2

– Czy człowiek nie ma prawa skupić na sobie uwagi, żeby mu inni zaraz nie zaczęli zazdrościć? – próbowała żartować Miranda. – Co ten szaleniec wymyślił tym razem?

– Nie wiemy. Wyszedł z domu dwa dni temu. I wszelki słuch po nim zaginął.

Miranda natychmiast wychwyciła to, co dla niej było najbardziej interesujące.

– Przed dwoma dniami? A jak długo ja tutaj leżę?

– Trzy doby.

– O, nie!

Trzy razy dwanaście? Trzydzieści sześć dni! Od trzydziestu sześciu dni i nocy Gondagil czeka na nią i dotychczas nie otrzymał żadnego znaku życia. Co sobie pomyśli?

– Jori jest w Królestwie Światła bezpieczny – mruknęła.

– Istnieje tylko jeden problem, Mirando – oświadczył Jaskari spokojnie. – Ten mianowicie, że wygląda na to, iż Joriego nie ma w Królestwie Światła.

– Opowiedzcie mi wszystko ze szczegółami!

– Nie znamy żadnych szczegółów. W każdym razie bardzo niewiele. Oko Nocy szedł po jego śladach aż do łąk za miastem Saga. I tam się one po prostu urwały. Nagle i nieoczekiwanie.

– A jego powietrzna gondola?

– Jest w domu. My z początku myśleliśmy tak jak ty, że z łąk odleciał gondolą. Nikt go jednak stamtąd nie zabierał.

– Czy pytaliście wszystkie duchy, elfy i tym podobne?

Tym podobne? Kto mógłby się kryć pod tego rodzaju określeniem?

– Oczywiście – odparł Jaskari. – Nikt go nie widział. Taran odchodzi od zmysłów, a Uriel z czarnoksiężnikami i z Markiem próbują za pomocą sił psychicznych ustalić, gdzie się Jori znajduje.

Miranda kiwała głową, ale myślami była gdzie indziej. Zastanawiała się, próbowała rozumować jasno, choć to chyba zbyt wielkie wymaganie dla kogoś znajdującego się w takim stanie jak ona. Zwróciła się do sympatycznego lekarza i zapytała:

– Czy to prawda, co powiedziałeś o pijawce?

– Co takiego? Ach, to! Nie, oczywiście, że nie, ale straciłaś niewiarygodnie dużo krwi. Żaden zwykły człowiek nie przeżyłby czegoś takiego.

W takim razie jestem niezwykła, uznała Miranda.

Rozejrzała się wokół. W chwilach przytomności stwierdziła obecność większości członków rodziny i przyjaciół przy swoim posłaniu. Odniosła wrażenie, że czuwają przy niej grupami, na zmiany. Pewnego razu były tu najmłodsze dziewczynki, Siska, Sassa i Berengaria w towarzystwie Oka Nocy, Indianina. Często przychodziła Elena z Jaskarim. Indra i ojciec, oczywiście, i różni przedstawiciele starszego pokolenia. Armas, tak, we wspomnieniach majaczyła jej również wizyta Dolga i Marca…

– Gdzie jest Tsi? – rzuciła, patrząc w sufit,

W pokoju zaległa cisza. Obecni zwrócili się w jej stronę.

– Tsi-Tsungga? – odezwał się w końcu Armas. – No właśnie, gdzie on jest?

– Czy nikt go nie zapytał o Joriego? – zdziwiła się Miranda.

– Niech to diabli! – zawołała Indra. – Zapomnieliśmy o Tsi-Tsundze!

– Jak, na Boga, można o nim zapomnieć? – mruknęła Miranda. – Nie ucieszyłby się, gdyby o tym wiedział.

Jaskari wezwał Rama, najważniejszego wśród Strażników. Rozmawiali ze sobą krótko przez wideotelefon, Miranda dostrzegła na twarzy Rama wyraz zaniepokojenia.

Nie, nie, nie mogli zapomnieć Tsi-Tsunggi, myślała zgnębiona. Nie mogli zapomnieć tego najbardziej wrażliwego stworzenia, choć nie wszyscy to dokładnie rozumieją. Oni myślą, że dla Tsi istnieje tylko życie wypełnione zabawą, śmiechem i beztroską.

A to nieprawda! Nikt nie został obdarzony taką uczuciowością jak on i właśnie to czyni go bezbronnym.

Przypominała sobie spotkania, kiedy rozmawiali tylko we dwoje. Jak on się cieszył, że Miranda znajduje dla niego czas, że chce siedzieć z nim i słuchać jego opowiadań!

