Obudziłam się z poczuciem, że spalam bardzo, bardzo długo w dodatku moje ciało zesztywniało tak, jakbym cały ten czas ani razu się nie poruszyła. Przez mój oszołomiony, otępiały umysł przelewał się korowód wspomnień z dziwnych, kolorowych snów – melanż cudnych urojeń i potwornych koszmarów. I te piękne, i te straszne były niezwykle realistyczne. Towarzyszyły im wyjątkowo silne emocje, na przykład strach i zniecierpliwienie, kiedy nie mogłam biec dostatecznie szybko. Jakże często ma się takie sny! A potem otoczyły mnie wampiry, obce mi, czerwonookie, tym straszniejsze, że zachowywały się ze staromodną wręcz kurtuazją.
Ha! Pamiętałam nawet ich imiona! Co za sen… Mniejsza jednak o potwory – nie one były najważniejsze, a mój anioł.
Żałowałam, że musiałam go opuścić, by się zbudzić. Tej wizji z pewnością nie chciałam wyrzucić z pamięci, tak jak horroru wędrówek po lesie. Po kiego licha wymknęłam się z objęć Morfeusza? Ech… Tak, tak, wzywały obowiązki. Wprawdzie wypadło mi z głowy, czy to środa, czy może sobota, ale bez wątpienia czekała na mnie szkoła, pani Newton albo Jacob. Oddychałam głęboko, zastanawiając się, jak zmierzyć się z nadchodzącym dniem.
I wtedy coś chłodnego musnęło moje czoło…
Zacisnęłam mocniej oczy. Najwyraźniej nadal śniłam, dopiero dryfowałam w kierunku rzeczywistości. Jeszcze kilka sekund, a te i inne wrażenia miały prysnąć. A tak łatwo było uwierzyć, że to wszystko dzieję się naprawdę!
Zbyt łatwo. Oj, coś ponosiła mnie fantazja. Oplatające mnie kamienne ramiona były w dotyku jak żywe. Pomyślałam, że im dłużej będę się mamić, tym gorzej na tym wyjdę, i wzdychając z rezygnacją, otworzyłam oczy, żeby wrócić do realnego świata.
– O, nie! – wyrwało mi się. Zakryłam oczy dłońmi.
Stało się. Przesadziłam. Moja wyobraźnia wymknęła mi się spod kontroli. Wymknęła się? Raczej to ja sama zrezygnowałam z jej kontrolowania. Tak długo z uporem maniaka wymuszałam na swoim umyśle halucynacje, że doigrałam się – coś w moim mózgu się przestawiło. Zwariowałam.
Hm… Skoro sprawy zaszły tak daleko, nie byłam już sobie w stanie pomóc, ale… ale mogłam chociaż napawać się własnym szaleństwem. Przynajmniej dopóty, dopóki jego efekty byty równie przyjemne.
Otworzyłam oczy po raz drugi. Nie, Edward nie zniknął. Jego twarz dzieliło od mojej zaledwie kilka centymetrów.
– Przestraszyłem cię? – spytał z troską w glosie.
Co jak co, ale tak doskonałych omamów jeszcze nie miałam. Nawet tonąc. Ta twarz, ten glos, ten zapach – wszystko idealnie się zgadzało.
Chłopak przyglądał mi się z niepokojem. Jego tęczówki były czarne jak smoła, a pod oczami miał sine cienie. Bardzo mnie to zdziwiło, bo do tej pory zawsze objawiał mi się najedzony.
Zamrugałam kilkakrotnie, starając sobie przypomnieć, co wydarzyło się w moim życiu, zanim poszłam spać. Czy wizyta Alice śniła mi się na samym początku tego dziwnego nocnego maratonu, czy też moja przyjaciółka rzeczywiście wróciła do Forks? Wydawało mi się, że jednak wróciła. Tego samego dnia, w którym skoczyłam z klifu…
– Cholera jasna! – jęknęłam ochryple. Zbyt długo nic nie piłam.
– Coś cię boli, kochanie?
Skrzywiłam się. Jeszcze bardziej go to zmartwiło.
– Nie żyję, prawda? Utonęłam pod tym pioruńskim klifem.
A niech to szlag! Biedny Charlie! Jak on się po tym pozbiera?!
Edward zacisnął usta.
– Uratowałaś się. Żyjesz.
– Tak? To czemu nie mogę się obudzić?
– Właśnie się obudziłaś, Bello. Spojrzałam na niego z sarkazmem.
– Jasne. A ty sobie tu siedzisz, jak gdyby nigdy nic. Ech… Za raz się obudzę i znów mnie będzie bolało… Nie, nie obudzę się.
Przecież nie żyję. Kurczę, to straszne. Biedny Charlie. I Renee, i Jake… Co ja narobiłam!
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
– Rozumiem, że możesz mylić mnie z kolejnym koszmarem – oświadczył Edward, uśmiechając się kwaśno – ale nie pojmuję, dlaczego uważasz, że zasługiwałabyś na to, żeby trafić do piekła.
Czyżbyś od mojego wyjazdu zabita paru ludzi?
– Skąd. Zresztą wcale nie twierdzę, że trafiłam do pieklą.
W piekle nie nagrodziliby mnie twoją obecnością.
Chłopak westchnął ciężko.
