ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Najbardziej pragniemy niemożliwego. Miles obawiał się, że bywa też na odwrót. Rowan znów naciągnęła na głowę poduszkę. On ciągle chodził. I mówił. Nie potrafił się powstrzymać. W czasie, jaki upłynął od kaskady wspomnień, którą udało mu się ukryć przed Rowan, wymyślił mnóstwo planów ucieczki, ale w każdym tkwił jakiś słaby punkt. Nie mogąc żadnego wprowadzić w życie, poprawiał je i udoskonalał na głos. Bez końca. Rowan przestała je krytykować… chyba wczoraj. Prawdę mówiąc, w ogóle przestała z nim rozmawiać. Porzuciła próby uspokojenia go i zrelaksowania, coraz częściej natomiast starała się przebywać po drugiej stronie pomieszczenia albo długo siedziała w łazience. Nie mógł jej za to winić. Wracająca mu energia zaczęła przybierać formę czegoś w rodzaju szaleństwa.

Przymusowe zamknięcie w małym pomieszczeniu odciskało wyraźne piętno na jej uczuciu do niego. On musiał z kolei przyznać, że nie potrafił ukryć niepewności, jaką od niedawna odczuwał wobec jej osoby. Nie potrafił ukryć chłodnego dotyku, niechęci do jej lekarskiego autorytetu. Oczywiście, kochał ją i podziwiał; na pewno z radością powitałby ją jako szefa swojego szpitala pokładowego. Pod swoim dowództwem. Jednak poczucie winy i braku prywatności stępiły jego zainteresowanie kontaktami o charakterze intymnym. W tej chwili bardziej liczyły się inne namiętności, które pochłaniały go bez reszty.

Niedługo powinni przynieść kolację. Zakładając, że w ciągu długiego jacksońskiego dnia podawano im trzy posiłki, byli tu już cztery dni. Jakie plany może teraz snuć Vasa Luigi? Czy już wy stawił go na licytację? A jeżeli następna osoba, jaka stanie w drzwiach, okaże się jego nabywcą? A jeżeli nikt nie złoży oferty i zostawią go tu na zawsze?

Posiłki zwykle przynosił na tacy służący, którego obserwowali dwaj uzbrojeni w ogłuszacze wartownicy. Podczas tych krótkich rozmów Miles próbował już wszystkiego, co mu przyszło do głowy, aby skłonić strażników do współpracy — z wyjątkiem ujawnienia swej prawdziwej tożsamości. Ale tylko się do niego uśmiechali. Miał wątpliwości, czy będzie szybszy od wiązki ogłuszacza, lecz postanowił spróbować przy następnej okazji. Nawet był gotów zrobić coś głupiego. Czasem zaskoczenie działa znakomicie…

Szczęknął zamek. Miles odwrócił się, gotowy wystartować do sprintu.

— Rowan, wstawaj! — syknął. — Mam zamiar spróbować.

— Niech to diabli — jęknęła, podnosząc się. Trochę przestraszona wolno obeszła łóżko dookoła i stanęła obok Milesa. — Wiesz, że ogłuszenie jest dość bolesne. A potem się wymiotuje. Ty pewnie dostaniesz konwulsji.

— Tak, wiem.

— Przynajmniej na jakiś czas się zanikniesz — mruknęła pod nosem.

Wspiął się na palce, lecz opadł z powrotem, kiedy tylko wszedł sługa. Boże, co to? Nagle w grze pojawił się nowy uczestnik, którego widok zbił go z tropu. Rowan, która obserwowała go, czekając na zapowiadany atak, także uniosła wzrok. Na jej twarzy odmalował się wyraz zdumienia.

Była to tamta dziewczyna, klon Lilly — Lilly Młodsza, jak chyba powinien ją nazywać w myślach — ubrana w brązowo — różowy strój służącej: długą i szeroką spódnicę oraz połyskliwą bluzę. Wyprostowana jak struna wniosła tacę z kolacją, którą postawiła na stole w głębi pokoju. Wartownik skinął jej zagadkowo głową i wycofał się, zamykając za sobą drzwi.

Dziewczyna jak sumienna służąca zaczęła ustawiać na stole naczynia; Rowan zbliżyła się do niej, otwierając usta.

