18

Chociaż nie wiadomo, jak do tego doszło, to wkrótce Gondagil odzyskał wzrok. Akurat w odpowiednim czasie, by popatrzeć w dół na piękne kwitnące łąki w okolicach stacji, w której odbywano kwarantannę. Sama stacja tonęła w ogrodzie pełnym kwiatów.

A ja chciałem pokazać Mirandzie moje żałosne zbocze, myślał przejęty. Te nieszczęsne kwiatki na wątłych łodyżkach. Dwie sosny i mieszkanie w grocie…

Tymczasem ona przez cały czas posiadała to! I gotowa była wszystko zostawić, by zamieszkać ze mną.

To, co widział, odbierało mu mowę. Czuł, że szczęście rozsadza mu piersi.

Ale spotkanie z personelem stacji przeznaczonej na kwarantanny nie było już takie zabawne…

Miranda wciąż jeszcze rozmawiała z Ramem na temat, co trzeba zrobić, żeby odnaleźć chłopców (i przekazać wiadomość Gondagilowi), kiedy zadzwonił telefon.

Dzwoniono ze stacji, Ram słuchał z niedowierzaniem. Miranda słyszała tylko jego krótkie komentarze, które jednak oznaczały, iż chłopcy się znaleźli. To oczywiście wielka radość, ale…

W pewnym momencie Ram powiedział:

– Naprawdę to zrobił? Ależ to fantastyczne! I zabrali go ze sobą? Tutaj, do naszego królestwa? Jakie to nieprzemyślane…

Miranda zerwała się na równe nogi

– Kogo? – zapytała teatralnym szeptem.

Ram machnął ręką, żeby się uspokoiła.

– Nie wypuszczajcie go ze stacji – mówił do telefonu. – Chłopców zresztą też nie. Jeśli byli w Górach Czarnych, to są z pewnością oblepieni bakteriami i innym paskudztwem. Tak, wiewiórkę też! Te same zabiegi dla wszystkich. Gondola powinna zostać zdezynfekowana… To już tylko wrak…? Prawie. Rozumiem. Ta wyprawa to prawdziwy hazard.

Kiedy nareszcie zakończył rozmowę, zwrócił się do zniecierpliwionej Mirandy.

– Tak, to on. Gondagil. No, no, żadnych łez, proszę, masz tu chusteczkę. On uratował chłopców od straszliwej śmierci, tak przynajmniej opowiada Jori ludziom z kwarantanny. A teraz Gondagil jest tutaj w…

– Idę tam natychmiast!

Ram złapał ją za rękę.

– Mowy nie ma! On musi odbyć kwarantannę, tyle chyba rozumiesz, musi tam zostać co najmniej do jutra. Absolutnie nie możesz się z nim spotkać.

– W takim razie rozbiję namiot koło stacji.

– Proszę bardzo – Ram uśmiechnął się z odrobiną szyderstwa.

Z czułą wesołością patrzył, jak dziewczyna wybiega niczym strzała. Z pewnością jest zadowolona, pomyślał. Jak to dobrze, że problemy rozwiązały się tak nieoczekiwanie. Teraz będzie chciała pokazać Gondagilowi, że bardzo go kocha i że czeka na niego. Jakby ktoś mógł mieć co do tego wątpliwości.

Piękna twarz Rama o rysach Lemura spoważniała. Mnie też ulżyło, pomyślał teraz. Bardzo mi ulżyło. Chłopcy są bezpieczni I… nie byłoby lekko przerywać tych więzi, jakie powstały między Mirandą a jej dzikim mężczyzną.

Znowu jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Wrócili żywi z Gór Czarnych? Nigdy przedtem nic takiego się nie przytrafiło! No tak, ale to zupełnie wyjątkowa grupa, ci młodzi szaleńcy. Dzielni, spragnieni życia, odważni aż do głupoty, niekiedy naprawdę człowiekowi chce się płakać, ale w przyszłości na pewno wyrośnie z nich prawdziwa elita.

Przygotował się do wyjazdu na stację kwarantanny. Było już późno, od dawna trwał czas snu, on jednak musiał natychmiast porozmawiać z odnalezionymi uciekinierami, wydobyć z nich wszystkie informacje, które jeszcze na świeżo tkwią im w pamięci.

To oczywiste, że będzie z nimi rozmawiać przez kraty. Nie chciał tylko mówić Mirandzie, że istnieje taka możliwość. Żadna dziewczyna nie powinna okazywać zanadto swoich uczuć, Miranda zaś nigdy nie potrafiła niczego ukryć. Była jak Tsi-Tsungga. Nic dziwnego, że się tak zaprzyjaźnili.