Oderwałam wzrok od twarzy Edwarda (niechętnie, choć tylko na sekundę) i zerknęłam w bok, na otwarte, ciemne okno. Powoli trzeźwiałam. Fragmenty wspomnień zaczęły się stopniowo układać w moim umyśle w logiczną całość. Edward… Edward wszedł przez okno! To był naprawdę on! A ja marnowałam czas na dyrdymały! Poczułam, że się rumienię – krew rozgrzała mi policzki.
– Czyli… czyli to wszystko… to nie był sen? – wyjąkałam.
Jakoś nie mieściło mi się to w głowie.
– Zależy. – Chłopak nadal krzywo się uśmiechał. – Jeśli masz na myśli to, że cudem nie zmasakrowano nas w Volterze, to odpowiedź brzmi: tak.
– Ale numer! Naprawdę poleciałam do Włoch! Czy wiesz, że nigdy nie byłam dalej na wschód niż w Albuquerque *? Mój ukochany wzniósł oczy ku niebu.
– Bredzisz, Bello. Chyba powinnaś jeszcze się zdrzemnąć.
– Nie, już się wyspałam. – Nareszcie odróżniałam jawę od snu. – Która godzina? Jak długo tak leżę?
– Jest parę minut po pierwszej, więc odpłynęłaś na ponad czternaście godzin.
Przeciągnęłam się, kiedy mówił. Byłam taka zesztywniała.
– Co z Charliem?
Edward zmarszczył czoło.
– Śpi. Wcześniej odbyliśmy poważną rozmowę i musisz wiedzieć, że łamię właśnie jedną z ustanowionych przez niego reguł. No, może nie do końca, bo zakazał mi przekraczać próg swojego domu, nie parapet, ale mimo wszystko… Jego intencje były jasne.
– Charlie zabronił ci wchodzić do naszego domu? – Najpierw się zdziwiłam, a zaraz potem zdenerwowałam.
– A spodziewałaś się czegoś innego? – spytał Edward ze smutkiem.
Wściekłam się. Co ten Charlie najlepszego wyprawiał?! Niech no tylko wstanie, pomyślałam, a powiem mu, gdzie mam jego zakazy. Chyba trzeba było mu przypomnieć, że jestem już pełnoletnia. Nie miało to, rzecz jasna, większego znaczenia, ale zawsze był to jakiś argument. Zresztą Edward i tak zamierzał niedługo wyjechać. Miałam zostać sama… Jak najszybciej porzuciłam ten bolesny temat.
– Jaka jest oficjalna wersja?
Byłam tego naprawdę ciekawa, a poza tym chciałam sprowadzić naszą rozmowę na jak najbardziej neutralne tory, żeby zniwelować ryzyko odstraszenia Edwarda nagłym wybuchem wzbierających w moim sercu gorących, zaborczych uczuć.
– Wersja czego?
– Co mam powiedzieć Charliemu? Jak mam wytłumaczyć to, że zniknęłam na… Zaraz… Jak długo tak właściwie mnie nie było?
Zaczęłam podliczać w myśli godziny.
– Trzy dni – podpowiedział mi. Uśmiechnął się rozbrajająco. – Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że to ty coś wymyślisz. Nic nie przygotowałem.
– Świetnie! – jęknęłam.
– Jest jeszcze Alice – pocieszył mnie. – Tej pomysłów nie brakuje.
Postanowiłam się niczym nie przejmować. Co mnie obchodziło, co miało być później? Każda sekunda spędzona z Edwardem była bezcenna. Nie mogłam marnować ich na zamartwianie się reakcją ojca.
Przystojna twarz chłopaka jarzyła się delikatnie w słabym świetle rzucanym przez fluorescencyjne cyferki na tarczy budzika.
Nie miałam czasu do stracenia, musiałam rozpocząć moje przesłuchanie. Edward dostarczył mnie bezpiecznie do domu, mógł, więc ulotnić się w każdej chwili. Chciałam też po prostu usłyszeć jego głos. Być może była to ostatnia okazja, żeby się nim nacieszyć.
Ze swojej listy pytań wybrałam na wszelki wypadek to najbardziej niewinne – choć pod żadnym względem nie najmniej interesujące.
– Co porabiałeś przez te kilka miesięcy? Edward błyskawicznie zdwoił czujność.
– Nic takiego.
– Oczywiście – mruknęłam.
– Czemu się tak krzywisz?
– Jeślibyś mi się jednak tylko śnił, tak właśnie byś odpowiedział. Moja wyobraźnia jest już trochę nadwerężona.
Edward znowu westchnął.
– Czy jeśli powiem ci prawdę, uwierzysz wreszcie, że to nie koszmar?
– Koszmar? Jaki koszmar? Co ty wygadujesz? – Opanowałam się, widząc, że czeka na moją odpowiedź. – Nie wiem. Chyba ci uwierzę.
– Zajmowałem się… polowaniem.
– Na nic lepszego cię nie stać? – zaszydziłam. – To żaden dowód na to, że nie śpię.
Zawahał się. Kiedy w końcu się odezwał, mówił powoli, starannie dobierając słowa. – Nie polowałem, żeby zaspokoić głód. Głównie to… tropiłem. Nie jestem w tym specjalnie dobry.
– Co takiego tropiłeś? – spytałam, zaintrygowana.
– Nic takiego.
Kłamał. Dało się to odczytać z jego miny. Wyglądał na zawstydzonego i zarazem zasępionego.
– Coś kręcisz – powiedziałam.
Był rozdarty. Przez dłuższą chwilę bił się z myślami.
– Jestem… – Wziął głęboki wdech. – Jestem ci winien przeprosiny. Nie, jestem ci winien o wiele, wiele więcej. Będę wobec ciebie zupełnie szczery.
