Byłam tak zmęczona i rozkojarzona, że mogło mi się to tylko śnić, ale i tak otworzyłam błyskawicznie oczy.
Nadal coś drapało o szybę.
Zaspana wygrzebałam się z pościeli i mrugając załzawionymi oczami wstałam z łóżka.Za oknem majaczył wielki, ciemny kształt. Intruz kołysał się, jakby chciał nabrać rozpędu, by z impetem rozbić taflę szkła i dostać się do środka. Cofnęłam się odruchowo. Krzyk uwiązł mi w gardle.
Victoria.
Przyszła.
Już po mnie.
Boże. Charlie.
Nie, nie wolno było mi krzyczeć. Musiała zabić mnie w zupełnej ciszy. Tylko tym sposobem mogłam uratować ojca – nie wywabiając go z jego pokoju.
Moje rozpaczliwe rozmyślania przerwał znajomy głos. To wołał mój nocny gość.
– Bella – syknął. – Auć! Otwórz wreszcie to okno! Auć! Do jasnej cholery…
Potrzebowałam dwóch sekund, żeby dojść do siebie i móc ruszyć z miejsca. Rzuciłam się wykonać to, o co mnie poproszono. Do pokoju wtargnęło chłodne powietrze. Wzrok przyzwyczajał mi się powoli do ciemności.
– Co ty tu robisz? – wykrztusiłam.
Jacob kołysał się uczepiony wierzchołka rosnącego przed domem świerku. Od pasa w górę był nagi. Pod jego ciężarem drzewko przechyliło się sprężyście, tak, że chłopak wisiał jakiś metr od parapetu i jakieś sześć czy siedem metrów nad ziemią. To gałązki czubka świerku drapały o szybę i tynk.
– Usiłuję… – Zmienił pozycję, żeby nie stracić równowagi.
– Usiłuję dotrzymać swojej obietnicy.
Potrząsnęłam głową, żeby otrzeźwieć. To musiał być sen.
– Kiedy to mi obiecałeś, że popełnisz samobójstwo, rzucając się z naszego świerka?
Prychnął zniecierpliwiony.
– Zejdź mi z drogi – rozkazał. Zaczął machać nogami żeby rozbujać drzewo.
– Co?
Bujał się coraz silniej. Zorientowałam się, co zamierza zrobić.
– Zwariowałeś!
Odskoczyłam, bo było już za późno. Jacob wystrzelił w powietrze jak z procy.
Zdusiłam w sobie kolejny krzyk. Byłam pewna, że złamie sobie kark i w najlepszym wypadku skończy na wózku inwalidzkim Chłopak tymczasem nawet nie musnął framugi okna i z głuchym łomotem wylądował zgrabnie na piętach.
Oboje spojrzeliśmy trwożnie na drzwi. Wstrzymując oddech czekaliśmy, czy hałas nie zbudzi Charliego. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a potem usłyszeliśmy głośne chrapnięcie.
Jacob uśmiechnął się szeroko zadowolony ze swego wyczynu. Nie był to ciepły uśmiech, który znałam i uwielbiałam, tylko jego gorzka parodia – nowy uśmiech na nowej twarzy należącej do Sama.
Ten widok okazał się kroplą, która przelała czarę.
Zasnęłam we łzach, zadręczając się tym, co zostało z mojego przyjaciela. Przez to, jak mnie potraktował, na moim ciele pojawiły się nowe rany. W dodatku, jakbym nie miała już dosyć, swoim postępowaniem zmienił scenariusz mojego koszmaru. Kolejny policzek. A teraz stał na środku mojego pokoju, uśmiechając się triumfalnie, jakby nic się nie stało. Najgorsze było to, że chociaż dostał się na piętro dość nieporadnie, swoim pojawieniem się przypomniał mi o niezliczonych nocnych wizytach Edwarda. a wspomnienia te, jak wszystkie z tego okresu, zadawały ból.
Wszystko to, a także fakt, że byłam śmiertelnie zmęczona skutecznie zniechęcało mnie do powitania Jacoba z otwartymi ramionami.
– Wynoś się! – warknęłam, wkładając w swój szept tyle jadu na ile tylko było mnie stać. Spojrzał na mnie spłoszony. Nie spodziewał się takiego przyjęcia.
– Co ty Bella? Przyszedłem cię przeprosić.
– Przeprosiny odrzucone!
