17 Gość

Mój gość miał nienaturalnie bladą cerę i ogromne czarne oczy. Stał z gracją zupełnie nieruchomo, co w połączeniu z jego niespotykaną urodą sprawiało, że wyglądał jak posąg o idealnych proporcjach.

Zadrżały mi kolana. Omal się nie przewróciłam. A potem opanowałam się i doskoczyłam do niego jednym susem.

– Alice, och, Alice! – zawołałam, rzucając się jej na szyję.

Bach! Jakbym zderzyła się z betonową ścianą. Wyleciało mi z głowy, że wampiry są takie twarde.

– Bella? – W glosie mojej dawno niewidzianej przyjaciółki pobrzmiewały, o dziwo, zaskoczenie i ulga.

Uściskałam ją serdecznie, rozkoszując się przy okazji słodkim zapachem jej skóry. Był jedyny w swoim rodzaju, ani kwiatowy, ani korzenny, ani cytrusowy, ani piżmowy. Nie mogły się z nim równać żadne znane mi perfumy, a moja pamięć przez te kilka miesięcy nie radziła sobie z jego odtwarzaniem.

Nie wiedzieć, kiedy moje węszenie przeszło w plącz, a płacz w szloch. Alice zaprowadziła mnie niezwłocznie do saloniku, posadziła na kanapie i przytuliła. Czułam się trochę tak, jakbym dotykała chłodnego głazu, ale był to głaz wygodnie wyżłobiony na moją miarę. Dziewczyna głaskała mnie po plecach w stałym rytmie, czekając cierpliwie, aż się uspokoję.

– Prze… przepraszam – wymamrotałam. – Ja tylko… tak się cieszę, że cię widzę!

– Nie masz za co przepraszać, Bello. Wszystko w porządku.

– Rzeczywiście.

Nareszcie przydarzyło mi się coś miłego.

– Zapomniałam, jaka jesteś uczuciowa – powiedziała zmęczonym głosem.

Zerknęłam do góry, przecierając niezdarnie załzawione oczy.

Szczęki mojej przyjaciółki były napięte, usta zaciśnięte, a szyję miała wykręconą tak, żeby głowę trzymać jak najdalej ode mnie. Tęczówki barwy atramentu zlewały się w jedno ze źrenicami.

– Och – wyrwało mi się.

Alice była głodna. Biedna Alice. A ja tak apetycznie pachniałam! Minęło sporo czasu, odkąd musiałam zwracać uwagę na takie rzeczy.

– Przepraszam – szepnęłam.

– To moja wina. Od dawna nie polowałam. Nie powinnam była tu przyjeżdżać w takim stanie, ale tak się spieszyłam… No właśnie – zmieniła ton na bardziej oschły – może wyjaśnisz mi, jak to się stało, że jeszcze żyjesz?

Nagle uzmysłowiłam sobie, czemu zawdzięczam jej wizytę Błyskawicznie otrzeźwiałam. Potok łez wysechł. Spuściłam nogi na ziemię i oparłam się plecami o poduszki kanapy. Przełknęłam głośno ślinę.

– Widziałaś, jak spadam?

– Nie – poprawiła mnie Alice. – Widziałam, jak skaczesz.

Przygryzłam wargi, zastanawiając się, jak usprawiedliwić swoje zachowanie tak, żeby nie wyjść na wariatkę.

Moja rozmówczyni pokręciła głową.

– Mówiłam mu, że tak to się skończy, ale nie chciał mi wierzyć. „Bella dała mi słowo”. – Alice naśladowała Edwarda tak doskonale, że zamarłam, zszokowana. Zaraz potem w moją klatkę piersiową wbił się niewidzialny sztylet. – „Tylko nie zaglądaj w jej przyszłość,” nakazał mi – relacjonowała. – „Dość wyrządziliśmy szkód”. Ale to, że nie zaglądam, nie oznacza, że nie widzę! Przy sięgam, nie miałam zamiaru w żaden sposób cię kontrolować. Po prostu więź, jaka się między nami wytworzyła, jest wciąż silna.

Odbieram sygnały. – Zamilkła na moment. – Kiedy zobaczyłam cię skaczącą ze skały, bez namysłu wsiadłam w pierwszy samolot.

Przyjechałam z myślą, że może wesprę jakoś Charliego, a chwilę po mnie, zjawiasz się ty! – Rozłożyła ręce. Była coraz bardziej rozdrażniona. – Widziałam w mojej wizji, jak wpadasz do wody, ale się nie wynurzyłaś. Trwało to całe wieki. Byłam pewna, że już po tobie! Jak wydostałaś się na brzeg? I jak w ogóle mogłaś zrobić coś takiego?! Jak mogłaś zrobić coś takiego ojcu?! A mój brat? Czy masz pojęcie, co on…

– Alice _ wtrąciłam się – to nie była próba samobójcza. Powinnam była jej przerwać, gdy tylko zorientowałam się, o co mnie podejrzewa, ale górę wzięła chęć napawania się dźwięcznością jej głosu. Nie mogłam jednak dłużej zwlekać. Przyjrzała mi się nieufnie.

– Chcesz powiedzieć, że wcale nie skoczyłaś ze skały do morza?

– Skoczyłam, ale nie… – Skrzywiłam się. – Skoczyłam dla zabawy.

Moja przyjaciółka zmarszczyła czoło.

– Obserwowałam kiedyś, jak robią to koledzy Jacoba Blacka.

