ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Hewlitt odruchowo cofnął się o krok i oblał potem, chociaż wcale nie było gorąco. Pozostali tymczasem ani drgnęli. Albo brakowało im wyobraźni, w co trudno było uwierzyć, albo sytuacja naprawdę nie była niebezpieczna. Na wszelki wypadek cofnął się jednak jeszcze bardziej.

— Z tego, co wiemy, to nie — odparł Stillman. — Nie ma żadnych zapisków, aby taka broń została użyta podczas ich wojen planetarnych, a w kosmosie byłaby całkiem nieskuteczna. Poza tym ten świat i tak był chory. Owszem, naukowcy imperium mogli opracować coś takiego w tajemnicy i spróbować użyć w trakcie desperackiej obrony pod sam koniec wojny, ale nie sądzę, by do tego doszło. Lista ofiar walk z tamtego okresu jest dość dokładna. Można na niej odnaleźć cały katalog ran i obrażeń, ale nic więcej.

Przerwał na jakiś czas, aby Fletcher mógł przekazać Murchison trzy kolejne kawałki.

— Tak czy owak, broń chemiczna i biologiczna jest tak skonstruowana, aby uwolnić zawartość głowicy podczas uderzenia o ziemię albo opadania na cel. Ten pocisk miał lądować na spadochronach, mechanizm uwalniający zawiódł i ładunek nie został uwolniony, dopóki coś weń nie uderzyło.

— Coś albo ktoś — rzekł Prilicla.

Po kolei odwrócili się i spojrzeli na Hewlitta, który był tak samo jak oni zdumiony słowami empaty.

— Sugeruje pan, że Hewlitt spadł prosto na to coś i uwolnił zawartość — powiedział Stillman. — Może, nie wiem. Leżał obok, ale było za ciemno, a ja byłem zbyt zajęty, by dostrzec cokolwiek więcej, na przykład drobiny szkła. Poza tym etlańskie patogeny nie mogą oddziaływać na nikogo spoza planety. Wszyscy to wiemy. Zresztą on wygląda, jakby nie przechorował w życiu ani jednego dnia.

Prilicla zadrżał lekko, jak zwykle, gdy miał wyjaśniać komuś błąd w myśleniu.

— Przyjaciel Hewlitt ma za sobą długą historię bardzo szczególnej choroby — powiedział. — Choroby, która dotąd opiera się leczeniu. Z tego powodu nie udało się postawić diagnozy, bardzo zróżnicowane symptomy zaś przypisywano zwykle zaburzeniom emocjonalnym. Ustaliliśmy tylko tyle, że chodzi o szczególnie silną alergię na stosowane przez nas medykamenty. Jesteśmy pewni, że nie zagraża to jego życiu, jeśli nie będzie przyjmował doustnie leków, brał zastrzyków czy stosował środków inaczej jeszcze wchłanianych przez organizm. Jednak kliniczny obraz jest mocno niejasny.

Stillman pokręcił głową i wskazał pocisk.

— I myślicie, że to pomoże go rozjaśnić?

Prilicla zadrżał, być może znowu pod wpływem własnych myśli, ale nie odpowiedział.

— Przyjacielu Stillman, wyczuwałem, że byłeś głodny i że podobnie jak inni chętnie przyjąłbyś poczęstunek w domu Tralthańczyków. Odmówiłem jednak, wiedząc, że syntetyzer pokładowy Rhabwara został niedawno przeprogramowany przez samego głównego dietetyka Gurronsevasa i lepiej będzie zjeść na statku. Czy zechcesz teraz przyjąć zaproszenie na obiad?

— Tak, chętnie.

— Wyczuwam jeszcze narastającą ciekawość u jednego z członków naszego zespołu. Przyjacielu Fletcher, o co chodzi?

— O to — odparł kapitan, wskazując rakietę. — Muszę przyjrzeć się bliżej mechanizmowi wprawiającemu w ruch tłok. Wydaje się zbyt skomplikowany jak na zadanie, które miał wykonać, ale na razie wolałbym go nie rozbierać. Danalta potrafi wytworzyć wyspecjalizowane kończyny, które pozwolą nam zbadać go szczegółowo od środka. Nie chciałbym okazać braku subordynacji, doktorze, ale sądzę, że sam pan czuje, iż ciekawość jest u mnie w tej chwili silniejsza niż głód.