Dostał słowotoku. Zawsze, gdy był podekscytowany, mówił dużo i szybko, tak szybko, że zrozumienie go wymagało nie lada skupienia.
– Po pierwsze, uwierz mi, że wyjeżdżając, nie miałem pojęcia, co ci grozi. Sądziłem, że będziesz w Forks bezpieczna. Nie przypuszczałem, że Victoria postanowi cię zabić. – Wymawiając jej imię, obnażył na moment zęby. – Przyznaję bez bicia, że kiedy spotkaliśmy się ten jeden jedyny raz, tam na polanie, zwracałem większą uwagę na Jamesa niż na nią. Wychwyciłem kilka jej myśli, ale nic, co wzbudziłoby moje podejrzenia. Nie wiedziałem nawet że łączą ich takie silne więzi. Zupełnie się o niego nie bała. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, dlaczego – była pewna jego przewagi. Do głowy jej nie przyszło, że mogłoby mu się coś stać. I to mnie zmyliło. Nie bała się o niego, więc z pozoru o niego nie dbała, a skoro był jej w gruncie rzeczy obojętny, nie miała powodu się mścić. Nie żeby mnie to usprawiedliwiało. Zostawiłem cię bez opieki na pastwę wampirzycy! Kiedy usłyszałem w myślach Alice, co jej mówisz i co sama widzi – kiedy uświadomiłem sobie, że musiałaś złożyć swoje życie w ręce wilkołaków, w dodatku młodych i niedoświadczonych w poskramianiu własnej agresji, poniekąd niemal tak samo niebezpiecznych, co sama Victoria… – Wzdrygnął się. Na kilka sekund glos uwiązł mu w gardle. – Błagam cię, uwierz mi, że nie miałem o tym wszystkim pojęcia. Jest mi wstyd, gorzej, czuję do siebie obrzydzenie, nawet teraz, kiedy tak ufnie się do mnie przytulasz. Co ze mnie za…
– Przestań! – przerwałam.
Popatrzył na mnie z bólem. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć, jakimi słowami zwolnić go z odpowiedzialności, jaką na siebie wziął, choć wcale tego od niego nie oczekiwałam. A może inaczej – wiedziałam, jak mu to zakomunikować, ale obawiałam się, że wybuchnę przy tym płaczem. Musiałam jednak spróbować. Nie chciałam, żeby się niepotrzebnie zadręczał. Powinien być szczęśliwy, bez względu na to, ile miało mnie to kosztować.
Miałam wcześniej nadzieję, że sprytnymi unikami odsunę w czasie tę część naszej rozmowy, podejrzewałam, bowiem, że będzie stanowić jej ostatni akt. Cóż, nie udało się. Nie ma róży bez kolców.
Czerpiąc z doświadczenia nabytego w ciągu minionych miesięcy, kiedy to ustawicznie grałam przed Charliem, nie dałam po sobie poznać, co przeżywam.
– Edwardzie – zaczęłam.
Jego imię wydobyło się z głębin mojej krtani, kalecząc gardło niczym spory, kanciasty przedmiot. Na piersi, w miejscu, gdzie niegdyś dokuczała mi wirtualna rana, poczułam zapowiadające jej powrót mrowienie. Ból miał pojawić się, gdy tylko Edward by mnie opuścił. Nie wiedziałam, jak przetrwam ponowne ataki agonii.
– Edwardzie, musimy coś sobie wyjaśnić. Nie możesz tak tego odbierać. Nie możesz pozwolić na to, żeby twoim życiem rządziły wyrzuty sumienia. W żadnym wypadku nie odpowiadałeś za to, co działo się w Forks podczas twojej nieobecności. To nie twoja wina że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. To… to już są moje problemy, a nie nasze. Jeśli jutro poślizgnę się na przejściu dla pieszych przed nadjeżdżającym autobusem, czy co tam znowu wymyślę, nie musisz brać tego do siebie. Nie wolno ci brać tego do siebie.
Dobra, nie uratowałbyś mnie, czułbyś się fatalnie, ale, po co od razu lecieć do Volturi? Nawet gdybym skakała wtedy z klifu, żeby się za bić, nic ci do tego. To byłaby moja suwerenna decyzja. Powtarzam: nie możesz się za nic obwiniać. Wiem, taki już jesteś – wrażliwy, honorowy – ale, na Boga, bez przesady! Jadąc do Włoch, postąpiłeś bardzo nieodpowiedzialnie. Pomyśl, co przeżywali Carlisle i Esme…
Widząc, że jestem o krok od utracenia nad sobą panowania, przerwałam, żeby zaczerpnąć powietrza. Musiałam dać ukochanemu do zrozumienia, że niczego od niego nie wymagam. I zyskać pewność, że już nigdy nie odwiedzi siedziby Volturi.
– Isabello Marie Swan – wyszeptał Edward z bardzo tajemniczą miną. Sprawiał wrażenie bliskiego obłędu. – Czy naprawdę wierzysz, że poprosiłem Volturi o śmierć, ponieważ gryzło mnie sumienie?
Swoim pytaniem zupełnie zbił mnie z pantałyku.
– A nie? – wykrztusiłam zdezorientowana.
– Owszem, miałem wyrzuty sumienia. Ogromne. Tak ogromne, że nie potrafiłabyś wyobrazić sobie ich mocy.
– No to, co się nie zgadza? Nie rozumiem.