Ale Gondagil jest człowiekiem jak najbardziej odpowiednim dla Mirandy, to Ram zauważył na samym początku. I Miranda także jest dla niego odpowiednia. Ona potrafi nadać sens życiu Gondagila. Na szczęście nie będzie musiał ich rozdzielać.

Spojrzał w górę ku Świętemu Słońcu, które jest bóstwem Lemurów, i westchnął z wdzięcznością.


– Niczego nie rozumiem – rzekła Paula głucho. – Absolutnie niczego!

– Ja też nie – odparła Oriana szeptem. Po pompowaniu żołądka bardzo bolało ją gardło. Obie panie dopiero co się sobie przedstawiły.

Oriana leżała na łóżku w płaszczu kąpielowym z jasnoniebieskiej, delikatnej i przewiewnej tkaniny froteé, nigdy przedtem takiego materiału nie widziała. Paula chodziła tam i z powrotem po białym, przestronnym pokoju w bardzo podobnym płaszczu kąpielowym.

– Dopiero co byłam na cyplu nad jakimś jeziorem – mówiła Paula, wymachując rękami. – Była noc, świecił księżyc, wokół mnie panowała cisza. I nagle jestem tutaj! A w ogóle, co to znaczy „tutaj”?

Oriana z rozmarzeniem wpatrywała się w sufit.

– Ja też byłam nad jeziorem. Nagle nadszedł mój mąż. Był na mnie wściekły, ponieważ ja… A zresztą, nieważne. Potem nie pamiętam już absolutnie niczego, dopóki nie obudziłam się w tym pokoju. Wygląda strasznie obco. – Roześmiała się krótko. – Przyszła mi do głowy absurdalna idea…

– Czy mogłabym ją usłyszeć?

– Nie, to głupie! A zresztą, po prostu chciałam odebrać sobie życie. I teraz pomyślałam, że jestem martwa. I trafiłam do nieba. Bo przecież jest tu tak cicho, czysto i pięknie. Ale czy w niebie człowieka może boleć gardło?

Roześmiały się obie, ale był to bardzo niepewny śmiech, sytuacja przedstawiała się groteskowo.

Rozmawiały ze sobą jeszcze chwilę i ustaliły, że znajdowały się nad tym samym jeziorem. Ale co się stało potem i w jaki sposób dostały się tutaj, żadna nie pojmowała.

Chociaż bardzo się od siebie różniły, łatwo nawiązały porozumienie. Trochę niepohamowana w swoich zachowaniach Paula przejęła maniery i sposób mówienia wyrafinowanej Oriany, chociaż od czasu do czasu dawała o sobie znać jej gwałtowna natura.

Oriana powiedziała odrobinę skrępowana:

– Muszę przyznać, że tam nad jeziorem mogło się stać naprawdę wszystko, a ja i tak niczego bym nie zauważyła. Ponieważ byłam porządnie pijana. Wypiłam pół butelki koniaku i zjadłam mnóstwo barbituratów.

– Barbi…?

– Tabletek nasennych. Żeby umrzeć. Ale myślę… myślę, że zrobiono mi… płukanie żołądka. Bogu dzięki, że byłam nieprzytomna! To potwornie upokarzający zabieg. Człowiek nie ma ochoty o nim mówić.

– Tak, ja też… mój stan nie był wcale lepszy, spiłam się kompletnie – rzekła Paula szczerze. Opowiedziała już przedtem o czarodziejskiej ceremonii, która albo się po prostu nie udała, albo wprost przeciwnie, spełniła wszelkie oczekiwania. – Mówiłaś, że twój mąż też tam był? Co się z nim stało?

Oriana wzruszyła ramionami. Im mniej wiem o Kencie, tym lepiej.

– Wspomniałaś, że jesteś śmiertelnie chora – mruknęła Paula takim tonem, jaki się w tego rodzaju sytuacjach życiowych przyjmuje. Cicho, z szacunkiem, ale i z ciekawością.

Oriana nie chciała o tym rozmawiać.

– Tak – rzekła krótko. – Widziałaś tu jakichś ludzi?

– Nie, obudziłam się w pokoju obok, a ponieważ drzwi do ciebie były otwarte, weszłam.

– Myślisz, że mogłybyśmy po kogoś zadzwonić?

– Nigdzie nie widziałam dzwonka. Wyjdę na zewnątrz i się rozejrzę.

