24 Głosowanie

Edward nie był zachwycony, tyle wiedziałam na pewno. Mimo to, zamiast się kłócić, wziął mnie na ręce i wyskoczyliśmy przez okno. Wylądował miękko i zwinnie niczym kot. A do ziemi wcale nie było tak blisko, jak myślałam!

– Okej – mruknął, stawiając mnie pod drzewem. Najchętniej mełłby pod nosem przekleństwa. – A teraz, hop! – Pomógł mi wdrapać się sobie na plecy i natychmiast ruszył.

Nie siedziałam na biegnącym wampirze od ponad pól roku, ale czułam się tak, jakby od ostatniego razu minął jeden dzień. Najwyraźniej, tak jak w przypadku jazdy na rowerze, była to umiejętność, której nigdy się nie traciło.

W lesie panowały egipskie ciemności i niczym niezmącona cisza, którą przerywał jedynie miarowy oddech mojego rumaka. Pnie drzew zlewały się w jedno z mrokiem, więc o tym, z jaka prędkością się przemieszczamy, świadczyło tylko chłoszczące moją twarz powietrze. Było w nim dużo wilgoci – nie paliło moich spojówek tak jak wiatr na głównym placu Volterry, co przynosiło mi ulgę. No i nie świeciło słońce, tamto straszne, ostre słońce. Jako dziecko, często bawiłam się pod grubą kapą – teraz noc otulała nas czarnym aksamitem, w podobny sposób dodając mi otuchy.

Przypomniałam sobie, że na samym początku bałam się tak podróżować, że ze strachu mocno zaciskałam powieki. Jakże taka postawa wydawała mi się teraz zabawna! Opierając brodę o ramię Edwarda, z szeroko otwartymi oczami upajałam się prędkością, jakiej na tym terenie nie byłby w stanie rozwinąć najlepszy nawet motor.

W pewnym momencie obróciłam głowę i przycisnęłam wargi do marmurowo chłodnej szyi mojego ukochanego.

– Dziękuję – powiedział. – Czy to oznacza, że wierzysz już, że nie śnisz?

Wybuchłam śmiechem. Nie było w nim nic sztucznego, nic wysilonego. Śmiałam się ot tak, po prostu. Jak ktoś normalny i zdrowy.

– Nie za bardzo – odpowiedziałam. – Raczej, że nie planuję się obudzić. Nie w taki momencie.

– Muszę zrobić wszystko, żebyś na nowo mi zaufała – szepnął, właściwie tylko do siebie. – Choćby miało to być moje ostatnie życiowe osiągnięcie.

– Ależ ja ci ufam – zapewniłam go. – Nie ufam sobie.

– Wyjaśnij mi to, proszę.

Zwolnił. Nie domyśliłabym się tego, gdyby nie znikł wiatr. Byliśmy już pewnie niedaleko. Chyba nawet słyszałam w oddali szemranie rzeki.

– Jak by ci to… – Nie wiedziałam, jak to dobrze wyrazić. – Nie ufam sobie, bo nie mam pewności, że jestem dostatecznie… dostatecznie wszystko: ładna, inteligentna… Myślę, że na ciebie nie zasługuję. Nie ma we mnie nic takiego, co mogłoby cię przy mnie zatrzymać.

Edward zatrzymał się i ściągnął mnie sobie z pleców. Postawiwszy mnie na ziemi, nie cofnął rąk, tylko przytulił mnie do swojej piersi.

– Urok, który na mnie rzuciłaś, nigdy nie osłabnie – szepnął. – Więź, która nas łączy, jest niezniszczalna. Nigdy nie trać w nie wiary.

Łatwo mu było mówić!

– Nie powiedziałaś mi w końcu…

– Czego?

– Co jest twoim największym problemem.

– Dam ci jedną podpórkę.

Dotknęłam palcem wskazującym czubka jego nosa. Pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Jestem gorszy niż Volturi… Cóż, chyba sobie na to zasłużyłem.

Wywróciłam oczami.

– Volturi! Volturi to nic.

Czekał na wyjaśnienia.

– Tamci czy Victoria mogą mnie co najwyżej zabić. Ty możesz mnie zostawić. To gorsze niż śmierć.

Mimo panujących wkoło ciemności, dostrzegłam, że twarz chłopaka wykrzywił grymas bólu. Przypomniało mi się, jak torturowała go Jane, i pożałowałam tego pokazu prawdomówności.

Pogłaskałam Edwarda po policzku.

– Nie przejmuj się – powiedziałam cicho. – Nie dręcz się, proszę.

Uniósł kąciki ust, ale jego oczy pozostały smutne.

– Gdybym tylko wiedział, jak cię przekonać, że nie mogę cię zostawić… Ech, może z upływem czasu sama się przekonasz…

Koncepcja z upływem czasu przypadła mi do gustu. Zabrzmiało to obiecująco.

– Wszystko się ułoży – zapewniłam Edwarda.

Nie pomogło. Nadal miał zbolałą minę. Postanowiłam odwrócić jego uwagę jakąś błahostką.

– Tak sobie myślę… – zaczęłam jak najbardziej swobodnym tonem. – Skoro zostajesz na dobre, to może oddałbyś mi moje rzeczy?

Ta próba się powiodła – Edward parsknął śmiechem. Smutek nie zniknął tylko z jego oczu.

– Och, zachowałem się jak głupek. To było z mojej strony takie dziecinne. Obiecałem, że będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali, ale jednocześnie chciałem zostawić ci jakiś symbol siebie. Więc nic tak naprawdę nie wziąłem. Wszystko jest w twoim pokoju – i płyta CD, i zdjęcia, i bilety – wszystko. Schowałem je pod deskami podłogi.

– Żartujesz?!

Rozbawiony, pokręcił przecząco głową. Może i nie zapominał o tym, jak bardzo mnie zranił, ale widząc moją entuzjastyczną reakcję, wyraźnie się rozchmurzył.