Pomyślałam, że skoro śnię, nie mogę zrobić mu krzywdy, więc spróbowałam wypchnąć go przez okno. Nic z tego. Nawet nie drgnął, choć natarłam na niego z całej siły. Odsunęłam się, przyglądając mu się z przestrachem. Zaskoczył mnie nie tylko silą, ale i temperaturą ciała. Przyłożywszy dłonie do jego nagiego torsu, odkryłam, że skóra Jacoba niemal parzy – tak jak jego czoło wtedy po kinie. Tak, jakby nadal cierpiał na swoją tajemniczą chorobę… Nie wyglądał na chorego – wyglądał, jakby był na sterydach. Barami przesłaniał całe okno. Mój wybuch agresji tak go zaszokował, że aż zaniemówił. Ja z kolei poczułam nagle, że wszystkie moje bezsenne noce postanowiły właśnie w tej chwili pokazać mi, na co je wspólnie stać. Zachwiałam się niczym ofiara hipnotyzera.
Oczy zaszły mi mgłą.
– Bella? – zaniepokoił się Jacob. Zachwiałam się po raz drugi, więc przytrzymał mnie i podprowadził do łóżka. Kiedy wyczułam jego krawędź, ugięły się pode mną kolana i opadłam na pościel jak lalka.
– Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? – Chłopak miał zatroskaną minę.
Obróciłam się na bok. Łzy na moich policzkach jeszcze nie wyschły.
– Dobrze wiesz, co mi jest i że nic nie jest w porządku.
Malujące się stale na twarzy Jacoba rozgoryczenie ustąpiło czemuś na kształt rozpaczy.
– Tak – przyznał ze smutkiem. Wziął głęboki oddech. – Cholera. Boże…Tak chciałbym móc to naprawić, Bello.
Bez wątpienia mówił szczerze. Tylko ten gniew w jego oczach…Na kogo był tak potwornie zły?
– Dlaczego tu przyszedłeś? Nie potrzebuję twoich przeprosin.
– Wiem – powiedział – ale nie chciałem, żeby tamta rozmowa koło domu była naszą ostatnią. Potraktowałem cię jak śmiecia, Dręczyły mnie wyrzuty sumienia.
– Nic nie rozumiem…
– Wszystko ci wyjaśnię… – Przerwał niespodziewanie jakby coś mu przeszkodziło. Znów zaczerpnął powietrza. – Nie, nie mogę nic ci wyjaśnić – poprawił się zdenerwowany. – A o niczym innym nie marzę.
Przyłożyłam głowę do poduszki.
– Dlaczego nie możesz?
Jacob nie odpowiedział. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ze zdziwieniem, że napina wszystkie mięśnie, jakby bardzo starał się coś zrobić.
– Co się dzieje? – spytałam poruszona.
Chłopak wypuścił głośno powietrze z płuc. Uzmysłowiłam sobie, że cały ten czas wstrzymywał też oddech.
– Nie da rady – mruknął sfrustrowany.
– Czego nie da rady?
Zignorował mnie.
– Może inaczej. Słuchaj. Postaw się na moim miejscu. Na pewno ukrywałaś kiedyś przed resztą świata jakiś sekret, prawda?
Spojrzał na mnie wyczekująco. Rzecz jasna, natychmiast pomyślałam o Cullenach. Mogłam tylko modlić się o to, żeby nie dało wyczytać się tego z wyrazu mojej twarzy.
– Przyznaj – ciągnął – czy nie przydarzyło ci się nigdy coś takiego, o czym nie mogłaś powiedzieć Charliemu ani mamie.
Z czego nie mogłaś się zwierzyć nawet mnie? Czego nawet teraz nie chcesz wyjawić?
Spuściłam wzrok. Podejrzewałam, że i tak potraktuje moje milczenie jako odpowiedź twierdzącą.
– Czy… czy potrafisz sobie wyobrazić, że ja też… ja też znalazłem się niedawno w podobnej sytuacji? – Znowu się męczył walczył o każde o słowo, jakby część z nich była dla niego zakazana. – Czasami szczerości wchodzi w drogę lojalność. Czasami ten sekret nie jest do końca nasz i zdradzając go, można zaszkodzić innym.
Nie mogłam się z nim kłócić. Idealnie opisał moje położenie, Tak na prawdę nie strzegłam swojej tajemnicy, ale cudzej – tajemnicy, którą Jacob niestety wydawał był się poznać.
Nadal nie rozumiałam, co ma ona wspólnego z nim, Billym czy Samem. Czemu przejmowali się Cullenami, skoro tamtych już od dawna nie było w okolicy?
– Jeśli masz zamiar serwować mi same zagadki zamiast odpowiedzi, to lepiej sobie już idź.
– Przepraszam. – Zmarkotniał. – Staram się, jak mogę.
Wpatrywaliśmy się w siebie, nie wiedząc, co począć.
– Najgorsze jest to – odezwał się Jacob – że już ci wszystko wyjaśniłem.
