Móri poczuł, że zimny pot spływa mu po plecach. Nie wydawaj Tiril, błagał w duchu Theresę. Nie mów im, gdzie mieszkamy!
To ten człowiek! Głos. Kardynał von Graben…
Theresa była pełna największego podziwu wobec tego hierarchy, Móri natomiast patrzył na niego śmiertelnie przerażony. Czy ona nie dostrzega nienawiści w tych na pół przymkniętych starczych oczach? Czy nie zauważa straszliwej koncentracji woli skierowanej przeciwko niej?
Kardynał mówił:
– Naturalnie, że mój ukochany bratanek odwiedzi księżnę. Ale gdzież to pani mieszka?
Theresa otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz Móri był szybszy:
– Akurat teraz to właściwie nie mamy stałego miejsca zamieszkania, rozglądamy się za jakąś odpowiednią siedzibą.
Księżna spojrzała na niego zdumiona i odrobinę poirytowana, ale zaraz wyczytała w jego oczach ostrzeżenie i zdezorientowana zaczęła przytakiwać.
Odznaczała się wielką bystrością umysłu, łatwo było z nią współpracować.
– To prawda, ale jak tylko gdzieś się urządzimy, musisz natychmiast przyjechać przywitać się z Tiril. I z twoim wnukiem.
Tchórzliwy biskup zrobił się zielony. Ten temat rozmowy najzupełniej mu nie odpowiadał.
Kardynał dobitnie, ze wzrokiem wbitym w Theresę, oświadczył:
– Mój bratanek, Engelbert, ma przed sobą wspaniałą karierę. Muszę panią prosić, księżno, by z większą ostrożnością wypowiadała się pani na temat jego młodzieńczego błędu. On już za to odpokutował. Pościł, biczował się i umartwiał, jak nakazują nasze reguły. Więc teraz jest oczyszczony. Bardzo panią proszę, księżno… Proszę nie niszczyć jego szansy na kardynalski kapelusz!
– Milczałam ponad dwadzieścia lat – rzekła Theresa pełnym życzliwości głosem, choć wyraźnie urażona. – Tylko Tiril i my dwoje znamy twoją tajemnicę, Engelbercie. Aż do ubiegłego tygodnia znałam ją wyłącznie ja.
Móri był taki wściekły, że ledwie mógł mówić.
– Nigdy jeszcze nie spotkałem tak lojalnej kobiety jak księżna Theresa. Jeśli ktoś jest czysty w tej sprawie, to jej wysokość. A teraz obawiam się, że nie mamy już więcej czasu.
– Rozumiem. A gdzie państwo zamierzają zatrzymać się na noc? – zapytał kardynał.
Theresa zdążyła tylko zacząć:
– W jakiejś dobrej…
Móri jednak zagłuszył jej słowa:
– Musimy wracać jeszcze dzisiaj. Nasz malutki synek nie był zdrowy dziś rano i nie chcemy zostawiać Tiril zbyt długo samej.
Theresa znowu spojrzała na niego zdumiona i zirytowana, ale nie zaprotestowała. Kardynał pokiwał głową.
– Rozumiem. W takim razie trzeba się pożegnać. Było mi bardzo miło panią spotkać, księżno!
Ani słowa o Mórim.
Biskup Engelbert zdawał się co najmniej tak samo zbity z tropu jak Theresa, rozstali się jednak z obietnicą, że odwiedzi ich natychmiast, gdy tylko znajdą dla siebie jakiś prawdziwy dom.
Na dziedzińcu Theresa zaczęła znowu protestować.
– Móri, muszę powiedzieć, że twoje zachowanie było co najmniej naganne…
On jednak pociągnął ją jak najszybciej do powozu.
– Proszę się pospieszyć! Powinniśmy stąd natychmiast zniknąć! To niebezpieczne miejsce.
– Przecież Engelbert nie może być niebezpieczny!
– Nie, on nic nie znaczy – powiedział Móri i naprawdę tak myślał. – Natomiast kardynał! On tak! Jedź! – krzyknął do stangreta i sam wskoczył na swego wierzchowca.
– Do domu! Bez chwili zwłoki!