Wydawało mi się, że to świetna sprawa… nudziłam się dzisiaj…

więc postanowiłam spróbować.

Alice milczała.

– Nie pomyślałam, że burza wpłynie jakoś na prądy. Tak właściwie to wcale nie myślałam o tym, że mój lot skończy się w wodzie.

Siostra Edwarda nie kupowała mojej historii. Przyglądała mi sceptycznie. Nadal była przekonana, że chciałam się zabić. Zadecydowałam, że lepiej będzie zmienić temat.

– Skoro widziałaś, jak wpadam do wody, to czemu nie widziałaś Jacoba?

Zaskoczyłam ją tym pytaniem. Przekrzywiła głowę.

– Gdyby nie Jacob – ciągnęłam – chyba bym się utopiła. No dobra, nie było żadnego „chyba”. Utopiłabym się jak nic. Miałam tyle szczęścia! Nawet nie pamiętam, jak mnie uratował – ocknęłam się na dobre dopiero na plaży. Tylko skoro skoczył za mną z klifu i doholował mnie do brzegu, a twierdzi, że zabrało mu to co najwyżej kilka minut, to czemu nie widziałaś go w swojej wizji?

– Ktoś cię uratował? – spytała z niedowierzaniem.

– Tak. Jacob. No przecież mówię.

Alice zaczęła intensywnie się nad czymś zastanawiać Trudno było ocenić, w jakim jest nastroju. Czyżby coś ją gryzło?

Czyżby po raz pierwszy miała do czynienia z tak niedoskonałym objawieniem i martwiła się, że jej dar ją zawodzi? Nagle pochyliła się w moją stronę i obwąchała moje ramię.

Serce podskoczyło mi do gardła.

– Nie bój się, głuptasie – szepnęła, nie przerywając swoich badań.

– Co ty wyprawiasz?

Pochłonięta dedukowaniem, puściła moje pytanie mimo uszu.

– Kto cię tu przywiózł? Z kim się tak kłóciłaś tam, za rogiem?

– Z Jacobem. Pamiętasz Jacoba Blacka z La Push, prawda? Jest teraz poniekąd moim najlepszym przyjacielem. A przynajmniej był… – Przed oczami stanęła mi jego zagniewana twarz, Nie byłam pewna, czy miał mi wybaczyć tę zdradę.

– Hm… – Co?

– Nie wiem – przyznała. – Ale coś jest nie tak.

– Cóż, najważniejsze, że żyję.

Dziewczyna wywróciła oczami.

– A Edward sądził, że wystarczy cię poprosić, żebyś na siebie uważała! Ten facet jest albo chory, albo zaślepiony. Nigdy w życiu nie spotkałam nikogo, kto częściej od ciebie pakowałby się z głupoty w tarapaty! Masz chyba jakieś skłonności masochistyczne!

– Jeszcze żyję – przypomniałam.

Alice była już myślami gdzie indziej.

– Jeśli powrót na brzeg utrudniały ci prądy, to, dlaczego nie przeszkodziły temu twojemu Jacobowi?

– Ee… to silny chłopak.

Zauważyła moje wahanie. Jedna jej brew powędrowała ku górze.

Czy mogłam jej zdradzić sekret watahy? Czy był to w ogóle sekret? A jeśli nim jednak był, kogo miałam uznać za swojego prawdziwego sojusznika, Jacoba czy Alice?

Doszłam do wniosku, że ukrywanie czegoś przed siostrą Edwarda zbyt wiele by mnie kosztowało. Jacob wiedział o Cullenach – czemu nie miała wiedzieć o sforze?

– Widzisz, Jacob jest kimś w rodzaju wilkołaka – wyznałam. – Kiedy w okolicy pojawiają się wampiry, niektórzy przedstawiciele plemienia Quileutów zmieniają się w wilki. Ostatni raz miało to miejsce, kiedy Carlisle zjawił się tu po raz pierwszy. Znał go pradziadek Jacoba. Byłaś już wtedy w rodzinie?

Alice wpatrywała się we mnie kilkanaście sekund szeroko otwartymi oczami, po czym doszła do siebie, szybko mrugając.

_ To tłumaczy ten dziwny zapach – powiedziała do siebie. – Ale czy to wystarczający powód, żebym go nie widziała? – Znowu się zamyśliła.

– Dziwny zapach? – powtórzyłam.

– Okropnie śmierdzisz – rzuciła, nie podejmując rozmowy. Z jej alabastrowego czoła nie znikały zmarszczki. Milczała przez chwilę. – Na pewno jest wilkołakiem? Byłaś świadkiem tego, jak się przeobraża?

– Niestety tak. – Pojedynek Jacoba z Paulem nie należał do moich ulubionych wspomnień. – Czyli nie mieszkałaś jeszcze z Carlislem i Esme, kiedy w Forks były wilkołaki?

– Nie. Dołączyłam do nich później.

Na powrót zrobiła się nieobecna, ale zaraz potem coś do niej dotarło. Znienacka obróciła się gwałtownie.

– Twój najlepszy przyjaciel jest wilkołakiem? – spytała. Potwierdziłam zawstydzona.

– Od jak dawna to trwa?

– Niedługo – podkreśliłam, jakby miało mnie to usprawiedliwić.

– Pierwszy raz zmienił się dopiero kilka tygodni temu.

Alice uderzyła pięścią o kanapę.