– Wydaje mi się… No, może do pewnego stopnia… Chyba cały czas o tym wiedziałam.

– O czym?

– Widzisz, jakaś część mnie, być może moja podświadomość, nigdy nie przestała wierzyć, że wciąż ci na mnie zależy. Ze obchodzi cię to, czy żyję, czy umarłam.

Naciągałam fakty – pragnęłam jedynie, żeby tak nie cierpiał – ale moje słowa zabrzmiały bardziej szczerze, niż się tego spodziewałam.

– To chyba, dlatego słyszałam głosy – dodałam. Na moment zapadła cisza.

– Jakie głosy?

– Tak właściwie to tylko jeden. Twój. – Zmieszałam się. – Długo by opowiadać…

Po co poruszyłam ten temat?! Edward przyglądał mi się tak uważnie, że się przestraszyłam. Czy dochodził właśnie do wniosku że jednak zwariowałam? W szkole myśleli tak już chyba wszyscy. A może mieli rację? Cóż, przynajmniej nareszcie odwróciłam jego uwagę od porzucenia – gorszego od śmierci.

– Nigdzie mi się nie spieszy – stwierdził, zachęcając mnie tym samym do zwierzeń.

– Byłam żałosna – jęknęłam.

Czekał cierpliwie.

Nie wiedziałam, od czego zacząć.

– Pamiętasz, w Volterze Alice powiedziała ci, że stałam się miłośniczką sportów ekstremalnych…

– Skoczyłaś z klifu dla frajdy – uściślił, zarazem mnie cytując. – Eee… no tak. A przedtem… eksperymentowałam z motorami.

– Z motorami, mówisz?

Zachowywał spokój, ale znałam go na tyle dobrze, żeby wyczuć, że to tylko przykrywka. Gdzieś tam, w jego wnętrzu, stopniowo narastał gniew.

– Widzę, że nie wspominałam o tym Alice?

– Nie.

– Hm… Wybrałam motocykle, bo odkryłam… odkryłam, że kiedy robię coś niebezpiecznego lub głupiego, to… to łatwiej mi się ciebie wspomina.

Pięknie! Nadawałam się do czubków!

– Przypominało mi się – ciągnęłam nieśmiało – jak brzmiał twój głos, kiedy byłeś na mnie zły. Więcej, ja po prostu cię słyszałam! Jakbyś stał koło mnie i łajał za to, co wyprawiam! Zwykle starałam się o tobie nie myśleć, ale w takich chwilach… jakoś lepiej to znosiłam. Bez bólu. Wyobrażałam sobie, że mnie chronisz. Ze wciąż przy mnie jesteś i troszczysz się o mnie. Więc tak sobie myślę, że powodem, dla którego słyszałam cię tak wyraźnie, mogło być to, że nie przestałam wierzyć… w twoją miłość.

I znów moje słowa zabrzmiały sensowniej, niż tego oczekiwałam. Sformułowawszy na glos swoją hipotezę, odkryłam, że jest całkiem przekonująca.

Edward był w szoku.

– Ryzykowałaś… życiem… żeby móc usłyszeć…

– Cii! – przerwałam mu. – Czekaj no. Chyba już rozumiem…

Wróciłam myślami do tamtego wieczoru w Port Angeles, kiedy to doznałam halucynacji po raz pierwszy. Znalazłam wówczas dwa wytłumaczenia na to, co się ze mną działo – albo oszalałam, albo kojące dźwięki podsuwał mi mój usłużny mózg.

A co, jeśli istniało trzecie rozwiązanie zagadki?

Co, jeśli byłam o czymś święcie przekonana, ale w rzeczywistości straszliwie się myliłam? Co, jeśli byłam tak zachłyśnięta swoją błędną wizją, że prawdy nawet nie brałam pod uwagę? Czy w takim wypadku siedziałaby cicho w zakamarkach mojej świadomości, czy też próbowałaby dać o sobie znać?

Trzecia opcja w skrócie: Edward mnie kochał. Łącząca nas więź była silna i żywa bez względu na to, ile dzieliło nas kilometrów. A Edward, podobnie jak ja, na zawsze już miał być naznaczony piętnem naszej miłości. Należał do mnie, tak jak ja należałam do niego, i to, że przewyższał mnie urodą czy inteligencją, nie miało żadnego znaczenia.

Czy to właśnie usiłował mi przekazać tamten aksamitny baryton?

– Boże! – wykrzyknęłam.

– Co?

– Och… Nic. Wszystko.

– Co dokładnie? – spytał, spięty.

– Ty mnie kochasz!

Nie mogłam się temu odkryciu nadziwić. Nagle wszystko stało się jasne.

W oczach Edwarda malowało się jeszcze zatroskanie, ale jego usta wygięły się w tak uwielbianym przeze mnie łobuzerskim uśmiechu.

– Oczywiście, że cię kocham. Kocham jak wariat.

Moje serce nadęło się szczęściem jak balon, napierając boleśnie na żebra. Zablokowało mi nawet gardło, tak że nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.

Edward naprawdę czuł to samo, co ja! Chciał ze mną być, i to na zawsze. Jego obsesyjna walka o to, aby pozostawić mnie śmiertelną, wynikała tylko z tego, że bał się o moją duszę i efekty pozbawienia mojego życia typowych dla ludzi elementów.

W porównaniu z lękiem o to, że mój ukochany mnie nie chce, przeszkoda, jaką stanowiła moja dusza, jawiła mi się jako coś wyjątkowo trywialnego.

Nagle Edward ujął moją twarz w swoje zimne dłonie i zaczął mnie namiętnie całować. Nie przerywał tak długo, że las wokół nas zawirował. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, nie byłam jedyną osobą, która oddychała szybciej niż zazwyczaj.

Edward oparł się czołem o moje czoło.

– Okazałaś się być silniejsza ode mnie – powiedział.

– Kiedy? Dlaczego?

