Na dywan z liści w poświacie księżyca

Liście ginkgo opadały z gałęzi, niczym drobny deszcz zraszały łąkę żółtymi kroplami. Spacerowałem z panem Okeda po kamienistej, gładkiej ścieżce. Powiedziałem, że chciałbym oddzielić wrażenie, jakie sprawia każdy pojedynczy liść ginkgo, od wrażenia wywołanego przez wszystkie liście, lecz zastanawiam się, czy to jest możliwe. Pan Okeda powiedział, że to jest możliwe. Przesłanki, na których się oparłem, a pan Okeda uznał je za uzasadnione, były następujące. Jeśli z drzewa ginkgo spadnie jeden żółty liść i osiądzie na łące, to patrząc na niego, dostrzeżemy pojedynczy żółty listek. Jeśli dwa listki opadają z drzewa, oko śledzi wirujący ruch obu liści w powietrzu, podczas gdy one zbliżają się do siebie i oddalają niby dwa goniące się motyle, a wreszcie przysiadają na trawie, jeden tu, drugi tam. Podobnie rzecz się ma przy trzech, czterech, a nawet pięciu liściach. Przy dalszym zwiększeniu liczby wirujących w powietrzu liści wrażenie, które wywołuje każdy liść z osobna, sumuje się, ustępując wrażeniu całości, wrażeniu, jakie wywołuje na przykład bezgłośny deszcz, a jeśli lekki powiew wiatru osłabi ich lot, sprawiają wrażenie znieruchomiałych w powietrzu skrzydeł, a potem, kiedy zniżymy już wzrok i spojrzymy na łąkę, wyglądają na rozsiane świetliste punkciki. Natomiast ja nie chciałbym utracić nic z wrażenia całości, a zarazem chciałbym zachować poczucie odrębności każdego liścia, tak aby jego obraz nie stopił się z obrazem pozostałych liści, i w chwili gdy pojedynczy listek wchodzi w zasięg mojego pola widzenia, pragnąłbym patrzeć, jak on tańczy w powietrzu i jak przysiada na źdźbłach trawy. Aprobata pana Okedy zachęcała mnie do rozwijania tego wątku. Być może – dodałem, przyglądając się kształtom liści ginkgo, żółtym wachlarzykom o fryzowanych brzegach – z wrażenia, które sprawia pojedynczy liść zdołałbym wyodrębnić wrażenie wywołane każdą unerwioną cząsteczką tego liścia. Na ten temat pan Okeda nie wypowiedział się, już nieraz jego milczenie służyło mi za przestrogę, abym nie dawał się ponieść pochopnym przypuszczeniom, przeskakując stopnie pośrednie, nie poddane jeszcze badaniu. Wzbogacony tą lekcją, zacząłem pracować nad tym, aby uchwycić najbardziej cząstkowe wrażenia, jeszcze w chwili ich powstawania, kiedy ich wyrazistości nie zakłóca wiązka rozproszonych doznań.

Makiko, najmłodsza córka pana Okedy, właśnie weszła, aby podać herbatę, harmonijna w ruchach, o dziecięcym jeszcze wdzięku. Kiedy się pochylała, na jej obnażonym karku, pod wysoko upiętymi włosami, dojrzałem wąskie pasemko czarnego meszku, które zdawało się ciągnąć wzdłuż linii grzbietu. Kiedy tak patrzyłem na nią w skupieniu, poczułem na sobie znieruchomiałą źrenicę pana Okedy, który mnie obserwował. Z pewnością zrozumiał, że ćwiczę moją zdolność wyodrębniania wrażeń na karku jego córki. Ja nie odrywałem od niej wzroku, być może dlatego, że wrażenie tego delikatnego meszku na jasnej skórze zawładnęło mną niepodzielnie, a może dlatego, iż pan Okeda mógł odwrócić moją uwagę pierwszym lepszym zdaniem, ale tego nie uczynił. Zresztą Makiko szybko podała herbatę i podniosła się. Wpatrywałem się w pieprzyk nad jej wargą z lewej strony, odnajdując coś na kształt poprzedniego wrażenia, lecz w znacznie słabszym stopniu. Makiko spojrzała na mnie, zakłopotana, potem spuściła oczy.