– Czyli to młody wilkołak? A niech mnie! Ty to masz fart, dziewczyno! Edward miał rację – przyciągasz katastrofy jak magnes. I kto obiecał, że nie będzie narażał się na niebezpieczeństwo?

– Młode wilkołaki nie są wcale takie groźne – oświadczyłam urażona trochę jej komentarzami.

– Tak, dopóki nie stracą nad sobą kontroli. Boże, Bello po wyjeździe wampirów nie mogłaś dla odmiany zaprzyjaźnić z paroma ludźmi?

Nie chciałam się z nią kłócić – tak bardzo cieszyłam się że wróciła – ale musiałam wyprowadzić ją z błędu.

– Mylisz się Alice, wampiry nie wyniosły się z Forks na dobre W tym cały kłopot. Gdyby nie miejscowa sfora wilkołaków, już dawno dopadłaby mnie Victoria. A raczej Laurent, bo to on wpadł na mnie przed nią…

– Victoria? – syknęła Alice. – Laurent?

Chyba nigdy wcześniej nie miała przy mnie tak morderczej miny.

– Magnes działa – powiedziałam cicho.

– Mniejsza o twój magnes. Opowiedz mi wszystko od samego początku.

Opuściłam wprawdzie w mojej relacji cztery miesiące depresji, omamy słuchowe i eksperymenty z motorami, ale poza tym nie pominęłam niczego. Powtórzyłam nawet historyjkę o skakaniu z nudów z klifu. Moja przyjaciółka znowu jej nie łyknęła, więc przeszłam pospiesznie do płomienia na falach i mojej hipotezy wyjaśniającej jego pochodzenie. Słysząc, że mogła być to Victoria, Alice rozeźliła się nie na żarty. Jej półprzymknięte drapieżnie oczy ciskały błyskawice. Wyglądała teraz naprawdę groźnie – jak na wampirzycę przystało. Nigdy dotąd nie myślałam o niej jak o potworze. Przełknąwszy ślinę, zagłębiłam się w szczegóły dotyczące śmierci Harry'ego.

Alice ani razu mi nie przerwała, co najwyżej, zasępiona, kiwała głową. W końcu wyczerpały mi się tematy i zapadła cisza. Teraz, kiedy emocje związane z odejściem Jacoba i pojawieniem się przyjaciółki nieco opadły, wrócił lęk o ojca. Jak się czuł po tym strasznym dniu? W jakim stanie miał zjawić się w domu?

– Nasz wyjazd nic nie naprawił, prawda? – spytała retorycznie moja rozmówczyni.

Parsknęłam śmiechem – było w nim coś histerycznego.

– Jakie to ma znaczenie? Przecież nie z tego powodu się wynieśliście? Nie dla mnie?

Alice wpatrywała się przez dłuższą chwilę w podłogę.

– Hm… chyba zadziałałam zbyt impulsywnie. Nie powinnam była znowu ingerować w twoje życie.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Żołądek ścisnął się w kulę.

– Alice, nie odjeżdżaj jeszcze – wyszeptałam. Zacisnęłam palce na kołnierzyku jej białej koszuli. Coraz szybciej oddychałam, przez co zaczynałam się dusić. – Błagam, nie zostawiaj mnie.

Moja reakcja ją zaskoczyła, ale starała nie dać tego po sobie poznać.

– Wszystko w porządku – powiedziała. Mówiła wolno, starannie odbierając słowa, jak negocjator policyjny do siedzącego na okapie samobójcy. – Jestem dziś wieczór przy tobie. A teraz weź głęboki oddech i spróbuj przez jakiś czas nie wypuszczać powietrza z płuc.

Ze zlokalizowaniem pluć miałam kłopot, ale skupiłam się i wykonałam jej polecenie. Przyglądała się z uwagą, jak się koncentruję. Odważyła się na szczery komentarz dopiero, kiedy doszłam do siebie.

– Z tego, co widzę, Bello, jesteś w kiepskiej formie.

– Rano omal się nie utopiłam – zauważyłam.

. – Nie chodzi mi o twoje ciało, tylko o twoją psychikę.

Drgnęłam.

– Robię, co mogę.

– Czyli co?

– Nie było mi łatwo, ale są duże postępy. Ściągnęła brwi.

– Mówiłam mu – mruknęła pod nosem.

– Alice, czego się spodziewałaś? To znaczy, oprócz tego, że się zabiłam, skacząc z klifu. Sądziłaś, że zastaniesz pogodną, imprezującą nastolatkę z nowych chłopakiem u boku? Nie znasz mnie?

– Znam cię, znam. Łudziłam się nadzieją.

– No to przynajmniej nie jestem jednak potentatem na rynku nielogicznego myślenia.

Zadzwonił telefon.

– To na pewno Charlie – stwierdziłam, podnosząc się z kanapy. Alice pociągnęłam za sobą – nie miałam ochoty tracić jej z oczu choćby na minutę.

Odebrałam.

– Charlie?

– Nie, to ja – usłyszałam znajomy głos.

– Jake!

Alice spojrzała na mnie badawczo.

– Sprawdzam tylko, czy jeszcze żyjesz – oświadczył kwaśno.

– Nic mi nie jest. Mówiłam ci, że to nie…

– Okej, okej – przerwał mi. – Starczy. Załapałem. Cześć.

Rozłączył się bezceremonialnie.

Odwiesiwszy z westchnieniem słuchawkę, odchyliłam głowę do tyłu i wbiłam wzrok w sufit.

