14

Czwartego dnia po zniknięciu Korinaama Harpirias drzemał wieczorem, samotny w swej kwaterze, kiedy dotarła do niego wiadomość, że tłumacz powrócił.

— Natychmiast go do mnie przyprowadź — rozkazał Eskenazo Marabautowi.

Wycieczka w wysokie góry najwyraźniej osłabiła Korinaama. Metamorf sprawiał wrażenie zmordowanego, ubranie miał brudne i podarte, cienkie usta zaciskał mocno, a podpuchnięte powieki zasłaniały oczy, tak że te stały się niemal niewidoczne. Wyglądał na zdenerwowanego, był spięty, jakby zamierzał zmienić kształt i uciec. Przez moment Harpirias widział go oczami wyobraźni zmieniającego się błyskawicznie w długą, wijącą wstęgę i wyślizgującego się z pokoju, podczas gdy on bezradnie próbuje go złapać.

— Czy mam zostać? — spytał Skandar. Być może im obu pojawił się w myślach podobny obraz.

Harpirias skinął głową.

— Gdzie byłeś? — spytał chłodno. Korinaam nie odpowiedział od razu.

— Przeprowadzałem niewielki rekonesans — wykrztusił w końcu.

— Nie przypominam sobie, bym wydawał ci taki rozkaz. Gdzie przeprowadzałeś ten swój… niewielki rekonesans?

— Tu, i tam.

— A dokładniej?

— To prywatna sprawa. — W głosie Metamorf a brzmiało wyzwanie.

— Jestem tego w pełni świadomy — oświadczył spokojnie Harpirias. — Mam jednak zamiar poznać szczegóły. — Gestem zwrócił na siebie uwagę Marabauda. — Przytrzymaj go, dobrze? Mocno. Nie chcę, by znikł mi z oczu.

Stojący za Korinaamem Skandar objął jego pierś ramionami. Metamorf sprawiał wrażenie zdumionego. Oczy otworzył szerzej, niż kiedykolwiek Harpiriasowi zdarzyło się widzieć; przyglądał mu się z nieukrywaną nienawiścią.

— A teraz — powiedział chłodno Harpirias — powiedz mi, gdzie byłeś.

Zmiennokształtny milczał przez chwilę, a potem rzekł niechętnie:

— W otaczających wioskę górach.

— Tak. Tak też sądziłem. A dlaczego się tam udałeś?

Tłumacz sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili mógł dostać ataku furii.

— Książę, domagam się, byś natychmiast rozkazał temu Skandarowi mnie puścić! Nie masz prawa…

— Mam prawo — przerwał mu Harpirias. Przybyłeś tu w służbie Koronala, po czym postanowiłeś zrobić sobie prywatną wycieczkę akurat wtedy, gdy byłeś mi potrzebny. Domagam się wyjaśnień. Pytam raz jeszcze: czego szukałeś w górach?

— Nie będę dyskutował o mych prywatnych sprawach!

— Tu i teraz nie masz żadnych prywatnych spraw. Wykręć mu rękę, Eskenazo. Odrobinę.

— To zbrodnia! — wrzasnął Korinaam. — Jestem wolnym obywatelem. …

— Tak. Oczywiście. Jesteś wolnym obywatelem, nikt temu nie zaprzecza. Jeszcze trochę, dobrze, Eskenazo? Póki nie krzyknie. Lub póki nie udzieli mi odpowiedzi, której nadal cierpliwie oczekuję. Nie martw się, niczego mu nie złamiesz. Nie sposób złamać ręki Metamorfowi. Ich kości są elastyczne jak guma. Mimo to możesz mu zadać ból. To nic złego zadać ból komuś, kto odmawia współpracy. No tak, doskonale. Czego szukałeś w górach, Korinaamie?

Cisza. Harpirias spojrzał na Skandara, a następnie uczynił dłońmi gest, jakby coś skręcał.

— Szukałem tych istot, które podczas polowania widzieliśmy na grani.

— Ach! Wcale mnie to nie dziwi. Dlaczego ich szukałeś? Cisza.

— Mocniej — rozkazał Skandarowi Harpirias.

— Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że jestem torturowany? To barbarzyństwo. Nie… niewyobrażalne barbarzyństwo!

— Szczerze pragnę przeprosić cię za ten nieszczęśliwy incydent. A swoją drogą ciekaw jestem, czy kość pęknie, jeśli wykręcimy ci rękę wystarczająco mocno. Myślę, że nie pragniesz się o tym przekonać, Korinaamie, prawda? Więc… kim były te… istoty… na grani?

— Tego właśnie chciałem się dowiedzieć.

— Nie. Przed wyprawą wiedziałeś już, kim są, prawda, Korinaamie? Powiedz mi. Powiedz mi, kim są!

— To Piurivarzy — przyznał cicho tłumacz, patrząc w podłogę.

— Ach, tak? Kuzyni?

— Mniej więcej. Dalecy kuzyni. Bardzo dalecy. Harpirias skinął głową.

— Dziękuję — powiedział. — Możesz go puścić — zwrócił się do Skandara. — Mam wrażenie, że nabrał ochoty do współpracy. Zaczekaj na zewnątrz, dobrze?

Skandar wyszedł posłusznie.

— Doskonale. Opowiedz mi teraz o tych swoich dalekich kuzynach.

Korinaam upierał się jednak, że wie o nich bardzo niewiele, a Harpirias był niemal pewien, że tym razem mówi prawdę. Według Metamorfa wśród jego ludu istnieje legenda głosząca, że jedno z plemion osiedliło się na dalekiej północy w czasach Lorda Stiamota, przed wieloma tysiącami lat. Zgodnie z wcześniejszymi domysłami Harpiriasa uciekło ono przed rzezią, którą sprawił tubylcom Majipooru ten władca.

Podczas gdy ocalałych z wojny Zmiennokształtnych wywieziono z Alhanroelu i Suvraelu do rezerwatów w dżunglach Zimroelu — mówiła legenda — ci Piurivarzy cieszyli się wolnością i niezależnością, zgodnie z tradycją swej rasy wędrowali z miejsca na miejsce po górzystej, mroźnej krainie ukrytej za dziewięcioma górami wyżyny Khyntor. Mieszkańcy Majipooru zapomnieli o tym plemieniu tak jak o Othinorze, być może zresztą także i ci Piurivarzy, po latach, zapomnieli o istnieniu świata za granicami gór. Między nimi i innymi Metamorfami nie zaistniały nigdy żadne związki — nawet w czasach Lorda Valentine'a, kiedy Metamorfowie wszczęli wielkie powstanie przeciw ludziom. Samo ich istnienie stało się przedmiotem spekulacji i mitów.

Od czasu do czasu Zmiennokształtni, mieszkający w Ni-moya lub innych miastach znajdujących się na granicy wyżyny i zawodowo zajmujący się prowadzeniem myśliwych bądź badaczy zapuszczających się na północ, donosili o tajemniczych istotach żyjących w dzikich zakątkach gór. Trudno było jednak z nimi nawiązać kontakt. Przewodnicy zawsze widzieli coś z daleka, niewyraźnie i tylko przez krótką chwilę — nie mieli nawet pewności, że to istoty ich rasy. Teraz wszystko się zmieniło.

— To oni, bez żadnych wątpliwości, książę — mówił Korinaam. — Mam świetny wzrok. Tego dnia, w górach, dostrzegłem nawet, jak zmieniają kształty!

— Postanowiłeś więc złożyć im wizytę, nie prosząc nawet o pozwolenie opuszczenia obozu. Dlaczego?

— Są mej krwi, książę. Niemal przez dziewięć tysięcy lat żyli w tych górach, ani razu nie kontaktując się ze światem, z nami. Chciałem z nimi porozmawiać.

— I co zamierzałeś powiedzieć?

— Że skończyły się prześladowania, że my, Piurivarzy, otrzymaliśmy na Majipoorze pełnię praw obywatelskich, że mogą przestać się już ukrywać wśród śniegu i lodów. Czy tak trudno ci to zrozumieć, książę?

— Mogłeś mnie przynajmniej zawiadomić o swych zamiarach. Mogłeś poprosić o pozwolenie na tę wyprawę.