– Bello. – W oczach Edwarda płonął ogień, ale zachowywał spokój. – Pojechałem do Volterry, ponieważ sądziłem, że nie żyjesz. To, czy przyczyniłem się do twojej śmierci, czy nie, nie było najistotniejsze. Oczywiście, popełniłem poważny błąd, nie potwierdzając u Alice tego, co przekazała mi Rosalie, ale przecież zadzwoniłem do was do domu i Jacob powiedział, że Charlie jest na pogrzebie. Wszystko pasowało. Kto jeszcze mógł mu umrzeć? Jak wysokie jest prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności? Ach… – Wydawał się o czymś sobie przypomnieć. – No tak. Zniżył głos do tego stopnia, że nie byłam pewna, czy trafnie odgaduję, co mówi.
– Los zawsze przeciwko kochankom. Nieporozumienie za nieporozumieniem. Już nigdy nie będę krytykował Romea.
– Ale nadal nic z tego nie rozumiem – przyznałam. – Co jedno ma z drugim wspólnego?
– Co, z czym?
– Moja ewentualna śmierć z twoim samobójstwem.
Zanim mi odpowiedział, wpatrywał się we mnie przez dobrą minutę.
– Czy nic nie pamiętasz z tego, co ci kiedyś wyłożyłem?
– Pamiętam każde słowo, które padło z twoich ust.
W tym te, które zaprzeczały wcześniejszym.
Edward przejechał mi chłodnym palcem po dolnej wardze.
– Najwyraźniej coś opacznie zrozumiałaś.
Przymknąwszy powieki, zaczął potrząsać głową w przód i w tył. Na jego twarzy malował się smutny półuśmiech.
– Myślałem, że wszystko ci szczegółowo wyjaśniłem. Bello, życie w świecie, którego nie byłabyś częścią, nie miałoby dla mnie najmniejszego sensu.
– Chyba… – Nie wiedziałam, jak określić to, co czułam. Byłam bliska omdlenia. – Coś… – powiedziałam wolno. – Coś mi się tu nie zgadza.
Edward spojrzał mi prosto w oczy. W jego własnych nie dopatrzyłam się ani grama zakłamania.
– Nic dziwnego. Jestem utalentowanym kłamcą. Muszę nim być.
Zamarłam. Napięłam mięśnie, jakbym szykowała się na cios. Obrąb mojej niewidzialnej rany zapulsował kilkakrotnie. Z bólu zaparło mi dech w piersiach.
Edward pogłaskał mnie po ramieniu, żebym choć odrobinę się rozluźniła.
– Pozwól mi skończyć! Wiem, że jestem utalentowanym kłamcą, ale nie spodziewałem się, że ty z kolei jesteś aż tak łatwowierna. – Skrzywił się. – Omal mi serce nie pękło.
Sparaliżowana, czekałam na to, co miał mi do zakomunikowana.
– Wtedy, w lesie, kiedy się z tobą żegnałem…
To był temat tabu. Z wysiłkiem zablokowałam wspomnieniom drogę do swojej świadomości. Walczyłam z całych sił, żeby nie odrywać się myślami od tu i teraz.
Mój ukochany zniżył glos do szeptu.
– Byłaś głucha na zdroworozsądkowe argumenty, to ustaliliśmy już dawno temu, więc nie miałem wyboru. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Lepiej! Wydawało mi się, że umrę z żalu! Ale czy była jakaś alternatywa? Gdybym cię nie przekonał, że cię już nie kocham, cierpiałabyś znacznie dłużej – a przynajmniej tak zakładałem. Po co tęsknić za kimś, kto tobą gardzi? Skoro mi niby przeszło, mogłaś sądzić, że przejdzie i tobie. I zostawić przeszłość za sobą.
– „Złamania proste zrastają się szybciej i bez komplikacji” – zacytowałam mojego lekarza.
Właśnie. Tyle, że nie podejrzewałem, że pójdzie mi tak łatwo! Myślałem, że porywam się z motyką na słońce – że jesteś tak pewna moich uczuć, że będę musiał kłamać jak z nut przez kilka godzin tylko po to, by zasiać w tobie, choć ziarenko zwątpienia. Ale ty mi uwierzyłaś, uwierzyłaś od razu. A cala ta mistyfikacja i tak na nic się nie zdała. Nie udało mi się uchronić ciebie przed konsekwencjami kontaktowania się z rodziną wampirów. Co gorsza, zadałem ci ból. Tak bardzo mi przykro. Mogę cię jedynie błagać o wybaczenie. Jednego tylko nie pojmuję – dlaczego twoja wiara w moją miłość była taka krucha? Jak mogłaś we mnie zwątpić? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, po wszystkich moich zapewnieniach…
Milczałam. Byłam zbyt zszokowana, by sformułować logiczną wypowiedź.
– Zobaczyłem w twoich oczach, że przyjmujesz moje straszne wyznanie bez zastrzeżeń. A poinformowałem cię przecież, że cię nie chcę! Czy mogłem powiedzieć coś bardziej nieprawdopodobnego, coś bardziej absurdalnego! Potrzebowała cię każda komórka mojego ciała!
To, co mówił teraz, brzmiało nieprawdopodobnie. Tak nieprawdopodobnie, że nadal niewiele do mnie docierało.
Edward położył mi dłonie na ramionach. Nawet nie drgnęłam.
– Bello, powiedz mi, proszę, jak to się stało?