Milesowi w jednej chwili przemknęły przez myśl niezliczone możliwości; pomyślał także, że taka okazja być może nigdy się już nie powtórzy. Miał jeszcze tak niewiele siły, że nie udałoby mu się w pojedynkę obezwładnić Lilly Młodszej. Może środek uspokajający, którym straszyła go Rowan? Może Rowan dałaby jej radę? Rowan nie bardzo umiała chwytać ukryte wskazówki i w ogóle nie rozumiała zaszyfrowanych rozkazów. Będzie chciała wyjaśnień. Będzie się gotowa kłócić. Mógł więc tylko spróbować.

— Boże drogi, wyglądacie zupełnie tak samo — zaszczebiotał wesoło, posyłając Rowan groźne spojrzenie. Popatrzyła na niego zirytowana i szczerze zdziwiona, ale kiedy tylko dziewczyna odwróciła się do nich, przywołała na twarz uśmiech. — Jak to się stało, że zasłużyliśmy sobie na, hm, tak wysoko urodzoną służącą, milady?

Lilly dotknęła gładką dłonią własnej piersi.

— Nie jestem milady — powiedziała tonem, który miał mu dać do zrozumienia, że musi być skończonym głupcem. Nie bez powodu. — Ale wy… — Spojrzała badawczo w twarz Rowan. — Nie rozumiem was.

— Baronowa cię przysłała? — zapytał Miles.

— Nie. Ale powiedziałam strażnikom, że wasze jedzenie jest naszpikowane narkotykami i baronowa przysłała mnie, żebym została i przyglądała się, jak jecie — dodała szybko, jak gdyby przed chwilą to wymyśliła.

— A to… prawda? — spytał.

— Nie. — Odrzuciła głowę, potrząsając włosami. Odwróciła wzrok od Milesa i utkwiła go w Rowan. — Kim jesteś?

— To siostra baronowej — pospieszył z odpowiedzią Miles. — Córka matki twojej pani. Wiesz, że dostałaś imię po swojej, hm, babci?

— Babci?

— Opowiedz jej o Grupie Durony, Rowan — rzekł szybko.

— Może więc dopuścisz mnie do głosu — rzuciła przez zęby Rowan, nie przestając się jednak uśmiechać.

— Czy ona w ogóle wie, kim jest? Zapytaj jej, czy wie, kim jest — zażądał, a potem wepchnął sobie palec do ust i ugryzł. Dziewczyna nie przyszła tu do niego, tylko do Rowan. Musiał pozwolić, by Rowan przejęła pałeczkę.

— No więc… — Spojrzała na zamknięte drzwi, potem znów na dziewczynę. — Grupa Durony składa się z trzydziestu sześciu klonowanych sióstr i braci. Jesteśmy pod opieką Domu Fell. Nasza matka — pierwsza Durona — ma na imię Lilly, tak jak ty. Była bardzo smutna, kiedy opuściła nas Lotus — baronowa. Widzisz, Lotus to moja starsza siostra. Ty też musisz być moją siostrą. Czy Lotus mówiła ci, dlaczego cię tu sprowadziła? Masz być jej córką? Spadkobierczynią?

— Mam się połączyć z moją panią — odparła dziewczyna. W jej głosie słuchać było buńczuczny ton, ale zafascynowanie osobą Rowan wydawało się silniejsze. — Zastanawiałam się… zastanawiałam się, czy masz zająć moje miejsce.

Zazdrość? Raczej szaleństwo.

Oczy Rowan pociemniały w niemej zgrozie.

— Rozumiesz, co to znaczy? Wiesz, co to jest przeszczep mózgu do klona? Zabierze twoje ciało, Lilly, a ciebie już nie będzie.

— Wiem. Takie jest moje przeznaczenie. — Znów odrzuciła głowę, odgarniając włosy z twarzy. Mówiła z przekonaniem, ale w jej oczach… przez moment jakby mignęło powątpiewanie.

— Jesteście takie same — mruknął Miles, krążąc wokół nich i tłumiąc zaniepokojenie. Uśmiechał się. — Założę się, że możecie się zamienić ubraniami i nikt nie potrafi was odróżnić. — Przelotne spojrzenie Rowan powiedziało mu, że tak, zrozumiała, ale uważa, że Miles przesadza. — Nie — ciągnął, zaciskając usta i przechylając głowę. — Chyba jednak nie. Dziewczyna jest trochę za gruba. Nie sądzisz, że jest za gruba, Rowan?

— Nie jestem gruba — odparła z oburzeniem Lilly Młodsza.

— Ubranie Rowan nie będzie na ciebie pasowało.

— Mylisz się — powiedziała Rowan, dając w końcu za wygraną. — To idiota. Udowodnijmy mu, Lilly. — Zaczęła zdejmować pospiesznie bluzę, koszulę, spodnie.