Prilicla zaświergotał melodyjnie w niskich rejestrach.

— Dobrze, wy dwaj macie wymówkę. Przyjaciółko Murchison, chcesz się przyłączyć do buntowników?

Patolog pokręciła głową.

— Nic więcej tu nie zdziałam — rzekła. — Osad to syntetyczna odżywka nadająca się potencjalnie dla całego szeregu ciepłokrwistych tlenodysznych. Jest tam też ileś organizmów, ale nie wiem, które pochodzą z wnętrza ampułki, a które pojawiły się tam później. Pełna analiza możliwa będzie dopiero na statku. Oczywiście po obiedzie.

Prilicla wzleciał ponad skraj urwiska. Blask słońca mienił się w jego skrzydłach wszystkimi kolorami tęczy. Po chwili zniknął, odlatując w kierunku statku. Fletcher i Danalta zabrali się do pracy, pozostali ruszyli w drogę powrotną.

Empata chyba bardzo się spieszy, pomyślał Hewlitt. Pierwszy raz widział, aby Prilicla zachował się w ten sposób. Prawie nieuprzejmie.

— Czasem żałuję, że nie umiem latać — rzekł Stillman do Murchison, która wspinała się obok niego. — Albo, chociaż tego, że pozwoliłem, aby tyle mnie przybyło na stare lata.

Patolog uśmiechnęła się uprzejmie. Odezwała się dopiero na samej górze.

— Kapitanie Stillman, odpowie pan na pewne pytanie?

— Bardzo oficjalnie pani o to pyta. To znaczy, że pytanie też będzie takie. Owszem, jeśli będę w stanie.

— Dziękuję — powiedziała Murchison i zrobiła trzy długie kroki przez wysoką trawę. — Podczas ostatniego powstania musiało się zdarzyć coś bardzo dziwnego. Znam to, co zostało opublikowane, ale gdy próbowałam drążyć sprawę, trafiłam na ograniczenie dostępu nałożone przez Korpus Kontroli i pozwalające badać pewne źródła tylko naukowcom, którzy, jak wiadomo, nigdy nie spieszą się z publikacją swoich prac. Oficjalne uzasadnienie jest takie, że ponieważ etlańskie światy zostały przyjęte do Federacji, ewentualne ujawnienie wszystkich szczegółów związanych z przyczynami powstania utrudniłoby asymilację tych kultur, szczególnie gdyby temat wzięli na warsztat łowcy tanich sensacji z popularnych stacji rozrywkowych. Usłyszałam, że odnosi się to zwłaszcza do tego świata, gdyż świeże są tu jeszcze rany po zbrodniach wojennych poprzedniego rządu i nie należy ich rozdrapywać. Ale, o jakie dokładnie zbrodnie chodzi? Czy były to może eksperymenty z bronią chemiczną albo biologiczną przeprowadzane na żywych, myślących istotach? Gdybyśmy to wiedzieli, nasze śledztwo zapewne nabrałoby rumieńców. A może i panu nie wolno o tym rozmawiać?

Stillman potrząsnął głową.

— Nie, proszę pani. Mogę rozmawiać o tym z każ dym, kto nie zrobi z informacji niewłaściwego użytku. Ale i w tym wypadku pod klauzulą tajemnicy lekarskiej, ponieważ imperator i jego rodzina, która tworzyła krąg doradców, byli bardzo chorzy. Chciałaby pani spytać o coś jeszcze? — dodał. — Może coś prostszego, co nie będzie wymagało paru godzin wykładu i grzebania się w bardzo niemiłych szczegółach?

Murchison poczekała, aż dotarli do rampy wejściowej Rhabwara.

— Tak. Wiadomo panu coś o tym, aby Snarfe zbłądziła kiedykolwiek na dno tej rozpadliny?

