Siedzieli na swoich kocach zamyśleni.
– Wszystko bardzo pięknie – powiedział Morten. – Tylko jak my się posuniemy dalej? Dokąd pójdziemy?
Jego pytanie na razie pozostało bez odpowiedzi, gdyż Juana i Sissi dostrzegły akurat wielkiego ptaka, krążącego nad ich głowami.
– O, nie, nie próbuj! – zawołała Sissi w górę. – Wszyscy jesteśmy ogromnie chudzi i zasuszeni!
– Głuptasie – powiedział Morten – Przecież to nie jest sęp. Widzisz chyba, że to orzeł!
– Przepraszam – powiedziała dziewczyna, lecz ton jej głosu wcale nie świadczył o tym, że bardzo się wstydzi.
Wszyscy śledzili orła wzrokiem, a wielki ptak krążył coraz bliżej.
– Nie straszcie go – poprosiła Gudrun. – Zobaczymy, jak blisko podfrunie.
– On coś trzyma w szponach – stwierdził Miguel. Odezwał się po raz pierwszy od dawna, ale słychać było, że jest dumny ze swego odkrycia.
– Wydaje mi się, że zaczyna się robić zbyt poufały – Morten skulił się trochę. – Żeby tylko na nas nie narobił!
– To orzeł gadożer – stwierdził Pedro ze znawstwem. – Można to poznać po wielkiej głowie i szerokich zaokrąglonych skrzydłach. Ojej, pikuje w dół!
Ptak znalazł się teraz na tyle blisko, że mogli zajrzeć w jego czarne błyszczące oczy. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, upuścił to, co trzymał w szponach, i wzbił się z powrotem w górę. Wkrótce potem skrył się za skałami Na kolanach Unni leżał piękny jesienny kwiat.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał.
– To było pozdrowienie – stwierdził Jordi w końcu. – Tylko od kogo?
– To najbardziej znany kwiat Baskonii – wyjaśniła Juana. – Tu rośnie również, lecz nie w takich ilościach jak w Kraju Basków.
– Od don Sebastiana – szepnęła Unni w uniesieniu. Potem podniosła głos. – Dziękuję, szlachetni rycerze! – zawołała tak głośno, że jej wołanie echem odbiło się od skał. – Dziękuję, mój szlachetny przodku!
– To bardzo piękny gest – stwierdziła Gudrun ze łzami w oczach. – Wydaje mi się, że chciał pokazać, iż uznaje twoje szlacheckie pochodzenie.
– Dla człowieka takiego jak on szlachectwo wiele znaczy – pokiwał głową Pedro.
– Tak, tak – wtrącił się Morten. – Wszystko to na pewno bardzo pięknie, ale powtórzę swoje pytanie: Co teraz zrobimy?
Tego nikt nie wiedział.
– Zastanawiałam się nad pewnym wyrażeniem – powiedziała Unni. – Chodzi mi o ten tekst z opactwa. „Mój przybrany ojciec był najmarniejszym z marnych”, czy jak to tam zostało powiedziane. Można coś wymyślić na temat tych właśnie słów: przybrany ojciec?
– O co ci chodzi? Gdybyśmy wiedzieli o nim coś więcej, to…
– Kto stał na samym dole społeczeństwa? – spytał Jordi.
– O, takich ludzi mogło być wielu – odpowiedział mu Pedro. – Ludzie w tamtych czasach byli naprawdę okrutni. Najniżej znajdowali się żebracy, bezdomni, czarownice, znachorki, niedorozwinięci, kalecy…
– Hycel – powiedział Miguel, który nagle zrobił się rozmowny. – Hycel stał najniżej.
Pedro na dłuższą chwilę zatrzymał na nim wzrok.
– Pewnie masz co do tego rację, ale czy taka wiadomość pomoże nam posunąć się dalej?
– Właściwie nie.
Antonio powiedział ze zniecierpliwieniem:
– Nie wierzę, żeby człowiek, który to napisał, pochodził z wioski Panes. Musiał mieszkać gdzieś tutaj.
– Tak, wszystkie zagadkowe informacje na to wskazują.
– Bądźcie cicho! – zawołała nagle Unni. – Słyszeliście?
– Nie – odparł Morten.
Nasłuchiwali. Dookoła panowała cisza. Gdzieś z daleka, z dołu, dochodził przyciszony szum rzeki.
A potem…
Rozległ się cienki ptasi głos. Prosty gwizd na jednej nucie.
– Gil? – zdziwiła się Sissi, która sporo wiedziała o ma – łych ptaszkach.
– Gile tutaj? – prychnął Morten. – Przecież one żyją w Skandynawii przez cały rok!
– To nie jest wcale takie pewne. Gile potrafią także daleko wędrować. Poza tym istnieje pewien środkowoeuropejski gatunek zamieszkujący te okolice.
– Nie czepiajcie się bagatelek – zdenerwowała się Gudrun. – Pamiętajcie, że tutaj nie obowiązują żadne reguły. Unni, to ty teraz dowodzisz! Odszukaj tego ptaszka!
Wsłuchali się znów. Teraz śpiew gila dochodził znad rzeki Devy.
– Ruszamy – oświadczył Jordi. – Pakujmy się i wsiadajmy do samochodów!
Zaczęło im się spieszyć. Morten burczał coś, że przecież w samochodzie nie usłyszą ptasich treli, ale został przegłosowany.
