Księżna Theresa nie była pewna, kiedy zaczęła podejrzewać, że ktoś ją obserwuje i za nią chodzi.
Podejrzenie narastało niepostrzeżenie. Właściwie po raz pierwszy wkradło się cło jej duszy dopiero po wy – jeździe z Norwegii, może już w czasie przygotowań do tej podróży?
A może jeszcze przed ślubem Tiril i Móriego? Nie, chyba jednak nie, nie mogła w to uwierzyć. Kapłan udzielił młodym ślubu podczas nader skromnej i pospiesznej ceremonii.
Ten ślub zresztą to historia sama w sobie…
Pastor przyglądał się Móriemu, kiedy młoda para stanęła przed wejściem do kościoła.
– Pan nie należy do Królestwa Bożego – powiedział bezbarwnym głosem.
Oczy Móriego pociemniały.
– Do drugiej strony także nie należę.
Pastor wahał się. Zdaje się, że najchętniej zatrzasnąłby drzwi świątyni i odszedł, ale przecież miał do czynienia z wysoko postawionymi ludźmi.
Zarówno Tiril i Theresa, jak i pozostali goście wstrzymali oddech.
Dobrze, w takim razie połączę was w imię Boże. Ale, młoda damo, mam nadzieję, że pani wie, co robi?
– Wiem, oczywiście – odparła Tiril stanowczo. Czuła się upokorzona i urażona w imieniu Móriego. Był tego dnia taki niewiarygodnie przystojny, w stroju, który podarował mu Erling, w tym stroju z kamizelką ze skóry łosia i krótkimi, miękkimi butami. Erling uważał ubranie za zbyt staromodne w czasach koronkowych żabotów, jedwabi i pudrowanych peruk. Ta moda jednak była najzupełniej obca ubóstwianemu przez Tiril Móriemu. – To prawda, że dusza mojego narzeczonego błądzi po bezdrożach, nie są to jednak obszary należące do Złego. On pokonał granice czasu i przestrzeni, ale jest dobrym człowiekiem.
– Tiril ma rację – potwierdziła księżna Theresa. – Nikt nie pomógł mej nieszczęsnej córce bardziej niż on.
– Nie każda pomoc pochodzi od dobrego, wasza wysokość. Ale co panienka miała na myśli, mówiąc, że przekroczył pan granice czasu i przestrzeni? – zwrócił się kapłan do Móriego.
– Tiril określiła to właściwie, ale niezbyt precyzyjnie. To była granica krainy zimnych cieni, krainy Śmierci; poważyłem się na próbę jej przekroczenia. Udało mi się to, a zarazem nie udało. To, że prawie mi się udało, możecie, panie, sami wyczytać w moich oczach, prawda?
– To właśnie w nich dostrzegam. Poznaję zresztą, jak się sprawy mają, także po pańskiej trupio bladej skórze i po czymś jeszcze, czego jednak nie odważę się wypowiedzieć głośno. Żałuje pan swego niebezpiecznego postępku?
– Tak, ojcze. Żałuję każdego dnia. Bo tak strasznie jest dźwigać karę.
Pastor skinął głową. W jego twarzy pojawił się wyraz napięcia.
– Nie jest pan sam, prawda?
– Nie. Nie jestem sam – potwierdził Móri. – Dlatego chciałbym prosić, by ksiądz się zatrzymał przed świętą siedzibą Pana, nie wprowadzał nas do środka.
– Tak, i bardzo dziękuję – rzekł pastor pospiesznie.
– Niech mi zatem będzie wolno coś powiedzieć: tu obok zakrystii mamy niewielkie pomieszczenie, udzielamy nim szybkich chrztów, ślubów zawieranych z konieczności oraz pogrzebów ludzi niegodnych…
– Ale Tiril, moja córka… – jęknęła księżna. – Czyż ona zasłużyła sobie na taki wstyd?
– Wszystko w porządku, mamo – wtrąciła Tiril spokojnie. – Ze względu na Móriego, mamo, proszę… Żadnych protestów!