Kapitan Fletcher i Danalta, którzy okazali się bardziej ciekawi niż głodni, słuchali opowieści Stillmana przez komunikatory. Była to długa odpowiedź na pierwsze pytanie Murchison. Słuchali tym chętniej, że podobnie jak Hewlitt, nie byli obecni w Szpitalu podczas najsłynniejszego epizodu tamtej wojny, którym był zmasowany atak floty Etlan na Szpital Kosmiczny Sektora Dwunastego.

— Z czysto politycznych względów Korpus Kontroli nie nazywa tamtego konfliktu wojną — powiedział Stillman, rozluźniając pas podtrzymujący kilt, by ulżyć pełnemu brzuchowi. — Sama wizja Imperium, obejmującego pięćdziesiąt światów schowanych w niezbadanym rejonie galaktyki i deklarujących otwarcie wrogość wobec nieprzygotowanej na to Federacji, uznana została za zbyt niepokojącą, aby ją eksponować. Oficjalnie historia odnotowuje tylko jedną wojnę kosmiczną, która rozegrała się między Orligią i Ziemią. Jej zakończenie dało początek Federacji Galaktycznej. Od tamtego czasu powszechny stał się pogląd, że próba uzyskania czegokolwiek poprzez kosmiczny konflikt jest ekonomicznie nieopłacalna. Zbyt wiele niezamieszkanych planet czeka na kolonistów, aby warto było wydawać środki na zdobywanie już zamieszkanych. Owszem, w wypadku choroby struktur władzy albo całej kultury mogłoby dojść do napaści na inny świat tylko w celu jego zniszczenia. Niemniej takie cywilizacje nie osiągają zwykle etapu długodystansowych lotów kosmicznych, o kolonizacji nie wspominając. Zwykle wcześniej uczą się współpracy, zrozumienia dla innych i tego, jak żyć w pokoju. Uznajemy, zatem za aksjomat, że każda nowa rasa znająca podróże międzygwiezdne musi być wysoce cywilizowana. Imperium Etlańskie było dla Korpusu zaskoczeniem. Dopuszczono możliwość, że jest ono wyjątkiem od reguły, i do czasu dokładnego ustalenia wszystkiego zarządzono blokadę informacyjną, aby nie zdradzić Etlanom położenia światów Federacji. Ostatecznie okazało się to słuszne. Równocześnie przygotowywano środki, aby zażegnać niebezpieczeństwo, poznając od podszewki ich kulturę. Dlatego właśnie skłonni jesteśmy uznawać nasze działania wobec Etli raczej za policyjne niż jakiekolwiek inne.

— Ale przecież te setki jednostek, które walczyły wokół Szpitala, strzelając z czego popadnie, to była prawdziwa bitwa, nie zamieszki! — powiedziała Naydrad. — Był pan tam?

— Tak — odparł Stillman tonem na tyle poważnym, że można było wyczuć w nim wagę jego wspomnień. — Byłem młodszym lekarzem na Vespasianie, gdy zderzył się z etlańskim frachtowcem, i pomagałem dostarczyć rannych do Szpitala. Gdy Conway, który był wówczas najstarszym zdolnym do pełnienia obowiązków lekarzem, zobaczył, że wyszedłem z tego tylko z paroma draśnięciami, powiedział, że bardzo brakuje im personelu, i posłał mnie od razu na jeden z oddziałów dla obcych. Centralny translator został uszkodzony i szalenie trudno było się porozumiewać… Tak czy owak, to mogło wyglądać jak wojna, ale oficjalnie mówi się o akcji policyjnej z wykorzystaniem ciężkiego sprzętu.

W trwającej chwilę ciszy Hewlitt spojrzał na Murchison, a potem na Priliclę, który w typowy dla siebie sposób reagował na przykre wspomnienia wielu osób. Hewlitt wcale im tej pamięci nie zazdrościł.

— Kłopoty zaczęły się, kiedy jeden z waszych byłych pacjentów, bardzo energiczna istota imieniem Lonvellin, odkrył planetę, którą potem nazwaliśmy Chorą, czyli Etlę — rzekł Stillman, kręcąc powoli głową.