– Jakbym nie miała dość kłopotów… Alice ścisnęła pocieszająco moją dłoń.

– Nie są zachwyceni moją wizytą?

– Niespecjalnie. Ale mogą się wypchać, to nie ich sprawa. Dziewczyna objęta mnie ramieniem.

– Hm… I co teraz? – Zamyśliła się. Znów mówiła do siebie. – I to… i jeszcze tamto. Jest co robić.

– Jest co robić? – powtórzyłam zaciekawiona.

– Czy ja wiem… – zmieszała się. – Muszę zobaczyć się z Carlislem.

Czyżby chciała już ruszać w drogę? Łzy napłynęły mi do oczu.

– Nie mogłabyś jeszcze zostać? – poprosiłam. – Tylko trochę?

Tak bardzo się za tobą stęskniłam. – Głos mi zadrżał.

– Skoro nalegasz… – powiedziała bez entuzjazmu.

– Możesz zatrzymać się u nas. Charlie będzie wniebowzięty.

– Nasz dom nadal stoi, Bello.

Zwiesiłam głowę zrezygnowana.

– Nasz dom nadal stoi – poprawiła się Alice – więc wpadnę skompletować walizkę ciuchów, żeby twój ojciec nie zdziwił, że podróżuję bez bagażu, dobrze?

Rzuciłam jej się na szyję.

– Dziękuję, ach, dziękuję! – zawołałam. – Jesteś wspaniała!

– A przedtem wybiorę się na krótkie polowanie – dodała. – Właściwie to muszę już lecieć. – Skrzywiła się.

Odsunęłam się od niej szybko.

– Wybacz. Zapomniałam.

– Będziesz umiała przez godzinę wstrzymać się z głupimi wybrykami?

Zanim zdążyłam się odezwać, powstrzymała mnie, przykładając sobie do ust palec. Zamknęła oczy. Na kilka sekund jej rysy wygładziły się nienaturalnie, jak gdyby pogrążyła się we śnie.

– Tak – ocknąwszy się, odpowiedziała sobie na własne pytanie. – Nic ci nie grozi. Przynajmniej dziś wieczorem. – Uśmiechnęła się ironicznie.

Nawet z taką miną wyglądała jak anioł.

– Wrócisz, prawda? – pisnęłam.

– Za godzinę. Obiecuję.

Zerknęłam na wiszący nad stołem zegar. Alice znów się zaśmiała. Pocałowała mnie na pożegnanie w policzek i wyszła.

Wróci, przyrzekła, wróci, powtórzyłam jak mantrę. W jej towarzystwie zapominałam o trapiących mnie problemach.

Na szczęście, miałam, czym się zająć, żeby umilić sobie czekanie. Przede wszystkim poszłam wziąć prysznic. Rozbierając się, powąchałam swoje ubrania, ale nie wyczułam nic oprócz rybiego zapachu morza. Może to i dobrze, że nie miałam dość dobrego węchu, żeby zapoznać się z odorem wilkołaków.

Umywszy się, zeszłam z powrotem do kuchni. Przypuszczałam, że Charlie będzie umierał z głodu, kiedy w końcu się pojawi. Nucąc zabrałam się do nakrywania stołu.

Kiedy resztki czwartkowego obiadu podgrzewały się w mikrofalówce nakryłam kanapę prześcieradłem i obtoczyłam pościel. Alice nie potrzebowała posłania, tak jak nie potrzebowała snu, ale należało dbać o zachowanie pozorów przed ojcem. Byłam dzielna ani razu nie spojrzałam na zegar. Ufałam, że przyjaciółka mnie nie zawiedzie.

Swój kawałek zapiekanki zjadłam szybko, nie zwracając uwagi na jej smak. Przełykanie nadal sprawiało mi ból. Byłam bardzo spragniona – do posiłku wypiłam na oko półtora litra wody. Przedłużony kontakt moich tkanek z solą morską doprowadził widocznie do odwodnienia organizmu.

Nasyciwszy się, wróciłam do saloniku. Zamierzałam zabijać czas, oglądając telewizję. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zastałam Alice wygodnie rozpartą na kanapie! Oczy dziewczyny były barwy jasnego miodu. Z uśmiechem na twarzy poklepała przygotowaną dla niej poduszkę.

– Dzięki.

– Jesteś przed czasem – skonstatowałam ucieszona.

Przysiadłam się do niej i oparłam się głową o jej ramię. Otoczyła mnie czule zimnym ramieniem.

– I co mamy teraz z tobą zrobić, Bello?

– Nie wiem – przyznałam. – Naprawdę, robiłam, co mogłam.

– Wierzę ci, wierzę.

Obie zamilkłyśmy.

– Czy… czy… – Musiałam ponowić próbę. W myślach wymieniałam już to imię bez trudu, ale na głos to było co innego. – Czy Edward wie, że tu jesteś?

Nie mogłam się powstrzymać, żeby o to nie zapytać, chociaż istniało wysokie prawdopodobieństwo, że sporo za to zapłacę. Obiecałam sobie, że jak tylko Alice wyjedzie, zabiorę się do naprawiania szkód. Jak tylko Alice wyjedzie… Naprawianie szkód. Przeszedł mnie zimny dreszcz.

– Nie, nie wie.

– Nie mieszka już z Carlislem i Esme?

– Melduje się co kilka tygodni.

