13

Rankiem, kiedy owinięta w futra Ivla opuściła jego kwaterę, Harpirias ruszył na poszukiwanie Korinaama. Pragnął zadać mu kilka pytań dotyczących spotkanych wysoko w górach Metamorfów. Nie udało mu się jednak odnaleźć tłumacza ani w jego kwaterze, ani w wiosce.

— Kiedy widziałeś go po raz ostatni? — spytał Eskenazo Marabauda.

— Wczoraj wieczorem, mniej więcej wtedy, kiedy dostarczono nam jedzenie — odparł dowódca Skandarów.

— Powiedział ci coś?

— Nie, w ogóle nie rozmawialiśmy. Przyglądał mi się przez chwilę tymi swoimi martwymi oczami, jak oni wszyscy — rozumiesz, książę, co mam na myśli? — a potem poszedł do swojego pokoju.

Ghayrog Mizguun Troytz, nie potrzebujący snu, gdyż nie był to okres hibernacji, dostarczył lepszych informacji. Nad ranem Troytz opuścił kwaterę i poszedł do ślizgaczy, pragnąc naoliwić ich wirniki, żeby zabezpieczyć je przed mrozem, a także by dokonać rutynowego przeglądu. Tuż przed świtem, powracając do wioski, widział Zmiennokształtnego, który samotnie szedł placykiem, kierując się w stronę przejścia między skalną ścianą a królewskim pałacem. Powodowany zwykłą ciekawością obserwował go przez chwilę. Korinaam skręcił za róg pałacu i zniknął w cieniu. Troytz uznał, że postępowanie Metamorfa to nie jego interes, i wrócił do kwatery.

Później nikt już Korinaama nie widział.

Co znajdowało się za pałacem Toikelli?

To jasne, ścieżka prowadząca na górę, na tereny myśliwskie władcy!

Oczywiście! Oczywiście! Harpirias bez problemu domyślił się, co się stało. Korinaam miał zamiar nawiązać kontakt ze swymi nowo odkrytymi braćmi, prześladującymi Othinorczyków!

Rzecz jasna było to irytujące, a także zaskakujące i niebezpieczne. Choć upłynęło już wiele dni, negocjacje w sprawie zakładników nawet się jeszcze nie zaczęły, ponieważ król był na razie zbyt zajęty pojawieniem się wrogów na swoim terytorium, by rozmawiać z posłem na jakikolwiek temat. A teraz jeszcze przewodnik i tłumacz w jednej osobie wybrał się na prywatną wycieczkę w wysokie góry, nie uznając za stosowne poinformować o niej zwierzchnika, ani powiedzieć “do widzenia”! Jak długo go nie będzie? Trzy dni? Pięć? Co się stanie, jeśli nigdy nie powróci, jeśli zginie na trudnym szlaku lub z rąk swych okrutnych współplemieńców?

A jeśli Korinaam nie wróci, jak w ogóle uda się wypracować traktat z Toikellą, jak uda się uwolnić zakładników? Jak dokonać tego bez tłumacza? Była także ważniejsza sprawa — jak bez pomocy przewodnika powrócić na łono cywilizacji?

Harpirias aż trząsł się z wściekłości. Nie mógł jednak przedsięwziąć żadnych konkretnych kroków — pozostawało mu tylko czekać.

Minęły trzy dni, podczas których Harpirias coraz bardziej niecierpliwił się i wściekał. Pociechę znajdował wyłącznie w ramionach lvii i w ciemnym gorzkim piwie Othinorczyków. Kochać się potrafił jednak tylko do pewnego momentu, wypić mógł konkretną ilość piwa; potem nie było już dla niego żadnej ucieczki. Z towarzyszy wyprawy niewiele miał pożytku; byli to zwyczajni żołnierze — a w dodatku Ghayrogowie i Skandarzy, nie stanowiący odpowiedniej kompanii dla księcia Góry.

