12

Paula nie była taka samotna nad jeziorem, jak myślała. Nad małą zatoczką, kawałek od niej, chodziła niespokojnie pewna kobieta. Ona nie miała tutaj domku, chciała po prostu znaleźć się jak najdalej od ludzi, nie wiedziała też nic o Pauli Nie orientowała się wcale, że nad jeziorem stoją jakieś domki, zbyt dobrze były ukryte w zieleni.

Kobieta nie zwracała uwagi na żadne zjawiska towarzyszące nocy środka lata, nie zauważała, że znad wody zaczyna się podnosić delikatna, jakby tańcząca mgła, nie interesował jej zdradziecki blask chłodnego księżyca.

Oriana była z pochodzenia Włoszką, ale wyszła za mąż za Skandynawa, który uległ jej ogromnym, czarnym oczom i pieniądzom jej ojca.

Teraz Oriana nie była już ani młoda, ani ładna, jej mąż, Kent, znalazł sobie inną i zadręczał Orianę komentarzami na temat każdej oznaki starości, jaką w niej dostrzegł. Poza tym był wściekły, że nie dobrał się do jej pieniędzy.

Rozwodzić się jednak nie chciał. Najpierw życzył sobie dostać po niej spadek. Tymczasem kiedy małżeńskie problemy Oriany zostały ujawnione, pieniądze złożono na zamkniętym koncie i to właśnie było jego największym problemem.

Ojciec Oriany nigdy nie ufał swemu zięciowi, ale teraz ojciec umarł, ona zaś czuła się jeszcze bardziej samotna w obcym kraju niż kiedykolwiek przedtem.

Wszystko by się pewnie dało jakoś ułożyć, mogła wrócić do Włoch, gdyby nie wizyta u lekarza jakiś czas temu.

Długo zwlekała, niepokojąc się różnymi symptomami, kiedy wreszcie wybrała się na badania, okazało się, że jest za późno. Wszelkie kuracje byłyby już tylko udręką, nie przynoszącą żadnego pożytku.

Kent nie okazał najmniejszego współczucia. Natomiast Oriana usłyszała, jak kiedyś, gdy sądził, że jest w domu sam, mówił przez telefon do kochanki: „Musimy wytrzymać jeszcze trochę. Ona nie ma oprócz mnie żadnych spadkobierców. Żeby się tylko pośpieszyła i umarła, tak mi przykro, że…”

Nad jeziorem panowała kompletna cisza. Czasami z szumem skrzydeł przeleciał w pobliżu jakiś drapieżny ptak, poza tym żadnych oznak życia.

Ale dusza Oriany była niespokojna, zrozpaczona, głęboko nieszczęśliwa.

Poprzedniego dnia chora kobieta rozmawiała ze swoim adwokatem, wydała mu nowe dyspozycje. Teraz przygotowała się już do drogi Chciała wyruszyć w swoją najdłuższą podróż.

Decyzja była ostateczna. Dlatego z pełną świadomością nie zwracała uwagi na urodę krajobrazu. Nie chciała niczego żałować. Bo co by to dało? Kilka miesięcy cierpień?

Przygotowała wszystko starannie. Tu, nad wodą, znalazła sobie miejsce pod kamieniami Tam wpełznie, nikt jej nie znajdzie. Przynajmniej dopóki ciało nie ulegnie rozkładowi. A wtedy nic nie będzie już miało znaczenia.

Samochód schowała w lesie przy drodze, też nikt go szybko nie odkryje. Nad samotne jezioro przyszła piechotą.

Wypity koniak zaczynał działać. Teraz czas najwyższy zażyć tabletki. Tyle, ile tylko można.

A niech to! W końcu jednak o czymś zapomniała. Nie wzięła nic, do popicia.

Nie chciała pić wody z jeziora, nie wyglądała bowiem na zbyt czystą.

Och, zaczyna być śmieszna! Jakie to ma znaczenie, czy woda będzie smaczna czy nie? Teraz?

Trudno jednak pić z dłoni i jednocześnie zażywać tabletki, zwłaszcza że koniak bardzo ją oszołomił. Gdzie się podziała butelka? Próbowała sobie przypomnieć, ale głowę miała jak we mgle, nie była w stanie zebrać myśli.

Ach, tak. Pod kamieniem.