– Pójdę z tobą – postanowiła Oriana i wstała. Jeśli nie liczyć bólu w przełyku, czuła się zupełnie normalnie. Pijackie oszołomienie ustąpiło, słabość po tabletkach nasennych także. Początkowo trochę się zataczała, ale to pewnie dlatego, że leżała tak długo, podążała jednak za Paulą na korytarz.

Znajdowały się w długim hallu, w dole zaś, piętro niżej, widziały jeszcze większy hall.

Najpierw wszędzie panowała cisza, ale po chwili z jakichś drzwi wyszły dwie kobiety, przeszły przez hall i zniknęły za innymi drzwiami. Nie spojrzały w górę, ale Paula i Oriana wyraźnie dostrzegały ich twarze.

– Widziałaś je? – zapytała Paula, niepotrzebnie wytrzeszczając oczy. – Na Boga, co to za rasa?

– Pojęcia nie mam – odpowiedziała Oriana zdumiona. – Nigdy przedtem nie widziałam niczego takiego. Te ich ogromne, czarne jak węgiel oczy. Ale ubrane były jak pielęgniarki.

– Jeśli się natychmiast nie dowiemy, co to wszystko znaczy, to zacznę histerycznie krzyczeć – zagroziła Paula. – Ciii! Znowu ktoś idzie.

Cofnęły się obie o parę kroków, by ich nie zauważono. Tym razem z pokoju wyszedł młody mężczyzna. Ten przynajmniej wyglądał normalnie. Brązowe loki, piegi, pogodna twarz, przystojny, choć nie był specjalnie wysoki. Miał na sobie tylko żółty ręcznik kąpielowy owinięty wokół bioder.

Kobiety ledwo zdążyły wymienić spojrzenia, a z tego samego pokoju wyszedł jeszcze jeden mężczyzna.

Paula zdławiła ciche „oj”. Wysoki blondyn, podobny do wikinga – młoda kobieta nie wiedziała, jak blisko jest prawdy – który każdą kobietę mógł przyprawić o drżenie.

Tego chciałabym widywać częściej, pomyślała. Moglibyśmy razem robić różne rzeczy.

Nie zdążyła jeszcze ochłonąć ze zdumienia, kiedy drzwi otworzyły się ponownie i wyszedł z nich ktoś trzeci. Obie panie przestały oddychać.

Dobry Boże, myślała Oriana. A to co takiego?

Ten miał zielone włosy! Jego ciało pokrywała brązowozielona skóra, twarz nosiła wyraźne podobieństwo do fauna, na głowie sterczały spiczaste uszka, a szerokie, radosne usta świadczyły o zmysłowości. Stopy kończyły się palcami, którymi, gdyby chciał, mógłby chwytać przedmioty.

Przypadek sprawił, że ta istota stała dokładnie pod nimi, sama ich nie widząc. Oriana zdążyła jednak poczuć w swoim ciele jakieś drżenie, o którym już dawno zapomniała. Gorące pragnienie, pożądanie.

Z Paulą było jeszcze gorzej. Musiała zaciskać uda, by powstrzymać tęsknotę, która się nagle w niej rozpaliła. Ten mężczyzna na dole promieniał tą zmysłowością i seksualnością, której tak bardzo brakowało zwyczajnym mężczyznom. Nie przypominał człowieka, ale akurat ten fakt był jej teraz kompletnie obojętny. Paula zbyt długo żyła bez męskiego towarzystwa, bardzo chętnie by więc…

Dziwne stworzenie odeszło. Kobiety popatrzyły po sobie.

– Na Boga… – zaczęła Paula.

– Czy to teatralny makijaż? – zastanawiała się Oriana. – Może to charakteryzacja, może chciał wyglądać jak Puk w Szekspirowskim „Śnie nocy letniej”? A może jak Piotruś Pan? Ale sprawiał wrażenie takie… – zniżyła głos do szeptu – takie prawdziwe!

Bo on jest prawdziwy, myślała Paula z egzaltacją. To jest on! Udało mi się!

Głęboko wciągnęła powietrze.

– Wszystko moja wina – oznajmiła. – Tej nocy czarowałam. To noc środka lata. Próbowałam wywołać jakąś istotę natury, może króla gór, kogokolwiek. I to jest właśnie on! Bardzo mi przykro!

Ale w jej głosie absolutnie nie wyczuwało się przykrości. Głos brzmiał radośnie, chociaż dało się w nim słyszeć również zaskoczenie.