– Kiedy odszedłem, mimo wszystko się nie załamałaś. Wstawałaś co rano z łóżka, dbałaś o Charliego, chodziłaś do pracy i do szkoły, odrabiałaś zadania domowe. Ja w przerwach w tropieniu Victorii nie nadawałem się do niczego, nawet do przebywania w gronie najbliższych. Zamykałem się w sobie. Wstyd mi to przyznać, ale miałem w zwyczaju zwijać się w kłębek i użalać nad sobą. – Uśmiechnął się zakłopotany. – Było to o wiele bardziej żałosne niż omamy słuchowe. Wiem, co mówię, bo przecież glosy też słyszę.

To, że zdawał się mnie w pełni rozumieć, przyniosło mi niewypowiedzianą ulgę. Nie potraktował mnie jak umysłowo chorą! I ten wzrok! Patrzył na mnie tak… jakby mnie kochał.

– Ja słyszałam tylko jeden glos – poprawiłam go.

Zaśmiał się, a potem przyciągnął mnie do siebie i objąwszy w talii, poprowadził w las.

– Przyprowadziłem cię tu tylko dla świętego spokoju – poinformował mnie, wskazując ręką coś przed nami. Zorientowałam się, że zza pni drzew prześwitują już jasne ściany domu Cullenów.

– To, co postanowią, nijak nie wpłynie na moją decyzję.

– Ale twoja decyzja ma wpłynąć na ich życie.

Mój towarzysz wzruszył tylko ramionami.

Drzwi frontowe nie były zamknięte na klucz. Weszliśmy do środka i Edward zapalił światło.

Nic w salonie nie świadczyło o długiej nieobecności gospodarzy: na meblach nie było białych prześcieradeł, na blatach i posadzce kurzu, w powietrzu nie unosił się zapach stęchlizny. Fortepian stał tam, gdzie zawsze, białe kanapy również.

– Carlisle? – powiedział Edward. Nie musiał podnosić głosu. – Esme? Rosalie? Emmett? Jasper? Alice?

Pierwszy pojawił się Carlisle. Zmaterializował się u mojego boku.

– Witaj na powrót w naszych skromnych progach, Bello. Co cię sprowadza o tak wczesnej porze? Podejrzewam, że nie wpadłaś przejazdem?

Przytaknęłam.

– Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałabym zwołać małą rodzinną naradę. To dla mnie bardzo ważne.

Nie mogłam się powstrzymać i zerknęłam na Edwarda. Przyglądał mi się sceptycznie, ale z rezygnacją. Kiedy przeniosłam wzrok na Carlisle'a, też patrzył na syna.

– Nie ma sprawy. Może przejdziemy do drugiego pokoju? – zaproponował.

Włączając po drodze światła, poprowadził nas przez rozległy salon do położonej za rogiem jadalni. Ściany też były tu białe, a strop równie wysoki. Na środku, pod nisko zwieszającym się żyrandolem, stal lśniący owalny stół na osiem osób. Carlisle odsunął dla mnie krzesło u jego szczytu.

Nigdy nie widziałam, żeby Cullenowie używali jadalni – jej zadaniem było wyłącznie mydlenie oczy przypadkowym gościom. Wampiry żywiły się poza domem.

Gdy odwróciłam się, żeby usiąść, zobaczyłam, że nie jesteśmy sami. Za Edwardem do pokoju weszła Esme, a zaraz za nią pozostali domownicy.

Carlisle zajął miejsce na prawo ode mnie, a Edward na lewo. Nikt się nie odzywał. Alice pomachała do mnie wesoło – zapewne wiedziała, o co chodzi, dzięki kolejnej ze swoich wizji. Emmett i Jasper wyglądali na zaintrygowanych. Rosalie uśmiechała się do mnie niepewnie. Odpowiedziałam jej podobnym uśmiechem. Potrzebowałam czasu, żeby przywyknąć do jej nowego wcielenia. Carlisle skinął głową w moją stronę.

– Oddajemy ci głos.

Przełknęłam głośno ślinę. To, że cala siódemka się we mnie wpatruje, nieco mnie krępowało. Edward sięgnął pod stołem po moją dłoń. Z zaciętą miną lustrował właśnie twarze najbliższych.

– Mam nadzieję, że Alice opowiedziała wam już, co wydarzyło się w Volterze?

– Oczywiście – zapewniła mnie dziewczyna. Spojrzałam na nią znacząco.

– A o naszej rozmowie w samolocie?

– Też.

– Okej. W takim razie, wiecie, że mam problem. Alice obiecała Volturi, że stanę się jedną z was. Przyślą tu kogoś, żeby to sprawdził, i uważam, że należy temu zapobiec, bo nie wyniknie z tego nic dobrego.

Przejechałam wzrokiem po ich pięknych obliczach, to najpiękniejsze zostawiając sobie na koniec. Edward miał wykrzywione usta.

– Przykro mi, że sprawy potoczyły się w ten sposób. Chcąc nie chcąc, jesteście w to teraz wszyscy wmieszani. Ale jeśli mnie nie chcecie, nie zamierzam się wam narzucać, nawet, jeśli Alice wyrazi gotowość przeprowadzenia operacji.

Esme otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymałam ją gestem.

– Proszę, pozwól mi skończyć. Wszyscy wiecie, czego pragnę.

I wiecie, co na ten temat myśli Edward. Uważam, ze jedynym sprawiedliwym wyjściem z sytuacji będzie przeprowadzenie glosowania.

Jeśli zadecydujecie w nim, że mnie nie chcecie, wtedy… Cóż, pojadę do Włoch sama. Byle tylko wysłannicy Volturi nie zjawili się w Forks.

Zmarszczyłam czoło. Tak, tak właśnie byłam gotowa postąpić. Z piersi Edwarda dobył się cichy, przeciągły charkot. Zignorowałam go.