Theresa ledwo zdążyła wsiąść do powozu, gdy konie ruszyły z kopyta.
Oczy kardynała von Grabena zrobiły się wąziutkie niczym szparki, ale pod zmrużonymi powiekami płonęły piekielnym ogniem. Hierarcha syknął do swego bratanka:
– Ta fatalna historia z twojej młodości zaczyna nam znowu stwarzać problemy. Jakbyśmy nie mieli dość innych.
– Ale przecież ja od tamtej pory nie miałem żadnych kontaktów z Theresą. A wuj obiecał mi, że nie spotka jej nic złego.
– I obietnicy dotrzymałem – warknął kardynał. – Ale dlaczego nie wycisnąłeś z niej informacji na temat, gdzie mieszka? Musimy przecież dostać córkę.
Biskup Engelbert nie miał żadnego stosunku do tej córki, której nigdy nie znał, a której się wstydził.
– Próbowałem – powiedział. – Ale ten okropny człowiek nieustannie mi przeszkadzał.
– On nie jest okropny. On jest śmiertelnie niebezpieczny. Teraz wiemy, kto pomaga tym kobietom i pracuje przeciwko nam.
Następne słowa kardynał wyszeptał tak cicho, że bratanek ich nie dosłyszał:
– On musi umrzeć. Ja się tym zajmę.
Engelbert uniósł rękę.
– Tylko pamiętaj: Nic nie może się stać Theresie!
– Wiem, wiem – syknął kardynał. – Taka była umowa wówczas, kiedy zdobyłeś dla nas kielich z Hofburga. W podzięce za ten uczynek obiecałem ci, że włos z głowy nie spadnie twojej drogocennej księżniczce.
Pospieszył do swych prywatnych komnat i wezwał kilku zaufanych ludzi.
Dzięki danej ci obietnicy, mój krótkowzroczny bratanku, nie mogłem pojmać tych dwojga, kiedy tutaj byli, myślał von Graben. Ale teraz ja będę decydował!
Dwaj ludzie dostali krótkie rozkazy, po czym w największym pośpiechu opuścili konno kanonię i ruszyli w tym samym kierunku, w którym odjechała księżna ze swoim zięciem.
Kiedy znaleźli się w głębi gęstego lasu, Theresa poleciła woźnicy, by zatrzymał konie. Zdenerwowana wysiadła z powozu i poszła w stronę Móriego, który zeskoczył ze swego wierzchowca.
– Muszą się skończyć te twoje głupstwa – powiedziała księżna ostro. – Obrażasz mojego przyjaciela tą nagłą ucieczką do domu, i nie tylko jego, ale jeszcze jednego z największych dostojników kościelnych, czcigodnego kardynała von Grabena.
Móri patrzył na nią ponuro, ale nie odpowiedział wprost na jej wymówkę.
– To bardzo dobrze, że się zatrzymaliśmy – rzekł. – Konie muszą trochę odpocząć. Rozbijemy tu mały obóz i zjemy nasze domowe zapasy.
Stangret zaczął przygotowywać się do popasu. Theresa była zagniewana. W milczeniu usiadła na kocu, który jej stangret rozpostarł, i zajęła się jedzeniem.
Móri także nie powiedział ani słowa.
Kiedy zjedli, Móri ze stangretem zebrali wszystko i przygotowali się do dalszej drogi. Nagle stangret zamarł.
– Ciii! Ktoś się zbliża! Myślę, że to dwaj jeźdźcy.
– Pogoń! – krzyknął Móri gwałtownie. – Wasza wysokość, proszę wziąć mojego konia, on jest teraz wypoczęty, i jechać przez las prosto do Theresenhof! Proszę się orientować według stron świata. To panią chcą pojmać! Nie wolno do tego dopuścić! Poprzez panią chcą dotrzeć do Tiril. Proszę pędzić co koń wyskoczy! My wprowadzimy w błąd prześladowców, będą podążać za powozem, a jeśli nas napadną, damy im radę. A z panią spotkamy się w najbliższym miasteczku.
– Ale ja nie mam damskiego siodła – protestowała Theresa i próbowała wyrwać się Móriemu, gdy chciał jej pomóc dosiąść konia.
