7

Jori uznał, że nie mogą się tak po prostu dać unosić zgodnie z wolą duchów. Trzeba coś zrobić, by się zatrzymać.

Tak, nazywał duchami te niewidzialne istoty, które się z nimi w ten okrutny sposób zabawiały. Czyż nie tak mówiono w Królestwie Światła? Czyż nie powtarzano, że Góry Czarne są zamieszkane przez duchy umarłych i że to właśnie ich żałosne wołania stamtąd docierają? Tutaj jednak nie było słychać żadnej skargi. Nie, raczej oszołomienie zwycięstwem, złą radość!

Rozumiał, że obaj z Tsi znaleźli się w prawdziwych opałach. Kto im teraz pomoże? Nikt, wprost przeciwnie, to oni przyczynią prawdziwych zmartwień mieszkańcom Królestwa Światła. Sprowadzą na nich żałobę.

Poczuł ukłucie w sercu. Kto będzie tęsknił za Tsi-Tsunggą, samotną istotą? Minie dużo czasu, zanim ktoś w ogóle się zorientuje, że Tsi zniknął.

– Musimy przerwać ten lot! – krzyczał ponad sztormem, szarpiącym gondolą na wszystkie strony. – Czy gotów jesteś poświęcić swój pojazd?

W oczach Tsi-Tsunggi pojawiła się prawdziwa rozpacz, ale z niezwykłą odwagą skinął głową. Joriemu serce się krajało na ten widok.

– Dostaniesz nową, mogę przysiąc – obiecał Jori trochę może na wyrost. – Pędzimy wciąż dalej w góry. Nie wolno nam do tego dopuścić, musimy się zatrzymać, dopóki nie jest za późno. Widzisz tę ścianę na prawo?

Mimo że broda mu drżała, Tsi odkrzyknął, że owszem, widzi.

– Widzisz też pewnie, że jest tam długi skalny występ, który wygląda jak droga. Kiedy następnym razem gondola przybliży się do góry, chwycimy się obaj krawędzi półki.

– I pozwolimy, żeby gondola leciała dalej?

– Niech sobie leci w górskie rejony. Może uda nam się ich oszukać.

Nie zamierzali się zastanawiać, kim są ci „oni”.

– A jeśli gondola nie zbliży się już do górskiej ściany?

– Wtedy trzeba będzie wymyślić coś nowego.

– Możemy przecież zderzyć się ze ścianą ponad albo poniżej półki.

– Czy ty zawsze musisz wszystko widzieć w czarnych barwach?

Tsi umilkł. Wpatrywał się tępo w skalę, jego zielone oczy były pełne łez. Gondola to najwspanialszy prezent, jaki w życiu dostał. I los pozwolił mu ją zachować zaledwie kilka godzin. Jori rozumiał go bardzo dobrze, teraz jednak musieli przede wszystkim ratować życie. Obaj wiedzieli, że nikt nigdy nie wrócił żywy z Gór Umarłych.

Oni muszą być pierwszymi.

– Teraz! – wrzasnął Jori.

Gondola mknęła w oszałamiającym pędzie ku skalnej ścianie. Troszeczkę zbyt nisko. Katastrofalnie nisko, ale wiadomo przecież, że jeśli naprawdę trzeba, człowiek bierze skądś niewiarygodne siły. Tsi-Tsungga natomiast miał tę przewagą, że jako istota natury był zwinny i silny, potrafił wykonać bardzo długi skok. Gorzej przedstawiała się sprawa z Jorim. Niewysoki, ważył niewiele, wprawdzie on również trenował i był fizycznie sprawny, ale czy tutaj to wystarczy? Tsi-Tsungga domyślał się zagrożenia i zawołał, by Jori chwycił się jego pasa. Tuż przed tym, zanim gondola otarła się o skałę, obaj rzucili się w stronę półki. Tsi skoczył lekko na krawędź półki i zdołał się jej uchwycić. Jori wisiał pod nim, desperacko szukając jakiegoś oparcia.

– Nie miotaj się! – zawołał Tsi. Sytuacja nie wyglądała dobrze, ponieważ skórzany pas, którego uczepił się Jori, zsuwał się z wąskich bioder Tsi. Kiedy jednak nabrał pewności, że lewą ręką trzyma się mocno, prawą wciągnął Joriego na górę, chwytając go za kołnierz z taką siłą, że chłopak o mało się nie udusił. Jori natychmiast złapał krawędź półki i obaj z bólem w sercach patrzyli, jak gondola znika w ciemnościach, mknąc dalej nie wiadomo dokąd.

