Siedzieli na pięknym wewnętrznym tarasie w Theresenhof. Pokojówka podała podwieczorek, a niańka przyniosła świeżo przewinięte dziecko. Właściwie chłopczyk powinien teraz spać, lecz Móri prosił, by mógł go wziąć na ręce. To była ich wspólna chwila, ojca i syna. Ręce Móriego obejmowały czule drobne ciałko i malec spoglądał na ojca z poczuciem bezpieczeństwa.
Tiril uwielbiała tę popołudniową godzinę.
Theresa również. Nie była przyzwyczajona do tego, by ojcowie zajmowali się swoimi dziećmi. Dla nich to przeważnie stworzenia wrzeszczące w dziecinnym pokoju, dopóki nie dorosną na tyle, by można je było poddać musztrze.
Miłość Móriego do obdarzonego osobliwym wyglądem syna wzruszała ją do głębi. Ona sama również dużo przebywała z wnukiem, podobnie jak Tiril, która większość dnia spędzała w pokoju synka. Ale ta chwila należała do Móriego.
Podano jakieś lekkie przekąski i napoje, a kiedy pokojówka wycofała się z tarasu, Theresa powiedziała:
– Co wy mieliście na myśli? O co wam chodziło z tym rozwiązaniem wielu zagadek?
Móri odsunął ciemny lok z czoła synka.
– Zacznijmy od pierwszej zagadki – rzekł. – Nigdy nie potrafiliśmy się dowiedzieć, z kogo konsul Dahl wyciskał pieniądze. Ani jakim sposobem Heinrich Reuss mógł się dowiedzieć o istnieniu Tiril. To nie bankier księżnej Theresy go o tym poinformował, bo Reuss wiedział już wszystko, kiedy przyszedł do bankiera. To ojciec Engelbert, późniejszy biskup Engelbert, był tym ogniwem, którego przez cały czas szukamy.
– Nie, to niemożliwe – szepnęła Theresa udręczona.
– Księżna pani sama podała mu nazwisko konsula Dahla – rzekł Móri przyjaźnie, choć zabrzmiało to surowo. – Teraz myślę, że Engelbert von Graben nie był człowiekiem na tyle inteligentnym, by samodzielnie odszukać Dahla, ale przecież zdawał regularnie sprawę ze wszystkiego, co się działo, swemu drogiemu wujowi. Mogę sobie wyobrazić, że kardynał dał mu porządną burę za jego lekkomyślność. Georg Wetlev i Heinrich Reuss byli ludźmi kardynała. Ale to nie z nimi kontaktował się konsul Dahl, kiedy jeździł do Christianii, by wymuszać pieniądze wtedy, gdy lichwiarz domagał się całej sumy. Ci dwaj ludzie znajdowali się wówczas w Bergen. To musiał być ktoś inny. Próbuję zgadnąć, czy konsul nie pisał przypadkiem listu do Engelberta von Grabena…
– Skąd konsul mógłby o nim wiedzieć? – zdumiała się Tiril.
– Von Grabem musiał odszukać konsula. Może wuj, który ostatecznie odnalazł Tiril, powiedział mu, gdzie Dahl się znajduje? Niewiele o tym wiemy, możemy się jedynie domyślać. Księżna Theresa wciąż, poprzez swojego bankiera, płaciła za wychowanie Tiril. Ale kiedy gdzieś daleko zamajaczył również ojciec Tiril, konsul Dahl postanowił wycisnąć jeszcze więcej…
– Lecz przecież Engelberta nie było w Christianii – przerwała mu Theresa.
– Nie. Musieli mieć jakiegoś pośrednika. Wydaje mi się, że to mógł być von Kaltenhelm.
– Dlaczego?
