6

Wyprawa Joriego i Tsi-Tsunggi!

Zaczynała się w atmosferze radości i pragnienia przygód, a skończyła straszną katastrofą.

Jori chodził zły po drogach wokół miasta Saga. Dlaczego zawsze to inni przeżywają coś ekscytującego, a on nigdy? Miranda już dwa razy była na zewnątrz, w Królestwie Ciemności. To niesprawiedliwe!

Ale teraz było mu jej żal. Leży w szpitalu, być może śmiertelnie ranna. I Marco opowiadał, że bardzo rozpacza z powodu swojego nowego przyjaciela, Gondagila, którego już więcej nie zobaczy. Mur został definitywnie zamknięty, a różnica w upływie czasu sprawia, że nigdy nie zdołają się połączyć.

Jori nie mógł pojąć, dlaczego członkowie wyprawy do Królestwa Ciemności nie zabrali ze sobą Gondagila do Królestwa Światła. Przeprowadzenie go przez mur byłoby przecież zupełnie prostą sprawą. Tylko z powodu prestiżu jakiegoś głupiego wodza dwoje zakochanych w sobie ludzi musiało się rozłączyć!

Gdyby ktoś powiedział Joriemu, że jest romantyczną duszą, to by się pewnie obraził. Ale tak było naprawdę. Chociaż on sam nie zdawał sobie z tego sprawy.

Tak bardzo chciałby pomóc nieszczęsnej Mirandzie. Nie wiedział tylko jak.

Kiedy wracał do osady, zobaczył zbliżającą się z niezwykłym szumem i w zupełnie wariackim stylu gondolę. Kierowała się wprost na niego i wylądowała, wykonując przedtem z niebywałą precyzją wyszukane zwroty.

– Tsi! – zawołał Jori zachwycony. – Nareszcie dostałeś swoją gondolę? Jaka piękna! A jaki z ciebie zdolny kierowca!

– Mam to wrodzone – oświadczył Tsi-Tsungga z nonszalancją i wysiadł. – No, i jak ci się podoba? Nie jest z tych największych, ale tym łatwiej dociera do trudnych miejsc.

– Wspaniała! Kto ci ją wybrał?

– Ja sam. Pozwolono mi wejść do magazynu i po prostu wybrać. Chciałem właśnie tę, dlatego że jest tak cudownie zielona. Świetnie pasuje do koloru mojej skóry, prawda? No i te żółte siedzenia, ta złota kierownica…

– Jest naprawdę super, Tsi. Czy możemy…

– Myślałem, że już nigdy o to nie zapytasz. Wskakuj! Zaraz zobaczysz, pokażę ci, jak się robi…

I tak dalej. Tsi demonstrował wszystkie niezwykłe możliwości swojego pojazdu, płynącego ponad łąkami i wioskami. Jori był pełen podziwu. Nigdy przedtem nie widział swego przyjaciela takim szczęśliwym.

– Wyżej, Tsi! Zobaczmy, co ona naprawdę potrafi!

Tsi bez wahania dawał się wciągać w awanturę.

Wznosili się coraz wyżej i wyżej, krążyli niczym orły pod wysokim sklepieniem muru, uradowani i roześmiani.

– Jezu, tak wysoko chyba nikt jeszcze nie był – rzekł Jori zdyszany.

– Nie – przyznał Tsi. Był taki dumny, taki dumny! – Ale tutaj robi się okropnie jasno.

– Zobaczmy więc, co się kryje w tej światłości! Z pewnością samo jądro blasku! – zawołał Jori, mimo że był już niemal kompletnie oślepiony.

– To na pewno Święte Słońce – odparł Tsi nieco bardziej ostrożnie. – Ale z drugiej strony, jeśli podejdziemy do niego bardzo blisko, staniemy się nieśmiertelni. I strasznie szczęśliwi, tak mówią ci, którzy wiedzą. Słońce daje wszystko, trzeba tylko być dobrym.