Miałam dosyć. Łzy wezbrały we mnie nagłą falą, by niespodziewanie trysnąć na moje policzki.
– Wiedziałam – wyszlochałam. – Od początku wiedziałam, że śnię.
– Ach! Jesteś niemożliwa! – Edward zaśmiał się krótko, sfrustrowany. – Jak mam ci to przekazać, żebyś i tym razem mi uwierzyła? Nie śpisz i nie umarłaś. Jestem przy tobie. Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię! Zawsze cię kochałem i zawsze będę cię kochał. Odkąd cię porzuciłem, nie było sekundy, żebym o tobie nie myślał. To, co powiedziałem w lesie, było świętokradztwem.
Pokręciłam głową, jakbym nie chciała przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. Łzy wciąż ciekły mi ciurkiem.
– Nie wierzysz mi, prawda? – Chłopak pobladł. Dało się to zauważyć nawet w nikłym świetle cyferblatu budzika. – Dlaczego uwierzyłaś w kłamstwa, a nie wierzysz w prawdę?
– Zawsze trudno mi było uwierzyć w to, że kocha mnie ktoś taki jak ty.
Edward zmrużył oczy i zacisnął zęby.
– Dobrze. W takim razie udowodnię cię, że to nie sen.
Ujął stanowczo moją twarz w obie dłonie, ignorując to, że usiłuję mu się wyrwać.
– Przestań!
Znieruchomiał. Nasze usta dzieliły milimetry.
– Dlaczego mam przestać?
Od woni jego oddechu zakręciło mi się w głowie.
– Kiedy się obudzę…
Otworzył usta, żeby zaprotestować.
– Okej – poddałam się. – Niech ci będzie, nie śnię. Ale zrozum, kiedy znowu wyjedziesz, i bez tego będzie mi ciężko.
Odsunął się o centymetr, żeby móc ogarnąć wzrokiem moją minę.
– Wczoraj, kiedy cię dotykałem, reagowałaś z taką… ostrożnością. Miałaś się na baczności. Chciałbym cię spytać, dlaczego. Czy dlatego, że się spóźniłem? Że za bardzo cię zraniłem? Ze zostawiłaś przeszłość za sobą, tak jak o tym marzyłem? Ja… Ja nie miałbym ci tego za złe. Nie podważałbym słuszności twojej decyzji. Jeśli mnie już nie kochasz, po prostu mi to powiedz. Nie oszczędzaj mnie, proszę. A może kochasz mnie jeszcze, mimo wszystko?
– Co za głupie pytanie.
– Głupie czy nie, chciałbym usłyszeć na nie odpowiedź.
Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego niemal ze złością.
– To, co czuję do ciebie, nigdy się nie zmieni – oświadczyłam z powagą. – Oczywiście, że cię kocham. Nawet gdybyś chciał, nie mógłbyś nic na to poradzić!
– To mi wystarczy – szepnął i wpił się w moje wargi.
Tym razem się nie opierałam – nie, dlatego, że był ode mnie o stokroć silniejszy, ale dlatego, że zabrakło mi silnej woli. Gdy tylko nasze usta się zetknęły, nie pozostało po niej ani śladu.
Edward całował mnie z taką pasją, jakby zapomniał o wyznawanych wcześniej zasadach. Nie miałam nic przeciwko. Skoro swoim wybuchem namiętności i tak skazywał mnie na większe cierpienia po swoim wyjeździe, nie pozostawało mi nic innego, jak nacieszyć się życiem na zapas.
Nie miałam nic do stracenia. Zaczęłam na niego napierać, wic się, głaskać go po policzkach. Czułam pod sobą chłodny tors, twardy brzuch, umięśnione uda. Z nadmiaru emocji serce bilo mi nie równym, przyspieszonym rytmem, a płytkie dotąd oddechy przeszły w ciche dyszenie. Byłam wdzięczna Edwardowi, że mnie nie posłuchał – taką sesję pieszczot byłam gotowa przypłacić największą nawet agonią. Gładził mnie po włosach, po skroniach, po szyi, łapczywie uczył się mnie na pamięć, a od czasu do czasu szeptał czule moje imię.
Kiedy myślałam już, że zaraz zemdleję, odsunął się, ale złożył głowę na mojej piersi.
Leżałam oszołomiona, z wolna dochodząc do siebie.
– A tak przy okazji – oznajmił Edward swobodnym tonem – nigdzie się nie wybieram.
Nic nie powiedziałam, ale moje milczenie wziął widocznie za przejaw sceptycyzmu, bo uniósł się na łokciu i spojrzał mi głęboko w oczy.
– Zostaję w Forks – powtórzył. – Nigdzie się bez ciebie nie ruszę. Widzisz, opuściłem cię po to, żebyś mogła prowadzić zwykłe, szczęśliwe, ludzkie życie. Przy mnie, przy nas, zbyt wiele ryzykowałaś, a w dodatku oddalałaś się od ludzi, od świata, do którego przecież należałaś. Nie mogłem czekać bezczynnie na kolejny wypadek. Wydawało mi się, że nasz wyjazd będzie najlepszym wyjściem z sytuacji. Gdybym w to nie wierzył, nigdy bym cię nie zostawił. Nigdy nie zdołałbym się do tego zmusić. Twoje dobro było dla mnie ważniejsze od własnego, ważniejsze od tego, czego chciałem i czego potrzebowałem. A prawda jest taka, że to ciebie chcę i ciebie potrzebuję. Teraz, kiedy wróciłem, nie zdobędę się na to, żeby znowu wyjechać. Dzięki Bogu, mam też dobrą wymówkę! I beze mnie pakujesz się notorycznie w tarapaty. I beze mnie otaczasz się istotami z legend. Nawet gdybym wyniósł się do Australii, nic by to nie pomogło.