– Von Kaltenhelm jest rangą znacznie wyższy niż Wetlev i Reuss. A poza tym on prawdopodobnie na stałe mieszkał w Christianii, przynajmniej przez dłuższy czas. Miał też dość władzy, by nakazać Wetlevowi i Reussowi zamordowanie konsula i jego żony. Lichwiarza także, kiedy zaczął być kłopotliwy i wiedział zbyt wiele.
– Uff! – jęknęła Tiril. – Ale to wszystko to tylko twoje przypuszczenia?
– Tak, choć sądzę, że są bardzo bliskie prawdy.
– Ale ja nie mogę pojąć, dlaczego to wszystko – żaliła się Theresa. – Czego oni chcieli od Tiril? A później również ode mnie?
– I właśnie na to pytanie dostaliśmy teraz odpowiedź, prawda, Móri? – zapytała Tiril z ożywieniem.
– Tak jest. Ty chyba tego nie słyszałaś, ale kiedyś, gdy byliśmy bardzo blisko Wetleva i Reussa, zdaje mi się, że to było podczas podróży do Bergen, jeden z nich powiedział o dwu, moim zdaniem, bardzo ważnych, rzeczach. Wtedy się nad tym nie zastanawiałem, ale dzisiaj, kiedy wszystko stało się bardziej jasne…
Położył swoją dużą dłoń na głowie chłopca i trzymał dziecko z czułością, ale pewnie przy swojej piersi.
– Oni szukają i zawsze szukali fragmentu kamienia. Nie wiedzą, że my już byliśmy w Tiersteingram, wciąż z desperacją starają się odnaleźć to miejsce. Część Wetleva znalazła się w ich posiadaniu, ale ją utracili. Zaczęli wobec tego szukać części habsburskiej, prawdopodobnie wiedzieli, że trzecia trafiła do samego Tiersteingram. Nie wiedzą tylko, gdzie się znajdują ruiny zamku. My mamy nad nimi naprawdę wielką przewagę, z czego oni nie zdają sobie sprawy.
Tiril zachichotała w poczuciu triumfu.
– A ruin już przecież nie ma!
Theresa spoglądała pytająco na Móriego.
– Rozumiem, że to jeden z tych ważnych dla nas wątków. A drugi?
Móri głęboko i z drżeniem wciągał powietrze.
– Wasza wysokość… Czy mogłaby pani przypomnieć sobie coś na temat naszyjnika z szafirów? Myślę mianowicie, że to jest ten drugi wątek. Dlaczego Engelbert von Graben tak bardzo chciał go odzyskać?
– Naszyjnik? – Theresa była zdumiona. – Nie, on… Widzieliście go przecież sami.
– Tak, ale to było jakiś czas temu. Naszyjnik jest ze srebra, prawda?
– Owszem, oprawa i łańcuszek są wykonane z pięknie cyzelowanego srebra.
Móri się zamyślił.
– Ale ta oprawa nie jest taka ważna, patrzy się przede wszystkim na wspaniałe szafiry, czyż nie? Natomiast srebro… czy jest jakiś specjalny wzór?
– Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam – powiedziała Theresa.
– Ale ja kiedyś przyglądałam się naszyjnikowi bardzo uważnie – wtrąciła Tiril. – I rzeczywiście łańcuszek ma wzór… Jakby trochę nieregularne ogniwka… – Ściszyła głos i wstała. – Dlaczego nie mielibyśmy go obejrzeć?
– Znakomity pomysł – pochwalił Móri z uśmiechem. – Przyniesiesz szkatułkę?
– Oczywiście!
Tiril wróciła prawie natychmiast.
Gdy tylko stanęła w drzwiach, wiedzieli, że coś się stało. Jej twarz wyrażała najwyższe zakłopotanie.
– Przecież odłożyłam naszyjnik do szkatułki, kiedy ostatnim razem go miałam. Po balu na zamku, w Norwegii.
– Pamiętam to – potwierdził Móri pełen jak najgorszych przeczuć.
Tiril wyciągnęła przed siebie szkatułkę.