Obaj mieli bardzo silne ręce, więc wspięcie się w bezpieczne miejsce nie stanowiło problemu. Akurat tutaj skalna półka była przerażająco wąska, ale nieco wyżej rozszerzała się, więc podczołgali się w tamtą stronę, a wicher wył im w uszach. Znaleźli taki odcinek, w którym „ścieżka” tworzyła zagłębienie osłonięte występem, nie musieli więc nieustannie spoglądać wprost w ziejącą otchłań. Tam właśnie popełzli, wstrzymując oddech z wysiłku, przemarznięci do szpiku kości. Nie przywykli jeszcze do chłodu panującego w Królestwie Ciemności. Dygotali śmiertelnie przerażeni. Tsi-Tsungga pociągał nosem.

– Najpierw Czik. Teraz gondola. Co będzie następne?

Jori już chciał prychnąć: „Myślałem, że jesteś weselszym facetem”, sam jednak nie czuł się w tej chwili specjalnie ubawiony. Poza tym wiedział, że Tsi nie zawsze jest tylko radosny. To niewiarygodnie wrażliwe stworzenie, wielokrotnie mieli okazję się o tym przekonać.

Powiedział więc:

– Tak, to wszystko nie jest zbyt zabawne.

– Nie. Czy sądzisz, że zdołaliśmy ich oszukać? Tym manewrem z gondolą?

– Nie wiem. Gdzie my właściwie jesteśmy?

Tsi chciał odpowiedzieć „nigdzie”, uznał jednak, że to głupie. Ostrożnie wystawili głowy ponad krawędź półki.

– Żeby tylko nie było tak strasznie ciemno – narzekał Jori.

Z tego, co widzieli, rozciągał się przed nimi ponury świat. Niebieskoczarny mrok, przecinany słabymi konturami ostrych, jeszcze czarniejszych górskich szczytów. Wyjące wichry. Bezdenna otchłań tuż pod nimi.

A sama skalna półka, na której się znajdują? Widzieli, że z jednej strony robi się coraz węższa i wznosi w górę ku niebezpiecznemu, magicznemu światu, który nazywali Górami Czarnymi. Z drugiej strony półka schodziła w dół, nie widzieli jej końca, wydawało im się, że nie jest długa, pewni jednak nie byli.

– Myślę, że będziemy czekać tutaj – oznajmił Jori. – Wygląda na to, że tu jesteśmy stosunkowo bezpieczni.

– Będziemy czekać na co?

– Aż nasze oczy przyzwyczają się do ciemności. Już teraz widzimy dużo lepiej niż w chwili, kiedyśmy się tutaj znaleźli.

– Tak. Masz rację. Ale nie możemy czekać zbyt długo.

– Nie, oczywiście, że nie. Podejmowanie jednak jakichś działań już teraz nie miałoby sensu.

Kulili się, drżąc, przysunęli się do siebie, próbowali! obejmować ramionami przemarznięte ciała, starali się dodawać sobie nawzajem odwagi, której żaden z nich nie miał w nadmiarze.

Jori patrzył na Tsi-Tsunggę, który siedział kawałek od niego, oparty plecami o skałę. Dlaczego ja to zrobiłem własnemu przyjacielowi? zastanawiał się. To przecież ja wyciągnąłem go z Królestwa Światła. Ile on musiał stracić! Teraz może nawet straci życie. Albo, co jeszcze gorsze, wolność, Zostaniemy uwięzieni na wieki w tym strasznym świecie. Nie wiemy o nim przecież nic, absolutnie nic!

Nie miał pojęcia, że Tsi dręczą podobne myśli. Że wyrzuca sobie, iż namówił Joriego na wyprawę gondolą. Trzeba było tego nie robić. Teraz tkwili w sytuacji bez wyjścia. Uwięźli na dobre!

Spojrzał w górę, przesunął wzrokiem po rozmazanych, poszarpanych skalnych szczytach.

– Jori… czy nie uważasz, że czegoś nam tu brakuje?

– Mnóstwa rzeczy nam brakuje. Nie ma słońca, ciepła, bezpieczeństwa, jedzenia…

– Tak, tak, ale czegoś, co przedtem było.

– Czyli czego?

– Tych błyskawic, szybkich mgnień światła.

