Codziennie rano budziłam się zaskoczona, że jeszcze żyję – po kilku sekundach zaskoczenie jednak znikało, a jego miejsce zajmował strach. Serce zaczynało bić mi szybciej, a na dłonie występował pot. Na dobra sprawę nie mogłam nawet normalnie oddychać póki nie upewniłam się, że Charlie także przetrwał noc. Wiedziałam, że się o mnie martwi, i miał po temu powody. Bałam się teraz wszystkiego – każdego hałasu, każdego cienia. Zrywałam się z fotela, gdy ktoś głośniej zahamował na drodze, bladłam, gdy za oknem przelatywał nisko ptak. Z pytań, jakie ojciec mi czasem zadawał, wywnioskowałam, że za zmianę w moim zachowaniu wini Jacoba. Mijał kolejny tydzień, jak chłopak nie dał znaku życia.
W rzeczywistości towarzyszący mi bezustannie lęk pozwalał mi nie myśleć tyle o zdradzie przyjaciela. Ból rozłąki pojawiał się tylko wtedy, kiedy udawało mi się skoncentrować na codziennych czynnościach. W rezultacie albo strasznie się bałam, albo równie okropnie tęskniłam.
Było mi ciężko już wcześniej, zanim dowiedziałam się, że polują na mnie dwa wampiry, a co dopiero teraz! Dlaczego mnie opuścił? Tak bardzo potrzebowałam jego wsparcia, tak bardzo potrzebowałam zobaczyć jego pogodną twarz! Nigdzie nie czułam się tak dobrze, jak w jego prowizorycznym garażu. Nic nie dodawał mi otuchy tak, jak uścisk ciepłej, miękkiej dłoni.
Łudziłam się, że skontaktuje się ze mną w poniedziałek, – że nie zapomniał o mnie, tylko pochłaniała go sprawa przyjaciela. Rozmówiwszy się z Embrym, dlaczego nie miałby mi o wszystkim opowiedzieć?
Brzmiało to może logicznie, ale telefon milczał.
We wtorek to ja zadzwoniłam do Blacków. Nikt nie odbierał Czy linia znów się zerwała, czy Billy zainwestował w aparat wyświetlający numer dzwoniącego?
W środę zrobiłam się tak zdesperowana, że dzwoniłam, co pól godziny aż do dwudziestej trzeciej.
W czwartek wsiadłam po szkole do furgonetki, po czym (zablokowawszy drzwiczki od środka) spędziłam w szoferce bitą godzinę, próbując przekonać samą siebie, że mogę pojechać do La Push.
Jadąc do Blacków, narażałam ich na niebezpieczeństwo. Laurent na pewno wrócił już do Victorii. Co, jeśli wpadliby na mój ślad akurat, gdy przebywałabym w towarzystwie Jacoba? Dobrze robił, że mnie unikał, przyznawałam z bólem.
Już samo to, że nie miałam pojęcia, jak chronić Charliego, było nie do zniesienia. Nie miałam jak go ostrzec, nie miałam jak go namówić do nocowania poza domem. (Spodziewałam się, że wampiry zaatakują właśnie w nocy). Gdybym powiedziała mu prawdę, wsadziłby mnie do domu wariatów. Gdybym tylko zyskiwała tym sposobem gwarancję, że nic mu się później nie stanie, przeżyłabym i to – modliłabym się nawet, żeby trafić do celi – ale nie było to takie proste. Victoria mogła zakraść się do naszego domu, zanim jeszcze wiadomość o moim wyjeździe rozeszłaby się po miasteczku. Pocieszałam się, że może zadowoli się jedną ofiarą – że zabiwszy mnie, nasyci się i zignoruje obecność ojca.
To, dlatego uważałam, że nie wolno mi opuścić Forks. Zresztą nawet gdybym mogła, dokąd bym uciekła? Do Renee? Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że miałabym ściągnąć za sobą dwa ciemne cienie do jej słonecznego świata. Dla jej dobra, lepiej było trzymać się od niej z daleka.
Ciągły stres odbijał się niekorzystnie na moim stanie zdrowia.
Zastanawiałam się, co dopadnie mnie pierwsze – wampiry czy zawał?
A że perforacja wrzodu żołądka?
Wieczorem Charlie po raz drugi wyświadczył mi przysługę i zadzwonił do Harry'ego spytać, czy Blackowie dokądś nie wyjechali. Harry odparł że spotkał Billy'ego w środę na zebraniu rady i że ten nie wspominał o tym, żeby się dokądś wybierał. Po tej rozmowie ojciec poradził mi żebym przestała się narzucać i uzbroiła się w cierpliwość. W piątek, kiedy wracałam ze szkoły, nagle mnie olśniło. Drogę znałam na pamięć, pozwoliłam więc rykowi silnika zagłuszyć troski. W tych bliskich medytacji, sprzyjających pomysłowości warunkach moja podświadomość podsunęła mi rozwiązanie zagadki, nad którą biedziła się zapewne od dłuższego czasu. Zrobiło mi się głupio, że nie wpadłam na nie wcześniej. Oczywiście miałam dość dużo na głowie – mściwą wampirzycę, zmutowane wilki, krwawiącą ranę w miejscu serca – jednak dowody, którymi dysponowałam, były zawstydzająco jednoznaczne. Jacob mnie unikał. Według Charliego wyglądał dziwnie, jakby się czymś martwił. Billy też zachowywał się dziwnie i udzielał wymijających odpowiedzi.
Nareszcie wiedziałam dokładnie, co jest grane. Chodziło o Sama Uleya. Nawet mój koszmar mi to podpowiadał. Sam dobrał się do Jake'a. Przeciągnął go na swoją stronę. Nadal nie wiedziałam, co takiego robił tym chłopcom, ale bez wątpienia zrobił to Jacobowi. Mój przyjaciel nie zerwał ze mną stosunków dobrowolnie! Kamień spadł mi z serca.