Matka i córka wymieniły spojrzenia. To prawda, że Móriemu nie wolno było nawet dotknąć stopą kościelnej podłogi, ale obie wiedziały też, że Tiril nie ma prawa do kościelnego ślubu. Przyszła na świat jako dziecko z nieprawego łoża, a poza tym nie jest już dziewicą. Postanowiły jednak przemilczeć tę trudną prawdę. Propozycja pastora była znakomitym rozwiązaniem, również ze względu na wyrzuty sumienia ich obu.
Mimo wszystko Theresa czuła się urażona. Pragnęła dać swemu jedynemu dziecku wszystko, co najlepsze, wspaniały ślub w wiedeńskim Hofburgu, ale na to nie miała, niestety, czasu.
Najważniejsze w tym całym zamieszaniu i pośpiechu było to, że udało się przybyć Aurorze. Co prawda tylko dlatego, że jej matka, zwana powszechnie wdową – smoczycą, chciała nadzorować sprzedaż dworu, żeby zagarnąć pieniądze. Niezależnie od przyczyn, to bardzo dobrze, że udało im się trzymać smoczycę z dala od kościoła, tak więc Aurora, obok rodzeństwa Mikalsenów, Augusta i Seline, była jedynym gościem. Tiril i Móri bardzo ubolewali nad nieobecnością swoich przyjaciół – Erlinga i Catherine, natomiast Nero musiał zostać za kościelnym parkanem i tam czekać na zakończenie ceremonii.
Aurorze niełatwo było uwolnić się od despotycznej matki i wyjść samej z domu, ale zastosowała wypróbowany chwyt: „Wyglądasz, matko, dzisiaj bardzo niedobrze. Źle się czujesz?” Na takie słowa matka natychmiast zaczynała zbolałym głosem wyliczać wszystkie swoje dolegliwości. Tej pułapki nigdy nie była w stanie uniknąć. „W takim razie absolutnie powinnaś zostać w łóżku! To wszystko nie wygląda mi za dobrze”. Stara dama robiła głupią minę, ale przecież nie mogła już cofnąć tego, co przed chwilą powiedziała. Wściekła Lizuska musiała również zostać, by opiekować się smoczycą. Ciekawska pokojówka miała zamiar pójść do kościoła, by obejrzeć ceremonię. Ślub to zawsze wielkie wydarzenie dla osób żądnych sensacji.
August był wzruszony, że może znowu oglądać „tę wspaniałą panienkę Ororę”. Panna Orora jest bardzo miła, choć nosi takie dziwaczne imię. Jak ona to pisze? Jest okrąglutka i ma niezwykle ciepłe oczy, dokładnie taka powinna być kobieta.
Ale nie wolno mu było jej dotknąć. Jest przecież zwyczajnym wieśniakiem. Na dodatek nie ma nawet gospodarstwa.
August westchnął ciężko na myśl o tym pięknym dworze, który od dawna popada w ruinę, a którym nikt się nie zajmuje. On wiedziałby dokładnie, jak go poprowadzić. No a teraz ta okropna baba, która tak strasznie się obchodzi ze swoją piękną córką Ororą, ma zamiar wszystko sprzedać. Jakimś ludziom z miasta, którym potrzebna jest mała wiejska siedziba!
Wiejska siedziba? Mała? Taki wspaniały dwór!
Gdyby tylko August miał pieniądze, to na pewno starałby się go kupić. Ale, niestety, nie miał. Wspomniał o swoich marzeniach pannie Ororze, bo z nią świetnie mu się rozmawiało. Zawsze z takim zrozumieniem patrzyła na niego tymi swoimi oczyma jak gwiazdy…
August był na tyle niedoświadczony, że nie zdawał sobie sprawy, iż to nie zrozumienie, lecz podziw płonie w małych oczach Aurory i że to właśnie ów podziw sprawia, iż błyszczą jak gwiazdy.
Teraz, kiedy tak wszyscy posłusznie podążali za pastorem, Aurora miała własne zmartwienia. Nie wiedziała, jak ma zacząć swoją sprawę. Tu potrzeba było taktu, dyplomacji i bystrego umysłu i należało działać ostrożnie, by dwór dostał się we właściwe ręce.
Tiril jest taka śliczna, myślała Theresa, zarazem dumna i przygnębiona, stojąc wraz z nielicznymi gośćmi w ciasnym pomieszczeniu obok zakrystii. Księżna wspominała własny, organizowany z wielkim przepychem ślub z Adolfem von Holstein – Gottorp. Wspominała dawny ból i rozpacz.