– Jak widzicie, zadbam o to, żebyście byli bezpieczni, niezależnie od tego, czy zostanę wampirem, czy nie – spuentowałam. – A teraz, podkreśliwszy to, chciałabym rozpocząć procedurę. Może Carlisle pierwszy.

– Chwileczkę! – wtrącił się Edward.

Spojrzałam na niego wilkiem.

– Mam coś do dodania, zanim rozpocznie się glosowanie – oznajmił.

Westchnęłam.

– Co do niebezpieczeństwa, o którym wspomina Bella – ciągnął – uważam, że nie mamy się czym przejmować.

Im dłużej mówił, tym bardziej robił się ożywiony. Nachylił się do przodu, spoglądając to na prawo, to na lewo.

– Jak zapewne pamiętacie, nie uścisnąłem Arowi ręki, ale z więcej niż jednej przyczyny. Jest coś, o czym nie pomyśleli, i nie chciałem im tego uświadamiać.

Chłopak uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Co to takiego? – spytała Alice. Musiałam mieć równie sceptyczną minę, co ona.

– Volturi są bardzo pewni siebie i mają ku temu powody. Kiedy decydują się kogoś namierzyć, nie przysparza im to żadnych problemów. Pamiętasz Demetriego? – zwrócił się do mnie.

Zadrżałam. Wziął to za odpowiedź twierdzącą.

– To Demetri namierza – wyjaśnił. – Trzymają go na dworze właśnie ze względu na tę umiejętność. Jest jednak jedno małe, ale.

Otóż musicie wiedzieć, że podczas mojego pobytu w Volterze, gdy tylko miałem po temu sposobność, przeczesywałem umysły swoich przeciwników w poszukiwaniu wskazówek, które mogłyby po móc nam się stamtąd wydostać. Poznałem dzięki temu metody działania Demetriego. Jest tropicielem – tropicielem tysiąc razy bardziej utalentowanym od Jamesa – a jego dar ma w pewnym sensie wiele wspólnego z darem Ara. Wychwytuje, hm, jakby to określić… Woń? Do czego można by przyrównać nośnik myśli danej osoby? W każdym razie chwyta trop i idzie po nim do celu. Potrafi wyśledzić swoją ofiarę z odległości tysięcy kilometrów. Ale cóż z tego, skoro, co wiemy po eksperymencie Ara…

– Nie można odczytać moich myśli? – dokończyłam za niego.

– Jestem o tym przekonany. – Był z siebie dumny jak paw. – Może, co najwyżej błądzić po omacku.

– Przecież wiedzą, dokąd przyjechać.

– Nie zapominaj, że mamy nad nimi przewagę w postaci Alice. Kiedy zobaczy, że się do nas wybierają, dokądś cię zabiorę i dobrze ukryję. I będą bezradni! – Edward byt wniebowzięty. – Równie dobrze mogliby szukać igły w stogu siana.

Zerknął na Emmetta. Na twarzach obu pojawił się złośliwy uśmieszek.

Coś mi się tu nie zgadzało.

– Co z tego, że nie namierzą mnie, skoro namierzą ciebie.

– Ach. Już ja potrafię o siebie zadbać. Emmett zaśmiał się i wyciągnął ku bratu dłoń.

– Superplan. Przybili piątkę.

– Wcale nie – syknęła Rosalie.

– Wcale nie – powtórzyłam.

– A mi się podoba – wyznał Jasper.

– Co za idioci – mruknęła Alice.

Esme milczała, ale jej oczy miotały błyskawice. Wyprostowałam się w krześle, starając się skupić. W końcu to ja zwołałam tę naradę.

– W porządku – stwierdziłam opanowanym tonem. – Edward zaproponował alternatywny plan, który możecie wziąć pod rozwagę. A teraz czas na glosowanie. Edwardzie – Chciałam mieć go jak najszybciej z głowy. – Czy chcesz, żebym stała się członkiem waszej rodziny?

Zacisnął usta. Jego czarne tęczówki błyszczały jak dwa krzemienie.

– Tak, ale nie dosłownie. Masz pozostać człowiekiem.

Nie skomentowałam tego w żaden sposób, nie chcąc zakłócać powagi chwili.

– Alice?

– Ja jestem za.

– Jasper?

– Za.

Zaskoczył mnie – nie byłam pewna jego poglądów na tę sprawę – powstrzymałam się jednak od wyrażenia zdumienia i kontynuowałam procedurę.

– Rosalie?

Dziewczyna zawahała się. Przygryzła idealnie pełną dolną wargę.

– Przeciw.

Z twarzą pokerzysty przeniosłam wzrok na siedzącego koło Rosalie Emmetta, ale wyciągnęła ku mnie ręce w błagalnym geście.

– Nie zrozum mnie źle – powiedziała. – Nie mam nic przeciwko tobie jako siostrze, ale… nie takie życie bym sobie wybrała. Żałuję, że w moim przypadku nie miał kto przeprowadzić głosowania.

Pokiwałam głową.

– Emmett?

– Za, jak najbardziej za! – uśmiechnął się szeroko. – Jeszcze nadarzy się okazja, żeby dokopać temu całemu Demetriemu.

Skrzywiwszy się, spojrzałam na Esme.

– Ja oczywiście jestem za, Bello. Już cię uważam za jedną z nas.

– Dziękuję, Esme – szepnęłam, obracając się w kierunku Carlisle'a.

Poczułam się nagle nieswojo. Powinnam była zacząć od niego – autorytetu moralnego, głowy rodziny. Bez względu na rezultat, to jego głos miał być decydujący.

Carlisle nie patrzył w moją stronę, tylko na swojego syna.

– Edwardzie…

– Nie! – warknął chłopak, napinając mięśnie szczęki i obnażając zęby.

– To jedyne sensowne wyjście z sytuacji – usprawiedliwił się Carlisle. – Kiedy Bella umrze, zamierzasz popełnić samobójstwo, i tym samym nie dajesz mi wyboru.