– Co mi wyjaśniłeś? Kiedy?
Analizował coś intensywnie. Widać było, jak z opóźnieniem dociera do niego znaczenie tego, co przed chwilą powiedział, ale – wolał się nie łudzić nadzieją, zanim nie zyska pewności.
Nachylił się nade mną, podekscytowany. Jego oddech był równie gorący co skóra.
– Musi się udać. Bello, przecież już wszystko wiesz. Opowiadałem ci o tym! Nie mogę ci zaradzić, o czym, ale ty możesz to sobie przypomnieć. Sama się domyślisz. Zgadnij, no, zgadnij!
Podparłam się na łokciu.
– Mam zgadnąć? Co mam zgadnąć?
– Co mi jest! Uwierz, znasz już odpowiedź!
Byłam taka zmęczona. Nie nadążałam za tokiem jego rozumowania.
Jacob zmarszczył czoło. Dopiero teraz dotarło do niego, że jest środek nocy i mogę mieć kłopoty z koncentracją.
– Czekaj, niech pomyślę, jaką dać ci podpórkę… – Zaciskając zęby zerknął na sufit.
– Podpórkę?
Przydałaby się. Moje powieki same się zamykały.
– No wiesz, wskazówkę. Jak w teleturnieju.
Ujął moją twarz w swoje niezwykle ciepłe dłonie i przyciągnąwszy ją do siebie, tak że dzieliło nas tylko kilka centym zajrzał mi głęboko w oczy, jakby to, co się w nich kryło, było równie ważne jak to, co miał mi do powiedzenia.
– Pamiętasz, jak spotkaliśmy się po raz pierwszy? Na plaży w La Push?
– Jasne, że pamiętam.
Opisz mi wszystko ze szczegółami.
Spróbowałam się skupić.
– Spytałeś, jak się spisuje furgonetka…
– I…
– Rozmawialiśmy też o twoim volkswagenie…
– A później? Co było później?
– Poszliśmy się przejść…
Krew napłynęła mi do policzków, ale pocieszyłam się, że Jacob, ze swoją dziwną gorączką, nie jest w stanie wyczuć różnicy, Tam na plaży usiłowałam z nim nieudolnie flirtować, żeby wydobyć od niego cenne informacje.
Pokiwał głową, zachęcając mnie, żebym mówiła dalej.
– Opowiadałeś mrożące krew w żyłach historie… – Ledwie było mnie słychać. – Legendy twojego plemienia.
Zamknął oczy i zaraz potem je otworzył.
– Właśnie. – O to mu chodziło. Miał minę archeologa, który, odkrywszy skarb, zabierał się do ostrożnego oczyszczania go z pyłu. – Pamiętasz, o czym były te legendy?
Jak mogłabym zapomnieć? Nadal odczuwałam wstyd, że tak go wówczas niecnie wykorzystałam. Nieświadomy moich manipulacji, przekonany, że opowiada bajki, Jacob wyjawił mi sekret Cullenów – sekret Edwarda. To od niego dowiedziałam się, Edward jest wampirem.
– Skup się.
Teraz, kucając przy moim łóżku, był już we wszystko wtajemniczony.
– Coś tam pamiętam… – zaczęłam kluczyć.
– Pamiętasz tę o… – Zamilkł raptownie, jakby coś utknęło mu w gardle.
Nieznana siła nie pozwalała dokończyć mu tego pytania.
– Hm… dla mnie ważna była tylko jedna legenda. Czy myśleliśmy o tej samej? Czy w ogóle były jakieś inne? O czymś tam na plaży napomknął, ale zlekceważyłam to, potraktowałam jak nic nieznaczący wstęp. Wątpiłam, żeby o tej porze miało mi się udać przypomnieć tamte historie. Nie z galaretą w miejscu mózgu.
Jacob jęknął z rozpaczą i odskoczył od łóżka.
– Wiesz to, wiesz to, wiesz… – powtarzał, kręcąc głową.
– Jake, uspokój się, proszę. Jestem wykończona. Nic z tego nie będzie. – Ale może rano…
Spojrzał na mnie.
– Może rano – przyznał. – Jak będziesz w lepszej formie.
Przysiadł na skraju łóżka.
– Nic dziwnego, że pamiętasz tylko jedno podanie – dodał sarkastycznym tonem. – Od dawna intryguje mnie pewna rzecz. Czy masz coś przeciwko, żebym zadał ci związane z nim pytanie? – Sarkazm nie znikał.
– Związane, z czym? – Resztkami sił grałam głupią.
– Związane z podaniem o wampirach, które ci opowiedziałem.