Ale która z nich wygrywa, Tiril, czy ona? Co należy cenić bardziej? Wspaniałą ceremonię, przepych i małżeństwo pozbawione miłości czy też skromny ślub udzielony w najwyższym pośpiechu, za to z mężczyzną, którego się kocha i który odpłaca taką samą miłością?
Poczuła ukłucie w piersi. O, mój ukochany, jedyna miłości mego życia! Powinieneś teraz widzieć naszą córkę! Powinieneś tu z nami być!
Ty i ja.
Myśli Theresy podążały własnym torem i głos duchownego zdawał się cichnąć.
Czy powinnam była odszukać ukochanego? Czy nasze życie, Tiril i moje, potoczyłoby się wtedy inaczej? Czy on mógłby coś dla nas zrobić? Czy by się cieszył, ze ma takie dziecko jak Tiril? Takie śliczne i pogodne, takie dobre dziecko.
Czy potrafiłby się jakoś przeciwstawić temu nieustannemu pościgowi i prześladowaniu, na jakie narażona jest nasza niewinna córka?
Księżna skuliła się na swoim miejscu. Niczego nie mogła zrobić inaczej, niż zrobiła. Cała odpowiedzialność za Tiril. musiała od początku spoczywać na jej barkach. A ona zawiodła, przez ponad dwadzieścia lat unikała tej odpowiedzialności.
Ale już nigdy więcej! Teraz nadeszła pora, by wynagrodzić zawód. Tiril nigdy więcej nie może się czuć porzucona przez własną matkę. Księżną powodowało jednak nie tylko poczucie obowiązku. Kochała swoją odzyskaną po latach córkę z taką siłą, że chyba bardziej już nie można. Ta miłość przepełniała jej duszę bezgranicznym szczęściem.
Ksiądz zakończył ceremonię pospiesznie i z wyraźną ulgą. Im prędzej ten niebezpieczny człowiek o płonących oczach wyjdzie z kościoła, tym lepiej!
Kiedy szli ku cmentarnej bramie, gdzie Nero skakał wysoko w górę z podniecenia, Móri położył rękę na ramieniu Tiril. Ona przytuliła się do niego i oboje na moment przystanęli. Oboje przepełniało głębokie, niewypowiedziane szczęście. Razem! Na zawsze!
Prześladowcy Tiril od dawna już nie dali znać o sobie. Młodzi małżonkowie liczyli na to, że niewidzialni towarzysze Móriego skutecznie ich odstraszyli.
Cudownie było móc myśleć tylko o własnych sprawach. W spokoju i bez napięcia.
To, czego Tiril się obawiała, że mianowicie spodziewa się dziecka, okazało się prawdą. Ale ten fakt nie miał wpływu na ich decyzję. Postanowili się pobrać i uczyniliby tak również, gdyby alarm okazał się fałszywy.
– Zdumiewające – rzekła Tiril z uśmiechem. – Zdawało mi się, że po ślubie staniesz się akuratnym, solidnym i trochę nudnym małżonkiem, a ty jesteś tak samo tajemniczy i zagadkowy jak przedtem. Choć znam cię tak dobrze, mam wrażenie, że pod pewnymi względami nie znam cię wcale. I to jest wspaniałe, każdy człowiek powinien mieć w sobie jakieś sekrety, których nie ujawnia nawet najbliższym mimo przywiązania, jakie dla nich żywi.
– Owszem – przyznał Móri. – Ja zresztą też muszę ci powiedzieć, że odczuwam przy tobie odrobinę skrępowania i niepewności. Masz mnóstwo niezwykłych i tajemniczych cech, Tiril, i myślę, że poznawanie ich zajmie mi wiele czasu. Niekiedy dostrzegam w tobie wyraźnie dawną Tiril, radosne, pełne życia dziecko, które utraciło swój optymizm w zderzeniu ze złem i rozpaczą, jakie stały się twoim udziałem. Chciałbym, żeby tamte twoje cechy znowu się ujawniły.
Tiril roześmiała się, ale jej oczy pozostały poważne.
