Na dole ktoś walił do drzwi i krzyczał jego imię, ale minęło parę sekund, zanim zdał sobie sprawę, co się dzieje.
Wstał ze skrzyni, a notatnik spadł na podłogę gniotąc rozłożone strony.
— Kto tam? — spytał. — Co się dzieje?
Z jego gardła wydobył się jednak zaledwie szept.
— Jay? — krzyczał ktoś. — Jay, jesteś tam?
Zszedł po schodach do pokoju gościnnego. Za drzwiami stał Eb.
— O co chodzi, Eb?
— Słuchaj, Jay — zaczął zdyszany Eb — musisz stąd uciekać.
— Dlaczego?
— Myślą, że załatwiłeś Flandersa.
Vickers wyciągnął rękę do tyłu, schwycił krzesło, które tam stało i opadł na nie.
— Nie pytam nawet, czy to prawda — ciągnął Eb — bo wiem, że nie. Dlatego właśnie chciałem dać ci szansę.
— Szansę? — powtórzył Vickers. — O czym ty mówisz?
— Są teraz w tawernie — kontynuował Eb. — Szykują się do linczu.
— Oni to znaczy kto?
— Wszyscy twoi przyjaciele — rzekł gorzko Eb. — Ktoś ich wszystkich podburzył. Nie wiem kto. Nie czekałem, żeby się o tym przekonać. Natychmiast przyleciałem do ciebie.
— Ależ ja lubiłem Flandersa. Byłem jedynym człowiekiem, który go darzył sympatią. Byłem jego jedynym przyjacielem.
— Nie masz już czasu — Eb nie zwracał uwagi na jego słowa — musisz uciekać.
— Nie mogę. Nie mam nawet samochodu.
— Przyprowadziłem jeden z wiecznych — odpowiedział szybko Eb. — Nikt nie wie, że go mam. Nikt też nie będzie wiedział, że ty go wziąłeś.
— Nie mogę uciekać. Muszą mnie przecież wysłuchać. Muszą.
— Zastanów się! To nie szeryf przyjdzie do ciebie z nakazem aresztowania, tylko tłum, który ma gdzieś, co masz mu do powiedzenia.
Eb przeszedł przez pokój i gwałtownie schwycił Vickersa za ramię.
— Wynoś się stąd — rzekł. — Ryzykowałem własną głową przyjeżdżając tutaj, żeby cię ostrzec. Nie wolno ci rezygnować. Vickers uwolnił się z uścisku.
— Dobrze — zgodził się. — Pojadę.
— Masz forsę? — spytał Eb.
— Trochę.
— Masz tu jeszcze. — Eb sięgnął do kieszeni i wyciągnął cienki plik banknotów.
Vickers wziął go i wepchnął do kieszeni.
— Masz pełen bak — ciągnął Eb. — I automatyczną skrzynię biegów. Jedzie się tak samo jak każdym innym samochodem. Zostawiłem włączony silnik.
— Nie mogę uwierzyć, że to robię, Eb.
— Wiem, ale jeśli chcesz ocalić to miasto przed zbrodnią, nie masz innego wyjścia.
Klepnął Vickersa po ramieniu.
— No, jazda. W drogę.
Vickers potruchtał ścieżką słysząc za sobą kroki Eba. Samochód stał przy bramie. Eb zostawił drzwi szeroko otwarte.
— Wsiadaj. Jedź prosto do głównej autostrady.
— Dzięki, Eb.
— Jazda.
Vickers przełączył lewarek skrzyni biegów na pozycję jazdy i nacisnął pedał gazu. Samochód odpłynął i cichutko nabierał szybkości. Vickers dotarł do głównej autostrady i ruszył w kierunku zachodnim.
Jechał tak przez wiele mil, goniąc stożek światła rzucany przez reflektory. Jechał nie mogąc wyjść ze zdumienia że on, Jay Vickers, musi uciekać przed linczem, do którego szykowali się jego właśni sąsiedzi.
Eb powiedział, że ktoś ich podburzył. Kto to mógł być?
Prawdopodobnie ktoś, kto go nienawidził.
Miał jednak nieodparte wrażenie, że wie, kto to zrobił. Jeszcze raz poczuł strach, ten sam, który odczuł, kiedy usiadł twarzą w twarz z Crawfordem. Wtedy strach nie był tak wyraźny, ale Vickers wiedział, że po części właśnie dlatego nie zgodził się napisać książki dla Crawforda.
„Coś się dzieje”, powiedział Horton Flanders, kiedy stali obaj przed sklepem „1001 drobiazgów”.
I rzeczywiście coś się działo.
Na rynku pojawiły się wieczne przedmioty wykonane przez nieistniejące firmy. Biznesmeni całego świata, przyparci do muru przez nieprzyjaciela, z którym nie potrafili walczyć, utworzyli międzynarodową organizację. Horton Flanders mówił o nowych, dziwnych czynnikach, które powstrzymywały świat przed wybuchem wojny. Stworzono kluby wizjonistów, którzy uciekali przed dniem dzisiejszym w przeszłość.
No a wreszcie on, Jay Vickers, musiał uciekać na zachód.
Zanim wybiła północ, wiedział już, co ma robić i dokąd się udać.
Jechał tam, gdzie poradził mu Horton Flanders. Robił to, czego, jak sobie obiecywał, miał nigdy nie robić.
Wracał do swego dzieciństwa.