Stanęłam przed domem, ale nie wysiadłam z samochodu. Rozważałam ile ryzyka niosły z sobą różne opcje. Gdybym postarała się nawiązać kontakt z Jacobem, Victoria i Laureat mogliby zabić go razem ze mną. Gdybym jednak pozostawiła go samemu sobie, już nigdy nie miałby być wolnym człowiekiem. Z każdym dniem więź łącząca go z Samem była mocniejsza.
Od mojej przygody w lesie minął niemal tydzień. Tydzień jak nic wystarczyłby wampirom, żeby mnie namierzyć, zatem najwidoczniej tak bardzo się nie spieszyły. Tak czy owak, byłam zdania, że przyjdą po mnie nocą. To, że Victoria zaatakuje mnie w La Push, było o wiele mniej prawdopodobne niż to, że Sam władnie wkrótce duszą Jake'a na dobre.
Dom Blacków leżał nieco na uboczu, prowadząca do niego droga wiodła przez las, ale uważałam, że warto zaryzykować. Nie jechałam tam ot tak, sprawdzić, co u Jacoba. Wiedziałam, co u Jacoba. Jechałam go uratować. Zamierzałam z nim porozmawiać a w razie potrzeby nawet go uprowadzić. Widziałam kiedyś w telewizji program o leczeniu ofiar sekt po praniu mózgu. Na pewno można było mu jakoś pomóc.
Postanowiłam, że wpierw zadzwonię do Charliego. Być może o tym, co się działo w La Push, powinna była wiedzieć policja. Popędziłam do domu, żałując każdej straconej sekundy.
Telefon odebrał sam Charlie.
– Komendant Swan.
– Tato, to ja, Bella.
– Co się stało?
Zwykle denerwowała mnie ta jego natura Kasandry, ale tym razem miał rację.
– Boję się o Jacoba – oznajmiłam roztrzęsionym głosem.
– Boisz się o Jacoba? – powtórzył, zbity z pantałyku.
– Myślę… Myślę, że w rezerwacie dzieje się coś podejrzanego. Jake zwierzał mi się, że niektórzy chłopcy w jego wieku zaczyn się znienacka dziwnie zachowywać, a teraz sam się tak zachowuje. To okropne!
– Jak się zachowuje? – Ojciec przybrał profesjonalny ton głosu, opanowany i oschły. Wzięłam to za dobry znak – traktował mnie poważnie.
– Z początku się bał, potem zaczął mnie unikać, a teraz… Boje się, że dołączył do tej dziwnej grupy, tego gangu. Gangu Sama.
– Gangu Sama Uleya? – zdziwił się znowu Charlie.
– Tak.
Charcie wrócił do swojego ojcowskiego głosu.
– Bello, kochanie, coś ci się pomieszało. Sam Uley to świetny chłopak właściwie, świetny facet. Billy wypowiada się o nim w samych superlatywach. Nastolatki z rezerwatu przestają pod jego wpływem robić głupstwa. To on przecież… – Ojciec urwał, żeby nie wspominać o tym, co przydarzyło mi się we wrześniu w lesie.
Szybko pociągnęłam rozmowę dalej.
– Wierz mi, tato, to wygląda trochę inaczej. Jacob bał się Sama.
– Powiedziałaś o swoich podejrzeniach Billy'emu? – Charlie starał się teraz mnie uspokoić. Straciłam w jego oczach wiarygodność, gdy tylko opowiedziałam mu o gangu Sama.
– Billy uważa, że wszystko jest w porządku.
– No właśnie, Bello. Ja też tak uważam. To, że Jacob cię zaniedbuje nie oznacza, że dzieje się z nim coś niedobrego. To jeszcze dzieciak. Zapomniał się, szaleje, jak to młody chłopak. Nie ma obowiązku spędzać z tobą każdej minuty.
– Tu nie chodzi o mnie – powiedziałam oburzona, ale bitwa była już przegrana.
– Naprawdę, nie masz powodów, żeby się zamartwiać, skarbie. Billemu też zależy na Jake'u. W razie potrzeby na pewno zareaguje.
– Charlie… – jęknęłam. Zabrakło mi argumentów.
– Słuchaj, mam dużo spraw do załatwienia. Na szlaku w okolicy jeziora zaginęło dwóch kolejnych turystów. – Głos ojca stracił pewność siebie. – Te twoje wilki wymykają nam się spod kontroli.
Poraziło mnie. Jego słowa sprawiły, że błyskawicznie zapomniałam o Jacobie. Wilki? Jakim cudem przeżyłyby starcie z Laureatem?
– Jesteś pewien, że to one ich zaatakowały?
– Obawiam się, że wszystko na to wskazuje. Znowu znaleziono tropy i… – Zawahał się. -…i tym razem natrafiono też na ślady krwi.
– Och!
Pewnie wcale się nie pojedynkowali. Laurent po prostu im uciekł! Tylko dlaczego? To, czego byłam świadkiem na łące i stało się dla mnie jeszcze bardziej niezrozumiałe.
– Muszę kończyć. Nie martw się o Jake'a. Ręczę, że to nic takiego.
– Okej. – Powróciło uczucie frustracji, bo ojciec przypomniał mi, że mam na głowie ważniejsze rzeczy niż rozwiązywanie zagadki wilków. – Do zobaczenia wieczorem.
Przez dobrą minutę wpatrywałam się niezdecydowana w telefon. A co mi tam, pomyślałam, zmęczona rozważaniem za i przeciw.
Billy odebrał po dwóch sygnałach.
– Halo?
– Cześć, Billy. – Niemalże warknęłam. Postarałam się przybrać bardziej przyjazny ton. – Czy mogę prosić Jacoba?
– Nie ma go w domu.
– Co za niespodzianka.
– Wiesz, gdzie się podziewa?
– Umówił się z kolegami. – Billy miał się wyraźnie na baczności.
– Tak? Znam któregoś z nich? Może jest wśród nich Quil?
