13. Ciężarówka


Rano, w pośpiechu opuścili hotel. Póki Angela pakowała rzeczy, Wład siedział na krawędzi krzesła w kącie (zostać sama w pokoju kategorycznie nie chciała). Torba w żaden sposób nie chciała się zamknąć. Zamiast dokładniej złożyć pośpiesznie wrzucone rzeczy, Angela ściskała torbę nogami. Wład powstrzymywał się ostatkiem sił. Liczył wisiorki na żyrandolu.

W tym czasie ktoś zastukał do drzwi. Angela wciągnęła głowę w ramiona. Wład wstał i, czując nieprzyjemny chłód w całym ciele, poszedł otworzyć.

Za progiem stał staruszek – dobrze wyglądający, przyzwoity, z gładko zaczesanymi za uszy, długimi, siwymi włosami.

– Proszę mi wybaczyć... Tutaj wczoraj mieszkała pewna kobieta?

– Niestety, już wyjechała – nieoczekiwanie dla siebie skłamał Wład.

Staruszek posmutniał:

– Jaka szkoda... Przepraszam.

Odwrócił się i powlókł do windy.

– Jedną chwilkę! – krzyknął Wład w stronę jego wąskich pleców. – Co pan chciał jej przekazać?

Staruszek odwrócił się i zrezygnowany machnął ręką:

– Wczoraj wieczorem, około wpół do jedenastej... Zaszło nieporozumienie, pomyliłem piętra. Mój pokój znajduje się na dziewiątym piętrze... Jechałem windą, wcisnąłem nie ten guzik... I zupełnie przypadkowo włamałem się do pokoju tej kobiety. Wydaje mi się, że nieźle ją przestraszyłem. Jest mi teraz niezręcznie... Właśnie chciałem się wytłumaczyć, a tu taki pech, już wyjechała...

I staruszek, udręczony, westchnął.


* * *


– Można jeszcze chodzić stale w hełmie – powiedział Wład. – Albo w kamizelce kuloodpornej. To robi wrażenie, zwłaszcza jeśli wróg strzela przeżutymi kulkami z papieru...

Angela milczała. Demonstracyjnie patrzyła w okno.

– A patrzyłaś w bagażniku? Profesjonalista nie miałby żadnego problemu z tym, żeby schować się w bagażniku. Albo, żeby podrzucić do schowka jadowitego pająka. Czy wsypać truciznę do domowych pantofli. Wkładasz nogę – i koniec... Albo rzucić klątwę za pośrednictwem wiedźmy. Czy...

Wład cieszyłby się nawet, gdyby mógł się zamknąć, ale nie mógł, bo nic się nie działo. Czuł się wystrychnięty na dudka, a to nie tak łatwo wytrzymać. Wyjechali z hotelu, opuszczając miejsce, w którym go okpili – i wcale nie dlatego, że Angela nie chciała tam zostać. Gdyby trzeba było, zostałaby, potulna jak owieczka.

Padał deszcz. Wycieraczki na przedniej szybie konwulsyjnie podrygiwały, zbierając z prawej i lewej strony potoki wody. Każda kropelka odbijała reflektory mijanych samochodów – w taką pogodę wielu kierowców włącza długie światła. Wład lubił jeździć w deszczu. Ale teraz, spływająca po szybie woda drażniła go.

Postanowił wrócić do domu i zaczął wyobrażać sobie, jak silnego ataku histerii może dostać z tego powodu jego towarzyszka. Nawet śmieszna historia ze staruszkiem, który zabłądził, nie mogła zachwiać przekonaniem Angeli, że śledzi ją niewiadomego pochodzenia siła. Wład coraz bardziej był pewien, że to psychoza, a ta jest zaraźliwa. Jak żałośnie wyglądał, wypytując portiera odnośnie obcych w hotelu... Mógł lepiej spytać wprost: czy morderca obwieszony karabinami nie kręcił się czasami po holu?

Włączył muzykę, ale wesoła piosenka drażniła go. Spróbował złapać inną stację, ale wszędzie, jakby w rezultacie zmowy, słychać było wesołe, głupie piosenki. Chyba takich właśnie uczyła się Angela w trakcie swojej krótkiej przygody z zespołem popowym.