– Tiril na Islandii jeździła na oklep! Proszę ruszać! Nie ma czasu do stracenia!
Dość bezceremonialnie podsadził ją na koński grzbiet tak, że chcąc nie chcąc usiadła w siodle po męsku. Silnym klapsem w zad Móri przynaglił wierzchowca, który pogalopował leśnym duktem. Theresa musiała całą uwagę skupić na tym, by nie spaść na ziemię. Móri usiadł obok stangreta i powóz ruszył powoli przed siebie.
Theresa próbowała powstrzymać konia, zawrócić go ku głównej drodze i przerwać nareszcie te głupstwa. Skończyło się jednak na tym, że koń stanął dęba, a ona spadła pomiędzy grube pnie sosen.
Potłukła się boleśnie, ale zaciskała zęby. Słyszała, że zbliżają się jacyś jeźdźcy, i już miała zamiar wzywać pomocy, gdy dotarły do niej zdyszane głosy:
– Pospiesz się, właśnie usłyszałem skrzypienie kół! Pamiętaj: księżnę musimy dostać żywą! Mężczyzn możesz bezlitośnie zastrzelić jak kaczki, przede wszystkim tego czarnego. I wszystko musi się stać jak najszybciej. Jego eminencja mówi, że ten człowiek jest oskarżony o czary.
Theresa skamieniała. Koń! Grzebał nerwowo kopytem na ścieżce, prowadzącej do drogi. Co robić? Co mogła wymyślić w tej sytuacji? Naraziła życie swoich przyjaciół na śmiertelne niebezpieczeństwo!
Ogarnęła ją panika.
I wtedy na ramieniu poczuła dotyk czyjejś ręki. Odwróciła się gwałtownie, lecz nikogo nie dostrzegła. Dotyk ręki natychmiast ustał, lecz koń w całkowitej ciszy został przez kogoś przeprowadzony za sosny.
Bogu dzięki, że w lesie głos niesie się tak daleko i usłyszeliśmy ich zawczasu, myślała, kiedy jeźdźcy w galopie przelatywali pobliską drogą.
O, dzięki temu, kto mi pomógł! Czy to był mój własny Anioł Stróż, czy też ten, którego Móri nazywa duchem opiekuńczym, choć ja się z nim nie zgadzam, czy też któryś z towarzyszy Móriego? Ale jak ja teraz dosiądę konia?
Znowu pojawiła się czyjaś niewidzialna dłoń. Pokazała, jak należy włożyć nogę w strzemię, i pomogła jej wspiąć się na grzbiet zwierzęcia niemal zupełnie bez wysiłku.
– Jeszcze raz dziękuję – mruknęła obciągając suknię, by przyzwoicie okryć kolana. – No, teraz siedzę wygodnie.
Koń ruszył od razu galopem i Theresie aż dech zatykało. Zdawało jej się, że słyszała odgłos wystrzału, ale nie była pewna.
Móri, myślała. Co się stało z Mórim i moim nieszczęsnym stangretem? Dla mnie narażali życie.
Orientować się według stron świata, tak powiedział Móri. Ale skąd mam wiedzieć, gdzie jest na przykład północ? Powinnam jechać na południowy wschód. Słońce? Pora dnia…?
Chyba jadę we właściwym kierunku.
Ale jak się dostanę do najbliższego miasteczka, skoro muszę się przedzierać przez ten gęsty las?
I nagle ogarnął ją wielki spokój. Miała przecież jednego, a może wielu przewodników. Powinna im po prostu zaufać. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że ktoś przy niej jest.
Powoli jednak zaczęły ją ogarniać złe myśli. Móri miał rację. Ci, którzy ścigali Tiril od wielu lat, mają swoją siedzibę właśnie tutaj, gdzie Theresa dopiero co była. Engelbert jest z pewnością niewinny. Oczywiście, że jest niewinny, taki dobry człowiek!
Do wszystkich złych uczuć, które żywiła, dołączyło teraz jeszcze jedno: pamiętała słowa swego brata o tym, że Engelbert jest zbyt słaby, żeby zostać kardynałem. Ale wtedy ona upierała się, że to bardzo sympatyczny człowiek.