Edward puścił moją dłoń, którą nadal ściskał pod stołem, i wyszedł szybko z pokoju, gniewnie coś mamrocząc. Carlisle westchnął.

– Chyba znasz moją odpowiedź, Bello.

– Dziękuję ci – bąknęłam, nie odrywając wzroku od drzwi jadalni.

W salonie coś gruchnęło, jakby ktoś cisnął czymś ciężkim o ścianę. Podskoczyłam na krześle.

– Cóż, to wszystko. Jeszcze raz bardzo wam dziękuję. Dziękuję za to, że mnie akceptujecie. Ja czuję wobec was dokładnie to samo.

Głos łamał mi się ze wzruszenia.

Ani się obejrzałam, a stała już przy mnie Esme. Serdecznie mnie uściskała.

– Moja kochana Bella – szepnęła.

Też ją objęłam. Kątem oka dostrzegłam, że Rosalie wpatruje się tępo w blat stołu, i uzmysłowiłam sobie, że moją wypowiedź można było zinterpretować na jej niekorzyść.

– To jak, Alice – odezwałam się, kiedy Esme już mnie zostawiła. – Gdzie planujesz przeprowadzić operację?

Moja przyjaciółka rozdziawiła usta.

– Nie, nie i jeszcze raz nie! – ryknął Edward, wpadając do jadalni. Nachylił się nade mną, opierając się rękami o stół. – Odbiło ci?! – wrzasnął. – Postradałaś zmysły?!

Odsunęłam się od niego, zatykając sobie uszy.

– Ehm, Bello – przerwała nam Alice. – Nie sądzę, żebym była gotowa… Potrzebuję czasu, żeby się przygotować…

– Obiecałaś! – przypomniałam jej, zerkając na nią z wyrzutem spod ramienia jej brata.

– Wiem, ale widzisz… Tak bez owijania w bawełnę, nie mam zielonego pojęcia, jak cię nie zabić!

– Uda ci się – zachęciłam ją. – Ufam ci.

Edward warknął głośno, rozwścieczony.

Alice pokręciła przecząco głową. Wyglądała na spanikowaną.

– Carlisle? – zwróciłam się do najstarszego z wampirów.

Edward wziął mnie pod brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Wolną rękę wyciągnął w stronę ojca z dłonią postawioną na sztorc, jakby mógł tym zablokować mu do mnie dostęp. Carlisle całkowicie zignorował jego zachowanie.

– Mogę się tym zająć – odpowiedział na moje nieme pytanie. Żałowałam, że nie widzę wyrazu jego twarzy. – Możesz być pewna, że nie stracę nad sobą kontroli.

– Szwetnie – wymamrotałam, mając nadzieję, że mówię dostatecznie wyraźnie. Nie było to łatwe w kleszczach palców Edwarda.

– Nie tak szybko – wycedził. – To nie musi stać się dziś.

– Nie muszy, ale mosze – odparowałam.

– Znam kilka powodów, dla których powinnaś się wstrzymać.

– Oczywyszcze, że znasz. A terasz mnie puszcz!

Posłuchał mnie, po czym splótł sobie ręce na piersiach.

– Za około dwie godziny Charlie zacznie cię szukać. Nie wątpię, że jest zdolny postawić na nogi całą policję.

– Tak, tak, i FBI – dodałam z sarkazmem. W głębi ducha wiedziałam jednak, że Edward ma rację.

Powrócił stary dylemat – co z Charliem i Renee? Co z Jacobem? Miałam ich nie tylko zranić, ale i stracić. Marzyłam o tym, by dało się to załatwić tak, żebym tylko ja cierpiała po naszym rozstaniu, ale, niestety, było to nieosiągalne.

Pocieszałam się, że, pozostając człowiekiem, narażałabym moich bliskich na ciągłe niebezpieczeństwo. Charliego mogła zabić Victoria czy inny czyhający na mnie obcy wampir. Tego samego wampira czułby się w obowiązku tropić Jake. Co do Renee, nie jeździłam nawet do niej na Florydę, byle tylko nie wplątać jej w nic nadprzyrodzonego.

Przyciągałam katastrofy jak magnes – już się z tym pogodziłam.

Prawda była taka, że musiałam ich chronić, choćby miało to oznaczać dla nas rozłąkę. Musiałam być silna.

– Uważam – oświadczył Edward, patrząc na Carlisle'a – że zniknięcie Belli należałoby trochę lepiej zakamuflować. Proponuję odłożyć tę rozmowę przynajmniej do czasu, kiedy Bella ukończy szkołę i wyprowadzi się z domu.

– To brzmi rozsądnie – przyznał Carlisle.

Zaczęłam się zastanawiać. Co poczułby Charlie, gdyby odkrył, że moje łóżko jest puste? Zaledwie tydzień temu stracił najlepszego przyjaciela, a zaraz potem uciekłam do Włoch, zostawiając mu jedynie lakoniczny liścik… Ojciec zasługiwał na lepsze traktowanie. Poza tym, do końcu roku szkolnego pozostały tylko dwa miesiące…

Zmarszczyłam czoło.

– Muszę to przemyśleć.

Edward wyraźnie się rozluźnił.

– Zabiorę cię do domu. Może Charlie wstanie wcześniej niż zwykle.

Chciał mnie pewnie jak najszybciej odseparować od Carlisle'a, gdybyśmy oboje zmienili zdanie.

– Czyli widzimy się w wakacje? – rzuciłam do Carlisle'a.

– Umowa stoi. Wzięłam głęboki wdech.

– Okej. – Uśmiechnęłam się. – Możemy ruszać.

Edward wyciągnął mnie z domu, zanim Carlisle zdążył obiecać mi coś jeszcze. Wyszliśmy tylnym wyjściem, więc nie dowiedziałam się, co stłukł w salonie.

