15

Nie pójdę, myślał. Vickers. Nie mogę tam pójść. Przecież to miejsce nic już dla mnie nie znaczy i nie chcę, żeby cokolwiek znaczyło po tych wszystkich latach, kiedy starałem się je zapomnieć.

Mógł zamknąć oczy i patrzeć na żółte błoto zmytych deszczem pól, białe drogi przysypane kurzem rozdmuchiwanym po dolinach i nad szczytami wzgórz, samotne skrzynki pocztowe przycupnięte na pochylających się smutno ku ziemi ogrodzeniach, obwisłe bramy, zniszczone ulewami domy, kościste bydło spędzane z pastwisk i idące po ubitych kopytami ścieżkach, wynędzniałe psy, które szczekały, gdy tylko chciało się podejść do płotu.

Jeśli powrócę, spytają, dlaczego wróciłem i jak mi się wiedzie. Już słyszał, jak mówią: Szkoda twojego ojca. To był dobry człowiek. Będą siedzieć przed sklepem na odwróconych pudełkach kartonowych, powoli żuć tytoń, spluwać na chodnik, patrzeć na niego z ukosa i mówić: Więc piszesz książki. Na Boga, kiedyś będę musiał jakąś przeczytać. Nie znam nawet jednego tytułu.

Potem pójdzie na cmentarz i stanie przed kamieniem z kapeluszem w dłoni, wsłucha się w zawodzenie wiatru w wielkich sosnach rosnących wokół ogrodzenia cmentarza i pomyśli, że gdyby tylko udało mu się zostać kimś, zanim zmarli rodzice, wtedy mogliby być z niego dumni i chwalić się nim, kiedy sąsiedzi przychodzili na pogaduszki. Niestety, teraz było już za późno.

Będzie jeździł po drogach, którymi chadzał, kiedy był małym chłopcem. Zatrzyma samochód przy zatoczce, przejdzie przez ogrodzenie i dojdzie do jamy, w której zawsze łapał klenie. Strumień będzie się wolno sączyć, a jama będzie tylko błotnistym rozlewiskiem. Pień, na którym siadywał, zapewne odpłynął już z wiosennymi roztopami. Spojrzy na wzgórza, które wydadzą mu się znajome, a jednocześnie jakieś inne. Będzie starał się zrozumieć, co się zmieniło, ale nadaremnie. Przez cały czas będzie więc myśleć o strumieniu i tych dziwnych wzgórzach, z każdą chwilą czując się coraz bardziej obco i samotnie. W końcu ucieknie. Naciśnie do dechy pedał gazu, chwyci mocno kierownicę i będzie się starał myśleć o czymś innym.

Potem przejedzie obok wielkiego, ceglanego domu z portykiem i półkolistym świetlikiem nad drzwiami. Będzie jechał bardzo powoli, przypatrując mu się i zobaczy obluzowane okiennice, wyblakłą farbę i uschnięte podczas którejś mroźnej i szalejącej zimy róże, które kwitły przy bramie.

Nie pojadę, powiedział do siebie. Nie pojadę.

A może jednak powinien.

„To może rozwiać mgłę”, napisał Flanders, „i zdjąć zasłonę z twoich oczu.”

Co jednak zobaczy, kiedy mu spadnie zasłona z oczu?

Czy gdzieś tam wśród ścieżek dzieciństwa kryło się coś, co mogło wyjaśnić jego obecną sytuację? Jakiś nieznany fakt, abstrakcyjny symbol, którego wcześniej nie dostrzegał? Może było to coś, co widział, nawet wiele razy, ale niewłaściwie odczytywał znaczenie tego czegoś.

A może miał przywidzenia, przypisywał znaczenie słowom, które tak naprawdę nie były istotne? Skąd ta pewność, że Horton Flanders w swoim wytartym garniturze i ze śmieszną laseczką ma coś wspólnego z historią, jaką opowiadał Crawford o ludzkości przypartej do muru?

Nie było żadnych dowodów.

Ale przecież Flanders znikł i napisał do niego list.

