11

W świecie zewnętrznym wysoko ponad Ziemią wisiał księżyc. Nie miał akurat teraz wielkiej siły, ponieważ była noc świętojańska, najkrótsza noc w roku.

Z letniskowego domku w wyludnionych okolicach Skandynawii wyszła kobieta. Zatrzymała się, wchłaniając w siebie niezwykłe zapachy nocy, ciszę, tajemniczość, wpatrywała się w zaczarowany krajobraz.

Była całkiem sama. Inne domki stały puste, ich właściciele przyjeżdżali tutaj tylko na polowania i na Wielkanoc.

Tej nocy wszystko było jak odmienione. Krzewy łozy wokół działki kołysały się lekko, poruszane niemal niedostrzegalnym wiatrem. Kobiecie zdawało się, że ukrywają się pod nimi małe podziemne istotki, które ją obserwują. Zadrżała.

Nikt już w tych czasach nie wierzył w istnienie tego rodzaju stworzeń. Dawno minął rok dwutysięczny. Ziemia została zrujnowana przez niczego nie rozumiejących ludzi. Jeszcze nadawała się do zamieszkania, jeszcze można było oddychać, jeszcze produkowano trochę jedzenia. Ale zasoby topniały błyskawicznie w miarę przybywania ludzi

W Skandynawii na razie panował względny spokój. Księżyc świecił nad rozległymi pustkowiami, nie zamieszkanymi lasami i górami, daleko od stłoczonych miast, budowanych tak blisko siebie, że się ze sobą zlewały. Kobieta liczyła sobie dwadzieścia siedem lat, nazywano ją Paula. Teraz była dosyć dziwnie ubrana. Miała na sobie tylko długi, niebiesko-czarny kaftan i sandały zrobione z kilku rzemieni, przeciągniętych pomiędzy palcami stóp. Nie przywykła do takiego obuwia, właściwie nigdy w czymś takim nie chodziła, kupiła je wyłącznie na tę chwilę i teraz z trudem utrzymywała je na nogach. Na szyi zawiesiła „alraunę”, to znaczy nie prawdziwą, nigdzie nie zdołała takiej znaleźć, ale korzeń imbiru przypominał do złudzenia magiczny korzeń. Pospolitej barwy popielatoblond włosy umalowała kruczoczarną farbą, twarz pokryła wrzaskliwym makijażem. W tajemniczym woreczku trzymała różne czarodziejskie rekwizyty.

Ponieważ nie udało jej się znaleźć prawdziwej księgi czarów, zebrała wszystko, co jej zdaniem mogło pasować do takiej sytuacji. Garść różnego rodzaju kamieni, kupionych w sklepiku z kryształami, które nabyła, nie wiedząc, do czego mogłyby zostać użyte. Miała też mały woreczek z prawie cmentarną ziemią. Prawie, bo nie odważyła się wejść za bramę, zebrała ziemię na zewnątrz spod muru. Z pewnością w dawnych czasach pochowano tu kilku grzeszników, myślała napełniając woreczek. Pozostałe przedmioty były jeszcze bardziej dziwaczne.

W jej środowisku od dawna wszyscy chichotali, gdy twierdziła, że jest prawdziwą wiedźmą. Nie wiedzieli jednak, co mówią. Wierzenia w wiedźmy i czary, podobnie jak okres new age, minęły dawno temu. W dalszym ciągu jednak spotykano takie oryginalne postaci jak ona, które pociągała wszelka tajemnica.

Chociaż w przypadku Pauli to raczej znajomym należałoby przyznać rację. Jej ponadnaturalne zdolności sprowadzały się do tego, że wydawało jej się czasami, iż dostrzega jakieś dziwne zjawiska kątem oka, miewała przeżycia typu déjà vu, ale kto ich nie miewa, i kilkakrotnie w życiu zdarzyło jej się, że dokładnie wiedziała, co ktoś powie, zanim się odezwał.

Z pewnością więc jestem czarownicą, myślała.

Oczekiwała, że tej nocy otrzyma potwierdzenie.

Potykając się w tych swoich spadających sandałach i długim kaftanie, brnęła przez trawę w stronę małego cypla, który przypominał przyrośniętą do stałego lądu wysepkę, przesmyk ziemi był bardzo wąski. Cypel stanowiło wzniesienie pozbawione drzew, chociaż dalej wzdłuż brzegu rosły i brzozy, i zarośla łoziny.

Kiedy Paula stanęła w końcu na szczycie wzniesienia, poczuła, że to bardzo uroczysta chwila. Księżyc przeglądał się w wodzie, wszystko było spokojne, mroczne i niesamowite. Naprawdę odpowiedni nastrój.

