Alonzo był dość zawstydzony poczynaniami swoich ludzi.
Manuelito, który miał śledzić grupę zachodnią, zgubił ją zupełnie. Pokręciwszy się po rozmaitych drogach, zrozumiał w końcu, że musieli zboczyć z głównej szosy na Taramundi.
Okazało się jednak, że tam nie ma czego szukać, gdyż wrogowie dawno już opuścili ten rejon. Manuelito jechał najpierw samochodem tak daleko, jak mógł, to znaczy przybył do Teixois zamiast do Veigas. Ale w małej wiosce z wielką kuźnią i młynem wodnym nikt nie widział żadnych nieznajomych. O tej porze roku nikt obcy się tu nie pojawiał.
Wąskie dróżki prowadziły na pustkowie, Manuelito wyruszył więc jedną z nich, rzecz jasna, piechotą, i tam zabłądził. Widział Veigas z bardzo daleka, rozbolały go już nogi i wściekał się na wszystko.
Gdy wreszcie wrócił do swego samochodu, zadzwonił do Alonza i z podkulonym ogonem powiadomił go, że zgubił grupę. Nakazano mu natychmiastowy powrót do stajni.
Nikt natomiast nie wiedział, gdzie przebywa Pepito, ponieważ jego komórka nie działała. Zapomniał o naładowaniu baterii, a ładowarki ze sobą nie zabrał, od niego więc nie dało się uzyskać żadnych wiadomości.
Emma nie posiadała się ze złości, a wszystkie nieprzyjemne słowa spadły na Alonza. Żeby uzyskać informacje, musiała teraz zwrócić się bezpośrednio do mnichów, a tego nie znosiła. Kenny, Tommy i Roger aż skulili się w sobie, gdy obsypała ich gradem gniewnych słów.
Emma zebrała nielicznych już katów inkwizycji w lesie nieopodal wielkiej drogi wzdłuż wybrzeża. Jej współtowarzysze – łajdacy czekali w samochodach.
Kaci wyglądali na bardziej przygnębionych niż zazwyczaj.
– Co, u diabła, zrobiły ze sobą te cnotliwe gadziny? – syknęła Emma. – Macie rozkaz powiadamiać nas, nie rozumiecie tego, wy zasuszone mumie!
Jeden z mnichów zacisnął usta w wąską kreskę. „Nie jesteśmy zadowoleni. Nie jesteśmy zadowoleni z rozwoju sytuacji”.
– Ja też, do cholery, nie jestem zadowolona! „Nigdy nie powinnaś była przyzywać tej złej kobiety”.
– Przecież to nie ja wezwałam demony z piekieł, tylko wy, tchórze!
„Nie mówimy teraz o demonach, tylko o tej, którą nazywają Unni. Teraz nie mamy dostępu do żadnej z tych dwóch grup, w każdej z nich znajduje się jakiś zły człowiek Bo ten jej kompan Jordi jest dla nas równie nieprzyjemny”.
„Poza tym tam, w dole, wcale nie ma piekła – stwierdził inny. – Są Ciemności”.
– Dla mnie to różnica cienka jak włos. Ale powiedzcie mi przynajmniej, gdzie znajdują się te dwie grupy!
Mnisi wciąż byli urażeni. Przemawiający w ich imieniu oświadczył z lekkim triumfem:
„Daleko już zajechali. Wkrótce obie grupy się spotkają”.
– Dziękuję za dodające otuchy słowa – mruknęła Emma z miną kwaśną jak cytryna. – Spotkają się, tylko gdzie? Wyrzućcie to wreszcie z tych swoich zmumifikowanych, spróchniałych ust! Gdzie oni są?
„Kierują się ku wysokim górom”.
– Ku czemu? Ku Górom Kantabryjskim? A my jedziemy tutaj, wzdłuż wybrzeża? Dość już tego! Niedługo chyba was wywalę!
Emma wiedziała wprawdzie, że występuje z próżnymi groźbami, prędko więc zmieniła temat.
– Co właściwie robią te demony, które ściągnęliście? Czy ich obecność nie przyniesie wkrótce rezultatów?
„Natknęli się na problemy. Ci bezbożni są w posiadaniu magicznego gryfa Asturii, który ostrzega ich, gdy tylko demony pojawią się w pobliżu”.
„To wymaga uściślenia – powiedział inny. – To ten kobiecy demon, Zarena, ma problemy. Nie może się już dłużej zbliżyć do tej swojej pogańskiej grupy”.
– No, to odbierzcie im magicznego gryfa, nie pojmujecie, że to właśnie trzeba zrobić?
„Nie możemy. Nosi go ta wstrętna pogromczyni mnichów. Jej też obawia się Zarena, bo ta dziewczyna potrafi widzieć to, co ukryte”.