– Patrzcie, jest pusta!
Theresa zerwała się na równe nogi.
– Ależ to niemożliwe! Sama widziałam, jak odkładałaś naszyjnik. Klucz, gdzie jest kluczyk od szkatułki?
– Klucz jest na swoim miejscu w mojej torebce. Nikt ze służby nie miał do niego dostępu. A poza tym oni są uczciwi.
– Oczywiście – potwierdziła Theresa. – Myślicie, że ludzie kardynała zdołali mimo wszystko dotrzeć do naszyjnika? Tutaj?
– Nie! Oni najwyraźniej wciąż go szukają – rzekł Móri zgnębiony i oddał dziecko niańce, która właśnie weszła, by je zabrać. – Nie, kradzież mogła mieć miejsce w każdej chwili po balu na zamku.
– Że też nie dbałam bardziej o szkatułkę – czyniła sobie wyrzuty Tiril. – Ale miałam przecież kluczyk przez cały czas, a zamknięcie szkatułki nie zostało naruszone, byłam najzupełniej pewna, że…
– Wina spada w równej mierze na mnie – powiedział Móri.
– I na mnie – przyłączyła się Theresa. – Wszyscy powinniśmy byli lepiej pilnować. Ale kto mógł zabrać szafirowy naszyjnik? Nie Seline, mogłabym przysiąc.
– Oczywiście, że nie – potwierdziła Tiril. – Nie, ja mam inne straszne przeczucia.
– I ja także – wycedził Móri przez zęby. – Dostałaś szkatułkę od swojej matki, prawda? Po to, by mieć gdzie schować naszyjnik.
– Tak było.
– I potem już szafirów stamtąd nie wyjmowałaś. Ale kto był przy tym, kiedy je chowałaś? Ten ktoś wiedział, gdzie się szafiry znajdują i gdzie ty przechowujesz kluczyk od szkatułki.
– Właśnie. Ktoś, kto zawsze ich pożądał.
– Catherine? – zdziwiła się Theresa. – Ależ ona…
Móri zwrócił się do teściowej.
– Ona, która pochodzi z takiej dobrej rodziny? Nasza przyjaciółka Catherine nigdy nie miała najmniejszych skrupułów, jeśli chodzi o rzeczy, których pragnie.
Tiril usiadła przygnębiona.
– I co my teraz zrobimy? Naszyjnik znajduje się w Bergen, a my tutaj. Chciałabym go odzyskać ze względu na siebie, ale to akurat nie jest najważniejsze. Moim zdaniem naszyjnik zawiera jakiś tajemniczy kod i jest kluczem do czegoś strasznego.
– Masz rację, ja też tak myślę – powiedział Móri. – Tiril, ty umiesz tak ładnie pisać, czy mogłabyś napisać list do Erlinga i Catherine, poprosić ich o zwrot… Nie, nie mogą wysłać naszyjnika, to zbyt niebezpieczne przy tych zbójeckich napadach na dyliżanse pocztowe. Napisz, że Catherine musiała wziąć naszyjnik „z przyzwyczajenia” i że chcemy go natychmiast mieć z powrotem… Nie, musimy bardzo starannie sformułować list. Tak, żeby Erling i Catherine zrozumieli, że musimy odzyskać naszyjnik. W przeciwnym razie najprostszą rzeczą dla Catherine będzie powiedzieć „Nie, nigdy nie wzięłam żadnego naszyjnika, jak możecie mnie tak paskudnie posądzać?”
– No a jeśli ona tego naprawdę nie zrobiła? – zapytała Tiril.
– Zrobiła! Jestem tego pewien. Pamiętam jej dziwnie zadowoloną minę, kiedy wyjeżdżała. Jak u kota, który złowił tłustego szczura. Wtedy myślałem, że to z powodu Erlinga, że ona się cieszy, bo go dostała. ale okazuje się, że przyczyna była bardziej materialna.