Samochód jechał po pustej szosie, Wład obserwował, jak pracują wycieraczki i słuchał dźwięku wody pod kołami. Można było trochę przyśpieszyć, ale wolał zachować ostrożność. Padał deszcz...

– Ciężarówka za nami jedzie – powiedziała Angela.

– Śledzą nas – przez zęby burknął Wład.

– Jedzie już od dwudziestu minut... Nie zostaje w tyle...

– No to co?! Daj spokój, proszę.

Ciężarówka rzeczywiście jechała za nimi. Jakieś trzysta metrów z tyłu. Masywny samochód z kiedyś pomarańczową, ale teraz brunatną, oblepioną brudem budką.

– A przecież dzisiaj jest niedziela – powiedziała Angela. – Ciężarówka? W niedzielę?

– Zaczynasz mnie denerwować – powiedział Wład. – Jeszcze jedno słowo i...

Doszedł do wniosku, że jeżeli histerię można wyleczyć policzkami, to on, Wład, szybko stanie się doświadczonym lekarzem. Trzeba tylko zdecydować się na ten pierwszy raz. Niech Angela wypowie choć jeszcze jedno słowo – nie wytrzyma, Bóg mu świadkiem.

Las kończył się. Horyzont, w połowie obmyty wodą, rozwinął się dalej. Droga skręcała wysoko nad rzeką, a pasiaste słupki wzdłuż pobocza przypominały zęby szczupaka.

Wład kiedyś złapał szczupaka. Raz w życiu, na letnim obozie. Ale mu wtedy wszyscy zazdrościli! A szczupak był całkiem mały, smarkaty, tak jak sam Wład. Szczeniak...

Angela – na znak protestu – wyciągnęła z torebki plastikową butelkę z lemoniadą i odkręciła żółtą nakrętkę. Przyłożyła usta do szyjki. Wład widział ją kantem oka. Droga płynnie skręcała w lewo, z przodu nie było widać żadnych samochodów, z tyłu...

Angela nagle krzyknęła.

– Uprzedza... – zaczął Wład, ale się zaciął.

Ciężarówka była już obok. Rozwijała niezłą prędkość. Chcąc wyprzedzać w najmniej dogodnym do tego miejscu, zrównała się z samochodem Włada – i gwałtownie zmieniła decyzję. Kilka sekund jechali obok siebie, Wład widział zupełnie blisko czarny, obszarpany błotnik, ogromne koło i oblepiony gliną stopień u podnóża pomarańczowej kabiny. Wydawało mu się, że widzi na nim nawet odcisk żebrowatego buta, ślad...

Ze wszystkich sił nacisnął na klakson. Samochód zatrąbił. Jakby w odpowiedzi wąska szczelina między ciężarówką, a samochodem Włada zaczęła się gwałtownie zmniejszać.

Trzask! I już nie miał bocznego lusterka. Skręcić nie było gdzie, z prawej strony migały pasiaste słupki, podobne do zębów szczupaka, a pół metra za słupkami, za wątłą ograniczającą barierą, zaczynało się urwisko...

Wcisnął hamulce.

W tej samej chwili ciężarówka grzmotnęła ciężkim bokiem w samochód. Jak rakietą w piłkę. Bach! Boczna szyba od strony Włada rozsypała się, drzwi wgniotły. Z butelki Angeli fontanną wychlusnęła ciecz. I zastygła w powietrzu, jakby wlana do wody gorąca parafina.

Ciężarówka była już z przodu. Oddalała się. Samochód Włada leciał na skraj przepaści. Za chwilę przełamie wątłe ogrodzenie i spadnie z urwiska w dół. Za chwilę. Wychluśnięta lemoniada zastygła, jak szklane kwiaty. Jeszcze chwila – i samochód spadnie, gniotąc się i spłaszczając, obracając w powietrzu kołami i tam, na dole, zapłonie benzynowy ogień...

Lecąca lemoniada zaczęła spadać. Szklane kwiaty zmieniały formę, przeobrażając się w szklane owoce. Głowa Włada zrobiła się ciężka i ospała, ale oczy zdążyły. Zdążyły złapać nagą, szczupłą sylwetkę na poboczu, jakieś dziesięć metrów od szosy.

Drzewo.

Wład ze wszystkich sił szarpnął kierownicą. Pień! Oparcie! Utrzymać się! Zaczepić!