Po południu przeżyłem chwilę, której szybko nie zapomnę, chociaż zdaję sobie sprawę, że w opowiadaniu wyda się rzeczą błahą. Spacerowaliśmy wzdłuż północnego brzegu niewielkiego jeziora z panią Miyagi i z Makiko. Pan Okeda szedł samotnie przodem, podpierając się długą laską z białego klonu. Pośrodku jeziorka rozkwitły dwa mięsiste kwiaty jesiennej lilii wodnej i pani Miyagi wyraziła ochotę, aby je zerwać, jedną dla niej samej, drugą dla córki. Pani Miyagi miała swój zwykły wyraz twarzy, pochmurny i nieco zmęczony, chociaż w tle rysował się ten nieubłagany upór, który kazał mi podejrzewać, że w długich dziejach jej nieudanego związku z mężem, o czym tyle szeptano, przypadła jej rola być może nie tylko ofiary, i naprawdę nie wiem, co będzie w końcu górą, czy kamienna obojętność pana Okedy, czy jej zacięta stanowczość. Natomiast Makiko zawsze wyglądała na dziewczynę wesołą i beztroską, usposobienie typowe dla niektórych dzieci wyrosłych wśród ostrych rodzinnych konfliktów, cecha, która pozwala im się przeciwstawić domowej atmosferze. Makiko dorastając zachowała to usposobienie, aby teraz przeciwstawić je światu obcych i schronić się za tarczą cierpkiej i ulotnej wesołości.

Przyklęknąwszy na skale przy brzegu, wychyliłem się tak daleko, że udało mi się uchwycić najbliższą łodygę kołysanej wodą lilii, i pociągnąłem ją ostrożnie, starając się jej nie zerwać, tak aby roślina podpłynęła do brzegu. Pani Miyagi i jej córka także uklękły i wyciągnęły ręce w kierunku wody, gotowe złapać kwiaty, kiedy te znajdą się w dogodnej odległości. Brzeg jeziorka był niski i pochyły, dla zachowania większej ostrożności obie kobiety trzymały się za moimi plecami, jedna wysunęła rękę z jednej, druga z drugiej strony. W pewnej chwili poczułem dotknięcie, wyraźnie umiejscowione pomiędzy ramieniem a plecami, na wysokości pierwszych żeber, a raczej poczułem dwa dotknięcia, z lewej i z prawej strony. Ze strony Makiko było to napięte i jakby pulsujące ukłucie, ze strony pani Miyagi pieszczotliwy wężowy ucisk. Zrozumiałem, że rzadki i łaskawy przypadek losu sprawił, że zostałem muśnięty jednocześnie lewą sutką córki i prawą sutką matki, toteż powinienem zebrać wszystkie siły, aby nie utracić tego fortunnego kontaktu, ocenić te dwa równoczesne doznania, wyodrębnić je i porównać ich powaby.

– Odsuńcie liście – powiedział pan Okeda – a łodyga z kwiatami sama trafi do waszych rąk. – Stał nad naszą trójką pochyloną nad liliami, w ręce trzymał długą laskę, mógłby nią bez trudu przyciągnąć do brzegu tę wodną roślinę, tymczasem on, przeciwnie, nakłonił obie kobiety, aby trwały nadal w tej samej pozie, nie zmniejszając naporu swych ciał na moje ciało.

Obie lilie niemal dotknęły rąk Miyagi i Makiko. Błyskawicznie obliczyłem, że w chwili gdy szarpnę po raz ostatni, to unosząc prawy łokieć i przytykając go natychmiast do boku, mógłbym ścisnąć pod pachą małą i jędrną pierś Makiko. Lecz zakończony sukcesem połów lilii zakłócił kolejność naszych ruchów, toteż moje prawe ramię objęło pustkę, a lewa ręka, która puściła łodygę i powracała na swoje miejsce, natrafiła na łono pani Miyagi, ono zaś zdawało się skłonne moją rękę ugościć, niemal zatrzymać, i zadrżało, pełne uległości, a to drżenie udzieliło się również mnie. W tamtej chwili rozegrało się coś, co okazało się nieobliczalne w skutkach, o czym dalej opowiem.

