Hewlittowi zrobiło się tak zimno, jakby nagle wrócił na oddział metanowców. Po czole spłynęły mu krople potu, ciężkie niczym grad. Niemal oczekiwał, że spadną zaraz z hukiem werbli na podłogę. Ojczulek wpatrywał się w niego wszystkimi oczami. Trudno było orzec, czy jego słowa dyktowane były zniecierpliwieniem czy odruchem terapeuty.
— Staraj się o tym nie myśleć. Właśnie masz po raz pierwszy w życiu zobaczyć Telfi, niestety takiego, który umiera. Musisz jednak coś zapamiętać. Tak ze względu na własne bezpieczeństwo, jak dla oszczędzenia dodatkowego stresu pacjentowi. Słuchaj uważnie, w miarę możliwości nie zadając pytań…
Lioren zaczął opisywać warunki życia Telfi, ich planetę orbitującą w odległości około czterdziestu pięciu milionów kilometrów od słońca i zwróconą do niego zawsze tą samą półkulą. Flora rozwinęła się tam jakby w szarej strefie, lokując się gdzieś między strukturami roślinnymi a mineralnymi. Temperatura i poziom promieniowania osiągały wartości zabójcze dla każdego znanego Federacji gatunku. Było to prawdziwe piekło dla wszystkich — oprócz Telfi.
Byli półzwierzęcą formą życia, która wyewoluowała po dziennej stronie i wymagała nieustannego promieniowania oraz dużych ilości ciepła. Poza zdolnością mowy wykształcili też zmysł telepatyczny, który pomagał im łączyć się we wspólnoty pozostające również w kontakcie fizycznym.
Najpierw zbudowali starą, bogatą i dobrze zorganizowaną cywilizację, potem dopiero rozwinęli technologię lotów kosmicznych. Ich naturalne środowisko trudno było odtworzyć na pokładach statków i — według standardów Federacji — mieli bardzo wysoki odsetek strat na skutek najróżniejszych awarii. Jednak nie powstrzymało ich to od podróży do gwiazd i dołączenia do galaktycznej społeczności. Od tamtej pory prowadzili ożywioną wymianę handlową, nawiązywali kontakty z innymi kulturami, a czasem korzystali także ze służby zdrowia Federacji.
Jeśli udawało się w miarę szybko doprowadzić uszkodzony statek Telfi do Szpitala, istniała spora szansa udzielenia skutecznej pomocy. Najczęstsze problemy wiązały się z nagłym odcięciem promieniowania albo niekontrolowanym wzrostem jego wartości, co w obu wypadkach prowadziło do silnych zaburzeń działania mechanizmu absorpcji energii. Zdarzały się też zranienia, mające podobne skutki. Pośpiech w udzielaniu pomocy był naprawdę wskazany. Od wystąpienia problemu do rozpoczęcia leczenia nie mogło upłynąć więcej niż sto standardowych godzin. Samo leczenie polegało na dostarczaniu starannie dobranych dawek różnego promieniowania, swoistego koktajlu mającego zregenerować pacjenta.
Właśnie po to utrzymywano w Szpitalu niewielki klasyczny reaktor, prawdziwe muzeum techniki w porównaniu z głównym reaktorem fuzyjnym. Przez lata Szpital nauczył się także leczyć inne choroby Telfi, na przykład związane z układem oddechowym czy wręcz ginekologiczne, ale i tak znacznie częściej należało zatrudniać przy nich nie tyle lekarzy, ile fizyków.
— Ten, którego mamy odwiedzić, jest ostatnim z trójki, która ucierpiała podczas awarii ich statku. Na czym polegała ta awaria, nie udało nam się zrozumieć. Cherxic należał do wyspecjalizowanej wspólnoty odpowiedzialnej za obsługę jednostki, ale gdy tylko przestał być jej czynnym członkiem, pozostali zwarli szeregi i zerwali z nim wszystkie kontakty…
— Mówiłeś, że to cywilizowane istoty — przerwał mu Hewlitt.
— Tak — odparł Lioren i przesunął szybko środkowymi kończynami i wzrokiem po szwach kombinezonu Ziemianina. — Dobrze. Zostaw jedną z rękawic i tę chirurgiczną też. Nie będziesz ich tam potrzebował. Sprawdź dokładnie przesłonę hełmu, gdy będę się ubierał. Tam jest naprawdę jasno.