Lemoniada podskoczyła – i wychlusnęła nową fontanną. Angela zawisła na pasie, Włada rzuciło na kierownicę, odpadł szyberdach, maska zgniotła się z przerażającym zgrzytem, ale na moment przed tym Wład przekręcił klucz, wyłączając silnik i w ślad za zgrzytem przyszła cisza, przerywana stukotem deszczu o dach, jakimiś trzaskami, szelestem gliny pod podwoziem, dźwięczeniem pojedynczych, sypiących się odłamków...

Samochód zawisł na drzewie. Wisiał, zaczepiony o pień zgniecioną maską, stygnąc pod kątem czterdziestu pięciu stopni, unosząc do nieba bagażnik. Z przodu, przez rozbity szyberdach, widać było rzekę.

Minęła jedna minuta, druga. W końcu Wład obrócił twarz w stronę siedzącej obok kobiety.

Angela wisiała na pasie bezpieczeństwa, po uszy oblana lemoniadą. Z krwią na policzku – draśnięta odłamkiem. Zadowolona i szczęśliwa, jak dziecko przy choince bożonarodzeniowej.

– A ty nie wierzyłeś – powiedziała z taką dumą, jakby to drzewo na poboczu, które uratowało im życie, sama posadziła i wyhodowała. – Teraz chyba mi wierzysz?


* * *


– Wład Palacz? Hm, jakbym już gdzieś słyszał... Palacz... Zaraz, czy to nie pan napisał Gran-Grema?!

Wład przytaknął, krzywiąc się od bólu w karku. Od tego momentu nieciekawe, trochę nerwowe przesłuchanie w drogówce zwróciło się w ich stronę.

Wład nigdy by nie pomyślał, że jego czytelnik może być czterdziestoletnim, otyłym mężczyzną, z pręgowaną laską przy boku. Zastanawiał się, jaka historia z przygód Gran-Grema zapadła w pamięć wąsatemu ojcu rodziny, którego codzienna praca na pewno nie zachęca do marzeń i wiary w cuda. Tym niemniej on, czytelnik-wielbiciel, wyłazi ze skóry, żeby pomóc ulubionemu autorowi, który znalazł się w opałach.

– Czy zapamiętali państwo może numer rejestracyjny?

– Jaki numer? – beznadziejnie powiedziała Angela. – Przecież on był cały oblepiony błotem.

– A jaka to była marka? Chociaż w przybliżeniu?

Wład popatrzył na Angelę. Ta wzruszyła tylko ramionami:

– Nie znam się na ciężarówkach...

– Nie widziałem go wyraźnie – powiedział Wład. – Długo jechał za nami...

– Dwadzieścia trzy minuty – dodała Angela.

– Ale był daleko z tyłu – kontynuował Wład. – Zdążyłem tylko zapamiętać, że kabina była pomarańczowa...

– Igła odpada – powiedział porucznik ze znawstwem. Władowi wydawało się, że nieumiejętnie zacytował frazę z jakiegoś filmu. – Znajdziemy go. Nigdzie nie ucieknie.

– Bardzo sprytnie wszystko obmyślił – powiedziała Angela. – Najpierw jechał z tyłu... a kiedy znaleźliśmy się na tym odcinku, gdzie zaczyna się urwisko – po prostu nas dogonił i uderzył w bok. Wpadlibyśmy do rzeki... Gdyby nie to drzewo...

Porucznik poruszył ustami. W zdziwieniu uniósł brwi:

– Chcą państwo powiedzieć, że on to zrobił... umyślnie?


* * *


Lekarz obejrzał ich i oświadczył, że mieli szczęście. Żadnych poważnych ran – nic, oprócz siniaków, zadraśnięć i niewielkich skaleczeń, przy czym najwięcej ucierpiał Wład – ogromny krwiak na piersi, ból przy każdym wdechu i wydechu. Uderzył się o kierownicę...

Samochód wyciągnęli dźwigiem i holowali przy pomocy ciągnika.

– Zmiażdżony – smutno powiedział dyżurny porucznik. – Nic się już nie da zrobić. Ale proszę się nie martwić – mogło być przecież o wiele... gorzej... To cud, że wyszliście z tego cało i nie połamaliście się. Samochód trzeba oddać na złom. Nie ma co rozpaczać.