Przechodząc ponownie pod drzewem ginkgo, powiedziałem panu Okeda, że przy kontemplowaniu deszczu liści najważniejszy jest nie tyle proces postrzegania każdego liścia z osobna, ile postrzeganie odległości pomiędzy nimi, owej pustej przestrzeni, która je od siebie oddziela. Wydawało mi się, że zrozumiałem rzecz następującą: nieobecność wrażeń na długim odcinku pola widzenia jest warunkiem koniecznym do tego, abyśmy mogli skupić naszą wrażliwość na właściwym miejscu i o właściwym czasie, podobnie jak w muzyce niezbędna jest cisza na drugim planie, bo dopiero ona pozwala wyróżnić się dźwiękom.

Pan Okeda odrzekł, że jest to bez wątpienia prawdziwe w sferze wrażeń dotykowych. Jego odpowiedź zdumiała mnie, bo myśl, aby przekazać mu moje spostrzeżenie na temat liści, owładnęła mną właśnie wtedy, gdy ciała jego córki i żony stykały się z moim ciałem. Pan Okeda dalej mówił o wrażeniach dotykowych z całkowitą swobodą, tak jakby było zrozumiałe, że moja uwaga nie mogła dotyczyć niczego innego.

Aby sprowadzić rozmowę na inny grunt, pokusiłem się o porównanie do lektury powieści: spokojny rytm narracji, utrzymany w tonacji jednostajnej i przytłumionej, służy wydobyciu na plan pierwszy subtelnych i precyzyjnych wrażeń, na co pisarz chce zwrócić uwagę czytelnika. Chociaż w przypadku powieści trzeba liczyć się z tym, że zdania, następując po sobie, mogą przekazywać tylko jedno wrażenie na raz, nieważne – jednostkowe czy całościowe – podczas gdy rozległy obszar doznań wzrokowych i słuchowych pozwala postrzegać jednocześnie całość znacznie bardziej bogatą i złożoną. Zdolność czytelnika do odbierania wrażeń całościowych, które powieść stara się ze sobą przynosić, wydaje się bardzo ograniczona, w pierwszym rzędzie dlatego, że jego lektura, często pospieszna i nieuważna, nie potrafi wychwycić czy też pomija pewną ilość sygnałów i intencji zawartych w tekście, w drugim rzędzie dlatego, iż to, co jest istotne, pozostaje w dużej mierze poza napisanym zdaniem, czy raczej rzeczy, o których powieść nie mówi, jest z konieczności więcej od tych, o których mówi, i tylko pewien szczególny odblask tego, co jest napisane, może stworzyć złudzenie, że czytamy także i to, co nie zostało napisane. Wobec tych moich rozważań pan Okeda trwał nadal w milczeniu, jak zawsze, kiedy zdarza mi się mówić zbyt wiele, i w rezultacie nie umiem sobie poradzić z własnym zagmatwanym rozumowaniem.

W następnych dniach często zdarzało mi się przebywać w jego domu wyłącznie w towarzystwie obu kobiet, ponieważ pan Okeda postanowił osobiście prowadzić dalsze poszukiwania w bibliotece, co dotychczas było moim głównym zadaniem, i wolał, abym ja pozostał w jego gabinecie i uporządkował olbrzymią kartotekę. Żywiłem uzasadnioną obawę, że pan Okeda słyszał o moich rozmowach z profesorem Kawasaki i wyczuł, że zamierzam porzucić jego szkołę, aby związać się z tymi kręgami akademickimi, które zdołają zapewnić mi perspektywy na przyszłość. Z pewnością zbyt długie pozostawanie pod intelektualną opieką pana Okedy było dla mnie niekorzystne: wyczuwałem to z sarkastycznych uwag rzucanych pod moim adresem przez asystentów profesora Kawasakiego, którzy podobnie jak moi koledzy pozostali odporni na wszelkie kontakty z innymi kierunkami. Nie ulegało wątpliwości, że pan Okeda trzyma mnie całymi dniami w domu po to, abym się nie ulotnił, a także po to, aby pohamować we mnie niezależność myśli, czego udało mu się dokonać z innymi uczniami, którzy już tylko pilnują się nawzajem i donoszą na siebie za każdą najmniejszą próbę sprzeniewierzenia się autorytetowi mistrza. Powinienem był jak najszybciej odejść od pana Okedy, decyzję tę odkładałem wciąż na później tylko z tego powodu, że poranki spędzane u niego w domu pod jego nieobecność wywoływały w moim umyśle stan błogiej egzaltacji, chociaż stan ten nie sprzyjał pracy.