– Móri… Ja nie wiem, czy chcę opuścić Norwegię. Dwór Aurory tak, bo kryje on w sobie zbyt wiele okropnych i bolesnych wspomnieć, znanych tylko nam obojgu, ale kraj? Wyjechać na południe, w całkiem obce strony? Nie jestem pewna, czy naprawdę bym tego chciała.
– Rozumiem twoje wątpliwości – rzekł z wolna.
– Tak, bo twoje wątpliwości są jeszcze większe, prawda? Ty tęsknisz za Islandią, myślisz, że o tym nie wiem?
– Może nie nazwałbym tego tęsknotą, to nie tak, raczej moje rachunki z Islandią nie zostały załatwione. Wciąż jest coś, co… mnie tam ciągnie. Coś więcej niż tęsknota! Chociaż to może nie do końca mnie dotyczy, ale mimo wszystko coś takiego jest. Uff, przeczę sam sobie! Chodź, czekają na nas!
Wszyscy zajęli miejsca w powozach. I wszyscy byli zgodni co do tego, że mimo wielkiej prostoty uroczystość w pomieszczeniu koło zakrystii pozostanie w ich pamięci jako bardzo podniosła chwila.
Myśli Aurory krążyły nieustannie. Jak wielokrotnie przedtem odczuwała coś na kształt nienawiści do swojej matki. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Gdyby wszystko było inaczej (to znaczy, gdyby matka umarła, ale na takie stwierdzenie nigdy sobie nie pozwalała, wystarczało jej to „gdyby wszystko było inaczej”), to może ona, Aurora, mogłaby przeżyć kilka szczęśliwych lat w tym norweskim majątku.
Z pomocą przyszła jej Theresa. Obie wysoko urodzone panie siedziały w jednym powozie.
Olbrzym August wrócił właśnie na swoje miejsce.
Theresa uśmiechnęła się przelotnie.
– Auroro, masz tu wielbiciela!
Przyjaciółka zarumieniła się gwałtownie.
– Tak myślisz?
– Myślę? Przecież on pędzi na każde twoje skinienie, że mało nóg nie pogubi.
Aurora westchnęła, uszczęśliwiona, a zarazem bezradna.
– Żeby tak wszystko mogło być inaczej!
Ja wiem. Twoja matka.
– I nie tylko to. Jeszcze warstwa społeczna. Pieniądze. Duma.
Theresa skinęła głową.
– Wiem, że August bardzo chętnie kupiłby dwór, gdyby tylko mógł. Seline mi o tym wspominała. On uważa, że to okropne oddawać taki dwór mieszczuchom.
– Ja też tak uważam. Wszystko mogłoby się ułożyć znakomicie!
Księżna przyglądała jej się z boku.
Czy myślałaś, Auroro, żeby tu zamieszkać? Na stałe?
Nic nie sprawiłoby mi większej radości! – zawołała Aurora, która nic a nic nie wiedziała o strasznych wydarzeniach, jakie miały miejsce w pobliżu. – Sama jestem w gruncie rzeczy człowiekiem bardzo prostym, szlachectwo mnie krępuje. Upokarza mnie, że dla mojej matki jestem jak ścierka do kurzu albo wycieraczka przy drzwiach, że Lizuska sobie ze mnie drwi, a szlachta mnie nie cierpi. Chcę uciec od tego wszystkiego. A poza tym lubię być przydatna, lubię coś robić. Może nic wielkiego, ale chciałabym po prostu coś dla ludzi znaczyć. Wypełniać jakieś rozsądne i pożyteczne obowiązki, właśnie takie jak prowadzenie dworu. Bardziej, oczywiście, jako zarządzająca niż wykonawczyni. Czy nie sądzisz, że miło jest wskazywać ludziom: teraz zrób to, a teraz to?
– No, to rzeczywiście brzmi interesująco. Poza tym uważam, że jesteś urodzonym organizatorem, Auroro – uśmiechnęła się Theresa. – No i w końcu zdarzało się, że kobiety wysokiego rodu wychodziły za mąż poniżej swego stanu, chociaż najczęściej, niestety, w grę wchodziły pieniądze. Gdyby August został właścicielem tego dworu…
– Och, tak – westchnęła Aurora, a powóz toczył się po ściętej jesiennym przymrozkiem drodze. – Wtedy sprawy dałoby się jakoś ułożyć, przy protestach, rzecz jasna, ale byłoby to możliwe.