— Nigdy bym go nie uzyskał.

Harpiriasa zaskoczyło to twierdzenie. Poczerwieniał.

— A skąd ta pewność? — spytał.

— Stąd — odparł spokojnie tłumacz — że jestem Piurivarem, że sprawa ta dotyczy wyłącznie Piurivarów, a więc dla ciebie nie ma najmniejszego znaczenia, książę. Powiedziałbyś mi, że nie mogę opuścić wioski, ponieważ potrzebujesz tłumacza. Powiedziałbyś, że mogę przecież wrócić tu w przyszłości, sam, i wtedy poszukać krewniaków. Czyżbym się mylił, książę?

Harpirias nie miał ochoty spojrzeć Korinaamowi w oczy. Milczał, nie odpowiadał.

— Być może nie mylisz się — przyznał w końcu — lecz jeśli nawet, mogłeś przynajmniej zostawić wiadomość, dokąd się udajesz. Co by się z nami stało, gdybyś zginął w górach?

— Nie miałem najmniejszego zamiaru ginąć.

— Wspinaczka jest trudna, a teren nieprzyjazny. Podczas twej nieobecności przeszła burza śnieżna, wprawdzie niewielka, ale co by się stało, gdyby przyszła śnieżyca podobna do tej, którą przeżyliśmy podczas pokonywania przełęczy Dwóch Sióstr? Nie jesteś nieśmiertelny, Korinaamie.

— Umiem zadbać o siebie. Jak widzisz, wróciłem bez problemu, choć być może w nie najlepszym stanie.

— Owszem. Wróciłeś.

Metamorf pominął tę uwagę milczeniem. Patrzył na Harpiriasa, nie kryjąc wrogości. Sytuacja stawała się coraz bardziej niewygodna. Jakimś cudem Korinaamowi udało się zyskać przewagę w rozmowie, choć Harpirias nie bardzo zdawał sobie sprawę, kiedy do tego doszło. Czuł się także straszliwie zażenowany tym, że by wydobyć z przewodnika zeznania, uciekł się do przemocy.

Po długiej, niezręcznej chwili milczenia spytał:

— No i co? Udało ci się porozmawiać z tymi zaginionymi przed wiekami krewnymi?

— Właściwie nie.

— To znaczy?

— Mówiłem do nich. Nie rozmawiałem z nimi.

— Oczywiście. Mówiłeś do nich. Nie rozmawiałeś z nimi. Czyli nie rozumieli języka, którym się posługujesz.

— W zasadzie tak. — Korinaam był wyraźnie spięty, a także rozgniewany. — Czy musimy dalej omawiać tę sprawę, książę?

— Tak. Musimy. Chcę znać wszystkie szczegóły kontaktów z tym plemieniem.

— Przecież wszystko już wyjaśniłem! Szukałem ich przez dwa dni i w końcu znalazłem obóz, od którego oddzielała mnie głęboka szczelina. Nie mogłem się do nich zbliżyć, ale próbowałem nawiązać kontakt z miejsca, w którym stałem. Najwyraźniej nie rozumieli ani słowa z tego, co mówiłem; po pewnym czasie zrezygnowałem więc i postanowiłem wrócić do wioski.

— Czy to wszystko?

— Tak, to wszystko.

— Widzę, jak rozmazują się zarysy twego ciała, Korinaamie.

Zdajesz sobie sprawę, że nie potrafisz utrzymać swej naturalnej formy? Podejrzewam, że kłamiesz.

— Znalazłem ich i nie potrafiłem się z nimi skomunikować — powiedział Metamorf cichym, chrapliwym głosem. — Więc wróciłem. To wszystko.

— Nie przypuszczam — powiedział Harpirias. — Co jeszcze się zdarzyło?

— Nic. Nic! — Ciało Metamorfa uległo błyskawicznej zmianie, był to widomy dowód napięcia. Ukrywał coś, co zdarzyło się podczas spotkania z plemieniem krewniaków i głęboko nim wstrząsnęło. Harpirias w to nie wątpił.

— Czy mam zaprosić Skandara, by jeszcze trochę poćwiczył wykręcanie ci rąk?