– Wy macie teraz tylko jeden samochód? – spytał Antonio.
– Tak, mały samochodzik Juany został w Panes. Nie nadaje się na długie, uciążliwe wyprawy. Zabierzemy go później.
Później? Czy będzie jeszcze jakieś później? Wkraczali teraz w końcową fazę długotrwałych poszukiwań, mieli już tego świadomość. Jordi w zamyśleniu przyglądał się całej gromadce. Czy wszyscy dadzą sobie radę? Flavia już zrezygnowała i tak chyba było dla niej najlepiej. Ale co z pozostałymi? Czy starczy im sił i odwagi? Czy nie ciągnie na zatracenie zbyt wielu osób?
Gdy Antonio i Jordi wycofywali samochody, reszta grupy czekała przy drodze, a tymczasem z północy nadjechały dwa auta. Zahamowały gwałtownie, ze środka wyskoczyła Emma i cała jej podejrzana banda. Śledzili przecież samochody Pedra i Juany od Oviedo, ale w Panes stracili trop. Emma znów musiała skontaktować się ze wstrętnymi mnichami, by dowiedzieć się, gdzie podziała się jej zdobycz. Miała coraz mniejszą ochotę na te spotkania.
Teraz jednak nie było to już dłużej konieczne. Teraz dopadła swoją zwierzynę.
Wszyscy się zatrzymali. Samochody, które właśnie przyjechały, zatarasowały drogę.
– Ach, tak, a więc tu jesteście! – powiedziała Emma głosem słodkim jak cukier, wśród którego mógł trafić się niejeden odłamek szkła. – Myśleliście, że uda wam się wywinąć? Mogę wam jedynie powiedzieć, że mam potężnych sprzymierzeńców. Potężniejszych niż wam się wydaje. Ale teraz najwyższa pora, żebyśmy się zjednoczyli, a przynajmniej parę osób od was. Możecie jechać z nami.
– Doprawdy? – powiedział Antonio lakonicznie. – A dokąd to mielibyśmy wyruszyć?
– Tą samą drogą co wy, oczywiście.
– No to jedźcie pierwsi!
– O, nie, nie uda wam się nas oszukać. Pierwsi pojedziecie wy!
Sytuacja stała się patowa. Wszyscy ludzie Emmy stali szeregiem przed swymi samochodami, ustawionymi tuż przy zjeździe na wąską drogę, a właściwie raczej ścieżkę. Był tam Alonzo i dwaj Hiszpanie, Manuelito i Pepito, który ze swej misji szpiegowskiej wrócił z podkulonym ogonem, a także Tommy i Kenny. I trzej z nich byli uzbrojeni. Emma jasno i wyraźnie uprzedziła ich, jaki los ma spotkać tych z przeciwników, których nie chciała zabierać ze sobą. Wybrała już Antonia i Mortena na swych towarzyszy i przewodników, Jordiego się bała, reszta zaś się nie liczyła.
Tommy wyglądał, jakby miał wielką ochotę postrzelać.
– Pozwólcie, że ja się nimi zajmę – odezwał się nagle cicho Miguel.
Jordi zerknął na niego z ukosa.
– Wydaje mi się, że nie powinieneś.
– Nie zabiję ich, nie trzeba.
– No dobrze.
Jordi ustąpił miejsca Miguelowi, który dotychczas trzymał się z tyłu.
Na jego widok Kenny i Manuelito aż się cofnęli.
– O, nie, tylko nie on! Do samochodu, prędko!
– Nie bądźcie głupcami! – krzyknęła Emma. – To przecież jest najzwyczajniejszy facet!
– Ale to on…
Kenny więcej nie zdążył powiedzieć. Miguel uniósł rękę i Kenny'ego ogarnęło oszałamiające zmęczenie. Ponieważ Tommy trzymał w gotowości swój pistolet, Miguel czym prędzej skierował uwagę właśnie na niego. Lekko na wpół uniósł rękę i przesuwał ją, kierując kolejno od jednego do drugiego, po wszystkich członkach bandy Emmy. Chociaż stał spory kawałek od nich, skutek okazał się zdumiewający. Alonzo uderzył wprawdzie głową o karoserię samochodu, lecz z tym wyjątkiem wszyscy po prostu osunęli się spokojnie na ziemię i pod względem świadomości przestali istnieć, jak gdyby zaaplikowano im narkozę.
– Zabierzcie ich stąd! – powiedział spokojnie Miguel. Upłynęło kilka sekund, nim jego współtowarzyszę podróży zareagowali. Najbardziej przerażona ze wszystkich była chyba Juana. W końcu to Jordi zaczął odciągać uśpionych złoczyńców w krzaki rosnące przy ścieżce. Sissi i Morten przestawili auta, tak by ich własne mogły wyjechać, a potem ukryli samochody łotrów w tym samym miejscu, gdzie stały wcześniej ich pojazdy. Operację należało przeprowadzić szybko, bo przecież ktoś mógł się pojawić.
Gdy wszystko było już gotowe, w milczeniu zebrali się na drodze. Jordi w napięciu zadał pytanie:
– Jak długo…?
– O tym ja decyduję – odparł Miguel spokojnie.
Bez słowa wsiedli do samochodów. Unni jako ostatnia. Wcześniej jeszcze przez chwilę stała nasłuchując, a potem wskazała drogę. Na północ.