Udało jej się wydobyć zgubę z ukrycia – trzeba pamiętać, by ją potem znowu odłożyć na miejsce – butelka była ubrudzona ziemią, więc z przyzwyczajenia ją wytarła. Potem napełniła wodą z jeziora, niczego innego w pobliżu i tak by nie znalazła. Z trudem utrzymała równowagę, mało brakowało, a byłaby wpadła do wody głową w dół. Chichotała cicho sama do siebie.

Taka pijana jak teraz jeszcze nie była, Oriana należała do kobiet eleganckich i nigdy nie wywoływała skandali.

Usiadła na ziemi w pobliżu kamieni tak, by później, kiedy połknie już wszystkie tabletki, po prostu wpełznąć do kryjówki.

Strasznie dużo tych pigułek! A wydawało jej się jeszcze o wiele więcej, kiedy patrzyła, jak piętrzą się w zagłębieniu dłoni.

Za pierwszym razem wzięła do ust zbyt dużo, zakrztusiła się, musiała kaszleć, jakoś udało jej się w końcu przełknąć, ale później uważała już, by zażywać mniejsze ilości.

Czuła ból w gardle. Pojękując, przełykała kolejne porcje.

Tylko nie myśleć! Nie masz po co żyć. Nie masz dzieci, mąż cię oszukuje i pragnie się ciebie pozbyć, ale wolności ci nie zwróci. Zresztą i tak już niedługo czeka cię śmierć, więc nad czym się tu zastanawiać?

Włochy? Ten ciepły, radosny, wolny kraj…

Nie, nie należy wspominać! Skoro zdecydowałaś się to zrobić, zrób natychmiast!

Potrząsnęła głową, próbowała przetrzeć oczy, zdawało jej się, że widzi kogoś na ścieżce.

Nikt nie wie, że ona tutaj jest. Nie chciała, żeby jej ktoś przeszkadzał.

List do Kenta zostawiony w domu. Jeśli on nie jest u swojej młodej pani, to z pewnością już go znalazł…

Z lasu wybiegł jakiś mężczyzna A więc jednak widziała kogoś na ścieżce. Panował taki półmrok, jaki zwykle bywa w noc środka lata, trudno było skupić wzrok i…

Kent! O, nie!

Mężczyzna był wściekły.

– Co ty do diabła wyprawiasz? Czy naprawdę chcesz mi zrobić coś takiego? Naprawdę chcesz zapisać cały majątek na badania naukowe? Jaki diabeł przejmuje się badaniami, zresztą oni i tak mają fury szmalu!

Szarpnął ją, podniósł z ziemi i nie przestawał nią potrząsać.

– Do cholery, jesteś kompletnie pijana! Czyś ty straciła rozum? Ty? Zawsze taka elegancka…

Spostrzegł resztę tabletek rozsypanych wśród kamieni na brzegu.

– A to co znowu? Ile tego zjadłaś? Przecież ty w ogóle nie możesz się utrzymać na nogach. Włóż palec do gardła! Wsadź palec do gardła, mówię, nie dam ci spokoju, dopóki nie anulujesz tego ostatniego testamentu! Zrozumiałaś?

Potrząsał nią z wściekłością. Oriana znajdowała się jednak jakby poza tym czasem i miejscem, nie była w stanie nawet podnieść ręki, by się bronić. Wyglądała niczym szmaciana lalka, kiedy szarpał ją z całych sił.

– Jak mnie odszukałeś? – wykrztusiła.

– Ślady samochodu. Nietrudno znaleźć. Samochód też odkryłem… Do diabła, Oriana…

Minęła dłuższa chwila, zanim Kent usłyszał dźwięk.

Nie wiadomo, skąd dochodził, ale narastał, przybierał na sile, stawał się ogłuszający. Mężczyzna zamarł i patrzył przed siebie.

Nagle zobaczył to coś, co wydawało dźwięk. Wtedy puścił ramię Oriany, a ona jak długa runęła na ziemię.

Kent nie przejmował się nią. Teraz ważne było, by ratować własną skórę.

– Co to, do cholery, jest? – jęknął i biegiem ruszył w stronę ścieżki. – Co, do diabła…

Co to za noc, zdążył jeszcze pomyśleć.

Tu jednak jego ucieczka dobiegła końca. Nigdy nie zdołał opuścić tego brzegu.

Zimne obce dłonie zdławiły krzyk śmiertelnego przerażenia.

Загрузка...