Kiedy Morten poszedł do siebie, Sissi wciąż nie mogła zapanować nad niepokojem. W końcu wstała i usiadła na fotelu. Ręce nerwowo zacisnęła na poręczach.
Była wystraszona i czuła się nieszczęśliwa. Uczucie, że ktoś cię nie lubi i chce twej krzywdy, zawsze jest paskudne. I nawet gdy zostaje wyrażone tylko słowami, pozostaje nieprzyjemne, a co dopiero, gdy ma się do czynienia z tak namacalnym ujawnieniem złych zamiarów, z nienawiścią, jaką przesycone jest działanie z zimną krwią.
Cóż, być może tu nienawiści nie było, o tym Sissi nić nie wiedziała, jasne jednak się stało, że jest osobą ze wszech miar niepożądaną.
To przykra myśl. Sissi czuła się taka mała i samotna. Ach, gdyby tylko był tu Antonio! On wprawdzie miał pewną szaloną teorię o jakimś diabelstwie, które przyczepiło się do nich po drodze i objawiało w różnych postaciach, ale Sissi była niemal skłonna przyznać mu rację. Antonio jednak dawał poczucie bezpieczeństwa, a w tej chwili właśnie tego najbardziej potrzebowała.
Zastanawiała się nad wezwaniem swoich giermków, Hassego i Nissego, wiedziała, że stawiliby się natychmiast. Nie mogła tego jednak zrobić, nie pytając uprzednio reszty o zgodę.
Och, doprawdy, bardzo przydałoby jej się dwóch silnych strażników z gwardii przybocznej! Mimo to jednak nie miała pewności, czy powinna wciągać Hassego i Nissego we wszystko, co się tutaj działo. Oni wprawdzie reprezentowali siłę w czystej postaci, lecz te ataki miały w sobie zbyt mało konkretów i tyle niewyjaśnionych elementów, ci dwaj więc nie byli chyba najodpowiedniejszymi osobami, które należało zaangażować w tego rodzaju sprawy.
Sissi musiała przyznać, że bez względu na to, jak silny, mądry i opiekuńczy usiłuje być Morten, to mimo wszystko jest zawodnikiem wagi lekkiej, i to w wielu dyscyplinach. Nie pomagała mu też Flavia, wciąż traktująca go jak małego chłopca, któremu kiedyś była macochą. Na pewno nie robiła tego celowo, ale stale wykazywała wobec niego nadopiekuńczość. A to wcale nie poprawiało sytuacji chłopaka.
Sissi ani trochę nie żałowała wyprawy do Hiszpanii, wprost przeciwnie, walczyła wszak o życie tak samo jak Jordi, Unni i Morten. Jeśli im się nie powiedzie, wszyscy czworo umrą w ciągu niespełna trzech lar. No i przecież tak doskonale czuła się razem z pozostałymi członkami ekspedycji.
Cóż więc z tego, że od czasu do czasu oberwie trochę po głowie? Musi to znieść. Tylko dlaczego akurat ona?
Zacisnęła dłonie na poręczach fotela, aż pobielały jej kostki. W tej chwili miała wrażenie, że z każdej strony coś jej zagraża. Jedynymi podporami byli Morten i Flavia. Flavia naprawdę doskonale radziła sobie z rozwiązywaniem problemów praktycznych. Była jednak kobietą z wyższych sfer, nie umiejącą przeciwstawić się atakom przemocy i nadprzyrodzonym zjawiskom.
Ta straszna tajemnicza Claudia! Cóż, rano czeka ją niespodzianka. Oczywiście sądzi, że Sissi została już sprzątnięta z drogi, ale nie, nie pójdzie jej tak łatwo!
Sissi skuliła się w fotelu. Naprawdę trudno być dzielną i twardą, gdy się wie, że ktoś czyha na twoją zgubę. To doprawdy bardzo przykre.
Ach, gdyby tylko był tu Antonio! I Jordi z Unni, i Pedro z Gudrun. Czułaby się wtedy dużo bezpieczniejsza.
A Morten…?