Napisali list i wysłali go natychmiast. Żadne bowiem nie zniosłoby myśli o tym, że trzeba znowu wyjeżdżać do Bergen, i to teraz, kiedy nareszcie osiedli spokojnie jako tako bezpiecznym miejscu.
Potem nie pozostawało im nic innego, jak tylko czekać. I czekali, zdenerwowani, że całkiem niepotrzebnie z powodu Catherine muszą tracić cenny czas.
– Mamy przewagę nad naszymi przeciwnikami, to prawda – wzdychał Móri z goryczą. – Ale kardynał i jego ludzie mają też nad nami przewagę pod innym względem. Oni wiedzą, o co w tym wszystkich chodzi, a my błądzimy po omacku.
Theresa potakiwała.
– Mimo wszystko musimy rozwikłać tę zagadkę. Nie wiemy, ilu ich jest ani kim są. Ale nie ulega wątpliwości, że tropią nas i zamierzają nas zabić.
Westchnęła ciężko.
Tej nocy księżna długo leżała nie śpiąc i pozwalała umierać marzeniu swego życia. Wiele łez wsiąknęło w poduszkę i w brzeg prześcieradła, którym ocierała oczy. Przewracała się w łóżku z boku na bok, głęboko upokorzona i zraniona.
Spotkanie z biskupem Engelbertem było rozczarowaniem od pierwszego momentu. Więc to wobec tego człowieka zachowywała taką niezłomną lojalność przez całe życie. Utrzymywała w najgłębszej tajemnicy jego nazwisko, broniła go przed całym światem, by mógł podążać swoją wymarzoną drogą kościelnej kariery, nigdy nie próbowała go odnaleźć, choć serce płonęło tęsknotą, a on tymczasem krzywił się i niepokoił na jej widok.
Pod pięknymi oczyma Engelberta pojawiły się worki, urósł mu drugi podbródek, a kąciki ust miał opuszczone, włosy mu się przerzedziły, talia zaś przestała istnieć. Ale wielka miłość jest w stanie znieść takie rzeczy, to wszystko drobiazgi, można je nawet pokochać dlatego, że należą do drogiej osoby.
Lecz Karol, brat Theresy, miał całkowitą rację. Engelbert był tchórzliwy i słabego charakteru, jego brak woli i zdecydowania budził niechęć.
A jego wuj był straszny!
Kiedy brzask rozjaśnił niebo na wschodzie, Theresa wstała zdumiona, że jest jej tak lekko i dobrze. Wszystko wydało jej się jasne, ona sama czuła się czysta na duszy. Teraz dopiero dostrzegała, czym była jej miłość do Engelberta. Nie światłem w ciemnościach, lecz ciężkim brzemieniem, wyrzutem sumienia. To, że nigdy nie kochała Adolfa von Holstein – Gottorp, to jedna sprawa, nigdy by tego nie potrafiła, nawet gdyby jej serce było całkiem wolne. Lecz nieustanne marzenie o Engelbercie w najmniejszym stopniu nie poprawiało i tak złych stosunków w tym małżeństwie.
– Teraz naprawdę zaczyna się moje nowe życie – powiedziała głośno i usiadła na posłaniu. Po chwili wsunęła stopy w pantofle, by zejść na dół do swojej ukochanej córki, fantastycznego zięcia i małego wnuczka, nad którego dolą krwawiło jej serce, a którego kochała aż do bólu.
– Naprawdę mam szczęście – szepnęła nareszcie wolna od brzemienia. – Engelbert i jego potworny wuj! Możecie sobie mieć plany, jakie chcecie; teraz ja podejmę walkę przeciwko wam, by chronić moją małą rodzinę!
Patrzyła na płonący jesienny krajobraz za oknami dworu Theresenhof. Myślała o przyszłości, robiła projekty, co uczyni dla swoich najbliższych, co zrobi dla dworu i pracujących w nim ludzi. Nikt z jej otoczenia nie mógł cierpieć bólu i niedostatku, bowiem ona sama otrzymała więcej, niż zasłużyła.