Rozmowa, która nastąpiła po tym, jak Angela nadmieniła o zamachu, kręciła się wokół nieprawdy i niedomówień.

– Pani myśli, że on... umyślnie?

– Oczywiście. To przecież jasne, że jechał z tyłu po to, żeby na tym odcinku, nad urwiskiem, zepchnąć nas w przepaść.

– To znaczy, że ktoś chciał państwa pozbawić życia? Czy mają państwo podstawy, żeby tak myśleć? Czy pani – albo panu Palaczowi – ktoś groził? Czy mają państwo jakichś wrogów?

Tutaj Angela zmieszała się. Poprawiła się, poszukała wzrokiem pomocy u Włada, ale ten patrzył w inną stronę.

– Tak! – powiedziała odważnie. – Mnie osobiście grożono. Mam wrogów.

– W takim razie musi się pani zwrócić do policji kryminalnej – smutniejąc, przyznał porucznik. – Jesteśmy od bezpieczeństwa na drogach, a nie od szantaży, czy morderstw. Pijanych kierowców widzimy codziennie, ale płatnych morderców w ciężarówkach – nigdy nie spotkaliśmy...

– Mimo wszystko do was należy – powiedziała trochę wyniośle Angela – by odszukać samochód. Ktoś go ukradł, sami się przekonacie. I wcale nie pijany kierowca. Ktoś go ukradł i porzucił, zobaczycie...

Jakby nie patrzeć, miała rację. Jeszcze tego samego dnia okazało się, że w jednym z podmiejskich gospodarstw, dzień wcześniej, ktoś ukradł ciężarówkę. A po tygodniu (Wład z Angelą dochodzili do siebie, mieszkając w dużym, dwupokojowym apartamencie kolejnego hotelu), znajomy porucznik zadzwonił do nich z wiadomością, że ciężarówka znalazła się. Kilka kilometrów od miejsca wypadku, porzucona w lesie. W prawym boku znajdowało się wgniecenie ze śladami beżowej emalii (a przecież Władowi tak podobały się samochody jasnobeżowego koloru!). Nic więcej nie znaleziono – ani odcisku palca, nawet włoska. Ten, kto prowadził ciężarówkę, nie zostawił po sobie żadnego śladu.


* * *


– Pozwoli pan?

W małej, ulicznej kawiarence pod pstrokatym dachem było, może nie tłumnie – ale ludzi wciąż przybywało, odwiedzający przychodzili pojedynczo, rzadko razem i każdy siadał przy osobnym stoliku, więc w momencie, kiedy nieznajomy uprzejmie zapytał Włada, czy może się przysiąść, w pustej do połowy kawiarni, nie było już żadnego wolnego stolika.

– Oczywiście, proszę – powiedział Wład.

Podeszła kelnerka. Mężczyzna zamówił lody i Wład trochę się zdziwił. Nie wiadomo czemu wydawało mu się, że sąsiad na pewno zamówi jakiś trunek. Sam nie wiedział, skąd wzięło się u niego takie przekonanie. Mężczyzna miał około czterdziestu lat, kolor jego twarzy i cienie pod oczami zdradzały skłonność do niezdrowego trybu życia, jednak na alkoholika nie wyglądał. Zresztą, na miłośnika lodów – także nie...

– Dzień dobry panu, panie Palacz – cicho powiedział nieznajomy. – To ze mną pan rozmawiał przez telefon...

– Domyśliłem się – powiedział Wład. I podniósł filiżankę do ust.

– Nazywam się Zachar Bogorad – poważnie powiedział mężczyzna. – Oto moje papiery.

I podsunął Władowi pod nos luźno zebrane „karteczki”. Wład pożałował, że nie nosi okularów. Teraz nastąpiłaby naturalna przerwa – długo wyjmowałby okulary z kieszeni, zakładał na nos, oglądał zdjęcie swojego rozmówcy i w tym czasie przezwyciężał wewnętrzne zmieszanie.

Resztki wewnętrznego zmieszania. Dlatego, że główną jego część już dawno przezwyciężył, telefonując do kilku prywatnych agencji detektywistycznych i jakimś dziwnym sposobem wybierając spośród nich tę, której przedstawicielem był obecny rozmówca – agencję „Feniks”.