Bardzo wolno i z ciekawością dziewczyna zsunęła bluzę i spódnicę, a potem wzięła rzeczy Rowan, która jeszcze nie dotknęła jedwabi Lilly, starannie złożonych na łóżku.

— Och, bardzo ładnie — powiedziała Rowan. Wskazała drzwi łazienki. — Powinnaś iść się przejrzeć.

— Pomyliłem się — przyznał szlachetnie Miles, prowadząc dziewczynę w stronę łazienki. Nie było czasu układać dokładnego planu ani wydawać rozkazów. Musiał całkowicie polegać na… inicjatywie Rowan. — Rzeczywiście w stroju Rowan wyglądasz bardzo dobrze. Możesz sobie wyobrazić, że jesteś chirurgiem z Grupy Durony. Wiesz, że tam wszyscy są lekarzami? Też mogłabyś zostać lekarzem… — Kątem oka dostrzegł, jak Rowan pospiesznie wyciąga spinki, rozpuszcza włosy i sięga po rzeczy Lilly. Kiedy wszedł z Lilly do łazienki, pozwolił, by zamknęły się za nimi drzwi, a potem zaprowadził dziewczynę do lustra. Odkręcił wodę, aby szum zagłuszył odgłos pukania do drzwi oraz dźwięk ich otwierania i zamykania, a później oddalających się kroków Rowan, która uciekała z rozwianymi włosami…

Lilly wpatrzyła się w swoje odbicie w długim lustrze. Na moment zatrzymała wzrok na niskiej sylwetce Milesa, który wykonał taki gest, jakby chciał ją przedstawić samej sobie, po czym przeniosła spojrzenie na czubek jego głowy znajdujący się na wysokości jej ramienia. Miles chwycił kubek, nalał do niego wody i pociągnął solidny łyk, by przygotować gardło do akcji. Jak długo uda mu się tu przytrzymać dziewczynę? Nie sądził, aby udało mu się zaskoczyć ją ciosem w czaszkę, nie był też pewien, który z leków w torbie Rowan leżącej na łazienkowym blacie jest środkiem uspokajającym, jakim mu wcześniej groziła.

Ku jego zaskoczeniu, Lilly odezwała się pierwsza.

— To ty wtedy po nas przyleciałeś, prawda? Po wszystkie klony?

— Hm… — Chodzi o tamten fatalny atak Dendarian na Bharaputrę? Czyżby ona była jednym z uratowanych klonów? Cóż więc tu robiła? — Przepraszani. Przez jakiś czas nie żyłem i mój mózg nie działa najlepiej. Krioamnezja. Być może to byłem ja, a być może spotkałaś mojego klona — bliźniaka.

— Też masz klonowane rodzeństwo?

— Co najmniej jednego… brata.

— Naprawdę nie żyłeś? — W jej głosie brzmiało pewne niedowierzanie.

Podciągnął szarą koszulę i pokazał blizny.

— Och — powiedziała, będąc wyraźnie pod wrażeniem. — Rzeczywiście chyba nie żyłeś.

— Rowan złożyła mnie do kupy. Jest w tym bardzo dobra. — Nie, nie wolno wspominać o nieobecnej Rowan. — Na pewno byś jej dorównała, gdybyś spróbowała. Gdybyś się uczyła.

— Jak to jest — nie żyć? — Spojrzała na niego z nagłą uwagą.

Opuścił koszulę.

— Nijak. Naprawdę nudno. Pustka. Nic nie pamiętam. Nie pamiętam, jak umarłem… — Nagle stracił dech…jasny płomień u wylotu lufy… wybuch rozrywający mu klatkę piersiową, potworny ból… Wciągnął powietrze, opierając się o blat, bo ugięły się pod nim nogi. — Przeraźliwa samotność. Zaręczam, że nie spodobałoby ci się. — Ujął jej ciepłą dłoń. — Żyć jest o wiele lepiej. Żyć to jak, jak… — Musiał na czymś stanąć. Wdrapał się na blat i przykucnął, by wreszcie ich twarze znalazły się na tym samym poziomie. Owinął na palcu kosmyk jej włosów, przechylił głowę i pocałował ją, przyciskając na moment wargi do jej ust. — Nie można stwierdzić, czy się żyje, dopóki cię ktoś nie dotknie.

Odsunęła się zaskoczona, ale i zaciekawiona.

— Całujesz inaczej niż baron.

Miał wrażenie, jakby dostał czkawki mózgu.

— Baron cię całował?