– Mimo wszystko należą ci się podziękowania, Engelbercie! Dałeś mi Tiril. Co prawda dla ciebie nie było to zbyt wielkie osiągnięcie i wstydziłeś się później tego, a teraz nawet nie spojrzałeś na swojego zięcia, ani razu nie zapytałeś o Tiril czy o wnuczka. W takim razie oni są tylko moi, a tobie nie jestem winna nic!
Te ostatnie słowa powiedziała głośno, tak że zaniepokojona pokojówka podeszła, by zapytać, co się stało.
Zamiast odpowiedzi otrzymała od swojej szczęśliwej, roześmianej pani mocny uścisk.
W listopadzie było jeszcze dość ciepło, więc jesienne wiatry, które teraz nastały, były zdumiewająco łagodne i niemal przyjemne.
Pewnego popołudnia już o zmroku Móri otrzymał wiadomość.
Z wielką księgą w ręce stanął przed nim Nauczyciel.
– Czas się dopełnił, Móri z islandzkiego rodu czarnoksiężników. Zabierz ze sobą obie kobiety oraz twojego synka i idź z nimi na wysokie wzniesienie nad górnym biegiem rzeki. Twój syn otrzyma imię.
– Dlaczego czekaliście z tym tak długo?
– Musieliśmy zgromadzić wiedzę na temat imion, spośród których wybieraliśmy. Teraz nareszcie mamy właściwe.
Móri nie usiłował niczego więcej wyjaśniać, poinformował natychmiast Theresę i Tiril, żeby się zbierały do drogi. One spoglądały na niego zmartwione, lecz nie zadawały pytań. Tiril pięknie ubrała malca, Móri wziął go ze sobą na konia i troje dorosłych pojechało na szczyt wzniesienia. Bardzo dobrze wiedzieli, o które miejsce chodzi, nie musieli o nic pytać.
Wichura szarpała ich ubrania i włosy. Móri trzymał synka przy sobie, osłaniając go od wiatru. Chłopiec miał już teraz pięć miesięcy i rozpoznawał swoje otoczenie. Na pół siedział w ramionach ojca i zerkał spod kurtki swoimi lśniącymi czarnymi oczyma. Już dawno zauważyli, że chociaż wygląd dziecka był, łagodnie mówiąc, dziwny, to pod względem rozwoju intelektualnego wszystko okazało się w porządku. I chociaż na ogół był bardzo poważnym małym człowieczkiem, to uśmiechał się słodko za każdym razem, kiedy widział kogoś znajomego – mamę, ojca, babcię, niańkę i pokojówki, ale najserdeczniej uśmiechał się na widok Nera. Wyciągał wtedy rączki i szarpał długie, czarne kudły, Nero zaś układał się obok niego i cierpliwie pozwalał się tarmosić. Zresztą nie traktował tego jako bolesnego tarmoszenia, raczej jako pieszczotę małych, delikatnych rączek.
Było jeszcze dość jasno, gdy dotarli do wzniesienia. Znajdowali się w nie zamieszkanej okolicy wysoko ponad doliną, tylko ruiny świadczyły, że kiedyś na wzniesieniu musiał się znajdować gród albo twierdza. Teraz pozostały tylko resztki wałów i porośnięty trawą dziedziniec. Móri rozejrzał się wokół i wybrał otwartą polankę właśnie obok dawnego dziedzińca.
Tam usiedli, by czekać. Konie skubały trawę poniżej szczytu, wiatr rozwiewał szeroką pelerynę Theresy, a Móri szczelniej otulał dziecko połą swojej kurtki.
– Przyjaciele moi z tamtego świata! – zawołał Móri. – Jesteśmy gotowi.