Przyglądałam mu się bacznie, niezdolna do udzielenia przyzwolenia.
Nie miał zamiaru czekać. Udzielił go sobie sam.
– Czy naprawdę wcześniej nic nie wiedziałaś? – wypalił. – Czy to ode mnie dowiedziałaś się, kim był? Czym był?
Skąd znał prawdę? Dlaczego uwierzył w „indiańskie bajki” dopiero teraz, właśnie teraz? Przygryzłam wargę. Jak wspomniał, pewnych sekretów nie chciałam mu wyjawiać.
– Widzisz, jak to jest z lojalnością? – Glos Jacoba robił się, co raz bardziej ochrypły. – Ja też tak mam, tylko jeszcze gorzej. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak silne to więzy… Zamknął oczy, jakby mówienie o nich sprawiało mu ból. Nie spodobała mi się ta reakcja, oj nie. Uzmysłowiłam sobie, że jestem wściekła. Wściekła, ponieważ Jacob z jakiegoś powodu cierpiał. Z czyjegoś powodu.
– Z powodu Sama Uleya.
Sama strzegłam tajemnicy Cullenów, ponieważ ich kochałam. Nie odwzajemniali moich uczuć, ale z mojej strony było to szczere, gorące uczucie.
Najwyraźniej przypadek Jacoba różnił się od mojego.
– Czy nie możesz w jakiś sposób wyzwolić się z tych więzów? – szepnęłam z troską, dotykając ostrzyżonej skroni chłopaka.
Zaczęły trząść mu się ręce, ale nie otworzył oczu.
– Nie mogę. Tak już będzie zawsze. To jak wyrok dożywocia.
– Zaśmiał się ponuro. – A może i jeszcze dłuższy.
– Boże, Jake. – Byłam gotowa na wszystko, żeby mu pomóc – A gdybyśmy tak wyjechali? Tylko ty i ja. Gdybyśmy uciekli?
– Od tego nie ma ucieczki – oświadczył z rezygnacją. – Ale chętnie wyjechałbym z tobą, gdybym mógł. – Drżały mu już i ramiona. Odetchnął głęboko. – Muszę już iść.
– Dlaczego?
– Po pierwsze, wyglądasz tak, jakbyś lada chwila miała stracić przytomność. Musisz się porządnie wyspać, żeby poprawiła ci się pamięć. A jutro zastanów się jeszcze raz nad tymi legendami. To bardzo ważne. Bardzo.
– A po drugie?
Zasępił się.
– Ledwie udało mi się wykraść z domu – nie wolno mi się widywać z tobą bez pozwolenia. Pewnie zauważyli już, że mnie nie ma. – Skrzywił się. – Muszę dać im znać, co się ze mną dzieje.
– Niczego nie musisz! – syknęłam.
– Ale chcę. Zagotowało się we mnie.
– Jak ja ich nienawidzę!
Jacob spojrzał na mnie zaskoczony.
– Nie mów tak. Nie zasługują na to. To nie ich wina. Ani chłopaków, ani Sama. Już ci mówiłem. To ja. To jest we mnie Sam Uley tak właściwie…To super gość. Jared i Paul też są bardzo fajni, chociaż Paul czasami… A z Embrym przyjaźniłem się przecież od małego. I nadal się z nim przyjaźnię. To chyba jedyna rzecz, która się nie zmieniła. Głupio mi, kiedy sobie pomyślę, co wygadywałem o Samie.
Sam to super gość? Postanowiłam zostawić to bez komentarza.
– Jeśli są tacy fajni, to dlaczego nie możesz się ze mną spotykać bez pozwolenia? – wytknęłam.
– To niebezpieczne – bąknął, wbijając wzrok w podłogę.
Po plecach przeszły mi ciarki. Czy i o tym wiedział? O czym jak, o czym, ale o tym nie mógł wiedzieć nikt oprócz mnie. Ale miał rację – był środek nocy, idealna pora na polowanie. Przebywanie ze mną w moim pokoju groziło mu śmiercią.
– Gdybym też tak uważał – szepnął – gdybym sądził, że ryzyko jest zbyt duże, nie przyszedłbym. – Podniósł głowę. – Ale dałem ci słowo. Dając ci je, nie miałem pojęcia, że tak trudno będzie mi je trzymać, ale nie oznacza to, że nie będę próbował.
Odgadł po mojej minie, że go nie rozumiem.
– Po tej beznadziejnej wyprawie do kina – odświeżył moją pamięć – przyrzekłem ci, że nigdy, przenigdy cię nie zranię. Kurczę, dziś po południu wszystko schrzaniłem, prawda?
– Nic nie szkodzi – pospieszyłam z zapewnieniem. – Wiem, że nie chciałeś.