Dzisiaj zaś nie odczuwała tego radosnego oszołomienia, którego mogła się spodziewać, idąc na spotkanie Z nim.
Engelbert był taki jak dawniej. Niewiele się zmienił. I to zdaje się była ta wada. On wygląda tak… niedojrzale. Jakby nie miał kręgosłupa. Wszystko wskazuje na to, że wuj trzyma go żelazną ręką.
Starała się odegnać tę myśl, ale nie przyniosło jej to ukojenia. Przeciwnie, w miejsce twarzy Engelberta pojawiło się oblicze kardynała i Theresa zadrżała, przeniknięta nieprzyjemnym dreszczem. Ta jego zimna, ascetycznie chuda twarz. Te stare, przenikliwe oczy.
Czy kardynał von Graben mógł być Głosem?
Theresa nie umiała odrzucić tej możliwości. Wprost przeciwnie.
Pozwoliła, by koń szedł według własnej woli. On zaś, wybierał drogę z niezachwianą pewnością, nie wahał się nigdy przy rozstajach i skrzyżowaniach leśnych ścieżek.
Ktoś kierował jego krokami.
Dość szybko w oddali ukazały się zabudowania miasteczka z czerwonymi dachami i bielonymi ścianami. Na małym ryneczku czekał ekwipaż księżnej ze stangretem i Mórim oraz dwa obce konie.
Theresa zeskoczyła z siodła zaraz przy miejskiej bramie. Niech Bóg broni, żeby wjechała do miasteczka siedząc po męsku na koniu!
Radość ze spotkania była wielka, lecz tłumiona. Księżna opowiedziała, jak otrzymała pomoc od kogoś niewidzialnego, na co Móri pokiwał głową. Oni również otrzymali pomoc, wyjaśnił. Dwaj ścigający ich jeźdźcy bardzo szybko dopędzili powóz i ostrzelali go – Móri pokazał dziurę po kuli – lecz nikt nie został poszkodowany. Ponieważ on, Móri, był w powozie, to jego niewidzialni towarzysze zajęli się odpowiednio prześladowcami. To znaczy mężczyźni zostali zrzuceni z koni, konie poszły za powozem, a jeźdźcy bezradnie biegli za nimi przez las. Szybko zrezygnowali z pościgu i powlekli się z powrotem do domu.
Theresa patrzyła na Móriego.
Stangret stał obok, ale przyzwyczaił się już do nich na tyle, że nie wzywał imienia Bożego, słysząc te wszystkie opowieści o duchach.
– Skoro jednak twoi towarzysze byli przy tobie – zaczęła Theresa – to kto w takim razie pomagał mnie?
– Twój duch opiekuńczy, szary brat, o którym tyle słyszałaś. Prosiłem go, by cię bronił.
– Dziękuję ci, Móri. I tobie też dziękuję, mój niewidzialny przyjacielu. I tobie, mój wierny stangrecie!
Ten ostatni skłonił się głęboko.
– Teraz jedziemy do domu – oznajmiła Theresa zdecydowanie. – Mamy bardzo wiele do omówienia. Popatrzcie tylko, jakie piękne konie! Nimi my się zaopiekujemy.
Postanowili, że zostaną w Theresenhof jak długo się da. Jeśli prześladowcy wpadną na ich ślad, trzeba będzie ponownie rzecz przedyskutować.
Żadne nie wiedziało jednak, jak odnieść się do osoby kardynała. Nie mieli przeciwko niemu nawet jednego dowodu. Theresa nie mogła pójść do swego brata i zażądać, by usunął tego niebezpiecznego człowieka na takich podstawach, o jakich mogła mówić. Teraz, kiedy wiedzieli, skąd pochodzi zło, znaleźli nowe punkty wyjścia do wyjaśnienia licznych wydarzeń z przeszłości.
Podczas jednej z takich rozmów Móriemu wpadła do głowy niezbyt przyjemna myśl.