— Tak…

Wypróbowywał wcześniej nowe ciało żony? Na kiedy wyznaczono operację przeszczepu?

— Zawsze mieszkałaś ze swoją, hm, panią?

— Nie. Przywieziono mnie tutaj po zniszczeniu żłobka klonów. Ale remont już prawie skończony, wkrótce znowu się tam przeprowadzę.

— Ale… nie na długo.

— Nie.

Baron nie może oprzeć się pokusie. Przecież mózg Lilly niedługo zostanie zniszczony i dziewczyna nie będzie mogła go o nic oskarżyć. Vasa Luigi mógł z nią zrobić, co chciał, z wyjątkiem odebrania jej dziewictwa. Jaki to miało związek z ukierunkowaniem jej umysłu, z tym, że pogodziła się ze swym przeznaczeniem? Jakiś na pewno, inaczej nigdy by się tu nie znalazła.

Zerknęła podejrzliwie na zamknięte drzwi i nagle rozchyliła usta. Wyrwała dłoń z jego ręki i pobiegła do pustej sypialni.

— O, nie!

— Ci, ci! — Dopadł jej i ponownie złapał za rękę. Potem wskoczył na łóżko, by znów móc spojrzeć jej prosto w oczy. — Nie krzycz! — syknął. — Jeśli stąd wybiegniesz i o wszystkim powiesz strażnikom, popadniesz w poważne tarapaty, ale jeśli zaczekasz na jej powrót, nikt się o niczym nie dowie. — Czul się dość nikczemnie, wykorzystując do swoich celów jej panikę, ale nie miał wyjścia; musiał to zrobić. — Bądź cicho, to nikt się nie dowie. — Nie miał pojęcia, czy Rowan w ogóle ma zamiar wracać. W tym momencie może po prostu chciała uciec od niego. Żaden z jego planów nie uwzględniał takiego obrotu spraw.

Lilly Młodsza górowała nad nim fizycznie i z łatwością mogła go pokonać, choć nie sądził, żeby sama zdawała sobie z tego sprawę. Jeden cios w pierś powaliłby go na podłogę. Nie musiałaby wcale użyć dużej siły.

— Usiądź — powiedział do niej. — Tu, obok mnie. Nie bój się. Właściwie nie wyobrażam sobie, czego mogłabyś się bać, jeśli z takim spokojem mówisz o swoim przeznaczeniu. Musisz być bardzo dzielną dziewczyną. Kobietą. Usiądź… — Pociągnął ją; jeszcze raz niepewnie zerknęła na drzwi, lecz pozwoliła się na chwilę posadzić. Mięśnie miała napięte jak sprężyny. — Powiedz… opowiedz mi coś o sobie. O swoim życiu. Jesteś bardzo interesującą osobą, wiesz?

— Ja?

— Niewiele pamiętam ze swojego życia, dlatego cię proszę. Wierz mi, brak wspomnień to dla mnie prawdziwa męka. Czego dotyczy twoje pierwsze wspomnienie?

— No… chyba miejsca, gdzie mieszkałam, zanim trafiłam do żłobka. Opiekowała się mną kobieta. Pamiętam… to głupie, ale pamiętam, że miała takie fioletowe kwiaty, takie duże jak ja, które rosły w takim małym kwadratowym ogrodzie, miał może metr na metr. Pachniały jak winogrona.

— Tak? Opowiedz mi coś o tych kwiatach.

Obawiał się, że czeka ich długa rozmowa. A co potem? Rowan nie została przyprowadzona z powrotem, a to był dobry znak. Mogła nie wrócić, a to stawiało Lilly Młodszą przed poważnym dylematem. Ale co mogą jej zrobić baron i baronowa? — zakpił w duchu Miles. Zabić?

Rozmawiali o jej życiu w żłobku. Sprytnie wyciągnął z niej relację o ataku Dendarian, poznając tę historię z jej punktu widzenia. O tym, jak się jej udało wrócić do barona. Bystre, naprawdę bystre dziecko. Ależ Mark narobił bigosu. Chwile ciszy stawały się coraz dłuższe. Miles miał zamiar zacząć mówić o sobie, aby podtrzymać zamierającą rozmowę. Lilly odzywała się coraz rzadziej, popatrując na drzwi.

— Rowan nie wraca — powiedziała w końcu.

— Chyba masz rację — odrzekł szczerze. — Pewnie udało się jej uciec.

— Skąd możesz wiedzieć?

— Gdyby ją złapali, przyszliby po ciebie, nawet jeśliby nie przyprowadzili jej ze sobą. Według nich Rowan nadal tu jest. To ciebie nigdzie nie ma.

