Kiedy autobus dojechał do Cliffwood, zapadał już zmrok. Vickers kupił gazetę w narożnym kiosku i ruszył przez miasteczko do jedynej czystej restauracji.
Zamówił danie i właśnie zamierzał zabrać się do czytania gazety, gdy powstrzymał go jakiś piskliwy głosik:
— Dzień dobry, panie Vickers. — Po przeciwległej stronie stołu stała dziewczynka, która tego ranka zjawiła się na śniadaniu u Vickersa.
— Dzień dobry, Jane — odparł pisarz. — Co ty tu robisz?
— Przyjechałam z mamusią, żeby kupić lody na kolację wyjaśniła Jane. Przysiadła na brzegu krzesła stojącego po drugiej stronie stolika. — Gdzie pan dziś był, panie Vickers? Przyszłam pana odwiedzić, ale tam był jakiś pan, który nie chciał mnie wpuścić. Powiedział, że zabija myszy. Dlaczego on zabijał myszy, panie Vickers?
— Jane — do rozmowy włączył się trzeci głos.
Vickers podniósł wzrok i dojrzał kobietę, zadbaną i piękną, która się do niego uśmiechała.
— Mam nadzieję, że córka panu nie przeszkadzała, panie Vickers — rzekła.
— Och, ani trochę. Uważam, że jest wspaniała.
— To ja jestem pani Leslie — ciągnęła kobieta. — Matka Jane. Już od tak dawna jesteśmy sąsiadami, a nigdy się nie spotkaliśmy.
Przysiadła się do stolika.
— Czytałam kilka pańskich książek — kontynuowała — są piękne. Nie przeczytałam niestety wszystkich. Nie miałam zbyt dużo czasu.
— Dziękuję pani — uradował się Vickers. Zastanawiał się, czy kobieta nie pomyśli, że dziękuje jej za nieprzeczytanie tych pozostałych.
— Chciałam nawet przyjść i porozmawiać z panem. Organizujemy klub wizjonistów i zastanawiałam się, czy by pan do nas nie dołączył.
Vickers potrząsnął głową.
— Nie mam czasu — odparł. — Poza tym moją zasadą jest nieangażowanie się w nic.
— Ale przecież chyba jest pan z nami?
— W każdym razie dziękuję, że pani o mnie pomyślała. Kobieta zaśmiała się.
— Bierze pan nas za głupców, panie Vickers?
— Nie, nie za głupców.
— Ale uważa pan, że jesteśmy dziecinni.
— To pani tak powiedziała — zauważył Vickers. — Ale tu się z panią zgodzę. Tak, muszę przyznać, że wydaje mi się to nieco dziecinne.
Teraz palnąłem, pomyślał. Zaraz tak obróci kota ogonem, iż okaże się, że to moje słowa. Opowie wszystkim sąsiadom, jak powiedziałem jej prosto w twarz, że ich klub jest dziecinadą.
Kobieta jednak nie wyglądała na urażoną.
— Rzeczywiście, dla kogoś takiego jak pan, kto nie ma ani chwili wolnego czasu, może wydawać się to głupotą. Ale powiedziano mi, że chodzi o wspaniały sposób na rozwinięcie swoich zainteresowań.
— O, w to nie wątpię — poparł ją Vickers.
— Oczywiście, wiąże się z tym mnóstwo pracy. Kiedy już zdecyduje pan, w jakiej epoce chce żyć, musi pan przeczytać wiele dzieł o danym okresie. Potem pisze pan pamiętnik, codziennie przelewając na papier wszystkie wykonywane przez siebie czynności. Musi pan poza tym starać się pisać w taki sposób, aby zainteresować czytającego, a jeszcze lepiej, by wciągnąć go w akcję.
— Jest wiele okresów w historii, które mogą być bardzo wciągające — stwierdził Vickers.
— Miło, że pan to mówi — podchwyciła pani Leslie. — Czy mógłby mi pan coś zaproponować? Gdyby miał pan wybrać najbardziej ekscytujący okres historii, to który by pan wybrał?