Podczas biegu żadne z nas ani razu się nie odezwało. Przepełniało mnie poczucie triumfu. Rzecz jasna, umierałam także ze strachu, ale o nieprzyjemnych aspektach przemiany – o bólu, zarówno tym fizycznym, jak i psychicznym – starałam się nie myśleć. Po co miałam się zadręczać na zapas?

Kiedy dotarliśmy do mojego domu, Edward nie przyhamował, tylko z rozpędu wdrapał się po ścianie na wysokość pierwszego piętra i przez otwarte okno wszedł do mojej sypialni. Odwinąwszy sobie moje ręce z szyi, posadził mnie na łóżku.

Sądziłam, że wiem, w jakim jest nastroju, ale jego mina mnie zaskoczyła. Nie był wściekły, ale zamyślony, jakby coś podliczał. Obserwowałam, jak krąży nerwowo po pokoju.

– Nie wiem, co tam kombinujesz, ale wiedz, że nic z tego.

– Cii! Przeszkadzasz mi się skupić.

– A idź mi! – jęknęłam.

Przewróciłam się na plecy i zakryłam sobie głowę kołdrą.

Nagle znalazł się tuż przy mnie – leżał koło mnie na łóżku, podnosząc kołdrę tak, żeby móc mi się przyglądać. Odgarnął mi z policzka zbłąkany kosmyk.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, wolałbym, żebyś się przede mną nie chowała. Dość się za tobą stęskniłem. Mam do ciebie jedno pytanie…

– Tak? – spytałam znużonym głosem.

– Powiedz mi, jakie jest twoje największe marzenie?

– Zostać wampirem i spędzić z tobą wieczność.

Edward pokręcił głową, zniecierpliwiony.

– Nie, nie. Chodzi mi o coś, czego nie masz zaklepanego.

Nie byłam pewna, do czego zmierza, więc starannie przemyślałam swoją odpowiedź.

– Chciałabym… żeby to nie Carlisle mnie zmienił. Żebyś zmienił mnie ty.

Spodziewałam się jeszcze gwałtowniejszej reakcji niż w jadalni Cullenów, ale Edward nawet nie mrugnął. Wciąż coś kalkulował.

– A co byś za to dała?

Nie wierzyłam własnym uszom!

– Wszystko – palnęłam bez namysłu.

Edward uśmiechnął się blado, a zaraz potem zacisnął usta.

– Pięć lat?

Moją twarz wykrzywiły strach i rozżalenie.

– Powiedziałaś, że wszystko – przypomniał mi.

– Tak, ale… wykorzystasz ten czas, żeby się z tego jakoś wykręcić. Muszę kuć żelazo, póki gorące. Poza tym, bycie człowiekiem jest niebezpieczne – przynajmniej dla mnie. Więc wszystko, tylko nie te pięć lat.

Edward uniósł do góry jedną brew.

– Trzy lata?

– Nie ma mowy!

– Zależy ci na tym czy nie?

Zamyśliłam się. Tak, naprawdę o tym marzyłam. Tylko jak się skutecznie potargować?

Postawiłam na nie zdradzanie emocji.

– Pół roku? – zaproponowałam. Mój ukochany wywrócił oczami.

– Chyba żartujesz.

– Jeden rok. Ale to moje ostatnie słowo.

– Zgódź się chociaż na dwa.

– Nigdy w życiu. Dziewiętnaście lat mogę skończyć, proszę bardzo, ale nie mam zamiaru zbliżyć się do dwudziestki. Chcę być wieczną nastolatką, tak jak ty.

Edward milczał przez chwilę.

– Wiesz co? Zapomnijmy o tych limitach czasowych. Mam dość kłótni. Jeśli chcesz, żebym to ja cię zmienił, musisz po prostu spełnić pewien warunek.

– Warunek? – powtórzyłam zbita z tropu. – Co znowu za warunek?

Wypowiedział swoją prośbę z taką ostrożnością, jakby spodziewał się z mojej strony gwałtownego wybuchu.

– Przed całą operacją… wyjdź za mnie. Czekałam na jakiś ciąg dalszy, ale się nie pojawił.

– Czy ten dowcip ma jakąś puentę?

Edward westchnął.

– Ranisz moje ego, Bello. Proszę cię o rękę, a ty myślisz, że to żart.

– No bo to niepoważne.

– Jestem poważny w stu procentach.

Potwierdził to odpowiednim wyrazem twarzy.

– Bez przesady. – W moim głosie pobrzmiewały nutki histerii.

– Przecież ja mam tylko osiemnaście lat!

– A ja prawie sto dziesięć. Pora się ustatkować.

Spojrzałam w bok na ciemne oko, usiłując opanować wzbierający we mnie atak paniki.

– Słuchaj, małżeństwo nie zajmuje wysokiej pozycji na mojej liście priorytetów. A dla Charliego i Renee to byłby gwóźdź do trumny. Pocałunek śmierci.

– Co za interesujący dobór metafor.

– Wiesz, co mam na myśli.

Chłopak nabrał powietrza.

– Tylko nie mów, że boisz się w pełni zaangażować – powiedział z niedowierzaniem. Dobrze wiedziałam, co rozumie przez to sformułowanie.

– Nie, nie do końca – odpowiedziałam wymijająco. – Uważam tylko, że… A może tak: boję się Renee. Jest bardzo przeciwna zawieraniu związków małżeńskich przed trzydziestką.

– Lepiej przyjęłaby wiadomość, że dołączysz do grona potępionych? – zakpił Edward.

– Myślisz, że się z ciebie nabijam?

– Bello, konsekwencje zawarcia związku małżeńskiego są niczym w porównaniu z konsekwencjami stania się wampirem. Jeśli nie masz dość odwagi, żeby za mnie wyjść, to chyba…

Chłopak pokręcił głową.

– A co, jeśli się zgodzę? – przerwałam mu. – Co, jeśli każę ci się zawieźć zaraz do Vegas? Czy za trzy dni będę już jedną z was?

Uśmiechnął się. W mroku zalśniły jego białe zęby.