Faktycznie, przy pracy często bywałem roztargniony; pod byle pretekstem wchodziłem do innych pokojów, gdzie mogłem spotkać Makiko, zaskoczyć ją w chwili, gdy nieskrępowana wykonywała różne domowe czynności. Chociaż częściej natrafiałem na panią Miyagi; i gawędziłem z nią, także dlatego, że sposobności do rozmowy – a także do śmiałych żartów, często zaprawionych nutą goryczy zdarzało się więcej niż z córką.

Wieczorem przy kolacji, kiedy zasiadaliśmy wokół wrzącej sukiyaki, pan Okeda badawczo przyglądał się naszym twarzom, jakby wyczytywał z nich wszystkie sekrety dnia, całą sieć pragnień wprawdzie odrębnych lecz powiązanych pomiędzy sobą, sieć, którą czułem się omotany, choć nie chciałem się z niej uwolnić bez uprzedniego zaspokojenia każdego z tych pragnień. Tak zatem z tygodnia na tydzień odkładałem decyzję, aby pożegnać się z nim i z tą pracą słabo wynagradzaną, a także pozbawioną perspektyw zrobienia kariery, i pojmowałem, że pojedyncze oka tej rozpiętej sieci, która nie dawała mi odejść, zaciska jedno po drugim on, pan Okeda.

Była pogodna jesień. Pewnego popołudnia, tuż przed nadchodzącą listopadową pełnią księżyca, tak się złożyło, że rozmawiałem z Makiko o miejscu, z którego najdogodniej można by było obserwować księżyc w obramowaniu gałęzi drzew. Utrzymywałem, że na trawniku pod drzewem ginkgo światło padające na dywan z liści zamieniłoby księżycowy blask w rozproszoną poświatę. Prowadziłem tę rozmowę w jasno postawionym celu: zamierzałem zaproponować Makiko spotkanie nocą pod drzewem ginkgo. Dziewczyna odparła, że dogodniejsze byłoby jeziorko, ponieważ przy zimnej i suchej pogodzie odbicie księżyca w lustrze wody widać wyraźniej niż latem, kiedy księżyc spowija aureola mgły.

– Dobrze – powiedziałem pospiesznie – nie mogę się wprost doczekać chwili, kiedy znajdę się tam z tobą o wschodzie księżyca. Zwłaszcza dlatego – dodałem – że wspomnienie jeziora budzi we mnie miłe wzruszenie.

Być może w chwili, gdy wymawiałem to zdanie, zbyt żywo przypomniałem sobie dotknięcie piersi Makiko, bo w moim głosie dało się słyszeć wzburzenie, które wprawiło ją w popłoch. W każdym razie Makiko zmarszczyła brwi i przez chwilę milczała. Pragnąc rozproszyć tę atmosferę zakłopotania – nie chciałem, aby zakłóciła miłosne rojenia, którym się oddawałem – pozwoliłem, aby wymknął mi się nierozważny odruch: otworzyłem i zwarłem szczęki, tak jakbym zamierzał coś ugryźć. Makiko bezwiednie rzuciła się do tyłu z nagłym wyrazem bólu na twarzy, jakby naprawdę poczuła ukąszenie w jakimś czułym miejscu. Natychmiast opanowała się i wyszła z pokoju. Ruszyłem za nią.

W sąsiednim pokoju na macie siedziała pani Miyagi, zajęta układaniem w wazonie jesiennych kwiatów i gałęzi. Poruszałem się jak lunatyk, toteż niespodziewanie ujrzałem ją przykucniętą u moich stóp i zatrzymałem się w porę, aby na nią nie wpaść i nie przewrócić gałęzi. Gest Makiko wywołał we mnie nagłe pożądanie i ten mój stan nie umknął uwadze pani Miyagi, zwłaszcza że przez roztargnienie zderzyłem się z nią w ten sposób. W każdym razie pani Miyagi, nie podnosząc oczu, trzepnęła mnie kwiatem kamelii, który wkładała właśnie do wazonu, zupełnie jakby zamierzała mnie uderzyć czy też odepchnąć tę część mojego ciała, która nachylała się nad nią, a może chciała także ze mną poigrać, sprowokować mnie lub pobudzić tym pieszczotliwym smagnięciem. Wysunąłem ręce, starając się ocalić przed zniszczeniem tę kompozycję z kwiatów i liści, tymczasem ona również zręcznie przebierała palcami wśród gałęzi, pochylona do przodu, i doszło do tego, że moja ręka nieumyślnie wsunęła się pomiędzy kimono a nagie ciało pani Miyagi i niespodziewanie ścisnęła miękką i ciepłą pierś o podłużnym kształcie, w tej samej zaś chwili ręka pani wynurzyła się spomiędzy gałęzi keiaki (zwanego w Europie wiązem kaukaskim, przyp. tłum.), dotknęła mojego członka i ujęła go ruchem śmiałym i swobodnym wyłuskując go spomiędzy warstw ubrania, tak jakby dokonywała operacji usuwania z kwiatów zbędnych liści i gałęzi.