Niech to licho, za dnia te eksperymenty wydawały jej się niesłychanie podniecające! Teraz wstrząsnął nią zimny dreszcz strachu. Była tu przecież całkiem sama. A gdyby jej się tak naprawdę udało?

Udało się, co?

Tego, szczerze mówiąc, sama właściwie nie wiedziała. Zamierzała przywołać do siebie ponadnaturalnego kochanka, oszałamiająco zmysłową istotę z tamtego świata, ale teraz wydawało jej się to zbyt ponure. Zawsze była pewna, że to wzniesienie nad wodą już w pogańskich czasach musiało być wyjątkowym miejscem, być może przed setkami lat znajdowała się tu świątynia. Wybrała je właśnie dlatego.

Dlaczego, do diabła, to zrobiła? Co się stanie, jeśli wywoła jakiegoś upiora? Jakąś straszną postać z zamierzchłych epok? O zgrozo!

Paula, niestety, nie cieszyła się specjalnym powodzeniem wśród młodych mężczyzn. Była na to trochę zbyt ekscentryczna. Panowie uważali, że to dość męczące ciągle rozmawiać o magii, alternatywnej medycynie i duchach. Paula próbowała w ten sposób wyróżniać się w towarzystwie, uważała, że to jej jedyna szansa na zdobycie zainteresowania mężczyzn, ale niestety jej mistyczne opowieści i relacje o dziwnych przeżyciach w sferze duchowej odnosiły odwrotny skutek. Po prostu odstraszała ich od siebie. Chociaż sympatyczna, nie odznaczała się szczególną urodą i wdziękiem. Gdyby przestała rozprawiać o tych swoich tajemnicach, byłaby normalną dziewczyną. Ona jednak nigdy nie miała dość.

Coś zaszeleściło w zaroślach na brzegu. Paula odwróciła się błyskawicznie, a serce podeszło jej do gardła. Niczego tam jednak nie było. W każdym razie niczego, co można zobaczyć.

Noc weszła w swoją najciemniejszą fazę. Półmrok, wszystko było zmienione, zaczarowane, nie do pojęcia piękne i straszne. Moc księżyca została dodatkowo ograniczona, ponieważ przesłoniła go przepływająca chmura. Delikatne, spokojne, ledwie dosłyszalne uderzanie fal o brzeg odczuwało się jako pociechę w samotności. Jakby jakieś żywe małe istoty przemawiały do niej szeptem. Spontanicznie szepnęła „hej” i drgnęła na dźwięk własnego głosu.

Nie, teraz trzeba się skoncentrować. Pora zaczynać. Spojrzała na dziewiczą trawę porastającą wzniesienie, na której teraz było widać ślady jej stóp. To świętokradztwo naruszać coś takiego, ale skoro powiedziało się A, to należy powiedzieć B.

Drżącymi ze zdenerwowania rękami wydobyła z worka niedużą narzutę ze skóry i rozłożyła ją na trawie. Na tym posłaniu ułożyła wzór z kamieni. Nawet prosta, niewykształcona czarownica skręcałaby się ze śmiechu, widząc coś tak patetycznego, a zarazem amatorskiego, ale Paula oddawała się temu seansowi całym sercem i duszą. Czuła się teraz w swoim żywiole i niczego już się nie bała. Potrafi, potrafi to zrobić! Zajęta pracą zapomniała o całym świecie. Teraz trzeba wyjąć ziemię spod cmentarza. A teraz imbir-alrauna, którą zdjęła z szyi i pięknie ułożyła pośrodku.

Kiedy wszystko było tak, jak powinno… to znaczy, kiedy wszystko było tak, jak Paula uważała, że powinno, nadszedł czas na najważniejsze. Na sam rytuał. Paula głęboko wciągnęła powietrze, przetarła dłonią oczy, tak że czarny tusz rozmazał się aż na policzki, ona jednak tego nie widziała, powoli zdejmowała z siebie kaftan zdecydowana, rozdygotana. Niech to licho, że też musi być tak zimno! Ogniska nie odważyła się rozpalić. Na to Paula miała zbyt wiele szacunku dla Matki Ziemi. Nie chciała się przyczyniać do bezsensownego niszczenia przyrody. Chociaż w tym przypadku niewielkie ognisko na oddalonym cyplu, dokładnie otoczonym wodą, nie stanowiłoby niebezpieczeństwa, ale sama myśl o spalonej trawie przepełniała ją zgrozą.

Jeszcze jedno pośpieszne spojrzenie w stronę brzegu. Czy w zaroślach nie czają się jakieś istoty i nie obserwują jej? Nie patrzą pełnym pożądania wzrokiem? Na myśl o tym jej ciało przeniknęła fala gorąca, zaczęła badać je rękami. Ciału na razie nic złego się nie stało, wciąż jeszcze po dziewczęcemu szczupłe, może cieniutka warstewka tłuszczu pomiędzy klatką piersiową a linią bioder, ale co tam! Oni z pewnością lubią mieć za co złapać!