W oczach Theresy pojawił się błysk.
– Siedziałam i zastanawiałam się… krewni mego męża z radością wykupili zamek Gottorp. Dzięki temu otrzymałam dodatkowe pieniądze, których nie chcę zatrzymać. Gdybym. znalazła odpowiedniego człowieka, na przykład mojego zaprzyjaźnionego od lat bankiera, który by przelicytował tych ludzi z miasta…
Aurora aż podskoczyła z radości.
– Thereso! Wspaniale! Ale ja muszę ci ten dług zwrócić w przyszłości! Moja droga mama siedzi na worku z pieniędzmi, nie dostanę wprawdzie ani grosza przed jej śmiercią, lecz przecież nawet ona nie jest wieczna!
Theresa roześmiała się głośno.
– Porozmawiamy o tym później. Najtrudniej jednak chyba przekonać Augusta, że dwór należy do niej chociaż został kupiony za moje pieniądze. Boję się też, czy twoja matka zechce go zaakceptować jako nowego właściciela.
– Nie, absolutnie nie. Poza tym Lizuska zdążyła już zwąchać pismo nosem, to znaczy domyśla się, że coś jest między mną i Augustem, chociaż żadne niczego, ani wobec innych, ani nawet wobec siebie nawzajem, nie okazywało.
– Pozwól mi porozmawiać z Augustem – rzekła Theresa stanowczo. – Spiszę z nim kontrakt. Wy oboje dostaniecie ode mnie dwór w dzierżawę. Tak chyba będzie najlepiej?
– Też tak myślę. August za nic nie przyjąłby darowizny, o tym jestem przekonana. Ale dzierżawa, to jest wyjście, możemy cię powoli spłacać, uważam, że August się zgodzi. A kiedy moją drogą mamę będzie już można nazywać nieboszczką spoczywającą w pokoju, spłacę wszystko za jednym razem. Chociaż nie jestem taka pewna, czy rzeczywiście będzie ona spoczywać w pokoju. August z pewnością mi we wszystkim pomoże, w spłacaniu długu również.
– Znakomicie! August jest dobrym człowiekiem i w pełni zasługuje na własny dwór, a nie żeby do końca życia służył za parobka u swego starszego brata. No, to jesteśmy na miejscu. Uff, wkrótce nadejdzie zima – zakończyła z drżeniem. – Jak najszybciej powinniśmy wy – jechać na południe!
– Ja nie jadę! – oświadczyła Aurora wojowniczo.
– Najpierw, oczywiście, załatwimy sprawę kupna i sprzedaży dworu – uspokoiła ją Theresa. – A potem jeszcze postaramy się wyprawić stąd twoją matkę i Lizuskę. Czy może wolałabyś, żeby zostały do twojego wesela?
– Niech mnie Bóg broni! – zadrżała Aurora. – Ale zapominasz o jednym: że August jeszcze się nie oświadczył. Chyba dzielimy skórę na niedźwiedziu.
– W takim razie ty mnie jeszcze nie znasz – oznajmiła księżna. – Od czasu, gdy znalazłam moją córkę i pozbyłam się… Och, przepraszam, kiedy zostałam wdową, chciałam powiedzieć, odzyskałam siłę woli i zdolność do działania.
– Miło mi to słyszeć – rzekła Aurora z zadowoleniem.
Obie panie milczały przez jakiś czas. Rozglądały się z poważnymi minami po obejściu.
Aurora zbierała siły przed starciem z matką. Theresa zadrżała z nieoczekiwanego i całkowicie nieuzasadnionego lęku. Nie miała przecież żadnych powodów, żeby się bać. Służba stała w szeregu z rozpromienionymi twarzami, gotowa usługiwać gościom na wspaniałym weselnym obiedzie. Zarówno jej własna przyszłość, jak i przyszłość młodej pary zdawała się rysować jasno.
A mimo to… Theresa nie potrafiłaby opisać tego ogarniającego ją powoli przerażenia.
Jakby jakiś bardzo, bardzo daleki głos szeptał cichutko jej imię. Przywoływał ją tak sugestywnie, że niemal miała ochotę zawołać: „Tutaj jestem, zbliż się, ty, który mnie szukasz!”