Unni, pomyślała Emma z wściekłością. Zawsze ta mała, głupia, brzydka Unni. Takie zero! A ciągle musi mi stawać na drodze. Teraz jednak koniec z tym! Trzeba ją unieszkodliwić. Na dobre.
– A ten męski demon? Co on robi?
Mnisi wyraźnie wahali się z odpowiedzią. Umykali wzrokiem.
„Ech… co robi ten męski… Nie mamy… eee… nad nim… odpowiedniej kontroli”.
– Jesteście naprawdę… – zaczęła Emma ogniście, ale w końcu się poddała. Czy naprawdę muszę się wszystkim zajmować osobiście? pomyślała. Trzeba odebrać Unni magicznego gryfa – zresztą sama miała na niego ochotę – a potem ją zabić. Czy doprawdy nikt nie ma w sobie dostatecznej energii? Może Alonzo?
Emma machnięciem ręki odprawiła mnichów. Jeśli chciała śledzić wrogów wśród gór, to musiała się spieszyć.
Thore Andersen siedział za kierownicą w drodze do Reinosa.
– Tylko spokojnie – mówił chudy, zajmujący miejsce obok niego. – Nie musimy się przy okazji zabić, przecież i tak dobrze wiemy, gdzie ich szukać. Nie wymkną się.
– Wiem o tym, ale zapowiadali śnieg. Nie bardzo mi się to podoba na tych drogach.
– Na razie nie ma żadnego niebezpieczeństwa – stwierdził chudy. – Reinosa leży zaledwie na wysokości ośmiuset czterdziestu metrów nad poziomem morza, trudniej będzie, jeśli wyprawią się dalej w stronę Alto Campo i Picos de Europa. Będziemy wtedy musieli zmienić opony w Reinosa, później już się nie da, bo w głębi masywu górskiego nie ma już żadnych miast Ale pamiętaj, zachowuj dystans do zdobyczy. Doprawdy, źle się stało, że Antonio Vargas i ta Unni zauważyli nas po drodze do Balmaseda, straciliśmy przez to dużo czasu.
– Spokojnie, wkrótce znów ich dogonię!
– Ale tak jak się umawialiśmy, pozwolimy im wykonać całą brudną robotę. Niech odszukają dla nas tę ukrytą dolinę. A dalej… To my wiemy, co robić potem, oni nie mają o tym zielonego pojęcia.
– No nie, to prawda – zaśmiał się Thore Andersen. – Bo my naprawdę mamy w ręku prawdziwy atut – I tak było od samego początku. A Thore uzupełnił:
– Od dwudziestu pięciu lat.
W swojej jaskini wysoko na szczycie góry siedział skulony Wamba – Leon. Czekał. Wiedział, że w końcu coś zaczęło się dziać w związku z tym liczącym sobie kilkaset lat mitem o rycerzach i skarbie. Dla Wamby nie był to wcale mit.
Byli już w drodze, zbliżali się, ci, którzy mieli dla niego odnaleźć tę przeklętą wioskę. Wszystko to, co należało do niego. Na zawsze będzie już mógł zniszczyć Urracę i tych jej wyniosłych rycerzy.
To Wamba w nim myślał w ten sposób. Leon pragnął jedynie zdobyć skarb.
Z Leona zostało tak niewiele, że nie potrzebował już nawet jedzenia ani też nie musiał zaspokajać żadnych innych ziemskich potrzeb. Był teraz Wambą, ciałem i duszą. Żył w nim jedynie głód kosztowności tak charakterystyczny dla Leona, a przede wszystkim pragnienie zdobycia legendarnego podarku Nawarry dla królestwa, które nigdy nie powstało.
Zarena śledziła swoich ludzi ze znacznej odległości. Wszystkie jej próby, by zmienić grupę, natrafiły na kategoryczny sprzeciw Tabrisa. Wiedziała jednak przecież, że oba zespoły wkrótce i tak się spotkają, a wtedy tak czy inaczej, bez względu na to, jakie kroki podejmie, natknie się na tę Unni.
Gdyby tylko mogła unieszkodliwić tę przeklętą kobietę o przenikliwym spojrzeniu! Gdyby mogła usunąć ten szatański amulet, który ostrzegał i chronił tę małą idiotkę! Ani ona jednak, ani też kaci nie mogli na to nic zaradzić. Mówili natomiast coś o kobiecie ludzkiego rodu, która być może umiałaby to zrobić.
Zarena postanowiła skontaktować się z tą Emmą.
Poza tym wściekała się na Tabrisa – to akurat nie było żadną nowością – a także na ich pana i władcę, który wysłał jej do towarzystwa demona wolnej woli. Jak można takiego demona zmusić do czegoś, czego sam nie chce?
Uparty kozioł!
Cała ta sytuacja budziła tylko jej gniew, straszliwy gniew! Zarena miała ochotę walić na oślep, przyjąć znów swą piękną demonią postać, tak by wszystkich móc powalić jednym uderzeniem długiego, zakończonego ostro ogona, poszarpać szponami i wbijać w nich ostre kły.