Harpirias był po prostu samotny.

Łaził więc po wiosce, ciesząc się wszystkim, co odrywało go od ponurych myśli. Nikt go nie zatrzymywał, mógł chodzić, gdzie mu się podobało… z jednym wyjątkiem — nie dopuszczano go do uwięzionych w jaskini zakładników. Pewnego ranka, kiedy dostrzegł tragarzy niosących żywność na górę, próbował do nich dołączyć i został stanowczo zawrócony; poza tym jednym razem nikt jednak nie krępował mu swobody ruchów. Bez przeszkód obejrzał kamienny ołtarz stojący w centrum placyku — na jego powierzchni znalazł niezrozumiałe piktogramy poplamione zaschniętą krwią starych ofiar. Zajrzał w głąb mrocznych, pachnących stechlizną jaskiń, w których przechowywano żywność — korzenie, ziarno, jagody — uzbieraną przez mieszkańców tej nieprzyjaznej ziemi przed nadchodzącą, przerażającą zimą. Zajrzał do niskiej, kopulastej lodowej chaty, której wcześniej nie zauważył, i znalazł w niej kilkadziesiąt małych, szczerzących zęby zwierząt skrępowanych rzemienną uprzężą. W innej, podobnej, trafił na siedem, a może nawet osiem tłustych, brzuchatych żon z haremu Toikelli, leżących nago na grubych stosach futra i palących długie, cienkie kościane fajki. Powietrze było tam duszne, zgniłe, przepełnione smrodem potu, jakiegoś strasznego pachnidła i dymem tego, co paliły. Kobiety zachichotały i gestami zaczęły zapraszać go do środka; Harpirias właściwie przed nimi uciekł.

Wewnątrz kolejnej chaty stały jedna na drugiej prymitywne drewniane skrzynie pachnące kadzidłem i kurzem. Po podniesieniu wieka pierwszej z brzegu okazało się, że w środku umieszczono wyschnięte ludzkie czaszki — stare, pożółkłe, zaczynające się kruszyć.

Zapytał o nie Ivlę.

— To bardzo święte miejsce — wyjaśniła. — Nie wolno ci tam wrócić.

Czyje to były czaszki? Poprzednich władców? Martwych kapłanów? Pokonanych wrogów? Harpirias uświadomił sobie, że prawdopodobnie nigdy się tego nie dowie. Lecz… jakie właściwie to miało znaczenie? Nie przybył tu przecież, by prowadzić badania antropologiczne ludu Othinoru, lecz po to, by wyrwać z niewoli garstkę pechowych paleontologów, czego być może nie uda mu się już dokonać, gdyż w trzecim dniu nieobecności Korinaama znów spadł śnieg. Harpirias był niemal całkiem pewien, że Zmiennokształtny zginął gdzieś wysoko w górach, że śnieg przysypał jego nieruchome ciało, które najprawdopodobniej nigdy nie zostanie znalezione.

Całkiem możliwe, rozmyślał, że dożyję mych dni w tej żałosnej lodowej wiosce na krańcu świata, na diecie z przypieczonych korzeni i pół surowych kawałków mięsa. A może czaszki w skrzyni to resztki dostojnych posłów, którzy przybyli tu kiedyś w najlepszej wierze… i może jego czaszka znajdzie się kiedyś wśród nich?

Godziny strasznie się wlokły. Czuł się w wiosce jak więzień, jak ci biedni naukowcy w jaskini. Nocą, spoczywając w ramionach lvii, modlił się o dodający odwagi sen; gdyby tylko błogosławiona Pani Wyspy, której duch przemierzał nocą świat, niosąc ulgę i pociechę potrzebującym, pocieszyła przesłaniem i jego, ulżyła duszy.

Lecz Harpirias nie doznał pocieszenia. Bardzo możliwe, że lodowe królestwo Othinoru leżało nawet poza zasięgiem błogosławionej Pani.

Загрузка...