Jacy oni?

Ci, którzy stoją na brzegu? Ci, których ona nie widzi, ale wyczuwa ich obecność instynktem wiedźmy?

Niech stoją! Niech patrzą, jestem gotowa!

Prawdę powiedziawszy, Paula przed wyjściem wypiła parę małych drinków. Nie mogła postąpić inaczej, noc wydawała się taka pusta i ponura. Alkohol zaczął działać, wszelkie wątpliwości ustąpiły. Rozpostarła na ziemi kaftan i uklękła na nim. Po kolei podnosiła kamienie kupione w sklepie z kryształami i przyciskała je do piersi, szepcząc przy tym specjalne zaklęcia.

Wzywała męskie istoty nocy, prosiła, by choć jeden z nich przyszedł tutaj i wziął ją w posiadanie, tylko na tę noc, dodała pośpiesznie, a ona ofiaruje mu całe ciepło, jakie w sobie zgromadziła. O mało nie powiedziała: „zmagazynowałam ciepło”, ale uznała, że to kojarzy się z jakąś głupią techniką, elektrycznością czy czymś takim, więc użyła innego słowa.

Oczywiście, że od dawna gromadziła w sobie erotyczne ciepło! Wiele lat minęło już od czasu, kiedy po raz ostatni trzymała w ramionach mężczyznę, a samotne chwile z podniecającą erotycznie literaturą nie były specjalnie radosne.

Paula nie chciała wiązać się z żadnym pospolitym chłopem, jak się wyrażała, byli tacy nudni. Teraz otwierała się przed nieznajomą istotą z innego wymiaru. Niech przyjdzie ktokolwiek. Wodnik, duch wodospadu, król gór, król elfów, jakaś demoniczna istota – choć lepiej nie za bardzo – po prostu ktokolwiek! Chciała, żeby kochał ją gwałtownie, posiadł jej ciało i duszę!

Och, co za noc, jaka nierzeczywista, jaka magiczna i tajemnicza! Noc środka lata, Jonsoknatt, noc sobótkowa, noc świętojańska. Dziwne, że Hans i Jan to właściwie to samo imię! Oba pochodzą od Johannesa.

Paula wiele podróżowała, podświadomie szukała mężczyzn z cieplejszych krajów, i poznała wiele języków. W każdym razie trochę słów z każdego języka. Dotykała dłonią piersi i czuła, jak bardzo się napinają, musiała zacisnąć uda, ale nie nazbyt długo, tylko na chwilkę.

Ta zagadkowa noc nazywa się po angielsku „midsummer night”. No i nie ma w tym niczego niezwykłego. Po niemiecku „Johannisnacht”, znowu nazwa pochodzi od Johannesa. Podobnie po francusku: „la Saint-Jean”. I po hiszpańsku „noche de San Juan”. Jak się to nazywa we Włoszech, nie wiedziała, domyślała się jednak, że coś w rodzaju „notte di San Giovanni”. Nie była zbyt mocna we włoskim, pojechała tam tylko raz i przeżyła na miłosnym froncie takie upokorzenie, że nie chciała więcej wracać.

Musiała porządnie pociągnąć z butelki, piła gin pomieszany z sokiem pomarańczowym i wodą mineralną, wszelkie opory rozwiały się teraz zupełnie. Gładziła się po wewnętrznej stronie ud, pobudzała sama siebie, ale nie chciała doprowadzić do końca. Pochyliła się w przód tak, że ciało wygięło się niczym most, nie wytrzymała jednak długo w tej pozycji, dawał o sobie znać brak fizycznej sprawności, nogi się pod nią ugięły i upadła z głuchym łoskotem na leżący na ziemi kaftan.

Skrępowana rozejrzała się wokół, patrzyła w zarośla na brzegu, ale niczego nie widziała.

Położyła się znowu, podciągnęła w górę kolana i prężyła ciało w rozkoszy.

– Chodź – szeptała. – Chodź do mnie!

Nie mogła przestać myśleć o tym, że jest noc świętojańska. Święty Jan Chrzciciel. A może to był Jan Apostoł? Nie, z pewnością Chrzciciel. Był bardziej seksowny niż Apostoł. Salome, córka Heroda, chciała zdobyć Jana Chrzciciela. Pragnęła go ze względu na jego urodę i nieprzystępność. On jednak pozostał niezłomny.

Wtedy zażądała jego głowy na tacy. I otrzymała ją. Po co jej to było? Szkoda takiego pięknego mężczyzny!