– Wasza wysokość… Wtedy, gdy zniknął kielich z Hofburga…
– Wiem, co chcesz powiedzieć – podjęła pospiesznie. – Zastanawiałam się nad tym samym. Tak, Engelbert spędził u nas wtedy w zimie cały tydzień, i to po jego wyjeździe zauważono brak kielicha. Ale mieliśmy jednocześnie także innych gości, więc nikomu się nawet nie śniło, żeby Engelbert, miły i szczery, mógł popełnić taką straszną kradzież! Teraz nie jestem już tego pewna. Jeśli stał za tym jego wuj, to Engelbert musiał być posłuszny, tak jak zawsze.
– Czy spotykała pani wcześniej kardynała von Grabena?
– Nie. Nigdy.
Tiril mruczała pod nosem:
– Von Graben. To brzmi jak von Groben, od grobu. Wyjątkowo dobrze pasujące nazwisko!
– Myślę, że jego nazwisko ma coś wspólnego z umocnieniami, twierdzą, może z grodem – poprawiła ją Theresa. – Jeden z przodków Engelberta wsławił się szturmowaniem twierdz i miejsc umocnionych, za to właśnie dostał tytuł szlachecki. A na dodatek wielki zamek w Szwajcarii.
– Proszę mi powiedzieć, czy to pragnienie kościelnej kariery i ambicje w tym kierunku przeszkodziły Engelbertowi ożenić się z waszą wysokością?
– Tak.
Tiril i Móri przyjęli to w milczeniu, ale w ich twarzach Theresa mogła wyczytać obrzydzenie.
– Wybacz mi, mamo – rzekła Tiril półgłosem. – Ale nigdy nie poznałam historii twojej miłości z moim… z biskupem Engelbertem.
Z jakiegoś powodu Tiril miała trudności w utożsamianiu osoby ojca z biskupem.
Theresa siedziała pogrążona w myślach. Wyprostowana.
– Masz rację. Powinniście wiedzieć, jak to było. Ale to żałośnie krótka historia.
Wyciągnęła rękę i pogłaskała Nera po głowie i karku, jakby chciała przejąć od niego trochę siły. Pies uniósł głowę i patrzył na nią z oddaniem.
– Jak wiecie, byliśmy przyjaciółmi od dzieciństwa. Von Grabenowie należeli do tych nielicznych szlacheckich rodzin, których dzieciom wolno było się spotykać z dziećmi cesarskimi. Niegdyś rodzina mieszkała w Wiedniu, ale wkrótce się wyprowadziła. Cóż, dorastaliśmy ja zostałam zaręczona z księciem Holstein – Gottorp, ale przecież uczuciom nikt nie mógł zabronić, by się rozwijały… Uczucia nie znają barier.
Zawahała się na chwilę. W pokoju panowała cisza.
– Może ja byłam zakochana bardziej niż on – powiedziała cicho. – Ale nie ulegało wątpliwości, że Engelbert mnie kochał, on mnie ubóstwiał, wiem o tym. I starał się przebywać ze mną sam na sam. To były kradzione chwile, ale… Czułam się niewiarygodnie szczęśliwa i żyłam tylko teraźniejszością, nie myślałam o tym, co stanie się później. Nasz pierwszy pocałunek… Bawiliśmy się wtedy w pałacu w chowanego, to było chyba najpiękniejsze przeżycie w całym moim miłosnym doświadczeniu. Ale potem w naszym dziecinnym jeszcze wzajemnym uwielbieniu zaczęły się pojawiać tony budzące lęk. Pilnowano nas, nigdy nie mogliśmy być sami, a my chwytaliśmy każdą możliwość, by choć na chwilkę zniknąć innym z oczu. To było podniecające, ale chyba niezbyt zabawne, podążaliśmy w niewłaściwym kierunku, sami to odczuwaliśmy. Aż kiedyś… na wycieczce łodziami… wszyscy mieli wysiąść na jakiejś małej wysepce na jeziorze… a gdy wracano, na obu łodziach myśleli, że my jesteśmy właśnie na tej drugiej. Zostaliśmy sami, Engelbert i ja. Ja byłam już wtedy zaręczona z księciem Adolfem, a Engelbert zaczął naukę w seminarium duchownym. Ale to wszystko nie miało dla nas znaczenia, byliśmy jak opętani. Potrzeba było godziny, by łódź mogła po nas wrócić, i wtedy to się stało…
Pochyliła głowę.