Tym, co w piersi pani Miyagi budziło moją ciekawość, był wianuszek wypukłych brodawek, drobno i gruboziarnistych, rozsianych na powierzchni dość znacznej otoczki sutkowej, bardziej zagęszczonych na brzegach, chociaż ich przednia straż dotarła do samego wierzchołka. Prawdopodobnie każda z tych brodawek wysyłała impulsy, które pani Miyagi odbierała raz jako silniejsze, raz jako słabsze, zjawisko to łatwo dawało się sprawdzić, lekko naciskałem brodawki mniej więcej w odstępie jednej sekundy i badałem bezpośrednią reakcję sutki, a zachowanie pani Miyagi informowało mnie o pośredniej reakcji całego ciała, jej reakcje zaś porównywałem z moimi doznaniami, bo pomiędzy jej wrażliwością a moją wytworzyła się już pewna więź. Prowadziłem owo delikatne rozpoznanie dotykowe nie tylko za pośrednictwem opuszek palców, lecz kierowałem też w sposób najbardziej korzystny moim członkiem, który lekko przytknięty do skóry, gładził jej piersi kolistym ruchem, pozycja bowiem, w jakiej oboje się znaleźliśmy, sprzyjała spotkaniu się tych naszych odmiennych miejsc erogennych, pani Miyagi zaś okazywała zadowolenie i towarzyszyła mi, władczo wyznaczając trasę tych przebiegów. Tak się składa, że również mój naskórek posiada wzdłuż linii członka, a zwłaszcza po wypuklejszej stronie jego wierzchołka, punkty i pasaże szczególnie wrażliwe, o skali rozpiętej od uczucia bezmiernej błogości, poprzez doznania przyjemne, do swędzenia, a wreszcie do bólu, na podobieństwo punktów i pasaży nie akcentowanych lub bezdźwięcznych. Owo przypadkowe czy też rozmyślne spotkanie tych naszych odmiennych i wrażliwych, a nawet nadwrażliwych koniuszków stwarzało gamę doznań rozmaicie zestrojonych, choć osiągnięcie rejestru końcowego wymagało od nas jeszcze niemało trudu.

Oddawaliśmy się właśnie tym ćwiczeniom, kiedy we wnęce, którą tworzyły przesuwane drzwi, pojawiła się sylwetka Makiko. Najwyraźniej dziewczyna oczekiwała mojego pościgu i teraz zjawiła się, żeby zobaczyć, co mnie powstrzymało. Zrozumiała od razu i zniknęła, lecz to wystarczyło, bym dostrzegł pewną zmianę w jej ubiorze: obcisły sweter zastąpiła jedwabna domowa suknia, luźna, jakby stworzona, aby ustąpić pod wewnętrznym naporem tego, co w dziewczynie rozkwitało, aby ześlizgnąć się z jej gładkiej skóry przy pierwszym natarciu pożądliwości, której ta gładka skóra nie mogła nie wywołać.

– Makiko! – krzyknąłem, chciałem jej wyjaśnić (chociaż naprawdę nie wiedziałbym, od czego mam zacząć), że pozycja, w której zastała mnie i swoją matkę, jest wyłącznie następstwem przypadkowego zbiegu okoliczności, co pchnęło na boczne tory moje pożądanie, wymierzone niedwuznacznie w nią, w Makiko. Na widok rozchylonej jedwabnej sukni moje pożądanie wzmagało się, stawało się coraz bardziej natarczywe, jawne w całej swej okazałości, toteż z obrazem Makiko w oczach i dotykiem pani Miyagi na skórze czułem, że za chwilę pokona mnie rozkosz.