Tym razem nie było żadnych zawirowań powietrza, śrub ani diabelskich młynów, żadnych tąpnięć pod ziemią ani wyczuwalnych wstrząsów. Tym razem w powietrzu rozległ się szum i ludzie spostrzegli, że nie są już sami.
Tiril rzekła spokojnie:
– Ubrałam dziecko w jego najpiękniejszy strój, bowiem dla nas jest to bardzo uroczysta chwila.
Duchy wyłoniły się z cienia. Przybył Nauczyciel i Duch Zgasłych Nadziei. Nad wzniesieniem jak zamierające wołanie unosiła się Pustka. Zjawiły się też dwie piękne kobiety: Powietrze i Woda. Hraundrangi – Móri przyszedł zobaczyć, w jaki sposób zostanie nadane imię jego wnuczkowi, byli także Nidhogg i Zwierzę. Nie zjawiły się duchy opiekuńcze żadnego z dorosłych, ukazał się natomiast potężny, czarny cień, pomocnik dziecka, zjawa, którą Tiril tak często widywała w pobliżu synka.
Zawsze przepełniała serce Tiril niepokojem.
Teraz jednak próbowała myśleć o tamtym dniu, kiedy cień położył na kołderce dziecka białą różę. Miała co prawda bardzo długie kolce, ale któż ma życie całkiem wolne od bólu? Tiril koncentrowała myśli na róży, która musiała być świadectwem dobrej woli przybysza z zaświatów.
Tylko nie mogła jakoś połączyć tego budzącego w niej grozę cienia z dobrym duchem.
Jak zawsze Nauczyciel czytał w jej myślach. Uśmiechnął się teraz.
– Droga, którą pójdzie twój syn, będzie trudna. Dlatego jego opiekunem i pomocnikiem nie może być jakaś porcelanowa figurka, będzie potrzebował kogoś możliwie najsilniejszego.
– Tak – odparła Tiril. – Nad tym się właśnie zastanawiałam. Tylko proszę mi nie mówić, że opiekun malca jest kobietą, bo nigdy w to nie uwierzę!
– Nie, nie, masz rację, to mężczyzna! Ale odwróć się, moja drogą.
Tiril oraz jej matka i mąż odwrócili się natychmiast. Za Mórim, który trzymał chłopca, stała młoda kobieta, wysoka blondynka o bardzo miłym uśmiechu.
– Jedna z najpotężniejszych – wyjaśnił Nauczyciel.
– One wszystkie są wysokie i mają blond włosy, zarówno duchy kobiece, jak i męskie. Twój syn otrzymał kogoś z ich grona i powinnaś się z tego bardzo cieszyć!
– Cieszę się i dziękuję – odparła Tiril, kłaniając się młodej kobiecie.
– No to co? – zapytał Nauczyciel. – Możemy zaczynać ceremonię?
– My jesteśmy gotowi – oznajmił Móri.
Na polecenie duchów położył swego synka na prostokątnym kamieniu w trawie, stanowiącym prawdopodobnie jakiś fragment dawnych umocnień grodu. Tiril poprawiła małemu falbanki pod szyją i odgarnęła mu lok z czoła. Był rzeczywiście ubrany bardzo pięknie, miał na sobie należącą do Habsburgów koszulkę do chrztu i śliczną koronkową czapeczkę na czarnych włoskach. Chłopczyk już zaczynał siadać, próbował też raczkować i wszyscy troje, matka, ojciec i babka, bali się, czy zechce grzecznie leżeć.
On jednak wszystko przyjmował z wielkim spokojem. Spoglądał to na jednego, to na drugiego ducha i zdawał się wszystko obserwować. Nero, który oczywiście przyszedł tu z nimi, czuwał przy kamieniu, a chłopczyk, jak zawsze, targał jego futro.
Tym razem duchy nie kazały Nerowi trzymać się z daleka.