Korinaam obrzucił go morderczym spojrzeniem.

— Tak. Zdarzyło się coś jeszcze. -No?

— Rzucali we mnie kamieniami. — Głos Metamorfa był ledwie słyszalny.

— Nie mogę powiedzieć, żeby mnie to szczególnie zdumiało.

— Wyjaśniłem im, kim jestem. Kiedy zorientowałem się, że nie rozumieją słów, dokonałem kilku zmian, by pokazać, że jestem jednym z nich. A oni obrzucili mnie… kamieniami.

— Tylko tyle? Obrzucili cię kamieniami?

Kształt ciała Korinaama zamazał się znacznie wyraźniej.

— Powiedz mi wszystko. Muszę przecież wiedzieć, z jakiego rodzaju stworzeniami mamy do czynienia.

Metamorf zadrżał.

— Opluli mnie! — wyrzucił z siebie i mówił dalej, jakby już nie potrafił przestać. -1 rzucali… rzucali we mnie odchodami. Zbierali je dłońmi, ciskali nimi przez szczelinę. Przez cały czas tańczyli i wrzeszczeli jak oszalali. Jak jakieś diabły. — Ściągnięta twarz Metamorfa wyglądała po prostu strasznie. — Byli obrzydliwi. Stoją niżej od dzikusów. Są… są zwierzętami.

— Rozumiem.

— Nie mam nic więcej do powiedzenia. Czy mogę odejść, książę?

— Za chwilę. Wyjaśnij mi jeszcze jedno: czy masz zamiar znów się z nimi skontaktować?

— Możesz być pewny, że nie mam takiego zamiaru!

— Dlaczego?

— Czyżbyś był durniem, książę? Czy nie rozumiesz zwykłych, prostych słów? To, czego doświadczyłem w górach, było wręcz nieopisanie obrzydliwe. Sam ich widok… tarzających się w odchodach jak zwierzęta… te przeraźliwe wrzaski… a przecież w ich żyłach płynie krew Piurivarów… ja… oni… my…

— Doskonale cię rozumiem, Korinaamie — powiedział cicho Harpirias. — A jednak… gdybym poprosił cię, byś odwiedził ich po raz drugi, czy posłuchałbyś?

Przez dłuższą chwilę Metamorf milczał.

— Gdybyś mi rozkazał, tak.

— Rozkaz? Wyłącznie rozkaz?

— Nie mam najmniejszej ochoty na kolejne spotkanie z tymi zwierzętami. Jestem jednak świadom, że przybyłem tu w służbie Koronala, którego ty, panie, reprezentujesz, i że nie wolno mi odmówić wykonania bezpośredniego rozkazu. Tego możesz być pewien, książę. — Metamorf ukłonił się nisko, w przesadnym geście poddania. — Wolałbym, by już nigdy nie wyłamywano mi rąk.

— Żałuję, iż zaszła taka konieczność, Korinaamie.

— Jestem pewien, że żałujesz, panie. Musiało być to wyjątkowo przykre doświadczenie zarówno dla ciebie, jak i dla Skandara. Szczególnie dla Skandara.

— Powiedziałem, że żałuję. Na Boginię, Korinaamie, czy mam paść na kolana i błagać o przebaczenie? Unikałeś wypełnienia moich poleceń. Nie słuchałeś rozkazów. Musiałem wiedzieć, gdzie byłeś… i po co. — Harpirias niecierpliwie machnął ręką. — Dosyć tego. Odejdź. W przyszłości bez mojego osobistego pozwolenia nie wolno ci oddalić się od wioski nawet na krok. Czy to jasne?

— A dokąd miałbym pójść? — Zmiennokształtny pogładził obolałe ramię.

Kiedy wyszedł, Harpirias wezwał do środka Eskenazo Ma-rabauda i rozkazał mu śledzenie ruchów Korinaama.

— Jest tu dziewczyna — powiedział Skandar. -Ta, która przychodzi co noc.

Czyżby w jego głosie brzmiało potępienie? W głosie Skandara?

— Niech wejdzie — rozkazał Harpirias.

Загрузка...