Nie potrafiłam maskować własnych emocji. Zabrzmiało to jak pytania z policyjnego przesłuchania.
– Nie – odparł Billy, powoli cedząc słowa. – Nie sądzę. Rzecz jasna, nie byłam na tyle głupia, żeby wymieniać Sama.
– To może Embry?
Billy rozluźnił się odrobinę.
– Tak, Embry jest w tej paczce.
Więcej nie było mi trzeba. Embry należał do gangu.
– Przekaż mu, że dzwoniłam, kiedy wróci, dobrze?
– Oczywiście, nie ma sprawy.
Klik. Słuchawkę Blacków odłożono na widełki.
– Do zobaczenia, Billy – mruknęłam z ironią.
Klamka zapadła. Miałam zamiar pojechać do La Push i koczować pod domem Jacoba tak długo, jak miało się to okazać konieczne. Byłam gotowa nocować w furgonetce i nie chodzić przez kilka dni do szkoły. Prędzej czy później chłopak musiał wrócić, a tedy czekała go konfrontacja ze mną.
Zasiadłam za kierownicą i pogrążyłam się w intensywnych rozmyślaniach.
Choć dałabym głowę, że od mojego wyjazdu minęło kilkanaście sekund, kiedy się ocknęłam, rzedniejący las wskazywał, że lada moment zobaczę pierwsze domy należące do rezerwatu. Lewym poboczem, tyłem do mnie, szedł wysoki chłopak z daszkiem. Czyżby… Serce zabiło mi szybciej. Przez chwile wydawało mi się, że los jest dla mnie nadzwyczaj łaskawy.
Ale tylko przez chwilę. Indianin był zbyt szeroki w barach i nie miał długich włosów. Stawiałam na to, że to Quii, chociaż musiałby sporo urosnąć, odkąd go widziałam po raz ostatni. Co się działał z młodymi Quileutami? Czy starszyzna plemienia podawała im potajemnie jakieś eksperymentalne odżywki?
Zjechałam na lewy pas i zatrzymałam się koło chłopaka. Dopiero wtedy podniósł wzrok. Jego mina przeraziła mnie raczej, niż zaskoczyła. Twarz miał wykrzywioną bólem, niczym ktoś, kto opłakiwał zmarłego bliskiego.
– O to ty, Bella. Cześć – przywitał się bez entuzjazmu.
– Cześć, Quil. Co słychać?
– Obleci – odparł ponuro.
– Podwieźć cię dokądś? – zaoferowałam się.
– Ech, czemu nie.
Obszedł furgonetkę i wgramolił się do środka.
– dokąd szedłeś?
– Do domu. Mieszkam na północnym krańcu miasteczka, zaraz za sklepem.
– Widziałeś może dzisiaj Jacoba? – Wyrzuciłam z siebie to pytanie, niemal przerywając mu w połowie zdania. Byłam głodna jakichkolwiek informacji na temat mojego przyjaciela.
Quil nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się tępo w szybę.
– Z daleka – wykrztusił wreszcie.
– Z daleka? – powtórzyłam.
– Próbowałem go śledzić. – Chłopak mówił tak cicho, że jego glos z trudnością przebijał się przez ryk silnika. – Był z Embrym. Zauważyli mnie, jestem tego pewien, ale odwrócili się i zniknęli między drzewami. Sądzę, że nie byli sami – że w lesie czekał na nich Sam i jego ekipa. Szukałem ich przez godzinę, nawoływałem jak głupi. Omal się nie zgubiłem. Kędy mnie znalazłaś, właśnie wyszedłem na drogę.
– Więc Sam jednak go dopadł – syknęłam. Quil otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
– To ty wiesz?
– Jake mi powiedział… zanim…
– Zanim się stało – dokończył za mnie.
– Jacob jest już taki jak cała reszta?
– Zawsze u boku Mistrza. – Quil splunął z pogardą przez otwarte okno.
A przedtem… Czy wyglądało na to, że coś go dręczy? Czy wszystkich unikał?
– Nie tak długo jak pozostali. Może z jeden dzień. A potem zaprzyjaźnił się z Samem.
Quil wymawiał imię przywódcy gangu jak obelgę.
– Jak myślisz, co jest grane? Biorą prochy, czy co?
– Jacob i Embry nie pasują mi jakoś do prochów. Ale co ja o nich wiem? I jak nie prochy, to, co innego? Tylko, czemu dorośli się tym nie interesują? – Pokręcił wolno głową. W jego oczach dostrzegłam teraz strach. – Jacob wcale nie chciał być… nie chciał wstąpić do tej ich sekty. Nie rozumiem, dlaczego tak szybko zmienił zdanie. Dlaczego cały się zmienił. – Quil spojrzał na mnie błagalnie. – Nie chcę być następny!
Też się przeraziłam. Już po raz drugi wysłuchiwałam podobnego wyzwania, a wiedziałam, jak skończył mój pierwszy rozmówca. Wzdrygnęłam się.
– A co na to twoi rodzice?
– Rodzice… – Chłopak się skrzywił. – Mój dziadek jest w radzie z ojcem Jacoba. Powiem tak: gdyby mógł, powiesiłby sobie plakat z Samem Uleyem nad łóżkiem.
Na dłuższą chwilę we wnętrzu samochodu zapanowało milczenie.
W międzyczasie dojechaliśmy do centrum La Push. Kawałek dalej było już widać sklep.
– Wysiądę tutaj – oznajmił Quil. – Stąd mam rzut kamieniem.
– Wskazał palcem na zalesioną działkę za budynkiem sklepu. Zaparkowałam a on wyskoczył na chodnik.
– zamierzam poczekać na Jacoba przed jego domem – wyjaśniłam mu tonem mściciela.
– Powodzenia.