– Znaleźliśmy dla niego imię – powiedział Nauczyciel. – Jak z pewnością rozumiecie, dziecko musi mieć imię, które będzie je ochraniać. To konieczne. Ja wiem, że pani, księżno, pragnęłaby dla niego także chrześcijańskiego imienia. Może on takie imię otrzymać, to nie ma dla nas znaczenia, dopóki nie zechce pani nazywać go imieniem świętego patrona w codziennym życiu.
– Nie będę tego robić – obiecała Theresa i odetchnęła głęboko. – Jestem bardzo wdzięczna za to, że moje prośby zostały wysłuchane, to mi wystarczy. Mój wybór padł na dwa imiona, ponieważ chłopiec jako potomek Habsburgów ze strony matki może nosić ich więcej. Jedno imię to Lanjelin, po pierwszym znanym Habsburgu. Jego rodzicami byli Guntram Bogaty i Elsass, Lanjelin żył około roku tysięcznego. Jego syn, Ratbot, zbudował wielki dom cesarski Habichtsburg, Gród Jastrzębi, w kantonie Aargau, na wysokiej skale Wülpelsberg nad rzeką Aare. Drugie imię to Matthias, imię cesarzy z rodu Habsburgów oraz bardzo dobre imię z Biblii, będzie więc ochraniać dziecko również z chrześcijańskiego punktu widzenia.
Nauczyciel skinął głową.
– Dokonała pani dobrego wyboru, księżno. Od czasu do czasu może pani nazywać dziecko Lanjelin, jeśli sobie pani tego życzy. To drugie imię nie powinno być jednak wymawiane. To by drażniło siły, które chłopiec będzie spotykał.
– Rozumiem – rzekła Theresa z ciężkim sercem. – Ale proszę nam powiedzieć, jakie imię wy dla niego wybraliście!
– Zaraz powiemy. Nidhogg, podaj mi miseczkę z wodą z roztopionego lodu ze szczytu Hekli. Dziękuję ci! Ja sam przyniosłem krew Maurów z bitwy pod Granadą, która miała miejsce w roku tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym drugim, kiedy mój lud utracił swój bastion w Hiszpanii. Pustka ma ze sobą łzy rozpaczy. Duch Utraconych Nadziei niesie wodę ze źródeł, które biły na ziemi, zanim jeszcze pojawili się ludzie. To świeża i czysta woda, dzisiaj już takiej nie ma. Dwa duchy przestworzy, Powietrze i Woda, owioną policzki dziecka wiatrem przynoszącym ochłodę i spokój, Hraundrangi – Móri przyniósł nieoceniony skarb z szkatułce, której żadne z was nie powinno otwierać. Chłopiec może ją otworzyć jedynie, kiedy uzna, że nadeszła na to pora.
Powoli i w wielkim skupieniu duchy wypełniały swoje rytuały, troszcząc się, by dziecko otrzymało wszystko, co przyniosły.
– A teraz – rzekł Nauczyciel. – Teraz nadeszła pora, by nadać temu dziecku imię.
Wiatr żalił się w ruinach. Lodowate zimno przenikało ludzi do szpiku kości.
Chłopczyk leżał spokojnie.
Nauczyciel powiedział:
– Dziecko, twoje imię brzmi Dolg.
W ciszy wyczuwało się rozczarowanie, ogarniające rodziców.
– Dolg? – zapytał Móri. – A cóż to za imię?
– Zawiera ono w sobie bardzo wiele. Liczne języki składają się na spokój i bezpieczeństwo przekazane dziecku w tym imieniu. Islandzkie słowo „dul” znaczy tajemniczość, coś ukrytego. Staronordyckie „dolgar” to miecz. Rosyjskie „dołgo” oznacza długo, długi czas i zapewni mu długie życie. Angielskie „dole” łączy się ze smutkiem, żalem i tęsknotą, a włoskie „dolce” znaczy słodkie, przyjemne. Ale przede wszystkim w jednym z najstarszych języków „dolg” oznacza zjawiska okultystyczne, ezoteryczne. W innym języku oznacza zdolność do ukrywania się. I tak mógłbym wyliczać jeszcze bardzo długo, a wy musielibyście się zgodzić, że żadne inne imię nie zapewni mu takiej siły i ochrony.