– Właśnie, no a my przecież jesteśmy – roześmiał się Jori. – Spójrz, co to jest? Tam wysoko w murze, widzisz? Uff, oczy mnie bolą od światła!

Tsi spojrzał. Jakieś szczeliny, przez które wydostaje się światło? Podlecieli bliżej.

– Przecież tędy można by wyjść na zewnątrz! – zawołał Jori zaszokowany. – Spójrz sam! Porównaj to z szerokością gondoli. Jeśli skulimy się i pochylimy głowy, wydostaniemy się na pewno.

– Ty chyba nie masz dobrze w głowie, co mamy do roboty w Królestwie Ciemności?

– To podniecające, Tsi! Przygoda. I… Tsi, przecież możemy pomóc Mirandzie!

Zielonobrunatna istota natury ożywiła się na te słowa.

– Naprawdę? W jaki sposób?

– Sprowadzimy jej ukochanego Gondagila.

– Ooo! – Na ruchliwej twarzy Tsi pojawił się zapał. – Oczywiście. Masz rację. Jeśli to zrobimy, Miranda będzie uszczęśliwiona, a wtedy polubi nas jeszcze bardziej, prawda?

– Absolutnie! To co, lecimy?

– W drogę!

Śmiali się, pełni oczekiwań. Po chwili ucichli i w napięciu obserwowali, jak pojazd przeciska się przez wąski otwór.

Ciemność łagodziła ból zmęczonych oczu.

– O, uff, gdzie jesteśmy? – szepnął Tsi.

– Bardzo wysoko. Musimy zejść w dół.

– Przecież niczego nie widzimy.

– Oczywiście, ale poczekaj chwilkę, zaraz się wszystko trochę rozjaśni. Spójrz tam! Widzisz tę dolinę, nad którą unosi się mgła? To musi być kraina Timona.

– Nie widzę nic. Chociaż, owszem, dostrzegam coś, co prawdopodobnie jest mgłą, ale tam jest przecież cholernie ciemno!

– Rzeczywiście. Chodź, zejdziemy trochę w dół.

Okrążenie potężnego sklepienia zabrało im sporo czasu, ale wkrótce znaleźli się na tyle nisko, że dostrzegali grunt. A przynajmniej domyślali się, że on się tam znajduje. Jedyne, co wyróżniało się w ciemnościach w tym strasznym świecie, to właśnie skłębiona, nieco jaśniejsza mgła, która musiała skrywać Dolinę Mgieł, Timonowy kraj. Tsi wykonał śmiały manewr i pojazd poleciał w dół.

– Uważaj, to może być niebezpieczne! – ostrzegł Jori – Nie wiemy, gdzie się kończy mgła, a gdzie zaczyna grunt.

Tsi ponownie uniósł pojazd i roześmiał się zadowolony, to właśnie ten jego śmiech usłyszał Gondagil. Wkrótce potem rozbawienie obu pasażerów gondoli zgasło. Wciąż jednak nie opuszczała ich odwaga.

– Jesteśmy niepokonani, Jori!

– Oczywiście, że jesteśmy niepokonani! Powinni to widzieć nasi przyjaciele.

Unosili się ponad krajobrazem, który słabo majaczył w mroku, widzieli niewiele, wciąż jeszcze oślepieni niedawną bliskością Świętego Słońca. Potrzeba czasu, by oczy przyzwyczaiły się do mroku.

Nagle zesztywnieli i przerażeni spoglądali po sobie.

– Co to jest, Jori? Coś się dzieje z gondolą, wytraca szybkość i opada!

Jori przysunął się bliżej, by mu pomóc. Naciskali różne guziki, pociągali za drążki, obchodzili się z maszyną tak, jak to potrafią tylko młodzi chłopcy.

W przestrachu zapomnieli o Cziku, który siedział za nimi.

– Cokolwiek robimy, nic nie pomaga – rzekł Jori bliski paniki. – Gondola leci coraz wolniej. I nieustannie opada w dół. Boże drogi, nie możemy tu wylądować!