– Ach tak. – Pewnie nieźle się bawił z dala od rodziców. Zmieniłam temat na bezpieczniejszy. – Wspomniałaś coś o łapaniu wcześniejszego samolotu… Skąd tak szybko przyleciałaś?

– Z Alaski. Byłam w Denali, w odwiedzinach u Tanyi.

– Z Jasperem? Przyjechał może z tobą?

Dziewczyna posmutniała.

– Jasper uważa, że źle postępuję, odświeżając z tobą kontakty.

Daliśmy słowo… – nie dokończyła.

Nagle coś przyszło jej do głowy.

– Jak sądzisz, czy Charlie też będzie miał coś przeciwko temu, że się tu zjawiłam?

– Alice! Wiesz przecież, że Charlie cię ubóstwia.

– Hm… No cóż, niedługo się przekonamy.

Musiała wychwycić coś swoim wyczulonym słuchem, bo rzeczywiście kilka sekund później na podjazd przed domem wjechał radiowóz. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam się przywitać.

Charlie szedł już w kierunku ganku, przygaszony i przygarbiony. Wyszłam mu naprzeciw. Nie odrywał oczu od żwiru, zauważył mnie, więc dopiero wtedy, kiedy objęłam go w pasie. Mocno mnie uściskał.

– Tak mi przykro z powodu Harry'ego, tato.

– Tak… Będę za nim bardzo, bardzo tęsknił.

– Jak się miewa Sue?

– Jest oszołomiona, jeszcze chyba nie wszystko do niej dotarło. Sam będzie u nich dziś nocował. – Ojciec mówił coraz to ciszej, reflektował się, po czym znowu ściszał głos. – Najbardziej szkoda dzieci. Leah jest tylko o rok od ciebie starsza, a Seth ma czternaście lat. Czternaście lat!

Ruszyliśmy ku domowi. Charlie nadal mnie przytulał.

– Ach, tato, byłabym zapomniała. – Zadecydowałam, że lepiej będzie go uprzedzić. – Mamy gościa. Nigdy nie zgadniesz, kto do nas wpadł przejazdem.

Zbiłam go z pantałyku. Odruchowo zerknął za siebie na podjazd, żeby sprowadzić, czyj samochód tam zastanie, i dostrzegł zaparkowanego po drugiej stronie ulicy mercedesa. Czarny lakier auta lśnił w świetle wiszącej na ganku lampy. Charlie odwrócił się żeby coś mi powiedzieć, ale w tym samym momencie w drzwiach frontowych stanęła Alice.

– Dobry wieczór.

– Alice Cullen? – Ojciec wytężył wzrok, jakby obawiał się że ma halucynacje. – Alice, to naprawdę ty?

– Tak, ja we własnej osobie. Byłam w okolicy i pomyślałam, że zajrzę. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi.

Poczułam, że ramię Charliego sztywnieje.

– Czy Carlisle…

– Nie. Przyjechałam tylko ja.

Oboje wiedzieli, że nie pytał o Carlisle'a.

– Alice może zostać u nas na noc, prawda? – spytałam błagalnie. – Już zaproponowałam jej nocleg.

– Oczywiście – odpowiedział machinalnie Charlie. – Miło cię gościć, Alice.

– Dziękuję za serdeczne przyjęcie, tym bardziej, że zdaję sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Głupio mi, że musiałam pojawić się akurat dziś…

– Nic nie szkodzi, naprawdę. Będę teraz bardzo zajęty pomaganiem rodzinie Harry'ego, więc Belli przyda się towarzystwo.

– Gdybyś chciał, w kuchni czeka gorąca zapiekanka – wtrąciłam.

– Dzięki, Bells.

Ojciec ścisnął moją dłoń raz jeszcze i powłócząc nogami, poszedł jeść.

Wróciłyśmy z Alice do saloniku. Tym razem to ona pociągnęła mnie za sobą.

– Wyglądasz na zmęczoną – oświadczyła, sadowiąc się na kanapie.

– Bo jestem. – Wzruszyłam ramionami. – Wymykanie się śmierci to bardzo wyczerpujące zajęcie… A wracając do naszej przerwanej rozmowy – Jasper cię nie poparł. A co z Carlisle?

– O niczym nie wie. Pojechał z Esme na kilkudniowe polowanie. Odezwą się, kiedy wrócą.

– Alice… Nic mu nie powiesz, kiedy się zamelduje, prawda?

Tak jak poprzednio z Charliem, wiedziała, że nie chodzi mi o Carlisle'a.

– Jasne, że nie. Dopiero by mi dał popalić!

Uśmiechnęłam się, a potem westchnęłam.

Nie chciałam kłaść się spać – chciałam przegadać z Alice całą noc. Dlaczego byłam taka zmęczona? To nie miało sensu – w końcu przez większą część dnia wylegiwałam się na kanapie Blacków. Cóż, niezależnie od tych rozsądnych argumentów, ciało odmawiało mi posłuszeństwa, a powieki same się zamykały. Te kilka minut walki z prądami rzeczywiście wypompowało ze mnie całą energię. Oparłszy się o ramię swojej przyjaciółki, w kilka sekund przeniosłam się w objęcia Morfeusza.

Nic mi się nie przyśniło. Obudziłam się rozkosznie wyspana, ale i zesztywniała. Było wcześnie. Leżałam na kanapie pod kołdrą, którą wyjęłam dla Alice. Z kuchni dochodziły przyciszone głosy – najwyraźniej Charlie szykował jej śniadanie.

