25

Ponieważ gondola leciała bardzo szybko, Ram naciągnął nad pojazdem przezroczysty dach.

– Siedzimy tutaj jak w małym domku – stwierdził Gondagil zachwycony. Obejmował mocno Mirandę, bo bał się prędkości.

Ona zaś przytuliła się mocno do niego i powiedziała ze śmiechem:

– Ostatnio spotykamy się przeważnie w gondolach. Trzeba z tym skończyć!

Popatrzył na nią pytająco.

Och, jak lubiła jego twarz!

– To tylko takie wyrażenie – wytłumaczyła, skuliła się i przysunęła bliżej. Skoro miała go nareszcie przy sobie, to chciała wykorzystać okazję. Nie będzie już więcej tracić czasu na pełne skrępowania oczekiwanie inicjatywy z jego strony!

Gondagil czuł się oczywiście znakomicie. Obejmował ją i przyciskał do siebie tak mocno, że o mało nie połamał jej żeber. Długo jednak szczęście trwać nie mogło, gondola wkrótce dotarła do celu. Z ciężkim westchnieniem oboje pośpieszyli za Ramem do szpitala.

W wielkim westybulu czekał Rok i szpitalni dozorcy. Przeszukali już dokładnie cały budynek, ale Oriany nie znaleźli. Teraz zamierzali właśnie zejść do piwnicy, jedynego miejsca, którego jeszcze nie sprawdzili.

– W takim razie chodźmy! – zawołał Ram.

Minęło mnóstwo czasu, myślała Miranda zatroskana. Czy uda nam się odnaleźć ją żywą, jeśli to prawda, że mąż nastawał na jej życie? Bo jeśli nie… to byłby bardzo głupi żart, przemknęło przez myśl dziewczynie, która nie znała Oriany.

Przez cały czas trzymała Gondagila za rękę, a może to on trzymał ją, w każdym razie nie chciała, żeby było inaczej. Jak dobrze tak iść ręka w rękę, on też nie sprawiał wrażenia, że chciałby ją puścić.

Teraz jesteś mój, Gondagilu, myślała Miranda. Teraz już ode mnie nie odejdziesz.

Cała grupa znalazła się w szpitalnej piwnicy. Ani Miranda, ani Gondagil nigdy by nie przypuszczali, że jest taka wielka, pocięta tak licznymi korytarzami.


Minęło już naprawdę wiele czasu, nawet Oriana zdawała sobie z tego sprawę, chociaż była oszołomiona i raz po raz ciemniało jej w oczach.

Wzywanie pomocy nie miało sensu. Kent hałasował przecież okropnie, więc gdyby w tej części piwnicy ktoś się znajdował, to już dawno by do nich przybiegł. Widocznie Kent bardzo starannie wybrał miejsce.

Dlaczego powiedziała pielęgniarce, że wychodzi ze szpitala? Dlaczego zjechała na dół windą tak, że nikt jej nie widział? Szła niczym bezbronna ofiara wprost do pułapki.

Nie, teraz powietrze stało się już tak gęste, że naprawdę nie mogła oddychać. Wciąż siedziała na podłodze.

Powoli podniosła się i stanęła na sztywnych, obolałych nogach, potem chwyciła klamkę.

– Kent? – rzekła cicho, niepewnym głosem. Za drzwiami panowała martwa cisza. Po kilku następnych pełnych napięcia minutach powoli przekręciła klucz w zamku. Nic.

Ostrożnie uchyliła drzwi Przynajmniej w ten sposób wpuści trochę świeżego powietrza.

Za drzwiami wciąż panowała niczym nie zmącona cisza.

Oriana uchyliła drzwi szerzej.

Wtedy Kent, który stał za drzwiami, z rykiem szarpnął klamkę i wyciągnął żonę na korytarz. W uniesionej ręce trzymał ciężką stalową rurkę. Oriana szarpnęła się i cios zamiast w głowę trafił ją w ramię, pozbawiając czucia w całej ręce. Krzyczała, próbowała uciekać na czworakach, nie widziała nic z powodu łez, bólu i rozpaczy.

Kent znowu do niej dopadł.

Ale w tym momencie usłyszała czyjeś pośpieszne kroki. Naprawdę tak było, Kent, zaskoczony, rozluźnił uchwyt, ale podniósł ją z podłogi i zasłaniał się nią niczym tarczą.

Tym razem Oriana nie miała już siły się bronić. Widziała jednak, że nadbiega wiele osób, widziała niewyraźnie, bo nie mogła podnieść ręki, by otrzeć łzy.

Miranda dopiero teraz uświadomiła sobie z przerażeniem, jak poważna jest sytuacja. Odnaleźli Orianę, wciąż jeszcze żyła, ale jej szanse wyglądały marnie. Jej zdesperowany mąż ściskał w dłoni jakiś papier. Gdyby go wypuścił, mógłby chwycić ją mocniej, a wtedy… Widać jednak nie chciał utracić papieru.