Ta jego samotność. Może właśnie dlatego, że potrafił być taki wesoły, wszyscy uważają, że ma mnóstwo przyjaciół. Tak, oczywiście, cała grupa młodzieży jest z nim zaprzyjaźniona, z wyjątkiem może Siski, która uważa, że jego wiewiórka, Czik, jest zbyt dzika, nie nadaje się do towarzystwa.

Tsi nie jest dziki. Jest obdarzony ogromną zmysłowością, prawdę powiedziawszy Miranda stwierdzała to wielokrotnie, ale właśnie tę stronę jego osobowości uważała za bardzo interesującą. To on sprawił, że po raz pierwszy mogła poczuć się kobietą. Do niczego między nimi nie doszło, ale to Tsi spowodował, że dostrzegła pewien aspekt życia, którego do tej pory w ogóle nie przyjmowała do wiadomości.

Widziała go przed sobą, jego działającą na jej wyobraźnię sylwetkę, skórę, brunatną z zielonymi plamami, niczym las, w którym żył, podobną do oblicza fauna twarz o żywych zielonych oczach i wydatne usta, spoza których błyskały ostre zęby. Elf ziemi, który nigdzie nie był u siebie. Nikt nie chciał go uznać za swego krewnego. Elfy, z którymi mieszkał, kiedy trzeba było przyjąć go do rodziny, mówiły, że ma w sobie również obce geny. Jego krewniacy, istoty natury ze Starej Twierdzy, byli do szpiku kości przeniknięci złem i przegonili go ze swojej osady, Lemurowie stali wysoko ponad nim, choć przecież był w połowie jednym z nich.

Do ludzi też się nie zaliczał. Tylko ta grupa młodzieży, do której należała również Miranda, zaakceptowała go, ale, jak widać, nader łatwo o nim zapomniała.

Jaskari ponownie zwrócił się do przyjaciół.

– Tsi najczęściej przebywa sam – rzekł krótko. – Dlatego nikt go o nic nie pytał, szczerze mówiąc, po prostu o nim nie pomyśleliśmy. Ram wyśle zaraz swoich ludzi, by go odszukali. Ale, o ile wiem, nie widziano go już od kilku dni.

Miranda uniosła się i wsparła na łokciu. Lekarz jej w tym nie przeszkadzał, uznała więc, że jest już zdrowa. Tak się w każdym razie czuła.

– Tsi to mój najlepszy przyjaciel w Królestwie Światła. Łączy nas miłość do natury i świetnie się nawzajem rozumiemy. Dlatego zdziwiło mnie, że się tutaj nie pokazał. Jest jednak coś dużo bardziej alarmującego: pamiętacie, co miał dostać w Sadze?

Zebrani spojrzeli po sobie.

– Gondolę! – wykrzyknął Jaskari. – Dostał ją?

– Musimy o to zapytać kierownika magazynu – stwierdził lekarz.

Jaskari zadzwonił znowu do Rama i przekazał nowe wiadomości. Strażnik obiecał zbadać sprawę.

Odpowiedział już po chwili. Owszem, Tsi-Tsungga dostał swoją gondolę. Trzy dni temu.

W pokoju zaległo długie milczenie, wszyscy się zastanawiali.

W końcu Indra wypowiedziała brzemienne słowa:

– Tsi nigdy by nie uprowadził Joriego.

– Naturalnie, że nie – odparł Jaskari. – Oni razem wyruszyli na poszukiwanie przygód.

– I zniknęli – uzupełniła Miranda. – Tak więc mamy teraz dwóch uciekinierów!

– W porządku, nic im nie grozi – rzekł Jaskari z większą pewnością siebie, niż w istocie odczuwał. – Ram powiada, że teraz, kiedy wyjaśniło się, iż należy szukać gondoli, wszystko się zmieni. Uważa, że wkrótce ich znajdziemy.

– Nie mogli się przedostać przez żadną bramę w murze, ty, Mirando, dobrze o tym wiesz. Bramy są zbyt wąskie dla gondoli Ram jest też pewien, że nie pojechali do Starej Twierdzy.

– No, a na południu? – wtrąciła Indra ostrożnie.

– Wykluczone, Ram mówił to już wczoraj. Nikt się tam nie wedrze. W częściach północnych też ich nie ma, sprawdził to Armas. Nie, oni z całą pewnością znajdują się w dostępnej wszystkim części Królestwa Światła, tutaj, gdzie my jesteśmy. Tylko gdzie dokładnie?

– Może krążą w powietrzu? – zastanawiała się Indra.

– Tsi był oszołomiony myślą o nowej zabawce, sądzę, że od chwili, gdy ją dostał, nie wypuścił kierownicy z rąk.