— Znam sprawę Lonvellina — przerwał mu Prilicla. — Był pacjentem starszego lekarza Conwaya. Pomagałem odczytywać jego emocje, gdy był nieprzytomny. Przepraszam, przyjacielu Stillman. Słucham dalej.

— Po wypisaniu ze Szpitala Lonvellin wsiadł na prywatny statek i wznowił poszukiwania pewnego świata, który miał się znajdować w niezbadanej części Mniejszego Obłoku Magellana. Wcześniej słyszał o tym świecie pewne pogłoski. Mimo klasy fizjologicznej EPLH, masywnego ciała i groźnej naturalnej broni Lonvellin był wysoce inteligentny, bardzo altruistyczny, wybitnie długowieczny i nader niezależny, co pozwalało sądzić, że poradzi sobie w każdej trudnej sytuacji. Szczególnie, że specjalizował się w uzdrawianiu kultur, które zeszły z możliwych do zaakceptowania torów rozwoju. Wszyscy zdziwili się, zatem, gdy pewnego dnia Lonvellin zwrócił się do Korpusu Kontroli z prośbą o specjalistyczną pomoc w pracach nad pewną nowo odkrytą kulturą. Na znalezionym przez Lonvellina świecie panowały bardzo złożone stosunki społeczne, medycznie zaś tkwił w epoce barbarzyństwa. Przed podjęciem działań, które mogłyby uzdrowić sytuację, trzeba było przeanalizować sprawę pod względem możliwości zapewnienia mieszkańcom opieki zdrowotnej. Lonvellinowi zależało przede wszystkim na zebraniu na miejscu informacji przez osobniki klasy DBDG, przy czym najchętniej widział w tej roli Ziemian. Wyjaśnił, że tubylcy należą do tej samej klasy i równocześnie okazują wrogość wobec wszystkich istot, które wyglądają odmiennie, co bardzo utrudniło mu działanie. Materiały zebrane podczas wielomiesięcznych obserwacji i nasłuchu kanałów łączności pozwoliły ustalić, że planeta zwana przez mieszkańców Etlą była niegdyś kwitnącą kolonią, która podupadła na skutek epidemicznego rozprzestrzeniania się różnych chorób, obejmujących sześćdziesiąt pięć procent populacji. Istnienie małego, ale nadal funkcjonującego portu kosmicznego dawało nadzieję, że widok Lonvellina nie wywoła wstrząsu, ponieważ koncepcja spadających z nieba obcych nie powinna być na Etli niczym nowym. Lonvellin chciał odegrać rolę niezbyt rozgarniętego przybysza, który musiał wylądować gdzieś dla dokonania napraw na swoim statku. Do tej pracy potrzebować miał całego mnóstwa materiałów, zwykle zupełnie bezwartościowych, w zamian jednak chciał oferować różne nader cenne przedmioty. Tubylcy oczywiście nie od razu zrozumieliby, o co chodzi, ale potem coraz chętniej zaczęliby korzystać z sytuacji. Lonvellin nie miał nic przeciwko byciu wykorzystywanym, bo z czasem miało się to zmienić. W pewnej chwili w zamian za rzekome części zacząłby oferować rozmaite usługi, także jako nauczyciel. Ostatecznie oznajmiłby, że nie zdoła naprawić swojego statku na Etli i, jak to robił już wcześniej, spróbowałby zamieszkać na planecie. Wówczas byłoby już tylko kwestią czasu, kiedy zmieniłby Etlan w całkiem nowe społeczeństwo. Czasu zaś miał pod dostatkiem.

— Dla tak długowiecznej istoty nie był to zbyt trudny ani złożony plan — mówił Stillman. — Przeprowadzał zresztą takie akcje w przeszłości. Jednak tym razem wszystko poszło nie tak. Już od chwili lądowania na skraju pewnego małego miasta musiał przede wszystkim bronić statku i nie miał jak ruszyć ze swoim planem. Nie potrafiąc odkryć, dlaczego ta rasa jest aż tak ksenofobiczna, i nie mając szans na zadanie tego pytania osobiście, wezwał na pomoc Ziemian. Ze względu na wspomnianą powszechność różnych chorób poprosił też Szpital o oddelegowanie lekarza, który wcześniej go tam kurował. Wkrótce na miejscu zjawiła się ekipa Korpusu uzupełniona o starszego lekarza Conwaya. Po szybkiej ocenie sytuacji przeszła do działania.