– Jak to przyjęła? – spytała go z troską.

– Bardzo źle – odparł.

Moje pierwsze skojarzenie było takie, że rozmawiają o Sue Clearwater.

– Proszę, opowiedz mi o wszystkim. W najdrobniejszych szczegółach.

Nie podejrzewałam Alice o takie zainteresowanie samopoczuciem wdowy po Harrym. Co innego moim… Zadrżałam. Za chwilę miałam usłyszeć z ust ojca historię swojej choroby. Wcześniej nigdy nie poruszaliśmy tego tematu.

Skrzypnęły drzwi zamykanej szafki. Ktoś pokręcił gałką naszej elektrycznej kuchenki.

– Nigdy… – zaczął Charlie nieśmiało – nigdy nie czułem się taki bezradny. Ten pierwszy tydzień… Myślałem już, że trzeba będzie zamknąć ją w szpitalu. Nie chciała jeść, nie chciała pić, nie chciała ruszyć się z łóżka. Doktor Grenady straszył mnie, że to katatonia, ale nie pozwoliłem mu się do niej zbliżyć. Bałem się, że ją tylko wystraszy.

– Ale wyszła z tego?

– Poprosiłem Renee, żeby wzięła małą do siebie na Florydę. Gdyby Bella miała jednak być hospitalizowana, gdyby trzeba było podpisać zgodę na jakąś kurację… nie chciałem, żeby to na mnie spoczęła cała odpowiedzialność. Poza tym liczyłem, że obecność matki jakoś na nią wpłynie, pozytywnie. Nic z tego. Kiedy zaczęliśmy ją pakować, wpadła w furię! Cóż, przynajmniej nareszcie wstała, ale nigdy wcześniej nie widziałem jej tak zagniewanej. Zawsze była takim spokojnym dzieckiem, a tu nagle… Wyrywała nam ubrania, gryzła nas i drapała, krzyczała, że nigdzie nie pojedzie. W końcu wybuchła płaczem. Mieliśmy nadzieję, że to kryzys punkt zwrotny. Nie spieraliśmy się z nią, pozwoliliśmy jej zostać – wszystko, byle tylko znowu nie popadła w otępienie. I z początku wydawało się, że wyzdrowiała…

Charlie przerwał swój monolog. Krajało się we mnie serce. Tał wiele z mojego powodu wycierpiał!

– Ale tylko z początku? – podchwyciła Alice.

– Wróciła do szkoły i do pracy, jadła, spała, odrabiała lekcje, od powiadała grzecznie na zadawane jej pytania, ale nic poza tym. Była taka… pusta. Oczy miała jak lalka – martwe. I te wszystkie drobiazgi… Przestała słuchać muzyki – znalazłem w śmieciach jej płyty CD, połamane. Przestała czytać, chyba, że coś było zadane do szkoły. Kiedy włączyło się telewizor, wychodziła z pokoju. Sama tez go sobie nie włączała. Wreszcie wydedukowałem, co jest grane – unikała wszystkiego, co przypominało jej… twojego brata. Ach… Nie wiedziałem, jak ją zagadnąć. Bałem się, że jeśli powiem cos nie tak będzie jeszcze gorzej – czasem wspominałem o czymś niewinnym i już się wzdrygała. Sama z siebie nie mówiła nic. Nic a nic. Odpowiadała tylko na pytania. I jeszcze zrezygnowała rzecz jasna z wszelkich kontaktów towarzyskich. Jeśli znajomi dzwonili nie podchodziła do telefonu, a później nic oddzwaniała. Nic dziwnego że po kilku tygodniach przestali próbować… Alice, czułem się, jakbym trafił do „Nocy żywych trupów”. Ciągle mam w uszach jej krzyki…

Co noc krzyczała przez sen.

Zadrżałam na samo wspomnienie tego okresu i ojciec pewnie też. Mimo starań, ani na sekundę nie zdołałam go oszukać, że wszystko jest ze mną w porządku.

– Tak mi przykro, Charlie – szepnęła Alice przepraszającym tonem.

– To nie twoja wina. – Powiedział to w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości co do tego, kto był odpowiedzialny za moją depresję.

– Zawsze zachowywałaś się jak przystało na przyjaciółkę.

– Ale teraz jest już chyba lepiej, prawda?

. – Tak, o wiele lepiej. To wszystko dzięki temu, że zaczęła trzymać z Jacobem Blackiem. Wraca do domu zarumieniona, rozpromieniona, oczy jej błyszczą. Wygląda na zadowoloną z życia. – Zamilkł na moment. Kiedy znowu się odezwał, przybrał inny ton głosu, wręcz srogi. – Jacob jest od niej o rok młodszy i Bella traktuje go jak dobrego kumpla, ale sądzę, że to się powoli zmienia, że coś z tego będzie.

Było to ostrzeżenie – nie adresowane do Alice, ale takie, które dziewczyna miała przekazać dalej. Bratu.

– Jake to miły chłopak – ciągnął Charlie z powagą. – Jak na swój wiek bardzo dojrzały. Jego ojciec jeździ na wózku inwalidzkim. Jacob zajął się nim i domem, tak samo jak Bella miała w zwyczaju opiekować się Renee. To doświadczenie wyszło mu na dobre. Brzydki też nie jest – wrodził się w matkę. Naprawdę, nie mogę narzekać.

– Bella ma szczęście – zgodziła się Alice.