— Chyba nie sądzisz, że mogli ją wziąć za mnie, prawda? — powiedziała z nagłą trwogą. — I nie zabrali jej, by połączyła się z moją panią?

Nie był pewien, czy Lilly bardziej boi się o Rowan, czy o to, że Rowan mogłaby zająć jej miejsce. Co za upiorna i ohydna paranoja.

— A kiedy masz być… nie — zapewnił ją. I siebie. — Nie. Z daleka w korytarzu wyglądacie bardzo podobnie, ale z bliska jesteście inne. Rowan jest o wiele starsza. To po prostu niemożliwe.

— Co mam robić? — Zaczęła się podnosić; Miles chwycił ją za rękę, pociągając z powrotem na łóżko.

— Nic — poradził jej. — Wszystko w porządku. Powiedz im… powiedz im, że zatrzymałem cię tu siłą.

Zmierzyła sceptycznym spojrzeniem jego lilipucią postać.

— Jak?

— Podstępem. Groźbami. Zastosowałem przymus psychiczny — rzekł zgodnie z prawdą. — Możesz całą winę zrzucić na mnie.

Nie wyglądała na przekonaną.

Ile miała lat? Przez dwie godziny zmuszał ją, by opowiadała o swoim życiu, które nie wydawało się zbyt bogate. W tym, co mówiła, bystrość dziwnie mieszała się z naiwnością. Największą przygodą jej życia wydawało się porwanie przez Najemników Dendarii.

Rowan. Udało się jej wyjść. Co dalej? Wróci po niego? Jak? Byli w Obszarze Jacksona. Nie można tu ufać nikomu. Ludzi traktuje się tu mięso. Na przykład ta dziewczyna. Nagle w wyobraźni ujrzał koszmarną wizję jej wydrążonej czaszki, pustego spojrzenia oczu.

— Przepraszam — szepnął. — Masz takie piękne… wnętrze. Zasługujesz na to, żeby żyć. Zamiast być zjedzoną przez tę starą babę.

— Moja pani to wspaniała kobieta — oświadczyła z uporem. — O wiele bardziej zasługuje na to, żeby żyć.

Jaka chora etyka skłoniła Lotus Duronę do tego, by zrobić z tej dziewczyny ofiarę zadowoloną ze swego losu? Kogo Lotus chciała oszukać? Chyba samą siebie.

— Poza tym — powiedziała Lilly Młodsza — zdawało mi się, że bardziej podobała ci się ta gruba blondynka. Skręcało cię na jej widok.

— Na czyj widok?

— Ach, prawda. To musiał być twój klonbliźniak.

— Brat — poprawił odruchowo. Cóż to za historia tym razem, Mark?

Dziewczyna była już rozluźniona, jak gdyby pogodziła się z myślą o swej osobliwej niewoli. Wydawała się też znudzona. Spojrzała na niego z namysłem.

— Chciałbyś mnie jeszcze raz pocałować? — spytała.

W tym momencie byli tego samego wzrostu. Kiedy znikało poczucie zagrożenia, kobiety stawały się odważne i wstępował w nie diabeł. To ich cecha charakterystyczna Zazwyczaj uważał, że to bardzo przyjemne zjawisko, lecz ta dziewczyna go martwiła. Nie była… mu równa. Musiał jednak jakoś zabić czas, zatrzymać ją w pokoju, zająć czymś jak najdłużej.

— No… dobrze.

Mniej więcej po dwudziestu minutach łagodnych i niewinnych pieszczot odsunęła się i zauważyła:

— Baron robi to zupełnie inaczej.

— Co każe ci robić Vasa Luigi?

Rozpięła mu spodnie i przystąpiła do demonstracji. Po minucie wykrztusił:

— Przestań!

— Nie podoba ci się? Baron to bardzo lubi.

— Nie wątpię. — Pobudzony umknął na krzesło stojące przy stole i przycupnął tam w bezpiecznej odległości. — To, hm, bardzo miłe, Lilly, ale zbyt poważne dla nas dwojga.

— Nie rozumiem.

— Otóż to. — Był coraz bardziej przekonany, że to jeszcze dziecko, mimo ciała dorosłej kobiety. — Gdy będziesz starsza… sama określisz granice. I będziesz mogła wybierać ludzi wedle własnej woli. W tej chwili ledwie zdajesz sobie sprawę, gdzie ty się kończysz, a zaczyna świat. Pożądanie powinno płynąć ze środka, a nie być narzucane z zewnątrz. — Sam próbował siłą woli opanować własne, udało mu się połowicznie.