Westchnęła głęboko. Cóż, nie mogła nie zauważyć, że Morten ogląda się za wszystkimi ładnymi dziewczynami, ani tego, jaki uwodzicielski robił się jego głos, gdy tylko zaczynał z którąś z nich rozmawiać. Nawet z tą wstrętną Claudią!
To oczywiście typowy przykład braku pewności siebie, niedoceniania własnej osoby, element odwiecznej pogoni mężczyzny za dowodami własnej atrakcyjności. Nie przypuszczała, by Morten tak naprawdę zastanawiał się nad swoim zachowaniem ani też by miał świadomość, jaką przykrość potrafi zrobić osobom, które darzą go głębszym uczuciem.
Westchnęła jeszcze głębiej.
Myśli Sissi automatycznie przeszły do innej nieprzyjemnej sprawy.
Pierwsze spotkanie z Mortenem było dla niej zupełnie nowym doświadczeniem. Jego złocisto – blond włosy i intensywnie niebieskie oczy, ciepły, otwarty uśmiech i pogodne usposobienie sprawiały, że w jej oczach stał się niemal egzotycznym romantykiem. Okazywał jej taką rycerskość, sprawiał wrażenie szczerze zainteresowanego, natychmiast stopił jej serce. Tak bardzo różnił się od wielu jej twardych, obcesowych kumpli. Wydawał się jej wówczas jakby wprost żywcem wyjęty z jakiegoś romansu. A to, że natychmiast wychwycił jej sygnały mówiące, że nie chce z nim od razu iść do łóżka, jeszcze dodatkowo umocniło w niej jego obraz jako dżentelmena. No i ta niezwykła rycerska przygoda, w którą był wmieszany…
A potem spotkała braci Vargasów i Morten wrócił na swoje miejsce. Sissi zrozumiała, że jego opowieści o własnych bohaterskich czynach zostały zbyt mocno podkoloryzowane.
Coraz częściej musiała przyznawać, że jest od niego silniejsza, i to zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym.
Usiadła prościej. I co z tego? Czy stale ma udawać, że jest słabą małą idiotką, aby on mógł chodzić dumny jak paw ze swej męskości?
To przecież na dłuższą metę niemożliwe. Jeśli on traktuje ją poważnie, to, doprawdy, musi zaakceptować – ją taką, jaka jest. Ojej, ależ się teraz zawstydziła! Skoro wymagała tego od niego, to chyba jego również po – winna zaakceptować w pełni. Jakżeby inaczej!
Jakoś dałaby sobie z tym radę, ale z jednym wyjątkiem: On musi w końcu przestać się oglądać za wszystkimi ładnymi dziewczynami. Nie flirtować z nimi w przekonaniu, że jest Don Juanem o nieodpartym wdzięku. Gdzieś musi istnieć jakaś granica.
Wszystkie te przemyślenia zmusiły ją do zadania sobie pytania, czy naprawdę jest zakochana w Mortenie.
Owszem. Lecz czy dostatecznie mocno?
Potrzebowali czasu, powinni więcej o tym wspólnie porozmawiać, a na razie skoncentrować się przede wszystkim na zagadce rycerzy. Zapomnieć o sobie.
Dobrze, że jeszcze ze sobą nie spali. Sissi wciąż czuła, że jeszcze do tego nie dojrzała.
Teraz wreszcie mogła iść do łóżka. A była już na to najwyższa pora.
Nadszedł ranek. Ten sam ranek, w którym grupa Jordiego opuściła Veigas, daleko na zachodzie, żeby odnaleźć miasto Tineo lub też jakąś inną miejscowość pomiędzy „Mostem do Piekła” i „Zaroślami Dzieci”.
Tego samego poranka Antonio i Unni o mglistym wschodzie słońca przejechali przez dolinę Carranza i zaczęli zbliżać się już do Ramales de la Victoria tuż za granicą Kantabrii. Opuścili już Baskonię i rejon Carranza ku wielkiemu rozczarowaniu Unni, której nie udało się zobaczyć ani jednego sępa. Było jednak, jak już wspominaliśmy, bardzo mglisto.
Silvia, przewodniczka, otrzymała wiadomość, że oprowadzanie turystów w Balmaseda zostało odwołane z powodu „niestawiennictwa wiernych”.