Rozwiać mgłę, żebym mógł lepiej widzieć, przypomniał sobie raz jeszcze. Może oznaczało to tylko, że gdy rozwieje mgłę, będzie mógł lepiej pisać, że rękopis, którego początek leżał na biurku, będzie lepszy, ponieważ jego twórca patrzy na życie otwartymi oczyma. Może chodziło o mgłę uprzedzeń albo mgłę próżności, a może zwykłą mgłę, przez którą nie widzi się najlepiej.

Vickers położył dłoń na rękopisie i w zamyśleniu przerzucił parę stron. Tak mało napisałem, pomyślał, a tak dużo jeszcze pozostało do zrobienia.

Już od dwóch dni nic nie napisał. Całe dwa dni poszły na marne.

Żeby móc pisać, musiałby usiąść spokojnie, skoncentrować się, zapomnieć o świecie zewnętrznym i pozwolić, żeby ten inny, wybrany przez niego świat przenikał powoli do jego wnętrza, świat, który mógł być analizowany i przejrzyście budowany.

Usiąść spokojnie, powtórzył w myślach. Mój Boże, jak można być spokojnym, kiedy człowieka dręczą tysiące pytań i wątpliwości?

Sukienki po piętnaście centów, mówiła Ann. Sukienki po piętnaście centów na Piątej Alei.

Istniało coś, co przeoczył, jakiś ważny czynnik, który czekał na dostrzeżenie, a on po prostu go nie widział.

Najpierw przyszła na śniadanie ta dziewczynka, potem czytał gazetę. Potem poszedł do warsztatu, a Eb opowiedział mu o wiecznym samochodzie. Ponieważ jednak jego własny samochód nie był gotów, poszedł na róg ulicy, przed sklep perfumeryjny, żeby złapać autobus. Spotkał Flandersa, który stanął razem z nim przy wystawie sklepu z 1001 drobiazgów. Flanders powiedział wtedy…

Zaraz, chwileczkę. Poszedł na róg ulicy, żeby złapać autobus.

Autobus był jakiś niezwykły, to utkwiło w jego pamięci.

Wszedł do autobusu i usiadł przy oknie. Wyglądał przez szybę, a w tym czasie nikt nie zajął miejsca obok niego. Pojechał do miasta siedząc samemu.

To jest to, pomyślał, czując dzikie podniecenie i przerażenie na samą myśl o tym, co przeoczył. Stał przez chwilę bez ruchu, starając się za wszelką cenę wyrzucić z pamięci incydent, który zdarzył się tyle lat temu. Stał tak i czekał, ale wydarzenie to ani myślało dać się wyrugować z pamięci. Vickers wiedział, że od niego nie ucieknie i wiedział już, co ma zrobić.

Odwrócił się do biurka, wysunął górną szufladę po lewej stronie i powoli, metodycznie opróżnił całą jej zawartość. To samo zrobił ze wszystkimi pozostałymi szufladami, ale nie znalazł tego, co szukał.

To musi tu gdzieś być, pomyślał. Z pewnością tego nie wyrzuciłem.

Może na strychu. W którejś ze skrzyń na strychu.

Wszedł po schodach na strych, zapalił światło i aż zamrugał powiekami od blasku nieosłoniętej żarówki zwisającej z sufitu. W powietrzu czuć było chłód, a nagie krokwie podtrzymujące dach z obu stron sprawiały wrażenie szczęk, które zaraz zacisną się i pochwycą go w swe potężne zębiska.

Vickers podszedł do trzech skrzyń i otworzył po kolei ich wieka. Która z nich skrywała to, czego szukał? Naprawdę nie miał pojęcia.

Zaczął więc od pierwszej z brzegu i o dziwo odnalazł poszukiwaną przez siebie rzecz mniej więcej w połowie głębokości skrzyni, pod karabinkiem na śrut, którego używał zeszłej jesieni do polowań na ptaki, zresztą w końcu zarzuconych; nie ustrzelił ani jednego.

Otworzył mocno zakurzony notatnik i zaczął go przeglądać, aż doszedł do stron, których szukał.

Загрузка...