Tsi był bliski płaczu. Jego nowa, ukochana gondola, co się z nią dzieje?

Słyszeli, oczywiście, że gondole zostały zbudowane dla Królestwa Światła i że nie wiadomo, jaki może być wpływ warunków panujących w Królestwie Ciemności na wrażliwy mechanizm. Zapomnieli jednak o wszystkich przestrogach, przepełnieni pragnieniem niesienia pomocy Mirandzie i sprowadzenia do niej Gondagila.

Właściwie teraz dużo łatwiej dało się manewrować pojazdem, trzeba jednak się na tym znać. Na pierwszy rzut oka tablica rozdzielcza wydawała się prosta, niewiele było na niej niezrozumiałych przycisków. Kiedy się jednak zaczną kłopoty, wszystko okazuje się zaraz skomplikowane. Elektronika, która przestaje działać, to prawdziwy problem.

– Teraz! Teraz znowu się wznosimy! – zawołał Tsi.

– Tak! Hura! – wrzasnął Jori.

Ale radość trwała krótko. Silnik nie reagował na ich poczynania. Działo się coś zupełnie innego. Gondola zmieniała kierunek, raz bardziej w lewo, raz w prawo, jakby coś nią sterowało, choć oni nie wiedzieli co.

– Zrobiło się trochę jaśniej! – wykrzyknął Jori. – Spróbuj jeszcze raz, może uda się nad nią zapanować!

W jakiś dziwny sposób rzeczywiście zdołali pokierować pojazdem.

Dopiero jednak kiedy znaleźli się w pobliżu tego jaśniejszego miejsca, uświadomili sobie, że to potwornie stroma górska ściana koloru piasku. Gondola mknęła prosto na nią. Obaj zaczęli krzyczeć, Tsi wykonywał jakieś gwałtowne manewry, by uniknąć katastrofy.

Udało im się to tylko częściowo. Bok gondoli otarł się o skałę, szorował po niej z okropnym zgrzytem i złowieszczym trzaskiem. Czik stracił oparcie i wypadł z pojazdu. Tsi wrzeszczał jeszcze bardziej i chciał zawrócić, by ratować wiewiórkę.

Ale wtedy stało się coś, czego nie pojmowali.

Gondola szarpnęła gwałtownie i mimo wysiłków Tsi kontynuowała lot wzdłuż górskiej ściany, jakby przyciągana przez ogromny magnes.

– Tsi! – wołał Jori, trzymając się desperacko oparcia – Tutaj wieje! Coś mi się nie zgadza, przecież w głębi Ziemi, w samym jej centrum nie ma wiatru, nic nie może wiać!

– Nie jestem w stanie kierować! – krzyczał Tsi-Tsungga zrozpaczony. – Gondola leci sama z siebie, jakby unosiło ją powietrze. Powinienem ratować Czika, ale nie mogę!

Zewsząd słychać było wycie. Pewnie, przynajmniej częściowo, sprawiała to niesamowita szybkość pojazdu, po części było to wycie szarpiącego nimi wiatru, najbardziej przerażające znajdowało się jednak przed nimi.

Były to Góry Czarne. Majaczyły im teraz w oddali niczym smoliste cienie w szarym mroku. To stamtąd docierały te straszliwe wycia, które przerażały ich tak bardzo w Królestwie Światła. Tutaj rozchodziły się bez żadnej osłony, potężne, przejmująco wysokie, i tym silniejsze, im bardziej zbliżali się do nieznanego.

Nagłe wokół pociemniało. Sinoczarna ciemność wciągała ich pomiędzy potwornie wysokie i ostro zakończone, poszarpane góry. Jednocześnie krzyki narastały, słychać w nich było pełen złości triumf. Dwie żywe istoty wpadły w pułapkę!


W Królestwie Światła rozpoczynała się długa doba środka lata. Ta, która kończy się nocą świętojańską.

Tutaj, w Królestwie Ciemności, musi upłynąć dwanaście dób, by wypełnić czas tego najdłuższego dnia i najkrótszej nocy.

Загрузка...