– Dzięki. – Wziął mnie za rękę. – Zrobię, co w mojej mocy, żebyś zawsze mogła na mnie liczyć, tak jak obiecałem. Uśmiechnął się znienacka. Nie był to „mój” uśmiech ani uśmiech Sama, ale ich dziwaczne połączenie.
– Tylko błagam, poświęć rano trochę czasu na przypomnienie sobie legend. Domyśl się, co jest grane. Wysil mózgownicę.
– Postaram się.
Uśmiechnęłam się, ale wyszedł z tego grymas.
– A ja postaram się wkrótce znowu z tobą zobaczyć – westchnął. – Będą mnie odwodzili od tego pomysłu.
– Nie słuchaj ich.
Wzruszył ramionami, jakby wątpił, że będzie miał na dość sił.
– Daj znać, jak tylko coś ci zacznie świtać. To znaczy…
Wzdrygnął się. – Jeśli jeszcze będziesz chciała mieć ze mną do czynienia.
– Jake! Nie pleć bzdur! Dlaczego bym miała nagle cię znielubić?
Znów spoglądał na mnie zgorzkniały druh Sama.
– Jest pewien powód – powiedział ze złością. – Słuchaj, naprawdę muszę już iść. Obiecasz mi coś?
Pokiwałam tylko głową, przestraszona powrotem „nowego” Jacoba.
– Zadzwoń przynajmniej. Jeśli nie będziesz chciała już mnie więcej widzieć. Żebym wiedział, jak jest.
– Na pewno nigdy…
Uciszył mnie zdecydowanym gestem.
– Przyjdź albo zadzwoń.
Wstał i podszedł do okna.
– Nie bądź głupi, Jake – jęknęłam. – Złamiesz nogę. Wyjdź normalnie. Charlie cię nie nakryje. Ma mocny sen.
– Nic mi nie będzie – mruknął Jacob, ale zawrócił do drzwi. Mijając mnie, zawahał się. Spojrzał na mnie z bólem. Chyba rzeczywiście wierzył, że to nasze ostatnie spotkanie. Wyciągną to mnie dłoń.
Kiedy ją chwyciłam, jednym zwinnym ruchem podłożył drugą rękę pod moje plecy i ani się obejrzałam, już byłam w jego ramionach.
– Tak na wszelki wypadek – szepnął mi we włosy.
– Nie… mogę… oddychać – wykrztusiłam. Jego niedźwiedzi uścisk zdawał się łamać mi żebra.
Odłożył mnie delikatnie na łóżko i przykrył kołdrą.
– Wyśpij się, Bello. Twój mózg musi jutro pracować bez zarzutu. Wiem, że ci się uda. Musi ci się udać. Nie chcę cię stracić, nie przez coś takiego.
W mgnieniu oka znalazł się przy drzwiach. Uchylił je ostrożnie i wyśliznął się na zewnątrz. Nadstawiłam uszu, ale schody nie zaskrzypiały ani razu.
Kręciło mi się w głowie. Byłam taka zmęczona, taka zdezorientowana.
Zamknąwszy oczy, by móc lepiej przeanalizować to, co się wydarzyło, poczułam, że wpadam do głębokiej studni. Niemal natychmiast przeniosłam się w krainę snu.
Nie był to rzecz jasna sprzyjający relaksowi sen, o jakim marzyłam o nie. Trafiłam znowu do lasu.
Jak zwykle zaczęłam wędrować bez celu, szybko zdałam sobie jednak sprawę, że to nie mój stały koszmar. Po pierwsze, panowałam nad tym, czy chcę kontynuować wędrówkę, czy nie – podjęłam ją tylko z przyzwyczajenia. Po drugie, nie był to nawet ten sam las. Inaczej tu pachniało – w powietrzu unosił się słonawy zapach oceanu. Inaczej też padało tu światło. Niebo przesłaniały korony drzew, ale wszystko wskazywało na to, że nad nimi świeci słonce – liście miały piękny szmaragdowy odcień, znałam las w okolicach La Push, ten przy samej plaży. Ucieszyłam się – musiała być zalana słońcem! Ruszyłam w jej stronę, kierując się dochodzącym z oddali szumem fal.
Nie wiadomo skąd Jacob pojawił się przy mnie – mój Jacob, z długimi włosami związanymi w koński ogon. Złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem ku najmroczniejszej części lasu. Na jego chłopięcej twarzy malował się strach.
– Jacob! Czy coś się stało? – spytałam, zapierając się nogami. Ciągnęło mnie do światła. Bałam się ciemnej gęstwiny.