Rozmówca znowu pochwycił jego wzrok. Pochwycił i przytrzymał, jakby kocią łapą:

– Tak więc, jakiego rodzaju pomocy pan oczekuje?

– Potrzebne mi są jak najdokładniejsze informacje o pewnej osobie – powiedział Wład. – A pewne rzeczy, o których wiem, trzeba jeszcze raz sprawdzić.

– Mężczyzna? Kobieta?

– Kobieta.

– Domniemana zdrada? Związki pozamałżeńskie?

– Biografia – powiedział Wład. – Historia życia z ostatnich dziesięciu, piętnastu lat.

– To będzie pana trochę kosztowało – niewzruszenie oznajmił detektyw.

– Ale to możliwe?

– Oczywiście.

– Dobrze, zgoda, pieniądze nie grają roli – Wład pozwolił sobie lekko uśmiechnąć się. – Jestem odpowiedzialny teraz za pewne sprawy... Dlatego też informacje, które chciałbym otrzymać, są dla mnie bardzo cenne.


* * *


Reakcja po przeżytym wstrząsie okazała się u nich bardzo różna. Wład od razu po przygodzie z ciężarówką wpadł w rozdrażnienie i rozmowa w drogówce odbyła się jakby w kurzu i dymie. Angela, na odwrót, pierwsze godziny po wypadku była chętna do rozmowy i nawet wesoła, ale po kilku dniach, kiedy dotarło do niej w końcu, jak blisko była śmierć, wpadła w panikę i prawie każdej nocy budziła się z koszmaru (Wład do tego czasu doszedł do siebie i spoglądał na minione, jeśli nie z ironią, to, w każdym bądź razie, spokojnie i trzeźwo).

Spali w osobnych łóżkach. Angela spróbowała parę razy znaleźć ukojenie w ramionach Włada, ale on natychmiast dał jej do zrozumienia, że nie należy tego robić. Po ostatecznej odmowie histeria Angeli potoczyła się jak po torach i w końcu towarzyszka Włada zupełnie straciła apetyt i ochotę na sen.

Pierwsze kilka dni spędzili w kiepskim hotelu przy obwodnicy, w dużym, ale wyjątkowo nieprzyjemnym pokoju. Angela obsesyjnie podsuwała pod drzwi fotele, stoły, łóżka, straszyła sprzątaczki przeraźliwym krzykiem „Kto tam?”, spała przy zapalonym świetle i robiła wszystko co możliwe, żeby ostatecznie zszarpać nerwy sobie i Władowi. Po informacji o znalezionej w lesie ciężarówce przenieśli się bliżej centrum – do dużego, nowoczesnego, prawie jak zautomatyzowany mrówkowiec, hotelu.

– Tutaj nas nikt nie znajdzie – zapewniał Wład.

Angela wzruszała tylko ramionami. Dla tego, kto potrafi wyśledzić mały samochód, dla tego, kto może w odpowiednim czasie ukraść dużą ciężarówkę, dla tego, kto może dogonić mały samochód dużą ciężarówką na najbardziej odpowiednim dla wypadku odcinku drogi, nie będzie kłopotliwe znaleźć igłę w stogu siana, tym bardziej lokatorów dużego, nowoczesnego hotelu, zwłaszcza, jeśli lokatorzy pokazali prawdziwe paszporty i podali swoje imiona, zwłaszcza, jeśli lokatorzy czują się bezpieczni i pewni, że „nikt ich tutaj nie znajdzie...”

Takie – albo bardzo podobne – wyobrażenia, kryły się za krótkim wzruszeniem ramion Angeli.

– Nie chcesz chyba, żebyśmy podrabiali paszporty? – zdziwił się Wład. – Kupowali fałszywe dokumenty?

Angela znowu wzruszyła ramionami, ale tym razem Wład nie potrafił – albo nie chciał – wyobrazić sobie, jakie rojenia kryją się za tym, pozbawionym treści, gestem.

– Przypominasz sobie historię z roztargnionym staruszkiem, włamującym się do obcego pokoju? Osobiście do tej pory wstydzę się z tego powodu... A co, jeśli za kierownicą tej durnej ciężarówki, siedział jakiś miejscowy pacan, lubujący się w chuligańskich czynach? A co, jeśli stracił panowanie nad samochodem, był pijany albo po prostu zarzuciło go na mokrej drodze? A co, jeśli ukrył się teraz w jakiejś norze, cały drży i boi się, że go znajdą?