Zatrzasnął drzwiczki. Odszedł przygarbiony, szurając nogami. Jego twarz prześladowała mnie przez całą drogę do Blacków. Musiał się bardzo bać. Tylko, czego? Zatrzymawszy się przed samym domem, zgasiłam silnik, otworzyłam wszystkie okna (pogoda była bezwietrzna) i rozsiadłam się wygodnie z nogami wyciągniętymi na desce rozdzielczej. Super.
Mogłam tak siedzieć godzinami. Kątem oka dostrzegłam ruch. To w oknie od frontu pojawił się Billy. Miał zagubioną minę. Kiedy pomachałam mu ze zjadliwym uśmieszkiem, rozeźlił się i zaciągnął firanki. Wzruszyłam ramionami, po czym z powrotem zapadłam się w fotelu.
Nie miałam nic przeciwko długiemu czekaniu, ale żałowałam, że w pośpiechu zapomniałam zabrać z sobą coś do czytania. Pogrzebałam w plecaku. Na dnie znalazłam stary sprawdzian. Rozłożyłam go na kolanie i uzbrojona w długopis zabrałam się do bezsensownego gryzmolenia. Zdążyłam naszkicować zaledwie rządek rombowatych brylancików gdy nagle ktoś zapukał w drzwiczki furgonetki. Aż podskoczyłam. Pomyślałam, że to Billy postanowił mnie przegonić.
– Co ty wyrabiasz, Bello?!
Do środka auta zaglądał wściekły Jacob.
Byłam w szoku. Przez te kilka tygodni rzeczywiście ogromnie się zmienił. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam, było to, że znikły jego śliczne włosy. Był teraz obcięty na jeża – jego kształtna głowa lśniła w słońcu niczym futerko czarnego kota. Rysy twarzy zgrubiały, zhardziały… zmężniały. Szyja i ramiona chłopaka także wydawały się grubsze, jakby bardziej umięśnione. Dłonie, które zaciskał na okiennej ramie, porażały swoimi rozmiarami, a zza miedzianej skóry prześwitywały na nich ścięgna i żyły. Tak fizycznie bardzo się zmienił, jednak to nie te zmiany zrobiły na mnie największe wrażenie.
Najgorszy, zupełnie nierozpoznawalny był wyraz jego twarzy Przyjazny uśmiech i bijące od Jacoba ciepło znikły razem z włosami. W jego oczach nie malowało się nic poza wzgardą. Moje słońce zgasło. Moje serce krwawiło z żalu.
– Jacob? – szepnęłam.
Wpatrywał się we mnie gniewnym wzrokiem.
Zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy sami. Za moim odmienionym przyjacielem stało czterech innych Indian: wszyscy wysocy, miedzianoskórzy, identycznie krótko obcięci. Mogliby być braćmi – nie potrafiłam nawet rozpoznać Embry'ego. Podobieństwo młodzieńców potęgowała malująca się na ich twarzach wrogość.
Na wszystkich twarzach poza jedną.
Starszy od pozostałych o kilka lat Sam trzymał się z tyłu. On jeden przyglądał mi się ze spokojem. Musiałam przełknąć ślinę, zęby nie zachłysnąć się własną żółcią. Miałam ochotę wymierzyć mu policzek. Więcej, chciałam śmiertelnie go przerazić, stać się kimś, n czyj widok wziąłby nogi za pas. Kimś silnym, potężnym…
Chciałam być wampirem.
Żądna zemsty, zatraciłam się i zapomniałam o czymś innym. To pragnienie widniało na mojej prywatnej liście marzeń zakazanych, a w dodatku było spośród nich najbardziej bolesne. Zbyt wiele łączyło się z nim innych rojeń, innych wizji. Uświadamiając sobie, że straciłam na dobre możliwość wyboru, że tak właściwie nigdy niczego mi nie zagwarantowano, przypominałam sobie inne rzeczy, które utraciłam, i nie tylko rzeczy. W moim ciele rozwarła się na powrót wielka rana. Z trudem odzyskałam panowanie nad sobą.
– Czego tu szukasz? – warknął Jacob. Widział, co się ze mną działo i nienawidził mnie za to jeszcze bardziej.
– Chcę z tobą porozmawiać – oświadczyłam słabym głosem.
Usiłowałam się skupić, ale rozpraszały mnie myśli związane z wampirami.
– Słucham – mruknął. Nigdy nie widziałam, żeby patrzył tak na kogokolwiek, a już na pewno nie na mnie. Nie spodziewałam się ze tak bardzo to zaboli. Czułam się tak, jakby dał mi w twarz.
– W cztery oczy – uściśliłam.
Zerknął sobie przez ramię. Dobrze wiedziałam, kogo musi się poradzić.
Pozostali podopieczni Sama też czekali na to, co powie mistrz.
Indianin skinął z powagą głową. Nadal był bardzo spokojny. Rzucił kilka słów w nieznanym języku, a potem obrócił się do domu Blacków. Trzech rosłych młodzieńców – zakładałam ze to Paul, Jared i Embry – posłuchało rozkazu i poszło za nim. Domyśliłam się, że grupa porozumiewa się po quileucku.
– Proszę bardzo – mruknął Jacob.
Gdy nie towarzyszyli mu nowi koledzy, wydawał się nieco mniej agresywny, przez co w oczy rzucało się bardziej to, jak bardzo jest smutny – kąciki jego ust ciążyły ku dołowi. Wzięłam głęboki wdech.
– Wiesz, czego chciałabym się dowiedzieć. Nie odpowiedział, przyglądał mi się tylko z goryczą. Cisza się przeciągała. Im dłużej na niego patrzyłam, tym większą zyskiwałam pewność, że Jacob cierpi. W gardle zaczęła rosnąć mi dławiąca gula.
– Przejdziemy się? – zaproponowałam.
Znów nic nie powiedział, a wyraz jego twarzy pozostał niezmieniony.
Czując na sobie spojrzenia niewidzialnych oczu śledzących mnie zza firanek, wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę drzew. Moje stopy zapadały się z mlaskiem w namokłej ziemi i jako że był to jedyny rytmiczny odgłos, jaki wyłapywały moje uszy myślałam, że Jacob został przy aucie. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy odwróciłam się i zobaczyłam, że idzie za mną! Jakimś cudem robił to bezszelestnie.