Widząc, że siostra Edwarda nie ma zamiaru się z nim kłócić, Charlie wziął głęboki wdech i przeszedł do tego, co trapiło go najbardziej.

– Wiesz, być może jestem przewrażliwiony, ale… Sam nie wiem. Niby jest Jacob, ale czasem widzę w jej oczach coś takiego, że zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle umiem wyobrazić sobie to, co ona przeżywa. Jeszcze jej nie przeszło. To nie jest normalne, Alice, i to… i to mnie przeraża. To nie jest normalna reakcja.

Nie, jakby ktoś ją… zostawił… ale jakby… ktoś umarł.

Tak właśnie się czułam – jakby ktoś umarł. Ba, jakbym umarła. Z odejściem Edwarda nie straciłam jedynie ukochanej osoby – a sama taka strata niejednego doprowadziła do samobójstwa. Straciłam tych ukochanych osób wiele – całą rodzinę – a co za tym idzie całą swoją przyszłość, przyszłość, którą spodziewałam się wśród nich spędzić. Żyłam bez celu, a więc tak, jakby mnie nie było.

– Nie jestem pewien, czy Bella kiedykolwiek wyzdrowieje – oznajmił Charlie. – Nie jestem pewien, czy jej psychika jest w stanie otrząsnąć się po czymś takim. Ona tak łatwo się nie zmienia.

Zawsze była bardzo stała w uczuciach, od dzieciństwa ma te same upodobania.

– Tak, jest jedyna w swoim rodzaju – wtrąciła Alice z przekąsem.

– Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Na przykład… – Charlie zawahał się. – Na przykład ta twoja wizyta. Nie miej mi tego za złe, bardzo cię lubię, ale nie wiem, jak to wpłynie na Bellę. Niby bardzo się ucieszyła, ale…

– Przepraszam, Charlie. Nie przyjechałabym, gdybym wiedziała, jak wygląda sytuacja. Też się teraz martwię, że może coś…

– Nie przepraszaj mnie, skarbie. Kto wie? Może akurat na tym skorzysta.

– Miejmy nadzieję, że się nie mylisz.

W kuchni zapadła cisza. Dopiero po pewnym czasie przerwał ją brzęk uderzających o talerze sztućców. Ciekawa byłam, jak moja przyjaciółka ukrywa to, że nie je.

– Alice, muszę cię o coś spytać – usłyszałam nagle.

– Tak?

Twój brat nie planuje chyba pójść w twoje ślady i złożyć nam wizyty?

– W głosie Charliego pobrzmiewał tłumiony gniew.

– Skąd – zapewniła go z emfazą. – Nawet nie wie, że tu jestem. Kiedy ostatni raz się z nim kontaktowałam, był zresztą w Ameryce Południowej.

Nadstawiłam uszu, ciekawa dalszych informacji.

– Dobre, chociaż to – mruknął ojciec. – Cóż, mam nadzieję, że dobrze się tam bawi.

– Alice do tej pory mila i współczująca, zareagowała na tę uwagę nadzwyczaj ostro.

– Na twoim miejscu, Charlie, nie wysuwałabym pochopnych wniosków – rzuciła. Mogłam się założyć, że obdarzyła go przy tym mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.

0 kuchenną podłogę zgrzytnęło odsuwane krzesło. Z pewnością był to Charlie – wampiry poruszały się zawsze bezszelestnie. Ojciec umył używane przez siebie przy śniadaniu naczynia.

Wnioskując, że Alice nie powie już nic nowego o Edwardzie, postanowiłam się „obudzić”. Wpierw zmieniłam pozycję, żeby skrzypnęły sprężyny kanapy, a potem, dla lepszego efektu, głośno ziewnęłam. Nikt nie przychodził. Przeciągnęłam się z jękiem.

– Alice? – zawołałam ochryple. Super, zabrzmiało to bardzo wiarygodnie.

– Jestem w kuchni! – odkrzyknęła. Jeśli domyśliła się, że podsłuchiwałam, to nie dała tego po sobie poznać. Niestety, była w tych sprawach prawdziwą mistrzynią.

Skoro Charlie nie odpowiedział, musiał już wyjść. Pomagał Sue Clearwater w przygotowaniach do pogrzebu. Gdyby nie obecność Alice, do wieczora miałabym siedzieć sama w domu. Czy zamierzała wyjechać wcześniej? Wiedziałam, że to nieuniknione, ale wolałam na razie o tym nie myśleć.

Spędziłyśmy cały dzień, rozmawiając, zamiast o jej wyjeździe, o jej rodzinie – wszystkich jej członkach, poza jednym.

Carlisle pracował na nocną zmianę w szpitalu w Ithaca, a także na pół etatu jako wykładowca na Cornell University *. Esme zajmowała się odrestaurowywaniem nowej rodzinnej siedziby Cullenów – zabytkowego, siedemnastowiecznego domu w lesie na północ od miasta. Emmett i Rosalie byli jakiś czas w Europie w kolejnej podróży poślubnej, ale wrócili już do kraju. Jasper studiował na Cornell, tym razem filozofię. Co do Alice, bazując na informacjach dostarczonych jej przez Jamesa, przeprowadziła prywatne śledztwo i ustaliła, gdzie mieścił się przytułek dla obłąkanych, w którym spędziła ostatnie lata swojej ludzkiej egzystencji. Było to dla niej niezmiernie ważne odkrycie, ponieważ ze swojego poprzedniego wcielenia nic nie pamiętała.