Angela pogardliwie odwracała się i Wład miał ochotę w ogóle przestać mówić.

Zdumiewająco mało żal mu było samochodu. Można nawet powiedzieć, że wcale go nie żałował. Zwyczajnie, rozbił się – i niech go diabli. To wydawało się szczególnie dziwne, znając szacunek Włada nawet dla zwykłych rzeczy. Trudno mu było rozstać się ze starym swetrem – a co dopiero z samochodem! Miał do niego dystans, jakby był butelką po keczupie, piękną, żebrowaną butelką, którą bez żalu wyrzuca się do najbliższego kosza na śmieci.

Tak, samochód przepadł. Prawdopodobnie, w najbliższym czasie, trzeba będzie kupić nowy – wracać do domu bez auta nie ma sensu, a pieniądze, chwała Bogu, wpływają na konto regularnie. A druga sprawa, już sobie wyobraża, jak niewygodnie mu będzie za nową kierownicą, w nowym fotelu, dotykać nogami niewyrobionych, sztywnych pedałów...

Niekiedy myślał o nowym samochodzie ze spokojem, niekiedy nagle oblewał się zimnym potem. Wtedy wydawało mu się, że nigdy więcej nie usiądzie za kierownicą – nie będzie umiał przełamać strachu. Na drodze wszystko zmienia się co chwilę. Wszystko jest w ruchu, niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Żelazo, kamień, ogień. Wstrząs, zgrzyt, ból, śmierć...

Nocami śniła mu się brudno-pomarańczowa ciężarówka. Wład złościł się na siebie, ale nic nie mógł zrobić. Na szczęście takie noce zdarzały się nieczęsto – nazywał je „wysepkami psychozy” i bardzo bał się, żeby o jego słabości nie dowiedziała się Angela.

Tymczasem pojawiła się już w pełni i ostatecznie wiosna. Zakwitły morele. Odleciały z miasta wielkie, czarne wrony i niezliczone ilości białych gołębi, dla których, decyzją rady miejskiej, wydawano bezpłatnie środki zapobiegające nadmiernemu rozmnażaniu.

– Przecież ty nie chcesz być nieśmiertelny, Wład? Wyobraź sobie: stałbyś się klasykiem, światowej sławy pisarzem, a to znaczy – przez stulecia znosić krakanie ohydnych ptaków, zabrudzających ci głowę...

Angela stała przy oknie, wychodzącym na wąski bulwar. Pośrodku bulwaru, dokładnie naprzeciwko hotelu, stał na postumencie poeta z brązu. Na głowie poety siedział gołąb.

– Tym, którzy piszą o trollach, nie stawiają pomników – powiedział Wład.

Angela przemyślnie uśmiechnęła się. Chciała otworzyć okno – ale w ostatniej chwili rozmyśliła się. Wręcz przeciwnie – cofnęła się w głąb pokoju:

– Wiesz co... Zaciągnij zasłony.

– A co się stało? – spytał Wład. Angela milczała. – Co, boisz się snajperów? – ze śmiechem dorzucił. Angela spotkała się z nim wzrokiem. Powoli wróciła do okna, stanęła pośrodku, rozkładając ręce na boki i chwytając za firanki:

– Wydaje mi się, że ty już czujesz się, jakbyś był z brązu. Mam nadzieję, że brąz wytrzyma.

Wład chwilę zwlekał. Potem podszedł i zatrzymał się za jej plecami. Stała, jak pod ostrzałem. Szeroko otwartymi oczami patrzyła przed siebie. Rzeczywiście wierzyła, że w każdym momencie może zabrzmieć ciche „pal...”

– Póki jesteśmy razem, nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził...

Słowa wypowiedziały się same. Wypłynęły pewnie z jakiejś genetycznej pamięci. Bez wątpienia, miliony mężczyzn mówiły już te słowa milionom kobiet, ale tylko niektórym udało się dotrzymać obietnicy.

– Nie zostawiaj mnie samej – cicho powiedziała Angela.

Miliony kobiet mówiły to milionom swoich mężczyzn. Ale tylko niektórym udało się pewnie zobaczyć to swoje pragnienie – spełnionym.

...Na pewno jej współczuł. Tak, na pewno.

Загрузка...