Pani Miyagi musiała to zauważyć, bo uczepiwszy się moich ramion, pociągnęła mnie na matę i szybkimi wężowymi ruchami całego ciała wślizgnęła swoje wilgotne i chwytliwe łono pod mój członek, który od razu został wchłonięty jak przez przyssawkę, podczas gdy jej chude nogi oplatały się wokół moich bioder. Pani Miyagi była niezwykle zręczna: stopy w białych bawełnianych skarpetkach skrzyżowała na mojej kości krzyżowej, unieruchamiając mnie niczym w uchwycie imadła.

Moje wezwanie do Makiko nie pozostało bez odpowiedzi. Za papierową ścianką przesuwanych drzwi zarysowała się sylwetka dziewczyny. Makiko uklękła na macie, wysunęła głowę, twarz miała ściągniętą jakby z braku tchu, usta rozchylone, oczy szeroko rozwarte, śledziła podrygi swojej matki i moje z zaciekawieniem i odrazą. Ale nie była sama: po drugiej stronie korytarza, we wnęce innych drzwi zastygła bez ruchu postać mężczyzny. Nie wiem od jak dawna pan Okeda stał tam. Patrzył uważnie nie na swoją żonę ani na mnie. lecz na córkę, która patrzyła na nas. W jego lodowatej źrenicy, w zaciśniętych wargach odbijał się refleks spazmatycznego skurczu pani Miyagi, odbitego w spojrzeniu jego córki.

Spostrzegł, że go widzę. Nie poruszył się. W tamtej chwili zrozumiałem, że nie zamierza mi przeszkodzić ani wypędzić mnie z domu, że nigdy nie napomknie o tej scenie ani o scenach następnych, jeśli miałyby się powtórzyć. Zrozumiałem też, że to milczące przyzwolenie nie da mi nad nim żadnej władzy ani nie osłabi mojej zależności. Tajemnica ta zwiąże mnie z nim, lecz nie zwiąże jego ze mną; nikomu nie mógłbym wyjawić tego, na co on patrzy, nie przyznając się do niechwalebnego współudziału.

Cóż mogłem obecnie poradzić? Byłem skazany na to, aby brnąć coraz dalej w gmatwaninie nieporozumień, bo teraz Makiko niewątpliwie uznała mnie za jednego z kochanków swojej matki, Miyagi zaś wiedziała, że patrzę na nią mając w oczach wyłącznie obraz jej córki, i obie z pewnością każą mi to boleśnie odpokutować, w środowisku akademickim zaś plotki rozchodzą się szybko, podsycane złośliwością moich kolegów, gotowych i w ten sposób przysłużyć się rachubom mistrza, toteż rzucą oszczerczy cień na moją zażyłość z domem Okedów, zniesławią mnie w oczach wykładowców, a w nich właśnie pokładałem największe nadzieje na odmianę mojego losu.

Jakkolwiek trapiły mnie te okoliczności, zdołałem się skupić i oddzielić ogólne wrażenie, jakie obudził mój członek ściśnięty w łonie pani Miyagi od cząstkowych wrażeń wywoływanych przez moje posuwiste ruchy i jej gwałtowne skurcze. Dzięki takiemu natężeniu uwagi mogłem przedłużać ów stan rzeczy, niezbędny do poczynienia pewnych spostrzeżeń, toteż opóźniałem gwałtowne końcowe przesilenie, wyodrębniając chwile niewrażliwości bądź wrażliwości cząstkowej, które z kolei ponad miarę podnosiły wartość nagłych podniet zmysłowych, rozmieszczonych w sposób nieobliczalny w czasie i w przestrzeni. – Makiko! Makiko! – jęczałem do ucha pani Miyagi, stapiając w udręce te sekundy nadwrażliwości z obrazem jej córki i z gamą doznań nieporównanie odmiennych, które, jak sobie wyobrażałem, mogłaby ona we mnie obudzić. Aby nie utracić kontroli nad swoimi reakcjami, rozmyślałem, w jaki sposób jeszcze tego wieczoru opiszę je panu Okedzie. Otóż deszcz liści ginkgo cechuje się tym, że w każdej chwili każdy opadający liść znajduje się na innej wysokości niż pozostałe, dlatego też w pustej i niewrażliwej przestrzeni kształtującej doznania wzrokowe można wyodrębnić różne szczeble, a na każdym z tych szczebli wiruje jeden i tylko jeden listek.

Загрузка...