Wśród drzew poczułam się lepiej, bo Sam nie mógł tu nas podglądać. Idąc, zastanawiałam się, co powiedzieć przyjacielowi, ale nic odpowiedniego nie przychodziło mi do głowy. Byłam tylko coraz bardziej zła, że chłopak dal się omotać, że Billy na to pozwolił i że Sam miał czelność patrzeć na mnie z taką pewnością siebie.
Jacob przyspieszył nagle kroku. Dzięki swoim długim nogom z łatwością mnie wyminął i zastąpił mi drogę. Coś mi się nie zgadzało. Ta gracja w jego ruchach… Zawsze był równie niezdarny, co ja – wiecznie zawadzały mu przydługawe kończyny. Widocznie i na tym polu zaszła zmiana.
Chłopak uciął moje rozważania.
– Miejmy to jak najszybciej za sobą.
Nie odzywałam się. Zadałam mu już pytanie.
– To nie to, co myślisz. – Przez ułamek sekundy w jego glosie słychać było znużenie. – To nie to, o czym ci mówiłem. Bardzo się myliłem.
– Więc o co w tym wszystkim chodzi?
Przyglądał mi się długo w milczeniu, kontemplując możliwe odpowiedzi. W jego oczach tliły się wciąż resztki gniewu i odrazy.
– Nie mogę ci nic powiedzieć – oświadczył wreszcie.
Mięśnie w mojej twarzy stężały.
– Sądziłam, że do tej pory byliśmy przyjaciółmi – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
– Byliśmy. – Chyba chciał podkreślić czas przeszły.
– Cóż, teraz nie potrzebujesz przyjaciół – zauważyłam cierpko – Masz Sama. Czy to nie wspaniałe – zawsze tak go podziwiałeś.
– Przedtem go nie rozumiałem.
– Ale spłynęło na ciebie światło. Alleluja! – Bardzo się myliłem. To nie Sam jest za wszystko odpowiemy. To nie jego wina. On tylko stara się mi pomóc.
Jacob wyrażał się o Samie z wielkim oddaniem, niemalże z czułością. Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Gniew w jego oczach rozgorzał z nową siłą.
– Ach pomaga ci? – zadrwiłam. – Oczywiście.
Ale Jacob wydawał się mnie nie słuchać. Oddychał głęboko, jakby pragnąć się uspokoić. Denerwował się czymś tak bardzo, że trzęsły mu się dłonie.
– Proszę – zaczęłam inaczej. – Powiedz mi, co się stało. Może ja też mogę ci pomóc.
– Nikt mi nie może już pomóc – jęknął łamiącym się głosem.
Do oczu napłynęły mi łzy.
– Co on ci zrobił, Jacob?
Rozłożyłam szeroko ramiona, żeby go przytulić, tak jak wtedy na klifie, ale tym razem cofnął się, podnosząc ręce w obronnym geście.
– Nie dotykaj mnie! – szepnął.
– Czy Sam nadal nas obserwuje? – spytałam. Głupie łzy pociekły mi po policzkach. Wytarłam je pospiesznie, po czym dłonie wetknęłam pod pachy.
– Przestań traktować go jak czarny charakter. – Jacob powiedział to szybko, wręcz odruchowo. Musiał naprawdę wierzyć w niewinność swojego mistrza. Sięgnął do ucha, żeby poprawić włosy i dopiero wtedy zorientował się, że już ich tam nie ma.
– To kogo mam tak traktować? – odparowałam. – Kogo obwiniać?
Przez twarz Jacoba przemknął ponury półuśmiech.
– Lepiej, żebyś nie wiedziała.
– Lepiej? – krzyknęłam. – Chcę się tego dowiedzieć i to zaraz!
– Dążysz do tego, żeby sobie zaszkodzić.
– I kto to mówi? To nie ja jestem po praniu mózgu! No, powiedz mi czyja to wina, jeśli nie twojego ukochanego Sama!
– Sama się prosiłaś – warknął, podnosząc głos. – Jeśli tak, bardzo zależy ci na znalezieniu kozła ofiarnego, to może byś tak skierowała swój oskarżycielski palec na tych, których ty z kolei uwielbiasz? Jeśli to czyjaś wina, to twoich obleśnych, odrażających krwiopijców!
Rozdziawiłam szeroko usta, spazmatycznie wydychając powietrze. Stałam jak sparaliżowana, raniona podwójnym ostrzem jego słów. Ból rozprzestrzeniał się po moim ciele według znajomego schematu, ale był niczym w porównaniu z chaosem, jaki zapanował w moim umyśle. Nie mogłam uwierzyć w to, że się nie przesłyszałam. W twarzy Jacoba nie było ani śladu niezdecydowania Tylko furia.
– Ostrzegałem cię.
– Nie rozumiem – szepnęłam. – Co za krwiopijcy?
Uniósł jedną brew.
– Sądzę, że dobrze wiesz, o kogo mi chodzi. Przestań grać. Naprawdę chcesz, żebym wspomniał to nazwisko? Ranienie ciebie nie sprawia mi przyjemności.
– Jakie nazwisko? – brnęłam dalej bez sensu. – Co za krwiopijcy?
– Cullenowie – powiedział powoli, uważnie mi się przyglądając.
– Widzę… widzę w twoich oczach, co się z tobą dzieje, kiedy wymawiam to słowo.
Pokręciłam kilkakrotnie głową. Jak się dowiedział? I co to miało wspólnego z gangiem Sama? Stworzył sektę wrogów wampirów, czy co? Po co zawiązał takie stowarzyszenie, skoro w Forks nie mieszkał już żaden wampir? I dlaczego Jacob zaczął wierzyć w krążące o Cullenach pogłoski właśnie teraz, pół roku po tym, jak wynieśli się na dobre?