Zmarszczyła brwi w zadumie.

— Nie będę już starsza.

Objął ramionami podciągnięte pod brodę kolana i wzdrygnął się. Niech to szlag.

Naraz przypomniał sobie, jak poznał sierżant Taurę. Jak w chwili czarnej rozpaczy zostali kochankami. Ach, znów wpadł w pułapkę luk w pamięci. Obecna sytuacja musiała jednak być podobna do tamtej, skoro podświadomość podsuwała mu tamto rozwiązanie, które przecież okazało się skuteczne. Ale Taura była mutantem, produktem bioinżynierii i jej życie musiało trwać krótko. Specjaliści dendariańscy przedłużyli je nieco dzięki modyfikacji metabolizmu, ale i tak niewiele przed sobą miała. Każdy dzień był jak darowany, każdy kolejny rok stanowił prawdziwy cud. Ciągle kradła życie, a on szczerze to pochwalał. Lilly Młodsza mogłaby żyć cały wiek, gdyby nie… miała paść ofiarą kanibali. Należało ją uwieść dla życia, nie dla seksu.

Podobnie jak prawość, miłość życia nie była przedmiotem do nauczenia, tylko przypominała chorobę zakaźną. Trzeba było się nią zarazić od kogoś.

— Nie chcesz żyć? — spytał ją.

— Nie… nie wiem.

— Ja chcę. I wierz mi, bardzo dogłębnie zbadałem inną możliwość.

— Jesteś… zabawnym, brzydkim człowieczkiem. Co masz z życia?

— Wszystko. I zamierzam mieć jeszcze więcej. — Pragnę wielu rzeczy. Bogactwa, władzy, miłości. Zwycięstw, niezwykłych i cudownych zwycięstw, których blask odbijałby się w oczach towarzyszy. Kiedyś żony i dzieci. Stadka dzieci, zdrowych i wysokich, które dadzą nauczkę wszystkim tym tępogłowym, na jego widok szepczącym „Mutant!”. I chce mieć brata.

Mark. Tak. Naburmuszony malec, którego najprawdopodobniej baron Ryoval w tej chwili rozbiera na czynniki pierwsze, kawałek po kawałku. Zamiast Milesa. Jego nerwy są napięte do granic możliwości, nie ma dokąd uciec. Muszę się spieszyć.

Wreszcie udało mu się namówić Lilly Młodszą, by poszła spać. Ułożył ją na połowie łóżka zajmowaną zwykle przez Rowan. Sam w rycerskim geście przysiadł na krześle. Po kilku godzinach miał serdecznie dosyć. Spróbował położyć się na podłodze, ale ból rozsadzał mu klatkę piersiową. Wreszcie ostrożnie wspiął się na łóżko i zwinął się na pościeli odwrócony do Lilly plecami. Był wyjątkowo świadomy obecności jej ciała, lecz na pewno nie odwzajemniała mu się tym samym. Czuł nieokreślony niepokój, który przez swój brak konkretnej formy wydawał się znacznie większy. Nie miał nad niczym kontroli. Nad ranem zdołał się ogrzać na tyle, że zapadł w drzemkę.

— Rowan, kochana… — wymruczał niewyraźnie, zanurzając twarz w jej wonne włosy i wtulając się w ciepłe, długie ciało. — Milady. — Wreszcie wiedział, skąd się wziął ten barrayarski zwrot — ”moja pani”… Wzdrygnęła się; on odsunął się gwałtownie. Wróciła mu przytomność. — Aach… przepraszam.

Lilly Młodsza usiadła, strząsając z siebie ręce małego brzydala, które przed chwilą ściskały jej ciało.

— Nie jestem twoją panią!

— Przepraszam, pomyliłem cię z Rowan, o której myślę „milady”. Naprawdę jest moją panią, a ja jestem jej… — trefnisiem — rycerzem. W rzeczywistości jestem żołnierzem, mimo niewielkiego wzrostu.

Zorientował się, co go obudziło, dopiero wtedy, gdy po raz drugi usłyszał pukanie.

— Śniadanie. Szybko! Idź do łazienki. Zrób tam trochę hałasu. Idę o zakład, że jeszcze się nie domyśla.

Tym razem nie starał się wciągać wartowników w rozmowę i nie próbował ich przekupywać. Kiedy za służącym zamknęły się drzwi, Lilly Młodsza wyszła z łazienki. Jadła wolno, podejrzliwie, jak gdyby wątpiła, czy ma prawo. Przyglądał się jej coraz bardziej zafrapowany.