– Biegnij, Bello! Musisz uciekać! – szepnął zatrwożony.
Efekt deja vu był tak silny, że omal się nie obudziłam, To, dlatego rozpoznałam ten fragment lasu. Już mi się kiedyś przyśnił – miliony lat wcześniej, w innym życiu. Przyśnił mi się po tym, jak po raz pierwszy spotkałam Jacoba. Po tym, jak Jacob zdradził mi, że Edward jest wampirem. To, że zmusił mnie podczas swojej nocnej wizyty do opowiadania o tamtym dniu spowodowało, że nawiedził mnie zapomniany sen.
Co było później? Rozejrzałam się. Od plaży zbliżało się dziwne światło. Ach, tak. Zza drzew wyjdzie Edward. Będzie miał straszne, czarne oczy, a jego skóra będzie się delikatnie jarzyć. Skinie na mnie i uśmiechnie się. Będzie piękny jak anioł, ale spomiędzy jego warg będą wystawać ostro zakończone zęby.
Wybiegłam za bardzo do przodu. Zapomniałam o najważniejszym…
Jacob puścił moją dłoń z jękiem i wstrząsany silnymi dreszczami padł na ziemię.
– Jacob! – krzyknęłam, ale już go nie było.
Jego miejsce zajął olbrzymi rdzawobrązowy wilk o ciemnych rozumnych oczach.
Mój sen zboczył z kursu niczym wykolejający się pociąg.
Nie był to ten sam wilk, który przyśnił mi się w innym życiu. Tego tu już widziałam, tam na polanie, zaledwie tydzień temu, Dzieliło nas wtedy kilkanaście centymetrów. Był ogromny, potworny, większy od niedźwiedzia.
Wpatrywał się teraz we mnie intensywnie, próbując mi coś przekazać. Wpatrywał się ciemnymi, znajomymi oczami Jacoba Blacka.
Obudziłam się, wrzeszcząc na całe gardło.
Spodziewałam się, że tym razem Charlie jak nic przyjdzie sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wybudzając się z mojego standardowego koszmaru, krzyczałam znacznie ciszej. Zagrzebałam się w pościeli, żeby stłumić szlochy, w które przeszły moje wrzaski. Najchętniej stłumiłabym przy okazji także swoją pobudzoną pamięć.
Nikt się nie zjawiał. Stopniowo dochodziłam do siebie.
Sen o wilku przywołał pogrzebane wspomnienia. Teraz potrafiłam odtworzyć moją pierwszą rozmowę z Jacobem z dokładnością, co do jednego słowa. Przypomniały mi się wszystkie wspomniane przez niego podania, zarówno to o wampirach, jak i pozostałe.
– Znasz którąś z naszych legend o tym, skąd się wzięliśmy? No wiesz my plemię Quileute?
Zaprzeczyłam.
– Dużo ich, niektóre cofają się w czasie aż do Potopu. Ponoć starożytni Quileuci przywiązali swoje canoe do czubków najwyższych rosnących w górach drzew, żeby przetrwać, podobnie jak Noe w Arce.
– Uśmiechnął się, żeby pokazać mi, że nie za bardzo to wszystko wierzy. – Inna legenda głosi, że pochodzimy od wilków i że są one nadal naszymi braćmi. Kto je zabija, łamie prawo.
Są wreszcie podania o Zimnych Ludziach – dodał z powagą.
– O Zimnych Ludziach? – Zamarłam. Nie musiałam już grać. Niektóre z nich są równie stare, co te o wilkach, ale inne pochodzą ze znacznie bliższych nam czasów. Podobno kilku z nich znał mój pradziadek. To on zawarł z nimi pakt o pozostawieniu naszych ziem w spokoju. – Twój własny pradziadek? – wtrąciłam zachęcająco.
– Zasiadał w starszyźnie plemienia, tak jak tato. Widzisz, ci Zimni są naturalnymi wrogami wilka. No, nie wilka, ale wilków, które zmieniają się w ludzi, tak jak nasi przodkowie. Dla was to wilkołaki.
– Wilkołaki mają wrogów?
– Tylko jednego.
Coś stanęło mi w krtani. Zaczęłam się krztusić. Usiłowałam to Coś połknąć, ale się zaklinowało, więc spróbowałam wypluć.
– Wilkołak – wydusiłam. Przerażające słowo nie chciało przejść mi przez gardło.
Albo nadal śniłam, albo świat stanął na głowie! Czy każde amerykańskie miasteczko zaludniały monstra z legend? Czy każde indiańskie podanie zawierało w sobie coś więcej niż ziarno prawdy?
Czy istniało jeszcze cokolwiek pewnego, czy też wszystko, w co wierzyłam miało okazać się iluzją?