Kontakt z Etlanami nawiązywano równocześnie na dwóch poziomach. Grupa językoznawców i lekarzy z autotranslatorami ukrytymi pod odzieżą krążyła po planecie, udając miejscowych. Ze względu na wielkie podobieństwo Ziemian i Etlan żadne przebranie nie było konieczne. Różnice akcentu maskowano rzekomymi wadami wymowy, które były tam bardzo częste.

Z drugiej strony wielka jednostka Korpusu wylądowała w porcie kosmicznym. Kontrolerzy przyznali, że są z innego świata, i otwarcie posługiwali się autotranslatorami. Oficjalna wersja była taka, że dobiegły ich wieści o problemach planety i przybyli z całą pomocą medyczną, jaką udało im się zebrać. Etlanie kupili opowieść i ujawnili, że co dziesięć lat zjawiał się na planecie imperialny frachtowiec z ładunkiem leków i lekarzami. Mimo to warunki zdrowotne na Etli pogarszały się systematycznie. Obcy otrzymali zgodę na wszelkie działania, ale usłyszeli też, że skoro Imperium złożone z pięćdziesięciu światów nie zdołało zaradzić złu, załoga jednego samotnego statku też raczej nic nie wskóra.

Etlanie byli w większości przyjaźnie nastawieni i wystarczająco ufni, aby swobodnie rozmawiać o sobie i Imperium. Kontrolerzy też zachowywali się przyjaźnie, ale byli znacznie ostrożniejsi w tym, co przekazywali.

Gdy pojawiał się temat pewnej obcej, przerażającej istoty zwanej Lonvellinem, oficerowie udawali, że nie wiedzą, o co chodzi, i w miarę możliwości prezentowali wypośrodkowane opinie.

Jednak najważniejsza informacja nadeszła od agentów działających w ukryciu. Odkryli oni, że miejscowi przerazili się Lonvellina, gdyż wierzyli, że obcy roznoszą choroby. Nie znali w ogóle zasady nieprzechodniości patogenów. Dokładniej rzecz biorąc, rozmyślnie ją przed nimi ukryto.

— Tyle dobrego, że zrozumieliśmy, iż bali się po prostu nowych chorób, które ich zdaniem musiałyby się pojawić wraz z obcymi. Etla i tak już była chora. Skolonizowana siedem pokoleń wcześniej nie była jeszcze gęsto zamieszkana. Epidemie gnębiły ją od ponad stu lat. Chorobom często towarzyszyły dysfunkcje fizyczne. Niewiele z nich było groźnych dla życia, ale często powodowały różnego rodzaju okaleczenia i oszpecenia. Sporo z nich dałoby się leczyć, izolując chorych, jednak wiedza medyczna Etlan stała na zbyt niskim poziomie. Nie istniały ośrodki badawcze; tym wszystkim zajmowało się Imperium. Dla nas było to coś nie do pojęcia. Wszystko, z czym się spotykaliśmy, nadawało się do leczenia. Gdybyśmy mogli ogłosić planetę obszarem klęski i ściągnąć odpowiednią pomoc, rozwiązanie problemu zajęłoby najwyżej kilka lat. Byliśmy wszakże w trudnej sytuacji. Tubylcy byli dumni, niezależni i wciąż jeszcze lojalni wobec władzy imperialnej, a także wdzięczni tym wszystkim światom, które wspierały Etlę w jej walce. Pojawienie się wielkiej grupy obcych mogłoby zostać uznane za próbę inwazji, zwłaszcza przez jedynego na planecie przedstawiciela Imperium, który dotąd z powodzeniem unikał kontaktu z przybyszami.