Oriana wpatrywała się w towarzyszkę, jakby chciała się przekonać, czy Paula mówi poważnie, czy też zwariowała. Potem zaproponowała:

– Chodźmy stąd! Zejdźmy na dół, wyjdźmy na zewnątrz, trzeba znaleźć kogoś, z kim mogłybyśmy porozmawiać. Trzeba wyjaśnić, gdzie się znajdujemy.

Paula uznała, że to bardzo dobry pomysł, ruszyły wobec tego ku drzwiom wyjściowym w hallu na dole.

Ale drzwi były zamknięte na klucz.

– Co to, u diabła, może znaczyć? Czy znalazłyśmy się w więzieniu w jakim obcym państwie? – zastanawiała się Oriana niepewnie.

Zanim zdecydowały, co dalej, znowu otworzyły się drzwi za nimi i wyszedł z nich mężczyzna w takim samym płaszczu kąpielowym jak one. Ten wyglądał ponuro.

– Kent? – rzekła Oriana z umiarkowanym entuzjazmem. – Ty tutaj? Czy możesz nam powiedzieć, co się stało?

Odepchnął ją i podszedł do wyjścia.

– Nie chcę mieć z tobą do czynienia – warknął. – Zawiodłaś mnie w najbardziej ordynarny sposób.

Szarpnął za klamkę.

– A to co znowu za głupoty? Oriana, natychmiast dawaj klucz!

– Jesteśmy zamknięte tak samo jak ty. Czy wiesz, gdzie się znajdujemy? I jakim sposobem się tutaj dostaliśmy?

– Skąd ja to niby mam wiedzieć? Powinienem…

Zamilkł, jakby się zastanawiał, czy nie wybić okna, ale uznał, że chyba nie. Podjął więc znowu to bezowocne szarpanie drzwiami.

W końcu gdzieś za nimi pojawiła się jedna z tych dziwnych kobiet.

– Bardzo mi przykro – powiedziała łagodnym i przyjemnym głosem. – Wkrótce będą państwo mogli stąd wyjść. Tymczasem jednak bądźcie tak uprzejmi i wróćcie do siebie!

W jakiś sposób zdołała ich ulokować, każde w swoim pokoju. Oriana usłyszała zgrzyt klucza w zamku i ujęła klamkę.

Została zamknięta.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, że tamta kobieta mówiła jakimś zupełnie nieznanym językiem. Mimo to wszyscy troje rozumieli każde jej słowo.


Ram rozmawiał przez telefon z jednym ze swoich ludzi.

– Wróciliście więc?

– Tak, trwało to bardzo krótko. Mieliśmy problemy. Zobaczyli nas jacyś ludzie, więc musieliśmy ich zabrać ze sobą. Najchętniej unikamy mordowania.

– Tak, słyszałem, że jakichś troje nowych odbywa kwarantannę, pominąwszy tych troje, którzy wrócili z Królestwa Ciemności. Postąpiliście słusznie, ale nie jestem pewien, czy ci wszyscy nowi pasują tutaj.

– Rzeczywiście, może być trochę problemów. Kobiety są chyba dobre. Jedna z nich była silnie zatruta, więc najpierw musieliśmy ratować jej życie. Druga z nich znajdowała się w stanie kompletnego upojenia. Dostała specjalną dawkę i teraz jest znowu trzeźwa. Obyło się bez kaca, mam nadzieję, że nam za to podziękuje. Ale ta pierwsza kobieta jest śmiertelnie chora i powinna natychmiast po kwarantannie znaleźć się w szpitalu. Tutaj szybko wróci do zdrowia!

– Znakomicie, A mężczyzna?

– Tamta chora kobieta i mężczyzna nie znoszą się nawzajem. A ponieważ powiedziałem właśnie, że kobiety są wystarczająco dobre, to…

– To on jest słabym ogniwem, rozumiem. Do miasta nieprzystosowanych?

– No, spróbujemy coś z nim zrobić. Ale jeśli tam też nie będzie pasował, to…

– Rozumiem. Zobaczymy, jak się sprawy rozwiną. Gdy tylko kobiety będą gotowe, należy je ulokować może w… Niech no się zastanowię, może w Sadze?

– To powinno być dla nich odpowiednie miejsce. I chora kobieta uniknie widywania swego męża.

– Dobrze! No cóż, to powodzenia w nowej podróży – zakończył Ram. – Zobaczymy się później.

Stał pogrążony w myślach.

– Co za noc – szepnął. – I chłopcy przebywali w Królestwie Ciemności! Dobrze, że to się skończyło, tak jak się skończyło.

Загрузка...