– Niczego mi nie obiecuj – szepnęłam.
Snucie nadziei, które miałyby się nigdy nie ziścić, mogłoby mnie zabić. To nadzieja, obok obcych wampirów, stanowiła dla mnie największe zagrożenie.
W czarnych tęczówkach chłopaka zalśnił gniew.
– Uważasz, że znowu kłamię?
– Nie, nie, ja tylko… To, co mówisz, niekoniecznie mija się z prawdą.
Zamyśliłam się. A więc Edward jednak mnie kochał? Podjęłam się próby przeanalizowania tej hipotezy w sposób całkowicie obiektywny, na zimno, aby nie wpaść w pułapkę nadmiernego optymizmu.
– Może… może teraz jesteś wobec mnie szczery. Ale co będzie jutro, kiedy przypomnisz sobie inne powody, dla których ze mną zerwałeś? Albo za miesiąc, kiedy Jasper znowu się na mnie rzuci?
Edward wzdrygnął się mimowolnie.
Cofnęłam się myślami do tych kilku ostatnich dni przed naszą rozmową w lesie, przyglądając się poszczególnym wydarzeniom przez filtr tego, co przed chwilą usłyszałam. Skoro zostawił mnie, choć mnie kochał, skoro zostawił mnie dla mnie, to to, że po moich urodzinach zrobił się taki małomówny, że wręcz mnie odrzucił, można było zupełnie odmiennie interpretować.
– Dokładnie to wtedy przemyślałeś, prawda? – odgadłam. – Następnym razem też tak będzie. Odejdziesz, jeśli uznasz taki ruch za słuszny.
– Masz mnie za silniejszego, niż jestem w istocie. Słuszne, niesłuszne – to już nic dla mnie nie znaczy. I tak bym wrócił. Kiedy Rosalie do mnie zadzwoniła, byłem u kresu wytrzymałości. Nie żyłem już z tygodnia na tydzień, czy z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. To była tylko kwestia czasu, być może paru dni. Zjawiłbym się w Forks tak czy owak, padł ci do stóp i błagał o wybaczenie. Może mam zrobić to teraz? Czy poczułabyś się lepiej?
– Proszę, bądź poważny.
– Ależ jestem. – Prawie się zdenerwował. – Czy wysłuchasz wreszcie, co mam ci do powiedzenia? Czy pozwolisz mi wyjaśnić sobie, ile dla mnie znaczysz?
Odczekał kilka sekund, żeby upewnić się, że go naprawdę słucham.
– Zanim cię poznałem, Bello, moje życie przypominało bezksiężycową noc. Mrok rozpraszały jedynie nieliczne gwiazdy przyjaźni i rozsądku. A potem pojawiłaś się ty. Przecięłaś to ciemne niebo niczym meteor. Nagle wszystko nabrało barw i sensu. Kiedy znikłaś, kiedy meteor skrył się za horyzontem, znów zapanowały ciemności. Otoczyła mnie czerń. Nic się nie zmieniło, poza tym, że twoje światło mnie poraziło. Nie widziałem już gwiazd. Wszystko straciło sens.
Chciałam mu wierzyć. Tyle, że opisał, jak wyglądał mój świat bez niego, a nie na odwrót.
– Kiedyś twoje oczy przyzwyczają się do ciemności – wymamrotałam.
– W tym cały problem – jakoś im to nie wychodzi.
– A kto twierdził, że wampiry łatwo skupiają uwagę na czymś zupełnie innym? – wypomniałam mu jego własne słowa. – Podróżowałeś po Ameryce Południowej…
Zaśmiał się gorzko.
– To kolejne kłamstwo. Nic nie było w stanie pomóc mi o tobie zapomnieć. Miałem zresztą takie straszne ataki bólu… To bardzo dziwne – moje serce nie bije od niemal dziewięćdziesięciu lat, ale kiedy wyjechałem, nagle przypomniałem sobie o jego istnieniu, a raczej uświadomiłem sobie, że go nie ma. Poczułem się tak, jakby mi je wyrwano. Jakbym zostawił je tu, przy tobie.
– To zabawne.
– Zabawne? – Edward uniósł jedną brew ku górze.
– To znaczy, dziwne. Myślałam, że tylko ja mam podobne objawy. Rozpadłam się na tysiące kawałków i wiele z nich zaginęło – serce, płuca. Dopiero teraz się odnalazły. Od tak dawna nie oddychałam pełną piersią!
Wzięłam głęboki wdech, rozkoszując się odzyskaną sprawnością.
Edward zamknął oczy i przyłożył mi ucho do klatki piersiowej. Przytuliłam się policzkiem do jego kasztanowej czupryny, napawając się jej zapachem.
– Tęskniłeś za mną nawet wtedy, kiedy tropiłeś? – spytałam.
Byłam nie tylko ciekawa, na co tak właściwie polował, ale i pilnie potrzebowałam zmienić temat. Do mojego mózgu dobijały się już zbyt optymistyczne wizje.
– Nie tropiłem, żeby zapomnieć. Tropiłem z obowiązku.
– Z obowiązku?