– Jasne – potwierdził, podejmując pałeczkę. – Tylko skoczę po auto.

– Cholera – mruknęłam. – Dam ci półtora roku.

– O, nie, nie. Ten warunek z małżeństwem bardziej mi się podoba.

– Carlisle zmieni mnie za dwa miesiące i po krzyku.

– Skoro tak wolisz.

Wzruszył ramionami. Cały ten czas zawadiacko się uśmiechał.

– Jesteś niemożliwy – jęknęłam. – Prawdziwy z ciebie potwór. Zaśmiał się.

– Czy to dlatego nie chcesz zostać moją żoną? Znowu jęknęłam.

Edward pochylił nade mną. Bliskość jego czarnych tęczówek skutecznie mnie rozpraszała.

– Bello – zamruczał – błagam, wyjdź za mnie.

Na moment zapomniałam, jak się oddycha. Kiedy doszłam do siebie, potrząsnęłam głową, usiłując się na powrót skoncentrować. O czym to my właściwie mówiliśmy?

– Czy odmawiasz mi uparcie dlatego, że nie kupiłem ci pierścionka zaręczynowego? – spytał.

– Nie! – wydarłam się. – Żadnych pierścionków!

– No i masz babo placek – skwitował cicho. – Obudziłaś Charliego.

– Ups.

– Zaraz przyjdzie sprawdzić, co to za hałasy. Ech… – Edward posmutniał. – Lepiej już sobie pójdę.

Serce zamarło mi w piersi. Nie uszło to jego uwadze.

– Co, mam się schować w szafie, jak nakryty na gorącym uczynku kochanek?

– Cokolwiek, tylko zostań – szepnęłam. – Proszę.

Uśmiechnął się i zniknął.

Pozostawiona sama sobie, oceniłam całą sytuację nieco bardziej obiektywnie i zakipiałam gniewem. Edward doskonale wiedział, co robi. Byłam gotowa się założyć, że każda jego kwestia i mina jest elementem spisku. Genialnego spisku. Oczywiście nadal mogłam liczyć na Carlisle'a, ale propozycja mojego ukochanego miała odtąd nie dawać mi spokoju.

A to ci sprytny intrygant!

Zaskrzypiały uchylane drzwi. Podniosłam się na łokciu.

– Dzień dobry, tato.

– Och. Cześć. – Zmieszał się, że go przyłapałam. – Już nie śpisz.

– Tak, ale planowałam wstać dopiero po tobie, żeby nie obudzić cię prysznicem.

Włożyłam stopy w kapcie.

– Czekaj no. – Charlie zapalił górne światło. Zamrugałam oślepiona, ale przytomnie nie zerknęłam na szafę.

– Najpierw po święć mi minutkę.

Wzdrygnęłam się odruchowo. Zapomniałam spytać Alice, czy nie wymyśliła dla mnie jakiejś wymówki.

– Miarka się przebrała, moja panno.

– Wiem – bąknęłam.

– Od trzech dni odchodzę od zmysłów! Wracam z pogrzebu Harry'ego – wracam z pogrzebu – a ciebie nie ma! Jacob był mi w stanie powiedzieć tylko tyle, że wyjechałaś z Alice Cullen i że chyba wpakowałaś się w jakieś tarapaty. Nie zostawiłaś żadnego numeru kontaktowego i ani razu nie zadzwoniłaś! Nie wiedziałem, gdzie jesteś ani kiedy – i czy w ogóle – wrócisz. Masz pojęcie, co ja tu… co to…

Urwał w połowie zdania i wziąwszy głębszy oddech, zmienił nieco temat.

– Czy potrafisz podać mi, choć jeden powód, dla którego miał bym nie odesłać cię dziś do matki?

Hm. A więc zamierzał mi grozić? Owinęłam się staranniej kołdrą. Cóż, w tę grę mogły grać dwie osoby.

– Nie pojadę i tyle.

– Tak? W takim razie…

– Słuchaj, tato, przyznaję się do winy. Możesz dać mi szlaban, na ile ci się żywnie podoba, a ja, ze swojej strony, mogę za karę sprzątać, zmywać naczynia, prać i gotować aż do odwołania.

Masz też prawo wyrzucić mnie z domu, proszę cię bardzo, ale na pewno nie pojadę wtedy na Florydę.

Charlie dostał wypieków. Zanim odpowiedział, policzył pod nosem do dziesięciu.

– Będziesz łaskawa wyjaśnić mi, gdzie się podziewałaś? Cholera. A jednak.

– Eee… To była sprawa nie cierpiąca zwłoki.

Ojciec podparł się pod boki, czekając na dłuższą opowieść. Nadęłam policzki, po czym głośno wypuściłam z nich powietrze.

– Nie wiem, od czego zacząć. To byt taki ciąg nieporozumień – ktoś coś komuś źle przekazał, tamta osoba coś sobie pomyślała…

Takie domino. Od śnieżki do lawiny.

Charlie milczał. Nie wyglądał na usatysfakcjonowanego.

– Eee…

Nigdy nie umiałam przekonywująco kłamać. Rozpaczliwie przetrząsałam pamięć w poszukiwaniu prawdziwych faktów, żeby moja wersja wydarzeń nie odbiegała zbytnio od rzeczywistości, co znacznie ułatwiłoby mi zadanie.

– Widzisz, Alice opowiedziała Rosalie przez telefon o tym, jak skoczyłam z klifu, i Rosalie…

Mina Charliego uświadomiła mi, że popełniłam kolejny błąd. Jakby nie był na mnie dostatecznie wściekły! Co mnie, u licha, podkusiło, że wspomnieć ten durny skok?!