Ach, była taka piękna jako demon! Ludzkie przebranie to prawdziwa udręka.
Współcześni przyjaciele rycerzy mieli jeszcze jednego wroga, Tabrisa. Miguel, czyli jego ludzkie ja, stawał się coraz bardziej małomówny i zamknięty w sobie. Był razem ze swą grupą w Tineo, lecz trzymał się z tyłu. Gudrun zaczęła się o niego martwić. Wyraźnie było widać, że Miguela coś dręczy. Wesoły, otwarty i życzliwie nastawiony młody człowiek nagle kompletnie się odmienił. Gudrun zauważyła też, że Juana staje się coraz bardziej nieszczęśliwa. Jordi także przyglądał się Miguelowi ukradkiem, badawczo, ze zdziwieniem, w zamyśleniu.
Jak długo zresztą Miguel miał im towarzyszyć? Ktoś wreszcie powinien go spytać o jego zamiary. Nikt jednak nie potrafił się przemóc, by to zrobić.
Lecz gdy dotrą do Oviedo, muszą w końcu coś przedsięwziąć. Oviedo to ważny punkt i odpowiedni do podjęcia decyzji.
Gudrun trochę się odprężyła. Jak cudownie móc odłożyć na później nieprzyjemną chwilę!
Emma nie była zadowolona. Za wcześnie przegoniła mnichów.
– Czy te przeklęte strachy na wróble nie mogły powiedzieć tego wyraźnie? Góry Kantabryjskie ciągną się przecież jak zły rok! Nie mogli określić ich położenia z większą precyzją?
Alonzo zauważył cierpko:
– Być może pomogłoby, gdybyś odnosiła się do nich, okazując więcej uprzejmości, i nie nazywała ich strachami na wróble, straszydłami i nie obrzucała jeszcze gorszymi wyzwiskami.
– Ha! Próbowałam, ale natychmiast robili się jeszcze bardziej wstrętni, wyniośli jak sam diabeł. Wprost spływali fałszem. Zachowywali się, jakby zostali wywyższeni co najmniej na kardynałów, traktując mnie, jakbym była warta mniej niż brud za paznokciem. O, nie, trze – ba ich trzymać krótko, to prawdziwi psychopaci. Znów muszę ich wezwać.
Pięciu mnichów pojawiło się już wkrótce, tym razem w odpowiednio słodko – kwaśnym nastroju.
„Czego wasza miłość życzy sobie teraz?”
– Dowiedzieć się, w którym dokładnie miejscu znaj – dują się obie grupy, do jasnej…
– Opanuj się, Emmo! – mruknął Alonzo. – W taki sposób nic nie zyskamy. Musimy zatrzymać przy sobie tych przyjaciół, jacy nam jeszcze zostali.
– Przyjaciół? Masz na myśli tych tam? Tych, którzy próbują wsunąć mi kościste palce pod spódnicę, gdy tylko nadarzy im się taka sposobność?
– Pewnie trzepiesz ich wtedy po łapach.
– Aż kości brzęczą. No i co, trupy? Co macie do powiedzenia?
Jeden z mnichów, wykręcając omawiane palce, pochlebczo przekrzywił głowę.
„Jedna grupa, ta, w której jest ta straszna pogromczyni mnichów, zapuściła się już zbyt daleko w góry na wschodzie. Druga, z tym jej równie strasznym kochankiem, z którym cudzołożyła, nie mając na to błogosławieństwa Kościoła, dopóki nie rozdzieliliśmy ich i nie zniszczyliśmy tego ich obrzydliwego związku, dzięki czemu niebo spogląda na nas jeszcze przychylniej niż kiedyś…”
– To przecież nie wy ich rozdzieliliście, bo strach was obleciał. Do rzeczy!
„Eee… ta druga grupa, na zachodzie, również jest w górach. Ale wkrótce muszą zjechać do Oviedo”.
– Do Oviedo? Ależ to się świetnie składa, przecież my właśnie w tym kierunku zmierzamy, prawda, Alonzo?
– Owszem, zgadza się, możemy tam być już za kilka godzin!
Emma znów zwróciła się do katów, teraz nastawiona już nieco łagodniej.
– Nieźle, chłopcy. Informujcie nas na bieżąco o tym, gdzie oni się znajdują i kiedy zjawią się w Oviedo. Jak tylko się ruszą, chcemy wiedzieć o wszystkim. I znajdźcie odpowiednie miejsce, w którym będziemy mogli ich zaatakować. Ach, nie, do diabła, przestańcie mnie obmacywać! Doprawdy, niewiele wam trzeba do zachęty!
Emma i jej dwór ruszyli dalej wzdłuż wybrzeża na zachód, w stronę Oviedo, by tam odciąć drogę grupie Jordiego. Spotkanie to miało mieć katastrofalne następstwa dla jednego z jej dworzan.