18

Usiane gwiazdami czarne niebo świadczyło wyraźnie o tym, że do świtu pozostało jeszcze kilka godzin. Czas ten wypełniło ładowanie ślizgaczy i przygotowanie ich do długiej drogi. Nim zakończyli, na wschodzie pojawiły się różowe pasma.

Harpirias stał przez chwilę tuż przy skalnej ścianie otaczającej ukrytą przed światem wioskę.

Oto wracał wreszcie do domu. Wracał do ciepłego, cywilizowanego Majipooru, być może wracał też do swej tak nieszczęśliwie przerwanej kariery na Górze Zamkowej. Wypełnił zadanie, które mu zlecono. Co więcej — przeżył wielką przygodę, o której opowiadać może aż do śmierci. Koronal z wdzięcznością wysłucha jego opowieści, bliscy mu doradcy także. Wraca więc do domu, by zacząć snuć tę opowieść; wraca do domu, do gorącej kąpieli, do potraw, które da się jeść, do ostryg i przyprawionych na ostro ryb, do piersi sekkimaunda i udźca bilantoona, do mocnego wina z Muldemar i ciemnoczerwonego wina z Bannilannikole, do złotego wina z Piliploku i wspaniałego srebrnoszarego wina z Amblemoru… być może spróbuje ich wszystkich od razu, puchar po pucharze? Być może wypije je w towarzystwie pięknej dziewczyny o jasnych oczach i delikatnej twarzy, być może spędzi z nią noc… być może zje kolację, wypije wino, spędzi noc nie z jedną dziewczyną, lecz dwoma czy trzema… Dlaczego nie?

Harpirias doskonale zdawał sobie jednak sprawę z tego, że Othinor odcisnął mu się w duszy na zawsze. Bez wątpienia będzie o nim śnił, gdy znajdzie się już w domu, a w snach widzieć będzie lodowy świat, zadymioną salę pałacu Toikelli, podskakujących, skrzeczących Eililylal… O tak, będzie śnił o Othinorze i dziewczynie o lśniących od tłuszczu włosach, z górną wargą przebitą kawałkiem kości; dziewczynie, która wślizgnęła się do jego pokoju, która przez tyle mroźnych nocy grzała go swym ciałem.

Tak, tak, będzie śnił o tym i nie tylko o tym. Wiedział, że nigdy nie zapomni Othinoru.

— Ślizgacze załadowane — zameldował Eskenazo Marabaud. — Słońce już wschodzi. Czy możemy ruszać?

— Za chwilę — rzekł Harpirias.

Wszedł w wąską szczelinę przebijającą skały jak klin — jedyne wejście do kraju Toikelli. W niepewnym świetle poranka chaty z lodu błyszczały słabym światłem. Zachłannie przyglądał się lśniącym, dekorowanym lodowymi rzeźbami fasadom, wyrzeźbionym z lodu fantazyjnym dekoracjom.

Przed domem, w którym mieszkał, dostrzegł maleńką z tej odległości postać. Nie widział jej wprawdzie wyraźnie, lecz wyobraźnia podsunęła mu doskonały w każdym szczególe portret: portret przysadzistej dziewczyny w niedbale zarzuconym na ramiona futrze, dziewczyny, która chyba nosiła w sobie jego dziecko.

Pomachała mu, najpierw niepewnie, a potem entuzjastycznie; dowód zarówno miłości, jak i tęsknoty.

Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, potem również pomachał i odszedł.

Wsiadł do ślizgacza. Rozpoczęła się długa droga powrotna. Droga do domu.

Загрузка...