— Przykro mi, ale nie potrafię tak szybko odpowiedzieć. Musiałbym się nad tym zastanowić.
— Ale powiedział pan, że jest ich dużo…
— Wiem. Ale kiedy tak się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że dzisiejsze czasy mogą okazać się równie ekscytujące co jakiekolwiek inne.
— Ale przecież w dzisiejszych czasach nic się nie dzieje. — Dzieje się i to o wiele za dużo — zaprzeczył Vickers.
Cały ten pomysł wydawał mu się żałosny. Dorośli ludzie, którzy udają, że żyją w innych czasach, publicznie przyznają się do tego, że nie potrafią żyć w swoim własnym, i chcą poszukiwać swego szczęścia w przeszłości. Oznaczało to zapewne gorzką porażkę w życiu tych ludzi, jakąś straszną pustkę, która nie dawała im spokoju, krzyczącą próżnię, którą w jakiś sposób usiłowali wypełnić.
Przypomniał sobie dwie kobiety, które rozmawiały za nim w autobusie i zastanawiał się, jakiego uczucia doznawać musiał wizjonista „żyjący” w czasach Pepysa. Życie Pepysa było oczywiście bardzo urozmaicone. Spotkania z wieloma ciekawymi ludźmi, małe tawerny, gdzie jadło się ser i popijało winem, teatry, dobre towarzystwo i nocne rozmowy, wiele ciekawych spotkań, które sprawiały, że Pepys był równie pełen życia, jak wizjoniści go pozbawieni.
Cały ruch był oczywiście ucieczką, ale od czego? Być może od poczucia braku bezpieczeństwa. Od nerwów, od codziennej, wszechobecnej niepewności, która nigdy nie przerodziła się w prawdziwy strach, ale nigdy też nie wygasała. Stan niepewności, stan umysłu, którego nie mogły ukoić żadne nowinki techniczne.
— Pewnie już spakowali nasze lody — stwierdziła pani Leslie, podnosząc rękawiczki i torebkę. — Niech pan kiedyś wpadnie do nas na kolację, panie Vickers.
Vickers również wstał.
— Ależ z przyjemnością. Pewnie niedługo uda mi się znaleźć wolną chwilkę.
Wiedział jednak, że nie znajdzie wolnej chwili i był pewien, że kobieta zaprosiła go jedynie z grzeczności. Obydwoje jednak najwyraźniej chcieli trzymać się konwenansów.
— Chodź, Jane. Miło mi było poznać pana po tych wszystkich latach, panie Vickers.
Nie czekając na odpowiedź zaczęła się oddalać.
— U nas w domu wszystko jest znowu w porządku — rzuciła na odchodnym Jane. — Mamusia i tatuś pogodzili się.
— Cieszę się — odparł Vickers.
— Tatuś mówi, że nie będzie już prowadzać się z innymi kobietami — dodała Jane.
— To też dobrze.
Matka dziewczynki zawołała ją stojąc przed drzwiami.
— Muszę już iść — powiedziała Jane. Zsunęła się z krzesła i podbiegła do matki. Stojąc u jej boku odwróciła się i pomachała do niego.
Biedne dziecko, pomyślał. Jakież życie ją czeka. Gdybym ja miał taką córeczkę… Nie, lepiej o tym nie myśleć. Nie była mu pisana. Jemu były pisane półki z książkami i rękopis, który czekał na niego. Nagle jednak zdał sobie sprawę, jak krucha i złudna jest sława pisarza. Książki i rękopis, pomyślał. Nie jest to podstawa, na której zbudować można piękne życie.
I miał rację. Był to problem nie tylko jego samego, ale wszystkich wokoło. Nikt nie miał solidnej bazy do zbudowania sobie życia. Przez tyle lat świat żył wojną i zagrożeniem wojny. Na początku był to tylko wielki strach, panika nakazująca ucieczkę, jaka następnie przerodziła się w moralne i psychiczne odrętwienie, którego nawet się nie zauważało, biorąc je za normalny przejaw życia.
Nic dziwnego, że pojawili się wizjoniści, pomyślał. On został sam na sam ze swoimi książkami i rękopisami.