Okropnie podrapani i w podartych ubraniach wydostali się z zarośli. Jakie niezwykłe wydało się ciepło słońca! Cudowne!
– Tam jest jakieś wzgórze – stwierdził Antonio. – Spróbujmy ze szczytu zobaczyć, co stamtąd widać, a potem usiądziemy po drugiej stronie i odpoczniemy.
– O, tak, świetnie – szepnął Morten cicho.
– Musimy oszczędzać jedzenie – ostrzegł Jordi. – Nie wiadomo, ile jeszcze dni zajmie nam wędrówka.
– Phi! Przecież jesteśmy już prawie u celu – stwierdził Morten.
– Tak ci się wydaje?
Dotarli do szczytu wzniesienia i przyjrzeli się wszystkiemu z góry. Przed nimi rozciągała się dość długa równina, końca jej nie widzieli, ponieważ szczyt niewielkiego wzgórza zasłaniał widok.
– Nie widzę żadnego wąwozu – stwierdziła Sissi.
– Miał być widoczny z domostwa hycla, czyż nie tak?
– A gdzie ono jest?
– No właśnie. Raczej na pewno już nie istnieje – stwierdził Jordi.
Antonio bacznie przyglądał się Unni.
– Co ci się stało? Dlaczego tak dziwnie reagujesz?
– To ta równina!
– Jaka równina?
– Ta, którą widziałam podczas wizji. Ta, którą jechali rycerze z Urracą, wioząc martwe królewskie dzieci.
– Na miłość boską, przecież ty mówiłaś o jakiejś niekończącej się podróży przez równiny z Leon na północ, o jakiejś wiosce i klasztorze.
– Tak, tak, ale to miejsce również widziałam. Na koniec, zanim wjechali w… No właśnie, w wąwóz.
Tę wiadomość musieli przez chwilę przetrawiać.
– Widziałaś domostwo hycla? – spytała Juana. Unni zastanawiała się przez chwilę.
– Nie jestem pewna, lecz jeżeli tak, to musiało ono leżeć… – Pokazała palcem. – Tam! Gdzieś wśród wzgórz na wprost tego wzniesienia.
Jordi skierował tam wzrok.
– W takim razie był to doskonały punkt obserwacyjny na całą równinę, nie tylko na tę część.
Ku wielkiej uldze Mortena zeszli w dół i w końcu usiedli, żeby odpocząć i trochę się posilić. Morten wyciągnął się na kocu i jęknął żałośnie.
– Czy nie możemy tu dzisiaj zostać?
– Powinieneś był wrócić razem z Gudrun i Pedrem – powiedział poważnie Jordi. – Albo nawet z Flavią, to nie jest dla ciebie dobre.
– Dam sobie radę – odparł słabym głosem, ręką zasłaniając twarz.
Antonio dał mu tabletkę przeciwbólową i ukradkiem też jedną zażył.
– To cię nie wyleczy, ale może przynajmniej pomoże ci wytrzymać.
– Wszystko będzie dobrze – mruknął Morten niewyraźnie.
Jedzenie trochę mu pomogło, chociaż nie mogli najeść się do syta. Antonio wyciągnął z plecaka butelkę wina.
– Cudownie! – uradowała się Unni. Ale Jordi ją powstrzymał.
– To nie dla ciebie – powiedział ostrzegawczym tonem.
– Och, rzeczywiście, przepraszam – powiedziała Unni z żalem. – Kiedy się nie odczuwa żadnych symptomów, łatwo zapomnieć o tak zwanym błogosławionym stanie. Przepraszam, to się już więcej nie powtórzy!
Zadowoliła się wodą, ale uważała, że i tak jest dostatecznie smaczna.
Długi odpoczynek nie był im dany. Musieli iść dalej, Emma deptała im po piętach, a najlepiej byłoby, gdyby w ogóle ich nie zobaczyła.