– Ślub z księciem Adolfem odbył się w zaledwie cztery miesiące później i wyjechałam do Gottorp, śmiertelnie przerażona, rzecz jasna, że odkryją mój stan. Ale wojna w Europie sprawiła, iż po pewnej podróży do Danii nie mogłam wrócić do domu, musiałam czekać, i zanim książę przyjechał, żeby mnie zabrać, uciekłam z zaufaną pokojówką do Norwegii i tam urodziłam Tiril. Potem mogłam spokojnie spotkać się z moim małżonkiem w Danii i wrócić z nim do Gottorp.
Theresa najwyraźniej uznała, że powiedziała dość, ale Móri nie był zadowolony.
– Czy on został poinformowany o tym, że wasza wysokość urodziła dziecko? Engelbert von Graben, oczywiście.
– I tak, i nie. Zaczął się już wspinać po szczeblach kościelnej kariery i nie chciałam niszczyć mu życia. Ale w jakiś rok później odwiedził mnie w Wiedniu, gdy przyjechałam do domu na Boże Narodzenie. Kiedy nikt nie mógł nas słyszeć, prosił, bym mu wybaczyła.
– O, to rzeczywiście rychło w czas – wyrwało się Móriemu.
Theresa spojrzała na niego z wyrzutem.
– Nie, ta prośba nie odnosiła się do naszej miłosnej przygody, a raczej odnosiła się do niej tylko pośrednio. On wyrażał żal, że musi prosić o zwrot naszyjnika z szafirami. Dostałam go od niego następnego dnia po wycieczce na wyspę. Teraz jego matka chciała mieć ten naszyjnik, bo przecież jemu samemu, jako osobie duchownej, był on całkiem niepotrzebny. To klejnot, który w jego rodzinie przechodził z pokolenia na pokolenie. Nie bardzo pojmuję, co prawda, jak jego matka mogła się czegoś takiego domagać, bo w tamtym czasie miała już taką sklerozę, że nie pamiętała imion własnych dzieci. Okazało się, że on nigdy nikomu nie zdradził, iż to ja dostałam ten naszyjnik, i bał się, że to rozgłoszę. Musiałam mu, niestety, odpowiedzieć, że naszyjnika już nie mam.
Tiril i Móri czekali na dalszy ciąg.
– Popatrzył na mnie pytająco, ale ja nie mogłam mu wówczas opowiedzieć o naszym dziecku, wokoło było zbyt wiele ludzi. Odrzekłam więc tylko, że szafiry odziedziczył już ktoś inny i mam nadzieję, że reszty sam się domyśli. Nie domyślił się, niestety, natomiast bardzo się zdenerwował, mówił gniewnym głosem, co do niego niepodobne, i oświadczył, że absolutnie muszę klejnot odzyskać.
Tiril i Móri wymienili spojrzenia.
– Byłam zrozpaczona – mówiła dalej księżna. – Czego on właściwie ode mnie żądał? Przypomniałam mu, że dał mi te szafiry w prezencie, on jednak odparł, że takiej młodzieńczej igraszki nie należy brać zbyt poważnie i żebym powiedziała, gdzie jest naszyjnik.
Theresa raz po raz przełykała ślinę. Jej upokorzenie musiało być straszne, kiedy sobie uświadomiła, jak mało była kochana przez największą miłość swego życia.
Móriemu sprawiało przykrość, że musi rozdrapywać wciąż bolące rany:
– Proszę mi wybaczyć, droga księżno, ale muszę zadać jeszcze jedno pytanie: Czy Engelbert von Graben znał te trzy fragmenty kamienia? Klucz do tajemnicy Tiersteingram?
– Tego… nie… Owszem, znał! Mój ojciec pokazywał część, która była w posiadaniu Habsburgów, kiedy opowiadał baśń o morzu, które nie istnieje. Engelbert przy tym był.
Móri wahał się przed zadaniem następnego pytania, jakby obawiał się odpowiedzi.
– Czy ojciec księżnej… również był cesarzem?