— Ale ten kombinezon wydaje się bardzo cienki — zauważył Hewlitt nieufnie.
— Materiał kombinezonu oraz przesłona to import z Telfa. Oni sami stworzyli jedno i drugie dla ochrony gości. Nie musisz się martwić ani o siebie, ani o swoje przyszłe potomstwo.
— A gdybyśmy nosili w sobie zarodki tego wirusa? — spytał Hewlitt. — Czy Prilicla by je zauważył?
— Tak. Pod warunkiem, że byłyby już na tyle rozwinięte, aby móc coś odczuwać.
Hewlitt zastanawiał się jeszcze nad tym, gdy Lioren podjął opowieść.
— Pacjent Cherxic nie chce, podobnie jak nie chciałby tego żaden Telfi, aby ktokolwiek z jego rodziny był przy nim, gdy jest w takim czasie. Powolne umieranie bez utraty przytomności to bardzo przejmujące doświadczenie dla każdej rasy, nie tylko Telfi, którzy do samego końca zachowują zdolności telepatyczne. Nie chcą przekazywać nikomu swych ostatnich doznań. Bólu towarzyszącego obumieraniu narządów zmysłów, strachu, którego nie daje się opanować ani ukryć, bo nie można przecież wyłączyć telepatii. I poczucia osamotnienia, które jest czymś strasznym dla istoty żyjącej od narodzin w bezpośrednim fizycznym i mentalnym kontakcie z najbliższymi. Ktoś niebędący telepatą zapewne nie bardzo może sobie nawet wyobrazić, czym jest taka izolacja. Dlatego też tylko my, nieznający udręk zamierającego kontaktu telepatycznego, możemy pomóc Telfi w takiej chwili, rozmawiając z nim przez autotranslator, słuchając jego ostatnich myśli, pozwalając wyczuć bliski kontakt z inną istotą inteligentną, która potrafi współczuć, ale nie przejmie bólu.
Hewlitt już czuł się nieswojo, że pozwolił własnemu, samolubnemu strachowi wziąć górę nad współczuciem.
— Jak oni wyglądają? — spytał. — I dlaczego wspomniałeś o bliskim kontakcie? Jak bliskim?
— Już idziemy — powiedział Lioren. — Trzymaj się mnie i nie martw niczym. Tutaj nie ma niebezpiecznego promieniowania.
Drzwi śluzy otworzyły się, ukazując tunel, na końcu, którego płonęło coś na kształt kwadratowego słońca. Zanim doszli bliżej, oczy Hewlitta przywykły do intensywnego światła, jednak mimo przesłony nie zdołał dojrzeć niczego, co znajdowało się w dalszej części zalanego blaskiem pomieszczenia. Ze ścian i sufitu sterczało jakieś wyposażenie, którego przeznaczenia nie znał. Pośrodku stały nosze z dwiema otwartymi metalowymi skrzynkami. Podszedł do nich w ślad za Ojczulkiem, myśląc, że trumny wszędzie wyglądają tak samo, chociaż ustawienie ich tutaj już teraz dowodzi pewnego braku wrażliwości.
— Tych dwóch już nie żyje — wyszeptał Lioren i Hewlitt znów przyłapał się na tym, że myślał głośno. — Obaj zmarli kilka minut po moim przybyciu. Zostali tutaj, w przedsionku blisko wejścia, aby ich ciała nie burzyły spokoju żywych członków wspólnoty, a także dla wygody patologii, która w jakimś momencie kogoś po nie przyśle. Jako że Telfi nie troszczą się o nic poza pamięcią o zmarłych, zwłoki przekazano Szpitalowi do celów badawczych. Potem zostaną wysłane prosto w jakieś słońce. To stary zwyczaj ich wspólnot ze statków kosmicznych. Przepraszam, ale muszę spytać, czy mogę się spotkać z moim pacjentem. Być może już nie żyje, lecz proszę pamiętać, aby w rozmowie z Telfi nigdy nie wspominać o śmierci.
— Dobrze. Ale wcześniej mówiłeś o kontakcie…
— Ojczulek Lioren i pacjent Hewlitt, ziemski DBDG, chcą zobaczyć się z porażoną częścią wspólnoty Cherxic — powiedział Tarlanin do mikrofonu. — Czy to możliwe i czy pora jest odpowiednia?