Jori po chwili milczenia odrzekł:

– Masz rację, leśna istoto! Nie widzieliśmy ich ani razu od chwili, gdy zostaliśmy porwani i rozpoczęliśmy tę szaloną jazdę. Nie słyszeliśmy też śmiertelnego zawodzenia

– Myślisz, że to coś znaczy? – zapytał Tsi, szarpiąc nerwowo pas. Nie był w stanie zwrócić Joriemu uwagi, że jest istotą ziemi, a nie lasu. Akurat w tej chwili nie miało to znaczenia.

– Myślisz, że ten brak błyskawic coś znaczy?

– Nie mam najmniejszego pojęcia – odparł Jori. Przez chwilę milczeli.

– Jori, czy myślisz, że jeszcze kiedyś zobaczymy Królestwo Światła?

Nie męcz mnie, pomyślał Jori ze złością, odpowiedział jednak radośniej, niż sam to odczuwał:

– Oczywiście, że zobaczymy!

– Jori… Dlaczego my widzimy Królestwo Światła prawie z góry? Nie całkiem, ale jednak.

Tsi miał rację. Kolosalna kopuła wyglądała teraz, jakby znajdowała się nieco poniżej.

Jori wiedział dlaczego.

– Ponieważ jesteśmy daleko, bardzo daleko od domu. A wnętrze Ziemi ma kształt muszli, prawda? Znajdujemy się dość wysoko na jednej z jej ścian, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

Tsi w zadumie kiwał głową i próbował sprawiać wrażenie, że rozumie. Potworny strach dławił go w piersiach, ale starał się tego nie okazywać. Chciał być równie dzielny jak jego towarzysz.

Ach, ach! Jedyne, czego Jori w tej chwili nie odczuwał, to właśnie dzielność.

Skalna ściana miała mnóstwo nierówności, uwierała ich boleśnie w plecy. Trudno też było znaleźć miejsce do siedzenia. Po chwili wszędzie robiło się niewygodnie, wszystko sprawiało ból. Strasznie też marzli w swoich cienkich ubraniach obliczonych na stałe, znakomicie dopasowane do potrzeb żywych istot ciepło panujące w Królestwie Światła, z czasem też obaj coraz dotkliwiej odczuwali, że już pora kolacji, na którą, niestety, nie mogli liczyć, a także pora snu.

Jak mieliby tutaj spać?

Jori zamyślił się.

– Tsi, my w Sadze, a także we wszystkich miasteczkach i wsiach, zawsze nosimy ze sobą tabletki nasenne, na wypadek gdyby nasz rytm dobowy został zakłócony. Wiesz przecież, jakie to ważne w Królestwie Światła.

Tsi skinął głową.

– My, młodzi, dostajemy te proszki dlatego, że mamy brzydki zwyczaj wychodzić nocą z domu. W każdym razie zabrałem ich kilka. Gdybyśmy mogli je teraz zażyć i pospać… powiedzmy siedem godzin… to obudzimy się wypoczęci, z jasnymi umysłami.

Tsi-Tsungga był zmęczony. Spoglądał poza krawędź, by zobaczyć, czy nie czai się tam jakieś niebezpieczeństwo, ale widział jedynie głęboką ciemność. Akurat teraz życzyłby sobie, żeby jedna z takich strasznych, przewalających się z grzmotem błyskawic rozjaśniła górski świat, ale błyskawice ustały widocznie dlatego, że oni się tutaj zjawili. Że on i Jori tutaj są, a nie mają prawa niczego zobaczyć.

Patrzył też w górę, rozglądał się we wszystkich kierunkach, ale zewsząd dochodził tylko ten ryczący wicher, a poza tym nic. Żadnych krzyków, skarg, niczego. Bardziej wymarłego miejsca nie można sobie wyobrazić, myślał.

Skulił się.

– Tak. Trzeba się przespać – powiedział z uczuciem, że jest najmniejszą i najbardziej bezradną istotą na świecie.

Musieli połykać tabletki bez odrobiny płynu do popicia, zajęło im to więc sporo czasu. Tsi pogryzł swoje lekarstwo na kawałki i krzywił się, bo było gorzkie. W końcu jednak każdy okruch znalazł się tam, gdzie powinien.

Dla zachowania chociaż odrobiny ciepła przytulili się mocno do siebie, leżeli z otwartymi szeroko oczyma i wsłuchiwali się w ryk złych sztormów szalejących ponad ich obolałymi głowami.

Jori stwierdził, że Tsi-Tsungga robi coś za jego plecami.

– O co chodzi?