– Nazywałam się Mary Alice Brandon – wyznała mi. – Miałam młodszą siostrę, Cynthię. Jej córka, a moja siostrzenica, jeszcze żyje. Mieszka w Biloxi.

– Dowiedziałaś się, czemu… czemu umieszczono cię w tamtym miejscu?

Jak rodzice mogli zrobić swojemu dziecku coś takiego? Nawet, jeśli nawiedzały je wizje przyszłych wydarzeń… Alice pokręciła przecząco głową.

– W ogóle niewiele się dowiedziałam. Przejrzałam stosy starych czasopism na mikrofiszach, ale moi rodzice byli prostymi ludźmi i nie trafiali za często na łamy gazet. Znalazłam tylko kilka drobiazgów w rubrykach z ogłoszeniami towarzyskimi – ich zaręczyny, swoje narodziny, zaręczyny Cynthii… i własny nekrolog.

Namierzyłam też swój grób, a z archiwów przytułku wykradłam formularz wypełniony, gdy mnie tam przyjmowano. Data przyjęcia i data na nagrobku są takie same.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Dziewczyna zauważyła moje zmieszanie i przeszła do omawiania przyjemniejszych wydarzeń minionego półrocza.

Korzystając z ferii wiosennych na Cornell University, Cullenowie (wszyscy, z wyjątkiem jednego) przyjechali na dłużej do Tanyi, do Denali. Chociaż Alice z rozmysłem wystrzegała się wszelkich wzmianek o swoim nieobecnym bracie i raczyła mnie dość trywialnymi szczegółami, w nabożnym skupieniu spijałam z jej ust każde słowo. Takie opowiastki w pełni mnie satysfakcjonowały.

Rodzina Edwarda była mi niemal równie droga, co on sam. Jakby nie było, marzyłam do niedawna, żeby stać się jej częścią. Ojciec wrócił dopiero po zmroku, jeszcze bardziej wypompowany niż dzień wcześniej. Nie siedział z nami długo, bo z samego rana miał jechać do La Push na pogrzeb. I tej nocy spałam na kanapie.

Kiedy Charlie zszedł na dół przed świtem, ledwie go poznałam. Miał na sobie sędziwy garnitur, w którym nigdy go nie widziałam. Nie zapiął marynarki – domyśliłam się, że jest już na niego za ciasna. Szeroki krawat upodabniał go do bohaterów filmów sprzed dwudziestu lat. Zakradł się po cichu na próg saloniku i zajrzał do środka. Udałam, że śpię. Alice symulowała z kolei sen na fotelu. Podniosła się, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi. Pod kołdrą była kompletnie ubrana.

– Co tam, masz jakieś plany na dzisiaj? – spytała.

– Czy ja wiem… Na razie nic ciekawego się nie dzieje, prawda?

Alice zaśmiała się.

– Jest jeszcze bardzo wcześnie.

Spędzając sporo czasu w La Push, zaniedbywałam obowiązki domowe, postanowiłam więc nadrobić zaległości. Nie kierowałam się wyłącznie pragmatyzmem. Chciałam też okazać w ten sposób Charliemu, że się o niego troszczę – ułatwić mu jakoś życie. Może miał poczuć się odrobinę lepiej, wracając do pachnącego czystością domu? Zaczęłam od łazienki, gdzie moje lenistwo najbardziej rzucało się w oczy.

Alice przyglądała się, jak sprzątam, oparta nonszalancko o framugę drzwi. Wypytywała mnie, co słuchać u moich znajomych ze szkoły (właściwie byli to nasi znajomi), i chociaż jej twarz pozostawała bez wyrazu, wyczuwałam, że moje skąpe odpowiedzi wywołują jej dezaprobatę. A może mi się tylko tak wydawało, bo odkąd podsłuchałam jej rozmowę z Charliem, dręczyły mnie wyrzuty imienia?

Szorowałam właśnie dno wanny, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Rzuciłam przyjaciółce pytające spojrzenie, ale wzruszyła ramionami. Wyglądała na zagubioną, niemal zmartwioną To nie było do niej podobne – zwykle nic jej nie zaskakiwało.

– Chwileczkę! – krzyknęłam, zabierając się pospiesznie do spłukiwania rąk.

– Bello – odezwała się Alice z frustracją w głosie – o ile się nie mylę, muszę na chwilę zniknąć.

– O ile się nie mylisz? – powtórzyłam. A od kiedy to się myliła?

– Chyba znowu mam do czynienia z niekompletną wizją, wiec zgodnie z tym, co ustaliłyśmy przedwczoraj, przed drzwiami stoi Jacob Black… albo jeden z jego kolegów.

Wpatrywałam się w nią zdumiona.

– Nie widzisz wilkołaków? Skrzywiła się.

– Najwyraźniej nie.

Moją superopanowaną Alice nareszcie coś drażniło – i to bardzo. Zniecierpliwiony gość nacisnął dzwonek kilka razy pod rząd.

– Nie musisz nigdzie znikać, Alice – powiedziałam, – Byłaś tu pierwsza.

Zaśmiała się gorzko.

– Zaufaj mi – ja i Black w jednym pokoju to nie najlepszy pomysł.

Pocałowała mnie przelotnie na pożegnanie i weszła do sypialni Charliego – jak nic, żeby wymknąć się przez okno.

Zostałam sama. Dzwonek zabrzęczał nachalnie po raz trzeci.

Загрузка...