O „niestawiennictwie wiernych” mawiano kiedyś w sytuacjach, gdy trzeba było odwołać nabożeństwo, ponieważ do kościoła przyszło zbyt mało osób lub nie przyszedł wręcz nikt. Obecnie pastorzy cieszą się chyba, gdy przyjdzie w ogóle ktokolwiek. Nieprzyjemnie musi być duchownym w naszych czasach. Dawniej było inaczej. Parafianie mieli obowiązek chodzenia do kościoła, a z ambony grzmiano o grzechu, zatraceniu i piekielnych mękach, ludzie. więc stawali się religijni z czystego strachu.
W wypadku Sylvii nie było mowy o religii. Tym razem przeważyła niechęć turystów do długich wędrówek, woleli raczej posiedzieć na tarasie w hotelu, bez pośpiechu jeść śniadanie gawędząc, wypić drinka, a potem iść do miasta na zakupy.
Właściwie Silvia przyjęła wiadomość z ulgą. Czuła się okropnie zmęczona po długiej nieprzespanej nocy spędzonej w samochodzie i tak niezwykłych, przerażających przeżyciach. Razem z Jose – Luisem przyjęli od Unni i Antonia zaproszenie na wspólne śniadanie. Mieli na to i czas, i ochotę.
Trzy grupy utrzymywały między sobą stały kontakt telefoniczny. Wszyscy zatem wiedzieli, w jakim miejscu znajduje się reszta. Nie mogli przecież nikogo stracić, Jordi i Unni prawie się nie rozłączali.
Gdy siedzieli w samochodach lub gdy ktoś inny był w pobliżu, ich rozmowa przebiegała normalnie, dowiadywali się, gdzie są pozostali, dyskutowali o tym, co się wydarzyło i co należy przedsięwziąć dalej, żartowali, z przyjemnością słuchając swoich głosów…
Ale kiedy tylko mogli skraść dla siebie kilka minut prywatnej rozmowy, ton natychmiast się zmieniał.
– Unni, nie umiem żyć bez ciebie. Już tak nieopisanie za tobą tęsknię.
– A ja za tobą. To okrutne!
– I tak się o ciebie boję, kiedy jesteś daleko. Nie mogę o niczym myśleć. Chciałbym, żebyś była bezpieczna przy mnie, żebym mógł cię chronić, wiedzieć, że tu jesteś.
– Dam sobie radę. Mam magicznego gryfa Asturii, nie musisz więc niepotrzebnie się martwić, ale dłużej tak być nie może. Nie powinniśmy być rozdzieleni. Jordi, uzależniłam się od ciebie.
– Wiem, ja też tak to odczuwam – uśmiechnął się. – Unni, czy już ci mówiłem, że kocham twoje błyszczące oczy?
– Tak, ale powtórz to jeszcze raz, wydaje mi się, że wytrzymam.
– I twoje lśniące czarne włosy. Nareszcie są tej długości, w której bardzo ci do twarzy. I twoje ręce, w moich są takie małe. Uwielbiam trzymać cię za rękę, to takie podniecające.
Unni tak bardzo się ucieszyła, a jednocześnie zawstydziła, że mało brakowało, a zaczęłaby chichotać, w porę jednak się opanowała.
Jordi powiedział coś o dziecku, którego oczekiwali. Unni nie za dobrze słyszała, bo akurat przenosiła telefon do drugiego ucha.
– Jordi, ono ciągle jest, a ja nie znoszę jazdy po tych wąskich górskich drożynach. Te drogi prowadzą wprost do poronienia, dostaję od nich choroby morskiej. Połykam stale tabletki, tak że zasypiam raz na pół godziny. To chyba nie jest najlepsze rozwiązanie?
– Uważaj na lekarstwa. Nie wiem, na ile szkodliwe mogą być środki przeciwko chorobie lokomocyjnej, ale ja nie o tym mówiłem. Powiedziałem, że Vesla próbowała się z tobą skontaktować. Ma ci coś do powiedzenia o twoim dzieciństwie.
– O moim? Ach, przepraszam, pogubiłam się w pokoleniach. Zaraz do niej zadzwonię. Take care!
– Miss you.
Czasami łatwiej wyrażać uczucia w obcym języku.