– Ale Dolg? – upierał się Móri. – Jak można małe dziecko nazywać Dolg?
– Będziecie musieli się nauczyć. Ludzie szybko się przyzwyczają. Zapewniam was, że istnieją głupsze i trudniejsze do wymówienia imiona.
– Oczywiście – przyznała Theresa pospiesznie.
Tiril zdołała tylko skinąć głową. Było jej smutno, czuła pustkę w duszy i nie była w stanie myśleć.
Nauczyciel podniósł dziecko z kamienia i zakończył ceremonię:
– Nadaję ci imię Dolg Lanjelin Matthias i powierzam cię tym ludziom, by wychowali cię jak najlepiej. Powierzam go też tobie, duchu kobiecy, byś dbała o niego, dopóki będzie dzieckiem, oraz tobie, duchu ze świata, o którym nie chcemy opowiadać, byś kroczył z nim zwłaszcza tą drogą, na którą on będzie się bał wejść.
Malec został złożony w ramionach Tiril, a ona przyjęła go nie widząc Nauczyciela, bo oczy miała pełne łez. Nauczyciel dał duchom znak, by się ulotniły, lecz Móri go powstrzymał.
– Mam do was jeszcze jedną prośbę, moi niezwykli przyjaciele! Czujemy się zagrożeni, boimy się kardynała i jego ludzi, nie bardzo rozumiemy, o co im chodzi, lecz lękamy się o bezpieczeństwo chłopca. Prosimy was o wzniesienie wokół Theresenhof muru ochronnego, byśmy mogli tam bezpiecznie mieszkać.
Gotowe do odejścia duchy zatrzymały się. Stały, jakby się wahając.
– Wasza prośba jest uzasadniona – rzekł w końcu Nauczyciel. – Zobaczymy, co będziemy mogli dla was zrobić. To, o co prosicie, to nie drobiazg, ale nic nie jest nam obce. Dobrze, możemy otoczyć Theresenhof mgłą obojętności tak, by obcy ludzie, którzy zobaczą dwór, natychmiast o nim zapominali. To najlepsze, co możemy wam dać. Ale pamiętajcie: Każde z was, o ile znajdzie się poza dworem, jest bezbronne, mgła go nie osłoni.
– Będziemy o tym pamiętać – obiecał Móri. – Dziękujemy wam za pomoc, szlachetne duchy!
Duch Zgasłych Nadziei roześmiał się cicho.
– Po raz pierwszy ktoś powiedział o nas „szlachetne duchy”! Dzięki ci, ale to wyrażenie chyba nie bardzo do nas pasuje. A teraz żegnajcie!
Nagle ludzie i pies zostali sami na wzniesieniu. Mrok zapadał coraz gęstszy, a wiatr przybrał na sile.
– Idzie jesień – powiedziała Theresa. – Chodźmy do domu, do ciepła przed kominkiem i filiżanki czegoś gorącego do picia.
Tiril patrzyła, jak Móri nieskończenie ostrożnie bierze chłopca z jej objęć, po czym wszyscy ruszyli w drogę.
Nie mogła pozbyć się uczucia, że przyszłość malca jest ściśle powiązana z życiem towarzyszy Móriego.
Bardzo się oni kłopoczą o jego dobro. Żeby dorósł i wypełnił zadanie
Akurat to ostatnie zdawało się być niesłychanie ważne dla niewidzialnych przewodników.
Biedna Tiril. skuliła ramiona. To mój syn, żaliła się w duchu. Mój syn i mojego ukochanego Móri.
Żądacie od nas zbyt wiele!