Aby uspokoić władze imperialne i ustalić, dlaczego pomoc medyczna udzielana Etli była tak mizerna, wysłano jeden ze statków Korpusu na Świat Centralny. Przypuszczano, że może widziane z bardzo daleka problemy chorej populacji wydają się tam mało istotne. Jednak, gdy nieuzbrojona jednostka kurierska wylądowała w głównym porcie kosmicznym planety, została z miejsca otoczona przez oddziały imperialnej gwardii.

Uzasadniono to obawą, że mniej inteligentna część populacji mogłaby przejawiać wobec przybyszy ksenofobiczne zachowania, a przecież bezpieczeństwo gości było sprawą priorytetową. Z tego samego powodu cała załoga, z wyjątkiem oficera medycznego, miała zostać na pokładzie i nie próbować nawet kontaktować się z kimkolwiek, dopóki władze nie przygotują odpowiednio opinii publicznej.

Lekarz został powitany bardzo ciepło i wypytany dokładnie o Federację. Przyjmowano go z honorami należnymi głowie państwa, ale równocześnie w sygnałach z nasłuchu zaczęto natrafiać na dziwne informacje rozpowszechniane w mediach. Dotyczyły one właśnie chorej planety, którą zresztą tak oficjalnie nazywano: Chorą.

Okazało się, że na informacje o planecie trafić można dosłownie wszędzie. Może leżała daleko, ale na Świecie Centralnym ciągle o niej myślano. Na każdym skrzyżowaniu i na każdej ulicy wisiały wielkie tablice wzywające do udzielenia pomocy rozpaczliwie chorym braciom na Etli. Czasem były to wieści wręcz przerażające, ale zawsze kończyły się prośbą o datki. Na wszystkich kanałach nadawano programy na ten temat. Żaden polityk nie mógł pominąć tej sprawy w swojej kampanii. Analogiczne akcje przeprowadzano na pozostałych planetach Imperium. I datki spływały regularnie. W grę wchodziły naprawdę wielkie sumy.

Trudno było uwierzyć, że można z nich sfinansować wysłanie tylko jednego statku raz na dziesięć lat.

Tak się złożyło, że statek z pomocą wylądował właśnie na Etli, zostawił ładunek i niezwłocznie odleciał, bo nikt z załogi nie chciał pozostawać zbyt długo na takim świecie. Materiały medyczne przewieziono do siedziby Teltrenna, przedstawiciela Imperium na Etli, majątku bardzo rozległego, zadbanego i pilnie strzeżonego. Podobno w związku z istniejącą nieustannie groźbą pozaplanetarnej inwazji. Miejscowi dostarczali tam regularnie żywność i byli zatrudniani na niższych stanowiskach. Co kilka miesięcy, najwyraźniej bez pośpiechu, Teltrenn wyprawiał się do tej czy innej prowincji, aby osobiście przekazać część leków i środków medycznych oraz nowinki dotyczące badań nad chorobami.

Można by to zrobić o wiele szybciej i sprawniej, ale Teltrenn upierał się, że musi sam wszystkiego dopilnować i że jego obowiązkiem jest też przekazanie wyrazów współczucia i życzeń pomyślności od Imperatora.

Ten brak pośpiechu wzbudził podejrzenia Conwaya i lekarzy Korpusu, więc zaczęli badać kierunki rozprzestrzeniania się chorób w ciągu paru ostatnich dziesięcioleci. Odkryli, że sporo dawnych chorób zanikło, prawdopodobnie na skutek wytworzenia przez Etlan naturalnej odporności na wywołujące je patogeny. Niemniej pojawiały się nieustannie nowe choroby, zwykle powodujące oszpecenia skóry, zniekształcenia kończyn albo nieuleczalne porażenia, które wbrew prawom medycyny, tutaj rzadko okazywały się śmiertelne.

Wszystkie dowody wskazywały na coś, co początkowo wydawało się nieprawdopodobne, ale było jedynym możliwym wnioskiem. Teltrenn, wielce szanowany i otoczony powszechną miłością przedstawiciel Imperium rozmyślnie i systematycznie zarażał mieszkańców Etli. Nikt przy tym nie próbował ich leczyć, a powodem były pieniądze.

Загрузка...