– Nie zbliżajcie się, bo ją zastrzelę – syknął.

– To blef, on nie ma pistoletu – mruknął Ram. – Jaskari i Miranda, zajmijcie się pacjentką, a my zrobimy resztę.

To prawda, że Kent nie miał broni, przy tym grozić Orianie ciężką stalową rurką, trzymając równocześnie szarpiącą się żonę i ten jakiś dokument, było mu zbyt trudno. Zanim zdążył się zastanowić, co dalej, Jaskari pociągnął ku sobie Orianę, która umęczona bezwolnie oparła się o niego.

Kent uniósł stalową rurkę, wciąż jeszcze próbował] uderzyć żonę, ale trafił atakującego Roka w rękę, dzięki czemu zyskał pewną przewagę. Utracił jednak rurkę, która z łoskotem potoczyła się po podłodze. Uciec nie mógł w żadnym razie, ale skorzystał z jedynej szansy, jaka się nadarzyła, i chwycił nową tarczę, Mirandę, pochylającą się właśnie nad Orianą.

Tego nie powinien był robić.

Bardzo szybko to sobie uświadomił.

Został uniesiony w górę przez dyszącego z wściekłości Gondagila, który zamierzał cisnąć nim z całej siły o ścianę.

– Gondagil, nie! – zawołała Miranda. – Nie rób tego po raz drugi, nie tutaj, w Królestwie Światła!

W pamięci stanęło mu zabójstwo Harama i opanował się. Postawił rozdygotanego Kenta z powrotem na podłodze i mocno przycisnął do ściany.

Pobladły z gniewu wysyczał przez zęby:

– Jeśli jeszcze kiedyś tkniesz moją dziewczynę choćby jednym palcem, zmiażdżę cię jak tę wesz, którą w istocie jesteś!

Miranda rozpromieniła się w wielkim uśmiechu. Natychmiast jednak spoważniała znowu, bo sytuacja wcale nie była zabawna.

– Dziękuję, Gondagilu – powiedział Ram spokojnie. – Teraz my się nim zajmiemy.

Dwaj dozorcy szpitalni wyprowadzili Kenta.

– Co się z nim stanie? – zapytała Miranda.

– Filtracja – odparł Ram krótko. – Nie możemy takich tutaj trzymać. Szczerze mówiąc to szkoda, Gondagilu, że nie oszczędziłeś nam kłopotu, ale Miranda miała rację. Nie chcielibyśmy obciążać cię jeszcze jednym zabójstwem. Sami się z nim rozprawimy.

– Czym właściwie jest filtracja? – zapytała Miranda, wciąż opierając się o ścianę, ponieważ po wszystkich przeżyciach nogi się pod nią uginały.

Jaskari zaniósł chorą Orianę na oddział, jej siły wyczerpały się kompletnie.

W rzeczywistości Miranda wcale nie chciała wiedzieć, czym jest filtracja, czy też oczyszczenie, jak niekiedy mówiono, ale ciekawość zwyciężyła. Zwykle tak się dzieje.

– Och, to może oznaczać wiele – odparł Ram wymijająco, szykując się do wyjścia. – Mamy różne metody. Przestępcom, takim jak Kent, którzy pragną wrócić do zewnętrznego świata, dajemy szansę. Wyrzucamy ich do Królestwa Ciemności.

Miranda zadrżała.

– Jak Johna Eleny?

– Tak.

– Uważasz, że to humanitarne? – zapytała przeciągle.

– Nie, ale dostają możliwość. Istnieje droga na zewnątrz z Królestwa Ciemności. Wprawdzie nikt z tamtejszych mieszkańców jej nie zna, ale ona jest. My też nigdy z niej nie korzystamy, jest za trudna. Lecz szansa istnieje.

Miranda westchnęła. Ram zakończył:

– Muszę załatwić parę spraw związanych z Kentem, to nie potrwa długo. Kiedy już o trzaśniesz się z szoku, Mirando, idźcie z Gondagilem do gondoli. Ja zaraz tam przyjdę.

Obaj z Rokiem wyszli. Miranda chciała pójść za nimi, ale Gondagil chwycił ją i mocno objął.

Popatrzyła na niego pytająco. Wzrok młodego mężczyzny świadczył, że wciąż jeszcze nie doszedł do siebie po wzburzeniu, które dopiero co przeżył, w jego oczach płonął jakiś przerażający żar.

Gdy tylko tamci zniknęli za rogiem, przycisnął Mirandę mocno do ściany.

– On chciał cię porwać – wyszeptał gorączkowo. – Chciał wyrządzić ci krzywdę, mógłbym go zabić!