— Proszę, zjedz jeszcze tę bułeczkę. Możesz ją posypać cukrem.

— Nie wolno mi jeść cukru.

— Powinnaś jeść cukier. — Zamilkł na chwilę. — W ogóle powinnaś wszystko. Powinnaś mieć przyjaciół, siostry. Powinnaś się uczyć do granic własnych możliwości. I pracować, żeby pobudzić ducha. Dzięki pracy człowiek staje się większy. Prawdziwszy. Zjadasz i rośniesz. Powinnaś przeżyć miłość. Mieć swojego rycerza. O wiele wyższego. Powinnaś… zjeść lody.

— Nie wolno mi tyć. Moim przeznaczeniem jest moja pani.

— Przeznaczenie! Co ty wiesz o przeznaczeniu? — Zerwał się z miejsca i zaczął spacerować, robiąc slalom między łóżkiem a stołem. — Jestem cholernie dobrym ekspertem od przeznaczenia. Twoja pani to fałszywe przeznaczenie, a wiesz, skąd o tym wiem? Zabiera wszystko, ale nic w zamian nie daje.

— Prawdziwe przeznaczenie zabiera ci wszystko — ostatnią kroplę krwi, ostatnie tchnienie — żeby oddać w dwójnasób. Czwórnasób. Tysiąckroć więcej! Ale nie możesz dawać połowicznie. Musisz dać wszystko. Wiem o tym. Przysięgam. Zmartwychwstałem, żeby powiedzieć ci prawdę. Prawdziwe przeznaczenie daje ci całą górę życia i stawia cię na szczycie.

Własne przekonanie wydawało mu się megalomańskie. Uwielbiał takie chwile.

— Jesteś stuknięty — powiedziała, obserwując go sceptycznie.

— Skąd możesz o tym wiedzieć? Nigdy w życiu nie spotkałaś nikogo przy zdrowych zmysłach. Prawda? Zastanów się nad tym.

Jej zainteresowanie nagle opadło.

— Nic z tego. I tak jestem więźniem. Gdzie miałabym iść?

— Przyjmie cię Lilly Durona — odrzekł szybko. — Grupa Durony jest pod opieką Domu Fell. Gdybyś dostała się do swojej babci, nic by ci już nie groziło.

Ściągnęła brwi, tak samo jak Rowan, kiedy wytykała mu słabe punkty w jego planach ucieczki.

— Jak?

— Nie mogą nas tu trzymać wiecznie. Przypuśćmy… — Podszedł do niej od tyłu i zebrał jej włosy w koński ogon, usiłując ułożyć w potarganą fryzurę, jaką nosiła Rowan. — Odniosłem wrażenie, że Vasa Luigi chciał zatrzymać Rowan tylko po to, aby nie wyszło na jaw, że ja tu jestem. Kiedy ja stąd odejdę, ona także. Gdyby uważali cię za Rowan, na pewno po prostu pozwoliliby ci stąd wyjść.

— Co… miałabym mówić?

— Jak najmniej. Dzień dobry, doktor Durono, pojazd czeka. Proszę zabrać bagaż i jechać.

— Nie mogłabym.

— Mogłabyś spróbować. Jeżeli ci się nie uda, nic nie stracisz. Jeśli się uda, wygrasz wszystko. A potem — gdybyś się stąd wydostała — mogłabyś powiedzieć ludziom, dokąd mnie zabrano. Kto mnie zabrał i kiedy. Trzeba tylko przez parę minut zachować zimną krew, która jest za darmo. Zależy tylko od nas, to my nad nią panujemy. Zimnej krwi nikt nie może ci odebrać jak torebki czy czegoś w tym guście. Do diabła, po co ja ci to wszystko mówię? Przecież z zimną krwią uciekłaś Najemnikom Dendarii, dzięki własnemu sprytowi.

Osłupiała.

— Robiłam to dla swojej pani. Nigdy nie zrobiłam nic… dla siebie.

Miał ochotę krzyknąć. Czuł, że jest bliski załamania nerwowego. Używał całego arsenału argumentów, za pomocą których zazwyczaj namawiał ludzi, aby zaryzykowali własne życie, a nie je ratowali. Nachylił się nad nią i demonicznie szepnął jej do ucha:

— Zrób to dla siebie. Dopiero potem wszechświat odbierze to, co mu się należy.

