Duży cień posuwał się przed Dolgiem i Nerem, by wskazywać drogę. Sam chłopiec nie bardzo wiedział, co właściwie ma robić.
Kiedy doszli do ostatniego zagajnika przed główną drogą, niemal spod stóp Dolga wyskoczyły dwie nieduże istoty. Nero witał przybyłych radośnie, natomiast Dolg patrzył na nich zmartwiony.
– Taran i Villemann, co wy tu robicie z tymi węzełkami i kosturami, jakbyście się wybierali w daleką drogę?
– Idziemy, żeby się tobą opiekować! – zawołała Taran szczerze i bez śladu wyrzutów sumienia.
– Ale nie możecie tego zrobić! Macie zaledwie po dziesięć lat i nie wolno wam samym wychodzić poza obręb dworu.
– Zostawiliśmy babci list, więc nie będzie się o nas niepokoić – zapewniał Villemann.
– O, to bardzo pocieszające – odpowiedział Dolg sarkastycznie. – Ale ona musi przecież kogoś mieć przy sobie, chyba to rozumiecie! Nie może utracić wszystkich!
– No pewnie, ale ma pokojówki i służące, i zarządcę, i parobków, i…
– I własną rodzinę – przerwał mu Dolg spokojnie. – Nie wolno wam zrobić babci czegoś takiego. Pominąwszy już, że będzięcie mi tylko zawadą.
W oczach bliźniaków pojawiły się łzy.
– Ale my też chcemy ratować mamę i tatę – żalił się Villemann.
– Tak, my też chcemy – poparła go Taran. – Myślisz, że tylko ty chciałbyś przeżywać zabawne przygody?
– Absolutnie nie przypuszczam, że to będzie zabawna przygoda – odpowiedział Dolg. – Ale ja zostałem do tego wybrany, a wy nie. Mogłoby się to dla was bardzo źle skończyć.
– W jaki sposób? – dopytywała się Taran.
– Tego nie wiem.
Taran odwróciła się i zaczęła prosić wielkiego towarzysza Dolga. Wbiła w niego swoje najbardziej niewinne i uwodzicielskie spojrzenie.
– Wujku Cieniu – prosiła. – Czy Villemann i ja nie moglibyśmy z wami pójść na ratunek tacie i mamie?
Dolg popatrzył na cienia przepraszająco:
– Pojęcia nie mam, co z nimi zrobić. Czy powinienem ich odprowadzić do domu? Mamy na to czas?
Cień trwał przez chwilę w bezruchu. Widzieli wyraźnie kontury jego postaci, widzieli długi mnisi habit z kapturem, ramiona, ręce. Wszystko było czarne i jakby trochę rozmazane.
W końcu wykonał chwiejny gest ręką, jakby wskazywał dzieciom drogę – ze sobą.
– Dziękuję, och, dziękuję, wujku Cieniu, nigdy ci tego nie zapomnę – szczebiotała Taran i rzuciwszy Dolgowi triumfujące spojrzenie ruszyła w drogę za Villemannem tuż przy powiewającej opończy cienia.
Dolg westchnął zrezygnowany.
– Wybacz nam, babciu – szepnął. – Ty wiesz, jaka jest Taran, kiedy sobie coś wbije do głowy.
Ale on widział więcej niż jego rodzeństwo. Zobaczył dwie nowe, podobne do elfów postaci, które się do nich przyłączyły i szły teraz po bokach cienia. Jedna kobieca i jedna męska. Były bardzo piękne i bardzo delikatne – duchy opiekuńcze Taran i Villemanna.
Bardzo się ucieszył, że idą z nimi.
Najgorsze, że nie mógł się złościć na swoje male rodzeństwo. Rozumiał ich znakomicie, na ich miejscu zrobiłby dokładnie to samo.
A poza tym naprawdę bardzo ich kochał. Tego pozbawionego złych cech Villemanna, który zdawał się nie znać granic, jakie natura postawiła człowiekowi, który żył w ogromnym tempie, jakby go wciąż poganiała jakaś kometa z wielkim ogonem, zawsze szczerze, szeroko uśmiechnięty, z otwartymi szeroko oczyma płonącymi entuzjazmem. I Taran… Dolg musiał się uśmiechnąć sam do siebie nawet w tej tak strasznej sytuacji. Tę dziewczynkę najlepiej opisywały słowa takie, jak żywiołowość, szczebiot, wdzięk. Jej ufne, niewinne oczy wszystkich potrafiły wprowadzić w błąd. Dokładnie wiedziała, jak zawrócić dorosłym w głowach, by spełniali jej życzenia, ale kiedy już otrzymała to, czego pragnęła, dziękowała słodka i kochająca tak, że wprost trudno to wypowiedzieć. Zresztą oboje, i Taran, i Villemann, mieli gorące serca, Dolg nigdy nie widział, by popełnili coś złego, szaleństwa, owszem, ale nigdy złe uczynki.
Słońce czaiło się jeszcze za szczytami austriackich Alp, a dzieci i ich przyjaciele wędrowali w stronę głównej drogi. Dołączyła do nich jeszcze jedna istota: duch opiekuńczy Dolga, wysoka kobieta o blond włosach.
Ku wielkiemu zdumienia Dolga duchy kierowały ich ku wschodowi, choć pamiętał przecież, że rodzice i wuj Erling wyjechali na zachód.
Dolg jednak nie protestował, ufnie podążał za swoim cieniem. Nero tym razem zaniechał biegania od jednego skraju drogi do drugiego, szedł bardzo spokojnie, starał się hamować tempo i iść „przy nodze”. Dolg był zaskoczony i pełen uznania.
Ptactwo zaczynało się budzić w zaroślach nad rzeką, ciche stadka małych ptaków przelatywały nad głowami wędrowców, ale wciąż jeszcze ranek był raczej mroczny niż jasny. Bladość księżyca wskazywała, że nadchodzi dzień. Bliźniaki szczebiotały zachwycone tą przygodą o zakazanej porze doby.
Dolg czuł ciężar w sercu. Skoro jego ojciec, potężny czarnoksiężnik, znalazł się w kłopotach, to co może zrobić taki młody chłopiec jak on?
Dotknął swojej opiekuńczej runy, którą nosił na szyi. Dostał ją od ojca. Bliźniaki też miały podobne.
Dolg zapytał teraz rodzeństwo, czy mają runy przy sobie. Oboje bez słowa wyciągnęli je spod koszul i pokazali mu z przejęciem.
Uspokojony skinął głową.
Szli dalej w milczeniu.
Czy tylko on to dostrzegał? Czy naprawdę czuło się pełne napięcia oczekiwanie i szczerą nadzieję w niebieskich przestworzach ponad nim i na całej ziemi?
„I na oblicze
Chwilami spływał
Błysk światła
Jaśniejszy niż dawniej,
Jednak wciąż blady
Jak promień księżyca,
Co z nocy życia przenika
Przez śmierci drzwi”.
Zakończenie czwartej części poematu Gustafa Frödinga „Sny w Hadesie”. Cytowane części poematu wchodzą w skład zbioru zatytułowanego „Z głębin i przestworzy”.