– Dobrze, że tego nie zrobiłeś – odparła zatroskana, jak to będzie w przyszłości. – W Królestwie Światła nie odbiera się nikomu życia.

– Wiem o tym, zrozumiałem bardzo dobrze. Ale to było straszne… Mirando, ja…

Nie zdołał dokończyć zdania. Przyciskał ją do siebie tak mocno, że ledwo była w stanie oddychać, gładził swoim policzkiem jej twarz, chciał zrobić dla niej coś wspaniałego, ale pojęcia nie miał, jak obchodzić się z kobietą.

Sądzę, że on nawet nie wie, czym jest pocałunek, pomyślała zaskoczona. Może w Dolinie Mgieł w ogóle nie ma takich obyczajów? A może zbyt długo żył w cnocie? Może powinnam mu trochę pomóc na początek? Tak strasznie bym chciała go pocałować. Ale czy mogę pierwsza okazywać inicjatywę… W każdym razie powinnam go chyba trochę nauczyć? Zrobić to tak ostrożnie, by nie zauważył, że to moja inicjatywa, tylko że on tak chciał.

Leciuteńko przesuwała wargami po jego policzku, delikatnie niczym skrzydełka motyla, nieskończenie wolno zsuwała wargi w dół, aż natrafiła na jego usta i…

Do licha, ja też nie wiem dużo więcej!

Ale oglądałam przecież filmy. I oczywiście całowali mnie młodzi chłopcy, chociaż to było coś całkiem innego.

Gondagil zapomniał oddychać. Miranda czuła mocne uderzenia jego serca tuż przy swoich piersiach, które stały się ciężkie i twarde.

Zrobię to, bo jak nie, to mnie rozsadzi, myślała.

Leciutko przycisnęła swoje wargi do jego ust. Potem natychmiast je cofnęła i z westchnieniem zaczęła przesuwać je po drugim policzku Gondagila. W końcu oparła czoło na jego ramieniu.

– Nie – syknął, a ona myślała, że jest na nią wściekły. Tak jednak nie było, wcale nie, wprost przeciwnie! – Zrób to jeszcze raz!

– Sam to zrób – szepnęła.

On cofnął się odrobinę i popatrzył na nią, nie wypuszczając jej z objęć. Jego oczy były ciemne z… Niech tam, jest w nich coś wspaniałego, uznała Miranda, Gondagil drżał na całym ciele.

I zrobił to!

Miranda myślała, że absolutnie panuje nad sytuacją, że może nawet bawić się trochę jego brakiem doświadczenia, ale nie brała pod uwagę reakcji własnego ciała na jego bliskość. Czuć jego wargi na swoich w prawdziwym pocałunku… Wszystko stało się tak nagle, że doznała wstrząsu.

Małe igiełki rozkoszy przesuwały się pod skórą Mirandy i rozpalały ogień, którego się nie spodziewała. Przynajmniej nie tutaj, w tej sterylnej, szpitalnej piwnicy.

To był naprawdę długi pocałunek, ponieważ żadne nie chciało go przerwać. Miranda czuła przy sobie jego silne ciało, przenikały ją słodkie dreszcze.

Gdzieś daleko rozległ się głos Rama:

– Miranda? Co się z wami dzieje, ruszamy!

Gondagil trzymał ją mocno, Miranda nie miała wątpliwości, co by się stało, gdyby ona teraz się nie opanowała.

Bardzo niechętnie, ale stanowczo wyrwała się z jego objęć i wyjąkała:

– Widać zawsze ktoś musi nam przeszkadzać. Trzeba iść.

– Nie. Jeszcze nie!

Miranda odsunęła ręce Gondagila, które usiłowały wślizgnąć się pod jej bluzkę. Zawołała do Rama, że już idą. Do Gondagila zaś szepnęła:

– Przecież niedługo znowu się spotkamy…

Oddychał z wysiłkiem, nigdy go jeszcze nie widziała w takim wzburzeniu. W końcu przełknął z trudem ślinę i z udanym spokojem powiedział:

– Nie widziałaś jeszcze, gdzie mieszkam. Przyjdziesz do mnie dzisiaj wieczorem?

Miranda zapytała z lękiem:

– Czy ty mieszkasz niedaleko Tsi-Tsunggi?

– Nie. Nie widziałem go w pobliżu mojego domu.

Uspokojona dziewczyna odparła:

– Przyjdę bardzo chętnie. A teraz chodź!

Gondagil położył jej rękę na karku i pocałował po raz ostatni, krótko, ale serdecznie.

Nie rób tego, Gondagilu, pomyślała. Nie rób tego! Następnym razem wywołam skandal!

Oboje pobiegli ku schodom.

Загрузка...