– Wprawdzie nie przypuszczałem, że Victoria zapragnie się na tobie zemścić, ale nie zamierzałem puścić jej niczego płazem. To ją tropiłem. Jak już mówiłem, byłem w tym beznadziejny. Ustaliłem, że jest w Teksasie, i choć ten jeden raz miałem rację, potem – kompletna klapa. Sądziłem, że poleciała do Brazylii, a tak naprawdę wróciła tutaj! Nawet kontynenty pomyliłem! Gdybym wiedział…
– Polowałeś na Victorię?! – przerwałam mu piskliwie, gdy tylko odzyskałam głos.
Rytm, w jakim pochrapywał Charlie, zmienił się na moment, ale na szczęście ojciec się nie obudził.
– Jak ostatnia oferma – powtórzył Edward, zaskoczony nieco moją gwałtowną reakcją. – Ale obiecuję się poprawić. Ten rudy babsztyl nie pożyje długo.
– Nie… nie ma mowy – wykrztusiłam.
Chyba oszalał! Za nic bym mu na to nie pozwoliła, nawet gdyby pomagał mu Emmett czy Jasper. Nawet gdyby obaj mu pomagali!
Najpierw mój przyjaciel wilkołak, a teraz on. Tyle razy prześladowała mnie wizja Jacoba stojącego oko w oko z wampirzycą! Edwarda w podobnej sytuacji wolałam sobie nawet nie wyobrażać. Co z tego, że był silniejszy od Jacoba w ludzkiej postaci?
– To już postanowione. Raz pozwoliłem jej się wymknąć, ale nie popełnię tego błędu po raz drugi. Nie po tym, jak…
Zdołałam się opanować, więc znowu mu przerwałam.
– Czy nie obiecałeś dopiero, co, że nigdzie się beze mnie nie ruszysz? – spytałam, wmawiając sobie jednocześnie, że ta obietnica nic nie znaczy. – Jak to się ma do kolejnej ekspedycji tropicielskiej?
Edward spochmurniał. Musiał się powstrzymywać, żeby nie warczeć.
– Dotrzymam danego ci słowa, Bello, ale dni Victorii są policzone.
– Po co ten pośpiech? – powiedziałam, starając się ukryć wzbierającą we mnie panikę. – Może już nie wróci? Może sfora Jake'a odstraszyła ją na dobre? Moim zdaniem, nie ma powodów, żeby jej szukać. Poza tym, mam ważniejsze problemy na głowie.
Edward zmrużył drapieżnie oczy, ale skinął głową.
– Tak, te wilkołaki są zdolne do wszystkiego.
Prychnęłam.
– Nie miałam na myśli Jacoba. To coś o wiele poważniejszego niż banda młodocianych wilków szukających guza.
Mój ukochany chciał już coś powiedzieć, ale się opanował i zabrał głos z dwusekundowym opóźnieniem.
– Doprawdy? – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Więc co jest dla ciebie największym problemem? Przy czym powrót Victorii wydaje ci się taki nieistotny?
– Może na początek porozmawiajmy o tym, co jest na drugim miejscu mojej listy problemów? – zaproponowałam chytrze.
– A co jest na drugim miejscu? – spytał zniecierpliwiony. Wiedział, że go zwodzę.
Zawahałam się. Czy wolno mi było głośno wymówić ich imię?
– Nie tylko Victoria pali się do złożenia mi wizyty – oznajmiłam szeptem.
Westchnął, ale tym razem się nie rozgniewał.
– Masz na myśli Volturi?
– Jakoś nie przeszkadza ci to, że są dopiero na drugim miejscu – zauważyłam.
– Cóż, mamy dużo czasu, żeby się przygotować. Dla nich płynie on inaczej niż dla ciebie, inaczej nawet niż dla mnie. Odliczają lata, tak jak ty odliczasz dni. Zanim sobie o tobie przypomną, pewnie stuknie ci już trzydziestka.
– Trzydziestka?
Przeraziłam się nie na żarty.
A więc mimo wszystko jego obietnice były nic niewarte. Jeśli miałam pewnego dnia skończyć trzydzieści lat, nie planował zostać w Forks na dłużej. Zabolało. Uzmysłowiłam sobie, że chociaż nie dałam jej na to swojego przyzwolenia, do mojego serca wkradła się jednak nadzieja.
W oczach stanęły mi łzy.
– Nie masz czego się obawiać – pocieszył mnie Edward, mylnie interpretując moje zachowanie. – Nie pozwolę im cię skrzywdzić.
– A jeśli przyjadą, kiedy ciebie tu nie będzie?
Chciałam się tylko upewnić. Nie dbałam o to, co się ze mną stanie po jego wyjeździe.
Znowu ujął moją twarz w swoje kamienne dłonie. Atramentowe tęczówki głodnego wampira przyciągały niczym magnesy.
– Bello, zawsze już będę przy tobie.
– Przecież wspomniałeś coś o trzydziestce – wyjąkałam. Po policzkach spłynęły mi pierwsze łzy. – Zostaniesz i pozwolisz mi się zestarzeć?
Spojrzał na mnie czule, ale wykrzywił usta.
– Właśnie tak zamierzam postąpić. Czy mam inny wybór? Nie mogę bez ciebie żyć, ale nie unicestwię twojej duszy.
– Czy to naprawdę…
Urwałam. To pytanie nie chciało przejść mi przez gardło. Sam Aro niemal błagał go o rozważenie zmienienia mnie w istotę nieśmiertelną, i co? Doskonale pamiętałam wyraz twarzy Edwarda w tamtej chwili, to malujące się na niej obrzydzenie. Czy pragnął nie dopuścić do mojej przemiany za wszelką cenę ze względu na moją duszę, czy może przez wzgląd na siebie? Może wiedział, ze po kilku dekadach mu się znudzę?