– Przywiązuję swój pas do twojego. Zdarza mi się wstawać we śnie. Bardzo bym nie chciał znaleźć się po tamtej stronie krawędzi. Schody są troszkę za wysokie, można powiedzieć.

– Postanowiłeś więc zabrać mnie na te swoje nocne wędrówki? – uśmiechnął się Jori. – Serdeczne dzięki! Ale dobrze zrobiłeś, w ten sposób będziemy bardziej bezpieczni, związani na dobre i na złe.

– Mhm.

Tsi-Tsungga leżał i rozmyślał o tym, co utracił. O ukochanym Cziku, który zniknął i któremu nikt nie pomoże. Łzy płynęły mu z oczu. Myślał o dziewczynach z ich grupy. O Elenie, z którą kiedyś mógłby się kochać, ponieważ oboje byli bardzo podnieceni. Uważał jednak, że byłoby to w stosunku do niej nie w porządku, że zrobiłby jej krzywdę. Teraz żałował. Będzie musiał umrzeć, nie zaznawszy rozkoszy miłości

Miranda… Odczuwał dla Mirandy wielką słabość, ale ona myślała teraz wyłącznie o Gondagilu. Tsi-Tsungga powinien był się pośpieszyć, zdobyć ją, zanim znalazła w Królestwie Ciemności tego dzikusa. Teraz z pewnością tamten będzie się kochał z Mirandą. Tsi-Tsungga rozmawiał z nią o tym. Powiedziała mu, że Gondagil bardzo ją pociąga, że jest pod jego urokiem do tego stopnia, iż odczuwa mrowienie w całym ciele, kiedy Gondagil jej dotyka.

Jakby Tsi-Tsungga nie wiedział, co się w takich momentach czuje. Miranda nie domyślała się nawet, że wielokrotnie miał ochotę wziąć ją gwałtem, ponieważ jej obecność działała na niego tak strasznie podniecająco. Nigdy jednak tego nie zrobił. Miranda to wspaniała dziewczyna, za nic nie wyrządziłby jej krzywdy. A widocznie dla dziewcząt z rodu ludzkiego to ważne, by zachować czystość dla tego, za którego wyjdą za mąż.

Elfy nie myślą w ten sposób. Do nich jednak nie miał przystępu, ponieważ pochodził z innej rasy.

Niech to licho, teraz leży tu okropnie podniecony! Żeby tylko Jori niczego nie zauważył!

Nie, Jori najwyraźniej śpi, niech losowi będą dzięki. Nie mógł nic zrobić z tym swoim podnieceniem, bo towarzysz leżał zbyt blisko niego. Nie było też wody, by ugasić pożar.

Pomyśl o czymś smutnym, Tsi, zapomnij o Mirandzie, zapomnij o jej nagich udach, zapomnij, co czułeś w jeziorku, kiedy podpłynęła do ciebie i oplotła cię ramionami.

Nie, nie powinien o niej myśleć! Najlepszym sposobem ugaszenia namiętności było, rzecz jasna, rozważanie sytuacji, w której się znaleźli. Chłód przenikał go do szpiku kości. Wiatr szarpał cienkim ubraniem, ze wszystkich stron czaił się strach.

Był pewien, że nigdy więcej nie zobaczy Królestwa Światła.

Czika też nie.

Czika, którego zawiódł. Choć przecież tego nie chciał.

Na szczęście, kiedy wylewał łzy nad swoim losem, wzburzone zmysły się uspokoiły.

Tsi-Tsungga starał się odprężyć.

Udało mu się. W końcu powieki zaczęły opadać. Ale…

Istniało jedno wielkie ale, które ujawniło się teraz, podczas snu. Dobrze, że tak się stało, ponieważ potrzebowali wypoczynku.

Nabrała znaczenia różnica czasu. Jori nastawił swój zegarek tak, by maleńki budzik zadzwonił po siedmiu godzinach.

Tak się też stało.

Ale zegarek to mechanizm. Różne rytmy dobowe nie mają na niego wpływu. Zegarek chodził według reguł obowiązujących w Królestwie Światła. Zadzwonił po siedmiu godzinach w tamtym królestwie.

W chwili kiedy Jori próbował wyłączyć piszczący automat, ponieważ sygnał działał mu na nerwy, a nie mógł tego zrobić, bo Tsi-Tsungga przyciskał jego rękę, w Królestwie Ciemności mijało właśnie nie siedem, lecz osiemdziesiąt cztery godziny.

Chłopcy spali trzy i pół doby!

Загрузка...