– No tak, nie mówiłam ci nic o klifie, ale wierz mi, to nie było nic takiego. Poszłam po prostu popływać z Jakiem, takie tam wygłupy. W każdym razie, Rosalie z kolei opowiedziała o skoku Edwardowi i coś tak idiotycznie przekręciła, że wyszło na to, że usiłowałam popełnić samobójstwo. Edward zupełnie się załamał i nie odbierał telefonu, więc Alice zabrała mnie do Los Angeles, bo inaczej, no… nie uwierzyłby, że go nie nabierają. Byłam z siebie dumna – wszystko układało się w logiczną całość. Miałam nadzieję, że wpadka z klifem nie odwróci zbytnio uwagi ojca od tego wspaniałego osiągnięcia.

– A usiłowałaś popełnić samobójstwo? – spytał zdruzgotany Charlie.

– Nie, skąd. Boże broń. To była tylko zabawa, kto skoczy z wyższej skały i takie tam. Nic takiego. Dzieciaki z La Push w kółko to robią i nic nikomu nigdy się nie stało.

Otrząsnąwszy się z szoku, Charlie dla odmiany się rozzłościł.

– Co cię w ogóle obchodziło, w jakim stanie był ten cały Cullen?! – warknął. – Łajdak potraktował cię jak psa, a ty…

– To było kolejne nieporozumienie. Ojciec znowu dostał niezdrowych wypieków.

– Czy on wrócił na stałe?

– Nie mam sprawdzonych informacji, ale z tego, co wiem, wszyscy wrócili.

Żyła na czole Charliego groźnie zapulsowała. – Chcę, żebyś trzymała się od niego z daleka, Bello. Nie ufam mu. To kawał drania. Nie pozwolę, żeby znowu cię skrzywdził.

– Okej – odparłam, wzruszając ramionami.

– Och. – Ojciec zaniemówił na chwilę. Podrapał się po głowie.

Sądziłem, że będziesz się stawiać.

– Ależ będę – oznajmiłam, patrząc mu prosto w oczy. – Okej, żyli „Okej, to się wyprowadzę”.

Oczy wyszły mu z orbit, a skóra twarzy przybrała purpurowy odcień. Zamierzałam być twarda, ale tego nie przewidziałam, co, jeśli miał dostać przeze mnie zawału? W końcu nie był dużo młodszy od Harry'ego…

– Tato, ja wcale nie chcę się wyprowadzać – dodałam szybko łagodniejszym tonem. – Kocham cię. Wiem, że się o mnie martwisz, ale w tym przypadku musisz mi zaufać. I zmienić trochę swój stosunek do Edwarda, jeśli chcesz, żebym dalej mieszkała tobą pod jednym dachem. Bo chcesz tego, prawda?

– To nie fair, Bello. Dobrze wiesz, że tego chcę.

– Więc odnoś się do Edwarda uprzejmie, ponieważ będzie mi bezustannie towarzyszył.

To nowo odkryta wiara, że Edward mnie kocha, pomagała mi być nieugiętym negocjatorem.

– Nie przepuszczę tego osobnika przez próg naszego domu! – zagrzmiał Charlie.

– Obawiam się, że to moje ostatnie słowo. Przemyśl to sobie, dobrze? Tylko nie zapominaj o jednym – albo będziesz miał mnie i Edwarda, albo nikogo.

– Bello…

– Przemyśl to sobie – powtórzyłam. – A teraz, czy mógłbyś, proszę, zostawić mnie samą? Chcę zacząć poranną toaletę.

Charlie nadal sprawiał wrażenie kogoś, kto lada moment dostanie apopleksji. Wyszedł, zatrzaskując drzwi, i zszedł po schodach, donośnie tupiąc.

Odrzuciłam kołdrę na bok. Na sekundę przesłoniła mi widok, a kiedy opadła na łóżko, Edward siedział już w fotelu, jak gdyby to stamtąd, a nie z szafy, przysłuchiwał się całej rozmowie.

– Przepraszam cię za Charliego – wyszeptałam.

– Zasłużyłem sobie na dużo więcej – skonstatował. – Tylko, błagam, nie odwracaj się od niego z mojego powodu.

– O nic się nie martw – pocieszyłam go, kompletując strój na nadchodzący dzień i przybory toaletowe. – Postaram się nie nadwerężać jego wytrzymałości psychicznej. A może chcesz mi powiedzieć, że nie miałabym dokąd się wyprowadzić? – przestraszyłam się.

– Wprowadziłabyś się do domu pełnego wampirów?

– To chyba najbezpieczniejsze miejsce dla kogoś takiego jak ja. A poza tym – uśmiechnęłam się – jeśli Charlie naprawdę mnie wyrzuci, czekanie aż do wakacji straci sens, prawda?

Edward zacisnął zęby.

– Że też tak ci spieszno stracić duszę – mruknął.

– Nie przesadzaj. Tak naprawdę wcale nie wierzysz w tę gadkę o potępieniu.

– Co takiego?! – oburzył się.

Tylko tak sobie wmawiasz.

Zdenerwowany, chciał mi coś wyłożyć, ale go uprzedziłam.

– Gdybyś naprawdę wierzył w to, że nie masz duszy, to, kiedy znalazłam cię w zaułku w Volterze, natychmiast zorientowałbyś się, co jest grane, a ty tymczasem sądziłeś, że oboje nie żyjemy.

Powiedziałeś: „Niesamowite. Carlisle miał rację” – wypomniałam mu triumfalnie. – Ciągle tli się w tobie nadzieja.

Nareszcie udało mi się zapędzić go w kozi róg. Nie wiedział, jak się bronić.

– I niech się w nas tli dalej – zasugerowałam. – Zresztą to nie ma znaczenia. Jeśli mamy być razem, niebo mi niepotrzebne.

Edward wstał powoli, podszedł do mnie i ujął moją twarz obiema dłońmi. Wciąż był nieco oszołomiony moim wywodem.

– Na zawsze razem – przyrzekł uroczyście.

– O nic więcej nie proszę.

To powiedziawszy, wspięłam się na palce, by złożyć na jego ustach gorący pocałunek.

Загрузка...