Minęło dużo czasu, zanim obmyśliłam właściwą odpowiedź.
Postawiłam na sarkazm.
– Nie mów mi, że hołdujesz teraz indiańskim przesądom, jak twój ojciec.
– Billy jest mądrzejszy, niż mi się wydawało.
– Chyba żartujesz.
Rzucił mi wściekłe spojrzenie.
– Dobra, zapomnijmy o plemiennych legendach – rzuciłam ugodowo.
. – Ale nadal nie rozumiem, co mają wspólnego… Cullenowie… twoimi problemami. Wyprowadzili się stąd dawno temu. Jak możesz obwiniać ich o to, co robi z wami Sam?
– Sam nic z nami nie robi, Bello. I wiem, że Cullenowie wyjechali. Ale czasem… czasem wprawia się coś w ruch i nie można już tego zatrzymać.
– Co zostało wprawione w ruch? Czemu nie można już tego zatrzymać.
Co dokładnie masz im do zarzucenia?
– To, że istnieją.
Jacob z trudem powstrzymywał się, żeby nie wybuchnąć.
– Spokojnie, Bello. Tylko go nie prowokuj – ostrzegł mnie ciepły baryton Edwarda. Zdziwiłam się niepomiernie, bo nawet nie czułam strachu.
Odkąd jego imię przebiło się w lesie przez wszystkie zapory, którymi je do tej pory odgradzałam, nie udało mi się ich odbudować, ale i nie było po temu dłużej potrzeby. Wspominanie Edwarda już mnie nie bolało – przynajmniej nie podczas tych kilku cennych sekund, kiedy wsłuchiwałam się w jego głos. Jacob trząsł się z gniewu, nigdy nie widziałam kogoś równie wzburzonego. Mimo wszystko nie potrafiłam jednak pojąć, po co mój umysł mamił mnie ostrzeżeniami Edwarda. Nie groziło mi niebezpieczeństwo – chłopak nie zrobiłby mi krzywdy. W moich żyłach nie krążyła też adrenalina. Czyżby za jej wydzielanie i za halucynacje odpowiadały w moim mózgu dwa różne ośrodki?
– Pozwól mu się uspokoić – nalegał niewidzialny Edward.
Od nadmiaru bodźców mąciło mi się w głowie.
– Co ty za głupoty wygadujesz? – spytałam obu swoich rozmówców.
– Okej – powiedział Jacob, wykonując głębokie wdechy. – Nie będę się z tobą kłócił. To zresztą bez znaczenia. Wyrządzonych szkód nie da się naprawić.
– Wyrządzonych szkód? – krzyknęłam. Nawet nie mrugnął.
– Wracajmy. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
– Masz mi masę do powiedzenia! – wydarłam się.
– Nic mi jeszcze nie wyjaśniłeś!
Minął mnie, kierując się w stronę domu.
– Wpadłam dziś na Quila – zawołałam za nim. Zatrzymał się, ale nie odwrócił.
– Pamiętasz swojego kumpla Quila? Umiera ze strachu. Jacob zrobił zgrabny piruet i spojrzał mi prosto w oczy. Znów wyglądał na kogoś, kto cierpi.
Quil – szepnął.
– Martwi się o ciebie. Nie wie, co robić.
Moja taktyka się sprawdzała. Jacob wyraźnie się męczył.
– Boi się, że będzie następny – wypaliłam z grubej rury.
Twarz Jacoba dziwnie poszarzała. Podparł się o drzewo, żeby nie upaść.
– Nie będzie następny – wymamrotał sam do siebie, jakby się pocieszał. – Nie, to niemożliwe. To musi się w końcu skończyć. To musi się skończyć. Boże, za jakie grzechy? – Kopnął pień ze złością – raz, potem drugi. Było to nieduże drzewo, zaledwie metr czy dwa wyższe od Jacoba, ale i tak podniosłam obie dłonie do ust, kiedy złamało się z trzaskiem.
Chłopak też się zdziwił, a właściwie wystraszył.
– Muszę wracać.
Obrócił się na pięcie. Szedł tak szybko, że dogoniłam go z wysiłkiem.
– Wracasz do Sama?
– Tak to można określić.
Nie byłam pewna, czy dobrze go zrozumiałam. Mówił bard do siebie niż do mnie.
Dopadłam go przy furgonetce.
– Zaczekaj! – krzyknęłam.
Tym razem mnie posłuchał. Zauważyłam, że znów trzęsą mu ręce.
– Wracaj do Forks, Bello. Nie mogę mieć już z tobą nic do czynienia.
Zabolało, zabolało okropnie. Oczy na powrót zaszły mi łzami.
– Zry…zrywasz ze mną? – wychlapałam. Oczywiście nie byliśmy parą ale nie wiedziałam, jak inaczej to określić. W końcu łączyło nas dużo więcej niż przeciętną zakochaną parę nastolatków.
Zaśmiał się gorzko.
– Gdybym z tobą zrywał, powiedziałbym raczej: „Zostańmy przyjaciółmi”, a nawet tego nie mogę ci zaproponować.
– Jacob… dlaczego mi to robisz? Sam nie pozwala ci się przyjaźnić z nikim innym? Obiecałeś. Obiecałeś! Tak bardzo cię potrzebuję!
Przed oczami stanęła mi wizja mojego życia z czasów pomiędzy Edwarda a odnowieniem kontaktów z młodym Blackiem.
Nie zniosłabym po raz drugi tak dużej dawki samotności.
– Przykro mi, Bello – powiedział Jacob szorstkim głosem, który zdawał się do niego nie należeć.