– Wstaję – oznajmiła Miranda i zaczęła się podnosić. Lekarz popchnął ją delikatnie z powrotem na posłanie.

– Ale przecież muszę poszukać moich przyjaciół – oświadczyła stanowczo. – I muszę przesłać wiadomość do Gondagila, że ja…

Wszyscy zaczęli protestować. Miranda się uspokoiła.

– Macie nade mną sporą przewagę – zauważyła trzeźwo. – Wiecie o wiele więcej niż ja. Starajmy się jednak myśleć logicznie. Co robił Jori ostatniego dnia, kiedy go widzieliście? Co mówił?

– Wrócił do domu rodziców – wyjaśnił Jaskari.

– No i co?

Elena wzruszyła ramionami.

– Taran twierdzi, że zachowywał się jak zawsze. Martwił się tylko o ciebie, Mirando.

– To miło z jego strony! Czy on wiedział, że ja… że znowu wyszłam na zewnątrz?

– Myślę, że wszyscy się tego domyślali.

Miranda zastanawiała się. Jori obdarzony był gorącym sercem, zawsze wszystkim chciał pomagać. Tsi też był taki. A poza tym obaj ją lubią…

Jaskari uśmiechnął się i potrząsnął głową.

– Wiem, o czym myślisz, Mirando. Ale przecież nie wyjdziesz do Królestwa Ciemności. To niemożliwe. Ram wszystko przewidział.

Miranda posmutniała.

– Nawet gdyby jakimś cudem udało im się wydostać do Królestwa Ciemności, to i tak nie mają pojęcia, jak skontaktować się z Gondagilem. Nie wiedzą, jak on wygląda.

– Nie powinnaś tak mówić – roześmiał się Jaskari. – Tyle o nim opowiadałaś… Otrzymaliśmy dokładny opis jego wyglądu, jego sposobu życia i jego rodzinnych stron.

– Naprawdę taka byłam gadatliwa? – jęknęła Miranda. – Z pewnością wydałam się wam nieznośna!

– Oczywiście! – oznajmiła jej ukochana siostra. – Pierwsza miłość jest zawsze męcząca dla innych, którzy muszą o niej wysłuchiwać.

– Ale on jest naprawdę wspaniały – upierała się pacjentka.

Indra pogłaskała ją po głowie.

– Tak mówią wszyscy, którzy z tobą byli. Zbyt dobry dla ciebie i twojego reformatorskiego usposobienia. Ale nas zaraz stąd wypędzą, powinnaś odpoczywać.

– Odpoczywać? A jak myślisz, co ja robiłam przez ostatnie dni?

Jej protesty jednak na nic się nie zdały. Wszyscy opuścili pokój, a Miranda dostała kolejną porcję środka nasennego. Tym razem lekarze uciekli się do podstępu, żeby go zażyła, gdyż dziewczynę ożywiało pragnienie walki.


Ku wielkiemu zaskoczeniu Mirandy jeszcze tego samego wieczora odwiedzili ją niezwykle szacowni goście.

W progu pokoju stanęli Ram, Armas i Dolgo, wszyscy z bardzo poważnymi minami.

Ram zwrócił się do chorej stanowczym tonem:

– Odkąd dowiedzieliśmy się, że chłopcy mieli gondolę, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Najpewniej dostali się gdzieś, gdzie nie powinni

– Nie brzmi to zbyt dobrze – rzekła Miranda przestraszona. Czuła, że to ona znowu jest wszystkiemu winna. Głośno dawała wyraz zmartwieniu.

– Trudno – westchnął cicho potężnie zbudowany, wysoki Strażnik. – Ponieważ nie znaleźliśmy ich nigdzie w Królestwie Światła, to trzeba przyjąć, że musieli wyjść na zewnątrz.

– Ale tego nie można zrobić!

Dolgo, niezwykły syn czarnoksiężnika, wyjaśnił:

– Ojciec, Marco i ja wzywaliśmy ich dzisiaj telepatycznie. Nie nawiązaliśmy jednak żadnego kontaktu. Ale teraz, jakąś godzinę temu, odebraliśmy słabe sygnały wysyłane przez przerażone dusze. Sygnały bez wątpienia pochodzą z Ciemności. Mur przeszkadza, więc nie zdołaliśmy się z nimi porozumieć.

A więc to mimo wszystko jej wina. To przez ten bezsensowny pomysł, żeby wydostać się na zewnątrz na własną rękę.

– Ale jakim sposobem zdołali wyjść?

Tym razem odezwał się Armas, syn Obcego, który sam wkrótce miał zostać w pełni wykształconym Strażnikiem:

– Nie istnieje inne wyjaśnienie niż to, że wznieśli się bardzo wysoko. Znaleźli się w samym centrum blasku Słońca.