W słuchawkach rozległo się coś przypominającego lekko modulowany wybuch szumów statycznych.
— Zapraszamy, Ojczulku i pacjencie Hewlitt — przełożył autotranslator. — Krótka wizyta jest możliwa. Proszę poczekać.
Ojczulek przysunął się do Hewlitta i też spojrzał na ciała leżące w trumnach.
— Cierpienie oraz samotność to coś strasznego i niewiele możemy na to poradzić, ale reszta wspólnoty Cherxic ciągle żyje — powiedział ze smutkiem.
Wszystko, co Hewlitt słyszał o tej egzotycznej rasie, nijak nie przygotowało go na zastany widok.
Jeśli nie liczyć dodatkowej pary przednich kończyn wyrastających u podstawy szyi, Telfi przypominali wielkie ziemskie jaszczurki. Od okrągłej głowy do końca szczątkowego ogona mierzyli prawie półtora metra. Ciało leżało na brzuchu i jedyne charakterystyczne cechy, które dawało się dostrzec, to dwoje drobnych oczu bez powiek oraz małe, zamknięte usta. Wszystkie cztery nogi były zgięte wpół i przytulone do ciała, podczas gdy przednie kończyny — wysunięte do przodu i skrzyżowane pod brodą — podpierały głowę. Skóra była jasnoszara, z cętkami i widocznymi dobrze żyłkami, tak, że istota przypominała trochę rzeźbę z niewygładzonego marmuru.
Hewlitt miał ochotę skomentować ten widok.
— Interesujący kolor skóry — powiedział zgodnie z zasadą, aby o zmarłych nie wyrażać się źle. — Wręcz piękny.
— Nie wolno ci mówić przy nich w ten sposób — upomniał go Lioren. — Dla Telfi bladość skóry nie jest ani interesująca, ani piękna. To objaw wygłodzenia i śmiertelnego w skutkach uszkodzenia narządów absorpcyjnych. Możesz jej dotknąć, jeśli się nie brzydzisz. Przyłóż nagą dłoń gdziekolwiek do ciała.
Po tak fatalnej uwadze Hewlitt czuł się wręcz w obowiązku wykonać jakiś gest.
— Ciepła — powiedział ze zdumieniem.
— Nie przetwarza już energii — wyjaśnił Ojczulek — więc ma temperaturę pokojową. Na mojego pacjenta najlepiej działa powolne głaskanie szczytu głowy. Fizyczny i werbalny kontakt to tylko skąpy substytut telepatii, ale wydaje się, że i to przynosi mu pewną ulgę.
Hewlitt zamarł z dłonią na głowie jaszczura.
— Chwilę… Wcześniej chciałem zadać to pytanie, ale ty… Czy kładłeś dłoń na swoim pacjencie tak jak wtedy, gdy badałeś nowe futro Morredetha?
— Tak. Ale nie ma, co się podniecać. Fizjologicznie Telfi nie nadają się na gospodarzy wirusa. To tak, jakby próbować zainfekować reaktor.
Hewlittowi coś zaczęło świtać w głowie.
— Mówiłem ci już, że wirus przetrwał bliską eksplozję nuklearną. No i szpitalny reaktor jest bardzo chory, że tak powiem.
Do jasności w głowie Hewlitta doszedł jeszcze blask bijący z otwieranej śluzy. Na jego tle widać było sylwetkę Telfi. Dalej znajdowały się drugie drzwi, tyle, że przezroczyste, pozwalające ujrzeć wnętrze statku. Hewlitt uznał, że to musi być jakiś zdrowy jaszczur, bo mimo blasku w ogóle nie odbijał światła. Znajdujący się dalej Telfi też przypominali ruchome czarne dziury o zwierzęcych kształtach.
I każdy z nich nosił ślad po wizycie wirusa, jeden zaś był aktualnym nosicielem.
— Jestem częścią wspólnoty Cherxic — powiedział ten w otwartej śluzie. — Proszę, dotknijcie mnie, moi bracia z innych światów i dobroczyńcy. Po kolei. Nasz statek wraca niebawem na Telfa, ale wcześniej chcę wam przekazać coś ważnego.