Złapałam się za skronie, żeby moja czaszka nie eksplodowała od nadmiaru myśli.
Cichy, rzeczowy głosik dobiegający z głębin mojej świadomości spytał mnie, czemu się tak bardzo przejmuję. Czyż nie przyjęłam już do wiadomości, że po ziemi chodzą wampiry?
Jakoś nie wpadłam wtedy w histerię.
Miałam ochotę wydrzeć się w odpowiedzi:, co innego dokonać takiego odkrycia raz w życiu, a co innego raz do roku!
Poza tym, w przypadku Edwarda, podejrzewałam coś od samego początku. To, że jest wampirem, było dla mnie wprawdzie wielkim zaskoczeniem, nigdy jednak nie wątpiłam, że coś przede mną ukrywa. Nie mógł być zwykłym człowiekiem – za bardzo się wyróżniał.
Ale Jacob? Jacob, który był tylko Jacobem i nikim więcej? Jacob, mój kumpel, mój przyjaciel? Jedyna ludzka istota, z którą kiedykolwiek szczerze się zaprzyjaźniłam…
Okazała się nie być istotą ludzką.
Znów zdusiłam w sobie krzyk rozpaczy.
Coś było ze mną nie tak. Nie mogłam być normalna, skoro przyciągałam postacie z horroru. I skoro tak bardzo się do nich przywiązywałam, że kiedy odchodziły, nie mogłam normalnie funkcjonować.
Dosyć użalania się nad sobą. Musiałam zapanować nad mętlikiem w głowie, diametralnie zmieniając sposób, w jaki dotychczas interpretowałam fakty.
Sam nigdy nie przewodził żadnej sekcie ani gangowi. Nie, sytuacja wyglądała dużo gorzej.
Przewodził sforze.
Sforze składającej się z pięciu gigantycznych wilkołaków, tych samych, które minęły mnie na łące Edwarda.
Stwierdziłam nagle, że muszę porozmawiać z Jacobem – teraz zaraz. Zerknęłam na budzik. Było o wiele za wcześnie na składanie wizyt, ale miałam to gdzieś. Wyskoczyłam z łóżka. Chciałam uzyskać od Jacoba potwierdzenie, że nie postradałam zmysłów.
Naciągnęłam na siebie pierwsze części garderoby, jakie wpadły mi w ręce i zbiegłam po schodach, sadząc susy co dwa stopnie. W przedpokoju na dole niemal wpadłam na Charliego.
– Dokąd się wybierasz? – spytał, równie zaskoczony moim widokiem co ja jego. – Czy wiesz, która godzina?
– Wiem, ale muszę zobaczyć się z Jacobem.
– Myślałem, że Sam…
– Mniejsza o Sama. Muszę z nim natychmiast porozmawiać.
– Jest jeszcze bardzo wcześnie. – Ojcu nie podobała się moja determinacja. – Nie zjesz chociaż śniadania?
– Nie jestem głodna.
Zerknęłam niespokojnie na drzwi wyjściowe. Charlie blokował mi przejście. Zastanawiałam się, czy nie przemknąć bokiem i uciec.
Ale doszłam do wniosku, że za taki wybryk przyszłoby mi się długo tłumaczyć.
– Niedługo wrócę – rzuciłam, żeby udobruchać ojca.
– Tylko nie zatrzymuj się nigdzie po drodze, dobra?
– A gdzie niby miałabym się zatrzymywać?
– Czy ja wiem… – Charlie zawahał się. – Po prostu… Widzisz, twoje wilki znowu kogoś zaatakowały. Nieopodal kurortu, przy ciepłych źródłach. Mężczyzna znajdował się zaledwie kilkanaście metrów od szosy, kiedy nagle zniknął. Tym razem mamy naocznego świadka, jego żonę. Poszła go szukać i po kilku minutach zobaczyła szarego wilka. Od razu zawróciła i pobiegła po pomoc.
Zamarłam.
– Zaatakował go wilk?
– Nie wiadomo. Ciała nie znaleziono, tylko drobne ślady krwi.
– Charlie wbił wzrok w podłogę. – Straż leśna będzie dziś przeszukiwać las z pomocą uzbrojonych ochotników. Zgłosiło się sporo ludzi. Za truchło wilka wyznaczono nagrodę. Nie jestem zachwycony taką nagłośnioną akcją. Im więcej podekscytowanych niedzielnych myśliwych, tym łatwiej o wypadek.
– Będą strzelać do wilków? – Z emocji mój glos zrobił się piskliwy jak u dziecka.
– A jest inne wyjście? Co jest? – Przyjrzał mi się uważniej.