– Tak? – zachęcił mnie Edward.
W zamian zadałam inne pytanie – choć równie trudne.
– Ale co będzie, kiedy zrobię się taka stara, że ludzie zaczną myśleć, że jestem twoją matką? Twoją babcią?
Wzdrygnęłam się ze wstrętem. Przed oczami stanęło mi nasze odbicie w lustrze z mojego wrześniowego snu. Edward rozczulił się. Otarł moje łzy wargami.
– Niech sobie mówią, co chcą. Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza. – Nagle posmutniał. – Oczywiście, jeśli w jakiś sposób się z czasem zmienisz… Jeśli będziesz chciała od życia czegoś więcej… Uszanuję każdą twoją decyzję, Bello. Przyrzekam, że nie stanę na drodze twojemu szczęściu.
Sądząc z tonu jego głosu, musiał już nad tym deliberować nie raz. Spoglądał na mnie z miną żołnierza gotowego zginąć za ojczyznę.
– Chyba zdajesz sobie sprawę, że kiedyś umrę? – spytałam.
Odpowiedział bez chwili namysłu. Tak, wszystko miał starannie przemyślane.
– Pójdę w twoje ślady tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.
– Wiesz, co? W życiu nie słyszałam większej bzdury.
– Ależ Bello, to jedyne słuszne wyjście…
– Zaraz, zaraz. Może cofnijmy się trochę. Mówiliśmy o Volturi, prawda? – Zdenerwowanie dodało mi pewności siebie. Miałam dość kluczenia. – Nie pamiętasz warunków naszej umowy? Jeśli nie zmienicie mnie w wampira, to mnie zabiją. Może i odczekają całe dwanaście lat, ale nie przypuszczasz chyba, że o nas zapomną?
– Nie, na pewno o nas nie zapomną, ale…
– Ale co?
Edward uśmiechnął się niespodziewanie od ucha do ucha. Przyjrzałam mu się z powątpiewaniem. Może nie tylko ja z nas dwojga zwariowałam.
– Mam kilka scenariuszy – oświadczył z dumą.
– I, jak rozumiem, wszystkie twoje scenariusze opierają się na tym, że pozostanę człowiekiem?
Mój sarkazm mu bynajmniej nie umknął. Uśmiech zgasł na jego twarzy jak zdmuchnięta świeca.
– Oczywiście – odparł cierpko.
Przez dobrą minutę patrzyliśmy na siebie spode łba. W końcu wzięłam głębszy wdech, ściągnęłam łopatki i odepchnęłam ręce Edwarda od siebie, żeby móc usiąść.
– Chcesz, żebym już sobie poszedł?
Zraniłam go tym gestem odrzucenia, chociaż starał się nie dać tego po sobie poznać. Moje serce zadrżało.
– Nie – poinformowałam go. – To ja wychodzę. Wygramoliwszy się z łóżka, zaczęłam przeczesywać pogrążony w mroku pokój w poszukiwaniu butów. Edward przyglądał mi się podejrzliwie.
– Mogę wiedzieć, dokąd się wybierasz?
– Do ciebie do domu – wyznałam, nie przerywając poszukiwań.
Wstał i stanął tuż za mną.
– Proszę, już je znalazłem. – Wręczył mi adidasy. – Czym chcesz pojechać?
– Furgonetką.
– Jej ryk obudzi Charliego – zauważył przytomnie.
Westchnęłam.
– Wiem, ale co mi tam. I tak dostanę szlaban. Czy mogę go jeszcze bardziej rozwścieczyć?
– Lepiej nie próbuj. Zresztą to mnie będzie obwiniał, a nie ciebie.
– Jeśli masz lepszy pomysł, zamieniam się w słuch.
– Powinnaś zostać tutaj – doradził, nie za wiele sobie jednak po mnie obiecując.
– Nie, dziękuję. – Przekomarzanie się nigdy dotąd nie przychodziło mi tak łatwo. – Ale ty się nie krępuj, czuj się jak u siebie w domu.
Podeszłam do drzwi.
Zanim zdążyłam położyć dłoń na gałce, pojawił się między mną a progiem.
Wzruszyłam ramionami i skierowałam się w stronę okna. Do ziemi nie było aż tak znowu daleko, a pod domem rosła sama trawa.
– Dobrze, już dobrze – poddał się Edward. – Zaniosę cię. Pobiegniemy.
– Zaniesiesz mnie i wejdziesz ze mną do środka.
– Bello, co ty kombinujesz?
– Nic takiego. Po prostu dobrze cię znam i uważam, że bardzo byś żałował, gdybym pozbawiła cię takiej szansy.
– Jakiej szansy? Na co?
– Na przedstawienie swojej opinii szerszemu forum. Widzisz, tu już nie chodzi tylko o ciebie. Musisz wiedzieć, że nie jesteś pępkiem świata. – (Dla innych. Dla mnie tak – dodałam w myślach.) – Jeśli wolisz sprowadzić nam na kark Volturi, niż zamienić mnie w wampira, powinna się o tym dowiedzieć twoja rodzina i podjąć decyzję wspólnie z nami.
– Jaką decyzję?
– Decyzję w sprawie mojego przeobrażenia. Zamierzam urządzić małe głosowanie.