Po śniadaniu próbował jej pomóc ułożyć fryzurę, jaką zwykle nosiła Rowan. Z włosami zupełnie sobie nie radził, ale ponieważ umiejętności Rowan pod tym względem wcale nie były lepsze, rezultat jego działań upodobnił Lilly do oryginału. Przyniesiono obiad, a potem uprzątnięto naczynia; wszystko odbyło się bez żadnych incydentów.

Wiedział, że to nie kolacja, bo przed wejściem nie zapukali.

Trzech strażników i człowiek w liberii Domu. Dwaj strażnicy bez słowa podeszli do Milesa i związali mu ręce z przodu. Był im wdzięczny za tę drobną przysługę. Gdyby związali je z tyłu, po półgodzinie nie mógłby zapewne wytrzymać z bólu. Potem wypchnę li go na korytarz. Nigdzie nie było śladu Vasy ani Lotus. Miał nadzieję, że szukają zaginionej dziewczyny — klona. Obejrzał się przez ramię.

— Doktor Durono. — Człowiek w liberii skłonił głowę przed Lilly Młodszą. — Będę pani kierowcą. Dokąd?

Odgarnęła niesforny kosmyk włosów z czoła, wzięła torbę Rowan, postąpiła krok naprzód i powiedziała:

— Do domu.

— Rowan — odezwał się Miles. Odwróciła się. — Bierz wszystko, bo z czasem wszystko zostanie ci zwrócone. To święta prawda. — Zwilżył spierzchnięte wargi. — Pocałujesz mnie na pożegnanie?

Przechyliła głowę, odwróciła się i pochyliła. Na moment przycisnęła usta do jego warg. I ruszyła za swoim kierowcą. Wystarczyło, aby zrobić wrażenie na strażnikach.

— Jak ty to robisz? — spytał jeden z uprzejmym zdziwieniem, kiedy poprowadzili go w przeciwnym kierunku.

— Trzeba się do mnie przyzwyczaić — poinformował ich z zadowoloną miną.

— Koniec pogawędki — rzekł dowódca, wzdychając.

W drodze do samochodu Miles dwa razy próbował uciekać; po drugiej próbie najwyższy ze strażników po prostu przerzucił go sobie przez ramię głową w dół i zagroził, że go puści, jeśli się będzie wiercił. Obezwładnili go z taką bezwzględnością, że Miles nie sądził, by żartowali. Wepchnęli go na tylne siedzenie pojazdu i posadzili między sobą.

— Dokąd mnie zabieracie?

— Do punktu transferowego — odparł jeden z nich.

— Jakiego punktu?

— Tyle powinno ci wystarczyć.

Nie przestawał wygłaszać komentarzy, próbował uciec się do przekupstwa, używał gróźb i obelg, a na koniec nawet inwektyw, lecz więcej już nie chwycili przynęty. Zastanawiał się, czy to możliwe, że któryś z nich go zabił. Nie. Nikt, kto brał udział w akcji w centrum medycznym, nie potrafiłby zachować takiego spokoju. Ci ludzie musieli być wówczas bardzo daleko. Miles ochrypł od gadania. To była naprawdę długa droga. Poza obrębem miast prawie w ogóle nie korzystano z pojazdów naziemnych, więc jakość dróg pozostawiała wiele do życzenia. Znajdowali się już daleko za miastem. Gdy zjechali na bok przy pustym skrzyżowaniu, zapadł zmierzch.

Przekazali go dwóm ludziom o smutnych, płaskich twarzach, ubranych w czerwono — czarne liberie, którzy czekali na nich z anielską cierpliwością. Barwy Ryovala. Ci związali mu ręce z tyłu, a potem nogi w kostkach. Tak skrępowanego wepchnęli na tylne siedzenie lotniaka, który bezgłośnie uniósł się w powietrze.

Zdaje się, że Vasa Luigi uzyskał godziwą cenę.

Rowan, jeżeli w ogóle udało się jej uciec, na pewno przyśle kogoś na poszukiwania do Bharaputry. Gdzie Milesa już nie będzie. Nie był wcale taki pewien, czy Vasa Luigi nie zachęci poszukiwaczy do ataku na Ryovala.

Gdyby jednak łatwo było znaleźć miejsce, gdzie przebywał Ryoval, do tej pory już by go odnaleźli.

Boże. Mogę być pierwszym agentem CesBezu działającym na tym terenie. Będzie się musiał upewnić i wspomnieć o tym w raporcie dla Illyana. Wcześniej cieszył się na myśl o tym, że będzie pisał raporty pośmiertne, a teraz zastanawiał się, czy tego dożyje.

Загрузка...