Nie wierzyłam, że mówi takie rzeczy z własnej woli. Odniosłam też wrażenie, że wyrazem twarzy, z pozoru tylko zagniewanym, stara się przekazać coś zupełnie innego. Niestety, nie potrafiłam rozszyfrować tej wiadomości. Być może nie chodziło tu ani o Sama, ani o Cullenów, ale o mnie. Być może Jacob doszedł do wniosku, że zadawanie się ze mną było dla niego bardziej bolesne niż dla mnie bycie odtrąconą. Być może próbował się tylko uwolnić z pewnego beznadziejnego dla siebie układu. Mając na względzie jego dobro, nie powinnam była mu w tym przeszkadzać… Ale mój głos nie słuchał podpowiedzi rozsądku.
– Przepraszam, że nie mogę… – wyszeptałam – że nie mogę dać ci…że nic… Żałuję, że nie umiem się w tobie zakochać. – Byłam zdesperowana, balansowałam na krawędzi kłamstwa. – Ale może…, może mi się odmieni. Może jeśli dasz mi trochę czasu…
– Tylko mnie nie skreślaj, Jake, proszę. Nie zniosę tego.
Znów miałam przed sobą człowieka w uczuciowej agonii.
Wyciągnął ku mnie drżącą dłoń.
– Błagam, nie tłumacz tego w ten sposób. To nie twoja wina Bello. To ja zawiniłem, nikt inny. Przysięgam, że to nie to, co myślisz.
– Najpierw oskarżasz Cullenów, teraz siebie. Czemu tak kluczysz?
– Tym razem nie kluczę. Po prostu się zmieniłem… – Szukał właściwych słów. Mówił coraz bardziej ochryple, walcząc o przejęcie kontroli nad nadmiarem emocji. – Nie jestem już kimś, kto może być dla ciebie przyjacielem czy czymkolwiek innym. Nie jestem już tym, kim byłem kilka tygodni temu. Jestem… prawdziwym potworem.
– Co? – zawołałam wstrząśnięta. Chyba nie nadążałam za jego tokiem myślenia. – O czym ty mówisz? Jesteś dobrym człowiekiem, Jake, sto razy lepszym ode mnie. Masz tyle zalet! Kto ci powiedział, że jesteś potworem? Sam? Co za bzdura! To obrzydliwe! Nie pozwól mu wmawiać sobie takich rzeczy!
– Nikt nie musiał mi niczego wmawiać – oświadczył Jacob z rezygnacją. – Dobrze wiem, jaki jestem.
– Jesteś moim przyjacielem! Jesteś fantastycznym facetem! Jacob wycofywał się w stronę frontowych drzwi.
– Hej, stój!
– Przykro mi, Bello – powtórzył, poniekąd wybełkotał. Ani się obejrzałam, a zniknął we wnętrzu domu.
Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Wpatrywałam się w domek Blacków. Wyglądał na zbyt mały, żeby pomieścić czterech rosłych młodzieńców i dwóch dorosłych mężczyzn. W środku panowała cisza. Za szybami nie przesuwały się żadne kształty. Nikt już nie podglądał mnie zza firanki.
Zaczęło mżyć, ale nie zwracałam na to uwagi. Nie mogłam oderwać wzroku od budynku. Jacob musiał w końcu kiedyś wyjść.
Porządnie się rozpadało. Zerwał się silny wiatr. Krople nie spadały na moją głowę, ale chłostały biczami po policzkach, przyklejały mi do nich kosmyki włosów. W powietrzu czuć było zapach oceanu. Czekałam cierpliwie.
– Wreszcie drzwi się otworzyły. Odetchnęłam z ulgą i zrobiłam krok do przodu. Do progu podjechał Billy. Zobaczyłam, że nikogo za nim nie ma.
– Dzwonił Charlie – zawołał. – Powiedziałem mu, że jesteś już w drodze do domu.
Oczy Indianina były pełne współczucia i właśnie to współczucie, nie wiedzieć, czemu, powiedziało mi, że nie mam tu, czego szukać. Nic nie mówiąc, obróciłam się i wdrapałam do szoferki. Okna auta zostawiłam otwarte, więc siedzenia oblepiły krople deszczu. Było mi wszystko jedno. I tak nie miałam już na sobie nic suchego.
Mogło być gorzej, pocieszałam się w duchu. Spotkaliście się. Porozmawialiście. Nie była to bynajmniej powtórka z września ani koniec świata. Świat skończył się już dawno – teraz znikło z powierzchni ziemi to, co udało mi się po tamtej katastrofie odbudować. Mogło być gorzej, pomyślałam, ale jak na mój gust, beznadziei wystarczy.
Wydawało mi się, że Jake pomaga mi leczyć stare rany, a przynajmniej swoją obecnością opatruje je, uśmierzając ból. Myliłam się. Potajemnie sam otoczył moje serce. Moja dusza była podziurawiona niczym szwajcarski ser i nie mogłam się nadziwić, że jeszcze się nie rozpadła. Charlie czekał na mnie na ganku. Kiedy zaparkowałam, zszedł na podjazd.
– Dzwonił Billy – wyjaśnił, otwierając przede mną drzwiczki. – powiedział, że wdałaś się w kłótnię z Jakiem i że bardzo cię to przybiło.
Nagle zauważył, jaką mam minę. Zastygł przerażony. Spróbowałam wyobrazić sobie, jak wyglądam. Czułam, że nie mam w sobie chęci do życia. Musiałam przypominać siebie samą z przed paru miesięcy. Nic dziwnego, że ojciec się przestraszył.
– Opisałabym nieco inaczej to, co zaszło – wymamrotała Charlie otoczył mnie ramieniem i pomógł mi wysiąść z samochodu. Tego, że jestem przemoczona do suchej nitki, zdecydował się nie komentować.
– Więc jak byś to opisała? – spytał, kiedy znaleźliśmy się w saloniku. Opatulił mnie ściągniętym z kanapy puszystym kocem. Zaskoczył mnie tym gestem. Nie byłam świadoma tego, że dygoczę.
– Sam Uley zakazał Jacobowi zadawać się ze mną – wyjawiłam głosem wypranym z wszelkich emocji.
Charlie skrzywił się.
– Kto tak twierdzi?
– Jacob.
