zabrać się do pracy. Weszłam do środka, zamknęłam drzwi na klucz i rozejrzałam się po kuchni. Od razu zauważyłam, że gospodarzyła tam Earline Poffard, kucharka – blat był nieskazitelnie czysty, a pod zlewozmywakiem znajdował się kosz pełen śmieci. Earline przychodzi dwa razy w tygodniu i gotuje dla Winthropów na kilka dni naprzód aż do następnej wizyty. Nie miałam okazji jej poznać, ale poznałam wyniki jej pracy – dokładnie opisuje wszystko, co przygotowuje, wszystkie śmieci lądują w koszu, sama zmywa wszystkie naczynia, wyciera i odkłada na miejsce. Od czasu do czasu muszę tylko przetrzeć z zewnątrz kuchenkę mikrofalową i drzwi zmywarki, zmyć mopem podłogę i kuchnia lśni czystością.

Po raz pierwszy zapragnęłam zamienić z nią kilka słów. Może Earline również ciekawiło, kto sprząta u Winthropów.

Rutyna kilku ostatnich lat dala o sobie znać i zabrałam się do pracy. Nie chciałam się spóźnić na wieczorny trening. Niecierpliwie wyczekiwałam spotkania z Marshallem – moim kochankiem – i nie chciałam, by Marshall – mój sensei – obrzucił mnie niepochlebnym spojrzeniem jak ostatnio.

Skończyłam odkurzać i zaczęłam zmywać podłogi, gdy usłyszałam chrzęst klucza w zamku.

– Cześć, Lily! – zawołał niedbały męski głos.

– Cześć, Bobo – odpowiedziałam, notując w pamięci, że Beanie powinna kupić nowego mopa.

– Słyszałem, że gdzieś niedaleko twojego domu zamordowali jakiegoś starszego faceta. Wiesz coś o tym? – zapytał Bobo.

Jego głos zbliżał się coraz bardziej.

Spojrzałam za siebie. Chłopiec – mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt – opierał się o zlewozmywak. Musiałam przyznać, że prezentował się bardzo przystojnie w obciętych dżinsach i koszuli Umbro. Szeroki uśmiech zdradzał jego wiek, ale reszta ciała najwyraźniej postanowiła dorosnąć wcześniej. Gdy pracuję u Winthropów, odbieram telefony. Latem większość dzwoniących to dziewczęta chcące rozmawiać z Bobo. Oczywiście ma własną komórkę, lecz numer daje tylko najbliższym przyjaciołom, co bardzo irytuje jego matkę.

– Nie żyje – odpowiedziałam.

– Lily, nie bądź taka! Kto jak kto, ale ty na pewno wiesz o tym wszystko.

– Jestem pewna, że nie więcej od ciebie.

– Czy to prawda, że ktoś w nocy zadzwonił do starego Friedricha i powiedział mu, gdzie jest ciało?

– Tak.

– Widzisz? Właśnie o takie rzeczy mi chodzi.

– Przecież o tym już wiesz. – Moja cierpliwość była na wyczerpaniu.

– Tak, ale… interesują mnie jakieś sensacje. Musisz wiedzieć coś, o czym nie pisali w gazetach.

– Wątpię.

Bobo uwielbiał mówić i wiedziałam, że będzie się snuł za mną po całym domu, jeśli choćby w minimalnym stopniu go do tego zachęcę.

– Ile ty masz lat, Bobo? – zapytałam.

– Jestem w ostatniej klasie i mam siedemnaście lat – powiedział. – Właśnie dlatego wróciłem dziś wcześniej z lekcji. Będziesz za mną tęsknić, kiedy w przyszłym roku pojadę do college'u? – Pewnie. – Wyjęłam z szafki płyn Mop & Glow, a potem odkręciłam kurek z gorącą wodą. – A twoi rodzice pewnie zaoszczędzą parę dolarów, bo nie będę musiała po tobie sprzątać.

– A przy okazji, Lily…

Nie dokończył zdania, więc znów się obejrzałam i zauważyłam, że zarumienił się po uszy.

Uniosłam brwi, żeby pokazać, że czekam, co powie, i psiknęłam trochę płynu na podłogę. Woda była gorąca. Wycisnęłam jej nadmiar i zaczęłam wycierać.

– Kiedy sprzątałaś mój pokój, znalazłaś… coś… mhm… osobistego?

– Jak na przykład prezerwatywę?

– Hm. Właśnie. Tak. – Bobo wbił wzrok w coś fascynującego w pobliżu swojej prawej stopy.

– Mhm.

– Co z nią zrobiłaś?

– O co ci chodzi? Wyrzuciłam. A co, może miałam ją sobie włożyć pod poduszkę, żeby mi się lepiej spało?

– Chodzi mi o to… czy powiedziałaś o tym mojej mamie? Albo tacie?

– Nie moja sprawa – mruknęłam.

Nie mogłam nie zauważyć, że Howell Winthrop junior zajmował wysokie drugie miejsce na liście osób, których obawiał się Bobo.

– Dzięki, Lily! – zawołał z entuzjazmem.

Nasze spojrzenia spotkały się przelotnie. Zauważyłam, że już się nie garbi. Jeżeli nawet nie był w siódmym niebie, to bardzo blisko.

– Pamiętaj, zawsze trzeba się zabezpieczać.

– Co? Aha. No pewnie.

Jeżeli to możliwe, Bobo poczerwieniał jeszcze bardziej. Wyszedł, okazując przesadną nonszalancję. Podzwaniał kluczami i pogwizdywał, zadowolony, że odbył dorosłą rozmowę o seksie ze starszą od siebie kobietą. Założę się, że w przyszłości będzie staranniej sprzątał po sobie. Najwyższy czas.

Zaczęłam śpiewać – coś, czego nie robiłam od lat. Kiedy jestem sama, najczęściej wybieram pieśni religijne. Znam ich tak wiele z niezliczonych niedziel, które spędzałam z rodzicami i Vareną w kościele – zawsze w tej samej ławce, piąty rząd od przodu po lewej stronie. Przypomniałam sobie miętowe cukierki, które mama zawsze nosiła w torebce, pióro i notes mojego ojca, które mi dawał, żeby mnie czymś zająć, gdy zaczynałam się za bardzo wiercić.

Niestety, wspomnienia z dzieciństwa rzadko przynoszą mi cokolwiek innego prócz bólu. Kiedyś rodzice nie uciekali wzrokiem na bok, gdy do mnie mówili. Nie unikali tematów, które mogły wywołać przygnębienie u sponiewieranej córki. Mogłam się do nich przytulać, nie obawiając się fizycznego kontaktu.

Dzięki długiej praktyce potrafiłam przerwać ten bezproduktywny, choć dobrze znany tok myśli. Skoncentrowałam się na przyjemności płynącej ze śpiewu. Zawsze zdumiewa mnie, że mam ładny głos. Przez kilka lat brałam lekcje. Śpiewałam solo w kościele i od czasu do czasu występowałam na ślubach. Teraz postanowiłam zaśpiewać Amazing Grace. Gdy skończyłam, odruchowo sięgnęłam dłonią, chcąc odsunąć włosy z twarzy, i ze zdumieniem odkryłam, że są ścięte na krótko.

Загрузка...