– Jak Ikar?

– Można tak powiedzieć – odparł Ram. – Tam w górze, w słonecznym świetle, gdzie sklepienie jest najwyższe, znajduje się kilka wąskich szpar, coś w rodzaju wentylów, które zrobiliśmy, by trochę ciepła przenikało do nieszczęsnych mieszkańców Ciemności. Można się wydostać na drugą stronę w niewielkiej gondoli, a gondola Tsi nie jest przecież duża. Zapomnieliśmy po prostu o tym wyjściu, ponieważ wieki minęły od czasu, kiedy wentyle zostały zrobione. Od dawna nikt nie sprawdzał, czy jeszcze funkcjonują.

– Ale czy oni się nie spalili? Albo nie zostali oślepieni?

– To ostatnie jest możliwe, ale spalić się… Nie, wiesz przecież, że Święte Słońce niczego nigdy nie spaliło. Jego ciepło jest łagodne.

Miranda próbowała stłumić rozrastającą się w niej nadzieję, że chłopcy zdołali nawiązać kontakt z Gondagilem. Teraz przecież chodzi o ich bezpieczeństwo, a nie o jej marzenia.

– Ale gdyby wydostali się na zewnątrz, to co by się z nimi stało później? Nie mogą przecież po prostu wlecieć z powrotem do środka?

Ram skulił się, patrzył na nią z wyrazem troski i powagi.

– Powinni byli tak zrobić. Ale po pierwsze, gondole nie są stworzone do Ciemności, tylko do Królestwa Światła, a po drugie, Dolgo mówi, że znajdują się w bardzo złej sytuacji. Wyczuł śmiertelny strach.

– Boimy się, że zostali zaatakowani przez dzikie bestie – wtrącił Armas. – Gondola mogła spaść, a…

Miranda uniosła dłoń, by go powstrzymać. Okropne podejrzenie narastało w niej niczym krzyk przerażenia.

– Nie – szepnęła cicho ze wzrokiem utkwionym w okno. – Ocknęłam się pewnego razu tutaj, nie pamiętam kiedy, ale to musiało być podczas którejś z pierwszych nocy. Obudził mnie dźwięk…

Ram i Dolgo popatrzyli po sobie.

– Ty także? – zapytał Ram. – Nie tylko ty jedna to słyszałaś, wielu obudził ten krzyk. Straszne, przeciągłe wycie, prawda?

Głos Mirandy był teraz ledwie dosłyszalny.

– Tak. Straszny, złowieszczy krzyk, jakby dochodził z…

– Właśnie tak – potwierdził Ram, stojący pośrodku szpitalnej sali. – Z czarnych Gór Śmierci.

Informacje Mirandy pozwoliły Dolgowi odtworzyć ostatni fragment układanki.

Patrzył teraz na nią, ale jego oczy widziały coś innego. Przebywał w swoim wyjątkowym świecie, w świecie jasnowidza. Teraz widział chłopców wyraźniej, dostrzegał otaczającą ich ponurą ciemność i ciała w lekkiej odzieży, szarpane lodowatym wichrem, słyszał raz po raz porywy sztormu, ryczące niczym oszalałe duchy otchłani.

Ale te okropne, przenikliwe wycia ustały.

Dlaczego?

Dolgo nie mógł dokładnie stwierdzić, gdzie chłopcy się znajdują, wyczuwał jednak coraz silniej ich przerażenie, ba, śmiertelny strach przed tym, co czaiło się w ciemności. Ogarniało go trudne do zniesienia uczucie bezsiły, z jakiegoś powodu, którego nie umiał określić, ale który przejmował go lękiem, wyczuwał, że czas nagli. Nie rozpoznawał rodzaju tego lęku ani przyczyny, dla której należało się śpieszyć.

Bał się potwornie, że los Joriego i Tsi-Tsunggi się dopełnia, że są straceni. Ram obiecał pomóc, ale na to trzeba czasu. A oni czasu nie mieli.

Był pewien, że chłopcy zdają sobie sprawę z sytuacji, docierało do niego przerażenie Joriego, gdy tymczasem Tsi-Tsungga zachowywał jeszcze spokój. Ten elf ziemi nie miał jednak psychicznej odporności, panika mogła go w każdej chwili sparaliżować.

Dolgo przymknął oczy.

– Spieszcie się, Ram! Śpieszcie się, czas nagli, tu chodzi o życie chłopców!

Wargi Rama zacisnęły się mocno. Zrobił już wszystko, co mógł zrobić. Niezależnie od tego jednak wciąż potrzeba czasu. Zbyt wiele czasu.

Загрузка...