– Tak. Moim ojcem był Leopold Pierwszy, pan Czech i Węgier, a później również Austrii. Był trzykrotnie żonaty. Moja matka była trzecią żoną, Eleonora von Pfalz – Neuburg.
Obie panie spostrzegły, że Móri skulił się na myśl o tym, iż ożenił się z cesarską wnuczką. Szybko się jednak opanował.
– Czy Engelbert von Graben wiedział, że ojciec księżnej właśnie jej dał kamień, kiedy leżał już na łożu śmierci?
Na dźwięk tego pytania Theresa drgnęła i ze sztucznym ożywieniem zaczęła mówić o czymś całkowicie nieistotnym:
– Tak, teraz widzę, że popełniłam błąd mówiąc, iż ojciec znajdował się na łożu śmierci. Ojciec był przekonany, że niedługo umrze. W rzeczywistości żył jeszcze potem kilka lat. Ale to prawda, że ów kawałek kamienia otrzymałam właśnie wtedy, a potem nigdy ojciec mnie o niego nie pytał.
Móri rzekł spokojnie:
– Nie odpowiedziała pani na moje pytanie, wasza wysokość. Czy Engelbert wiedział, że to pani otrzymała kamień?
Theresa zastanawiała się długo. Widać było, że czuje się źle.
– Uderzasz mocno, Móri! Z wielkim wstydem muszę przyznać, że powiedziałam mu o tym właśnie w ten świąteczny wieczór, kiedy zażądał zwrotu szafirów.
– Czy o ten ułamek kamienia także wtedy pytał?
– Tak. Tak, opowiedziałam mu o „zabawce”, którą dostałam od ojca, opisałam, jak wygląda i w ogóle, on zaś stwierdził, że tak właśnie to sobie wyobrażał. Pamiętam, że się śmiałam, bo zapomniałam, do czego to może być przydatne. Engelbert natomiast zbladł i był bardzo zdenerwowany, przypominam to sobie teraz bardzo dobrze, i mówił, że chętnie by kamień obejrzał. Wtedy wyjaśniłam mu, że ojciec życzył sobie, by odziedziczyło go moje pierworodne dziecko, no i że już go nie mam.
Umilkła ze łzami wstydu w oczach, po chwili jednak podjęła wątek:
– Engelbert przyglądał mi się uważnie, jakby chciał się przekonać, co naprawdę myślę, lecz inni goście otaczali nas coraz tłumniej, więc jedyne, co mogłam zrobić, to napisać na kartce jedno proste nazwisko i dać mu to.
– Jakie nazwisko? – zapytał Móri.
Księżna pochyliła ze wstydem głowę. Wciąż głaskała i głaskała kark Nera, prawdopodobnie po to, by ukryć łzy.
– „Carl Dahl. Christiania”.
Zaległa kompletna cisza.
Przerwał ją w końcu Móri.
– A zatem Engelbert von Graben wiedział, gdzie znajdowała się Tiril?
– Nie. On o Tiril nie wiedział nic. W każdym razie nie więcej, niż mu wtedy powiedziałam. Przypuszczam, że nie zrozumiał, co chcę mu przekazać, bo wciąż patrzył na mnie pytająco, a potem podeszli inni ludzie i nie mogliśmy już rozmawiać.
Tiril zapamiętała słowa matki wypowiedziane tamtego dnia, kiedy Móri ją zapytał, czy ojciec Tiril wie o jej istnieniu. „Nie, nie”, odparła wtedy Theresa pospiesznie. A potem dodała zagadkowe zdanie: „Ale powinien był wiedzieć”.
To by się zgadzało z tym, co matka mówiła teraz.
Móri długo siedział pogrążony w myślach i wodził palcem po wargach. Potem przechylił głowę, głęboko wciągnął powietrze, a wzrok skierował w stronę sufitu, zanim ponownie zwrócił się do księżnej.
– Wydaje mi się, że nareszcie otrzymaliśmy rozwiązanie niepojętej dotychczas tajemnicy.
– Nie tylko jednej – wtrąciła Tiril cicho. – Otrzymaliśmy chyba odpowiedź na kilka pytań.
– Owszem. – Móri ze smutkiem kiwnął głową.