Ujął to inaczej, ale do tego się to chyba sprowadzało. Ojciec zmarszczył czoło.
– Naprawdę wierzysz, że z tym Uleyem jest coś nie tak?
– Jestem tego pewna. Jacob nie chciał zdradzić mi żadnych szczegółów.
– Więc jakieś są. Coś przede mną ukrywa. – Zerknęłam na podłogę. U mych stóp tworzyła się kałuża. – Pójdę się przebrać.
– Jasne, jasne. – Charlie machnął ręką. Myślami był już gdzie indziej.
Postanowiłam wziąć prysznic, żeby się trochę ogrzać, ale nawet strugom gorącej wody nie udało się podnieść temperatury mojego ciała. Kiedy zakręciłam kran, nagle zrobiło się bardzo cicho. Usłyszałam, że ojciec sprzecza się z kimś w kuchni. Zaciekawiona, owinęłam się ręcznikiem i uchyliłam nieznacznie drzwi łazienki.
– Nie wciśniesz mi takiej bujdy – oświadczył wzburzony Charlie. – To się nie trzyma kupy!
Nikt mu nie odpowiedział. No tak, rozmawiał przez telefon.
– Bella nie jest taka! – wrzasnął Charlie znienacka. Mało brakowało, a przytrzasnęłabym sobie nos drzwiami. Kiedy się znowu odezwał, mówił już ciszej, starając lepiej się kontrolować.
– Od samego początku tej znajomości Bella dawała mi wyraźnie do zrozumienia że są z Jacobem tylko przyjaciółmi…Cóż, jeśli tak było, czemu od razu mi o tym nie powiedziałeś? Nie, Billy, sądzę, że nie wyssała sobie tego z palca…Bo znam moją córkę i jeśli upiera się, że Jacob wyglądał wcześniej na zastraszonego… – Przerwano mu w połowię zdania. Kiedy na powrót zabrał głos, po raz drugi stracił nad sobą panowanie. – Co masz na myśli, mówiąc, że nie znam mojej córki tak dobrze, jak mi się wydaje?! – Wysłuchawszy odpowiedzi Billy'ego, zniżył glos do szeptu. Nadstawiłam uszu. – Jeśli sądzisz, że poruszę przy niej ten temat, to się grubo mylisz. Dopiero, co się po tym otrząsnęła, i, moim zdaniem, głównie dzięki Jacobowi. Niezależnie od tego, co chłopak kombinuje z tym waszym cudownym Samem, jeśli odrzuci małą i na powrót wpędzi ją w depresję, to będzie miał ze mną do czynienia. Jesteś moim przyjacielem, Billy, ale rodzinę stawiam na pierwszym miejscu.
Zamilkł, żeby wysłuchać odpowiedzi Indianina.
– Właśnie tak zamierzam postąpić. Niech tym chłopcom tylko powinie się noga, a zaraz się o tym dowiem. Będziemy ich mieli na oku.
Tego nie mówił już Charlie, a komendant Swan.
– Dobrze. Proszę cię bardzo. Cześć. – Ojciec cisnął słuchawką o widełki i zaczął coś gniewnie mamrotać. Przebiegłam na paluszkach do mojego pokoju.
A więc taką strategię przyjął Billy. Żeby zemścić się na Edwardzie, potraktowałam Jacoba jak zabawkę, aż miał dość moich gierek i pokazał mi drzwi.
Dziwne. Sama obawiałam się, że tak to mogło zostać odebrane, ale po tym, co powiedział mi Jacob pod koniec naszej rozmowy już tak nie uważałam. Gdyby chodziło tylko o szczeniackie zauroczenie!
Nie, sytuacja przedstawiała się o wiele poważniej. Skoro Billy zniżył się do oskarżania mnie o rozkochanie w sobie jego niewinnego syna, musiał wraz z Samem i całą resztą ukrywać przed światem jakiś wyjątkowo mroczny sekret. Jak dobrze, że nareszcie stanął po mojej stronie!
Włożywszy piżamę, wpełzłam pod kołdrę. Byłam w tak kiepskim stanie, że pozwoliłam sobie na odejście od sztywnych zasad.
A co mi tam, pomyślałam. I tak już mnie wszystko bolało Przypomniałam sobie słowa Edwarda – nie żadną tam prawdziwą wypowiedź (nie byłam aż taką masochistką), ale majak, który nawiedził mnie w lasku przy domu Blacków. Przywołałam w wspomnienie głosu mojego ukochanego kilkanaście razy, aż w końcu – zasnęłam z głową opartą o mokrą poduszkę.
Po raz pierwszy od września przyśniło mi się coś nowego. Padał deszcz. Szłam gdzieś z Jacobem. Chociaż pod moimi stopami chrzęściły kamyki, chłopak kroczył bezszelestnie. Niestety, nie był to „mój” Jake, ale jego nowe wcielenie – zgorzkniały młody mężczyzna. Jego zwinne ruchy kogoś mi przypominały i nagle zaczął się w tego kogoś zmieniać. Skóra mu pobladła, przybierając barwę białego marmuru. Oczy błysnęły złotem, potem szkarłatem, potem znowu złotem. Krótkie czarne włosy wydłużyły się i zrudziały jakby malowane słońcem. A rysy tak wypiękniały, że ścisnęło mi się serce. Edward. Zapragnęłam go dotknąć, ale cofnął się, osłaniając się rękami. I zniknął. A ja obudziłam się zalana łzami.
Nie miałam pewności, czy płakałam już we śnie, czy rozszlochałam się dopiero po przebudzeniu. Popatrzyłam na ciemny sufit. Był środek nocy, a ja dryfowałam nadal na granicy jawy i snu. Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że wkrótce zapadnę się w nicość.
I wtedy usłyszałam ten dźwięk – nieprzyjemnie wysoki, taki, jaki czasem wydaje kreda w zetknięciu z tablicą. To, dlatego się obudziłam. Po szybie okiennej przesuwało się coś ostrego. Cos w nią drapało.