Chyba pobladłam, słuchając jego relacji. – Tylko nie mów mi, że zaczęłaś sympatyzować z jakimś radykalnym ruchem u ekologicznym?
Nie odpowiedziałam. Gdyby nie jego obecność, klęczałabym już na podłodze, opasując się rękami. Zupełnie zapomniałam o tych wszystkich zaginionych turystach, o śladach łap i krwi… Nie skojarzyłam tych informacji z tym, czego dowiedziałam się o Jacobie.
Wybacz, skarbie, nie chciałem cię nastraszyć. Po prostu nie zbaczaj z głównej drogi. I nie zatrzymuj się nigdzie w lesie.
– Okej – wymamrotałam.
– Będę leciał.
Po raz pierwszy tego ranka przyjrzałam mu się uważniej. Miał na sobie ciężkie buciory, a na ramieniu strzelbę.
– Tato! Chyba nie zamierzasz strzelać z innymi do wilków?
– Trzeba coś zrobić, Bello. Są kolejne ofiary.
Mój głos znów wymknął mi się spod kontroli.
– Nie! – pisnęłam histerycznie. – Nie chodź do lasu! Błagam! To niebezpieczne!
– Na tym polega moja praca, córeczko. Nie bądź taką pesymistką. Uszy do góry. Nic mi się nie stanie.
Otworzył przede mną drzwi frontowe, ale nie ruszyłam się z miejsca.
– Wychodzisz czy nie?
Najchętniej wsparłabym się o ścianę. Jak mogłam go powstrzymać, jego i całą resztę? Byłam zbyt oszołomiona, by wymyślić cos sensownego.
– Bello?
– Może rzeczywiście jest jeszcze za wcześnie na wizytę w La Push – szepnęłam.
– Popieram. – Wyszedł na deszcz i zamknął za sobą drzwi.
Gdy tylko zniknął mi z oczu, przykucnęłam, chowając głowę między kolanami.
Czy powinnam była wybiec za ojcem? I co z Jacobem? Nie mogłam nie ostrzec najlepszego przyjaciela. Jeśli naprawdę był… wilkołakiem (nadał miałam problemy z wyduszeniem z siebie tego słowa), strach pomyśleć, co mu groziło. Na jego życie dybała dziś setka uzbrojonych, agresywnych mężczyzn. Trzeba było mu to przekazać. On i jego kompani musieli dać sobie spokój z bieganiem po lesie pod postacią monstrualnych wilków.
Nie chodziło mi tylko o nich – bałam się także o Charliego. Miał spędzić w lesie cały dzień. Czy sfora była skłonna wziąć to pod uwagę? Do tej pory znikali tylko turyści, ale nie wiedziałam, czy tylko przypadkiem na nich trafiało, czy też było to świadome działanie.
Bardzo chciałam wierzyć, że przynajmniej Jacob był w stanie powstrzymać się od ataku na bliską mi osobę.
Tak czy owak, musiałam go ostrzec.
Ale czy na pewno?
Jacob może i był moim najlepszym przyjacielem, ale nie był człowiekiem. Trudno było ocenić, czego mogę się po nim spodziewać. Nie miałam przecież żadnej pewności, że nie stał się potworem, rodem z horrorów, złym i krwiożerczym. Co, jeśli on i jego kompani są mordercami? Jeśli z zimną krwią zabijają bezbronnych turystów? Czy chroniąc watahę, nie występuje przeciwko własnej rasie i zasadom moralnym?
Nie udało mi się uniknąć porównania sfory z Cullenami. Złożyłam ręce na piersiach, żeby móc wspominać tych drugich w miarę bezboleśnie.
Nie znałam zwyczajów wilkołaków. Pod wpływem filmów wyobrażałam je sobie inaczej – jako muskularne, włochate humanoidy, a nie jako zwierzęta. Nie miałam pojęcia, czy polują z głodu lub z pragnienia, czy z czystej chęci mordu. Ponieważ nie dysponowałam tak istotną informacją, tym trudniej było mi ocenić, jak powinnam się zachować.
Cóż, nawet Cullenowie nie wyzbyli się do końca morderczych instynktów. Przypomniało mi się – i łzy nabiegły mi do oczu Esme, troskliwa, kochająca Esme, musiała zatkać nos i pospiesznie wyjść na, zewnątrz, kiedy się zraniłam. Pomyślałam też o Carlisle'u, o tym, ile stuleci przyzwyczajał się w mękach do zapachu krwi, żeby spełnić swoje marzenie i ratować ludzkie życie.
Może wilkołaki też walczyły ze swoją naturą? Którą ścieżkę wybrały?
I którą ja powinnam była wybrać?