O, Paula wołałaby uwieść Jana Chrzciciela! Pragnąłby jej od pierwszej chwili, gdyby ją tylko zobaczył.

Myśl wydała jej się oszałamiająca, ale też trochę przerażająca. Trzeba się od niej uwolnić, nie pasuje do tej atmosfery.

Dzisiaj idzie o nią i o niewidzialnych. O męską istotę z podziemnych otchłani, czy skądkolwiek, byleby tylko pochodziła ze świata istniejącego równolegle ze światem ludzi. Z tego świata, który tak niewielu zna, a jeszcze mniej ma odwagę o nim mówić. Jakieś dwadzieścia lat temu mówiono o tym dużo więcej, ale Paula była wtedy dzieckiem, opowieści fascynowały ją i trochę przerażały, pobudzały jej wyobraźnię.

Teraz pobudzenie jest znacznie bardziej konkretne. Cudownie, cudownie! Chodź do mnie, połóż się przy mnie, pieść mnie, aż będę nieprzytomna z rozkoszy i uczynię wszystko, co zechcesz! Chcę być twoją posłuszną niewolnicą, możesz robić ze mną, co ci się tylko podoba, ponieważ dłużej już tego nie zniosę, pożądanie przenika nawet moją skórę, koniuszki moich palców są z pragnienia niczym rozedrgane skrzydełka motyli, muszę poczuć na sobie ciało mężczyzny, dotykałam go tak dawno temu, że niemal całkiem zapomniałam, a poza tym moim kochankiem był nieśmiały nastolatek.

Teraz pragnę dorosłego mężczyzny, który będzie nade mną dominował, będzie ode mnie silniejszy, posiądzie mnie, a ja stanę się jego chętnym narzędziem. Chcę robić dokładnie to, co mi każe, jeśli zechce, bym robiła rzeczy, o których tylko czytałam, zrobię je bez wahania!

Gin, czarodziejska księżycowa noc, atmosfera całkowitej beztroski wzniecały w ciele Pauli ponurą gorączkę. Kręciło jej się w głowie, nie zauważała już chłodu, gotowa przyjąć każdego, kto by do niej przyszedł.

Rozkoszne mrowienie narastało, na sekundę otworzyła oczy i napotkała zimną twarz księżyca, nic więcej.

Tak, ty też możesz na mnie patrzeć, może ty też odczuwasz to mrowienie? Myśl wydała jej się jednak zbyt frywolna, dlatego zamknęła ponownie oczy i przeciągała się rozkosznie. Zaczęła snuć marzenia. Wyobrażała sobie, że ktoś zakrada się na wzniesienie od strony lądu, czyż nie słyszała cichych kroków w trawie?

Owszem, słyszała! Pilnie uważała, by nie dotykać najbardziej wrażliwych punktów, ponieważ pragnęła zachować wszystko dla tego, który przyjdzie. Okazało się to jednak trudne, niemal nieznośne, była strasznie rozpalona.

Kto by to mógł być? Jest wysoki i przystojny, co do tego miała całkowitą pewność. Wygląda zupełnie wyjątkowo, tak jak powinien wyglądać ktoś z innego świata, trochę demonicznie, ale tylko trochę, i jest taki pociągający, że nigdy nie byłaby w stanie mu się oprzeć…

Nagle ręce zatrzymały się, Paula przestała na kilka sekund oddychać.

Co to?

Jakiś dziwny szum?

Który… który narasta do łoskotu!

Skąd pochodzi?

Czy to jezioro się wzburzyło? Czy też głos płynie z powietrza? Paula zerwała się na równe nogi i naciągnęła na siebie kaftan szybciej i bardziej nerwowo niż kiedykolwiek w życiu. A jeśli to jakiś helikopter…? Ale dźwięk był dużo silniejszy niż odgłos silnika helikoptera.

Nie, nie pochodził też wcale z powietrza, docierał do niej z… O Panie Boże, co to jest?

– Nie! – wrzasnęła przerażona.

Próbowała uciekać, ale dokąd miała się kierować? Boso, potykając się, biegła w kierunku lądu, lecz mały przesmyk został zamknięty. Paula z krzykiem zawróciła i próbowała walczyć, ale bez rezultatu.

Zimna dłoń zamknęła jej usta i uspokoiła ją szybko i skutecznie.

Paula straciła świadomość.

Księżyc gapił się w dół na krajobraz, który znowu trwał w ciszy i spokoju.

W jakiś czas potem dokonano dziwnego odkrycia. Znaleziono parę porzuconych sandałów, małą skórzaną narzutę, na której leżały jakieś kamienie i kryształy, oraz dziwny korzeń.

Nigdy jednak nie natrafiono na ślad samej Pauli.

Загрузка...