Unni obudziło światło. Patrzyła w pogodne niebo. Trochę zmarzła. Usłyszała głosy i śmiechy, Usiadła gwałtownie. Sissi, Juana i Morten również już się budzili na swoich kocach. Morten zsunął się na suchy wrzos na ziemi.
Nieopodal na kamieniach siedzieli bracia Vargasowie, zajęci ożywioną rozmową z całkiem zwyczajnym Miguelem. Powitali ją wesołym „dzień dobry”.
Dzięki Bogu! Teraz wydawało się, że Tabris był jedynie złym snem.
Unni wstała i podeszła do nich.
– Dziękuję za miło spędzoną noc – powiedziała lekko do Miguela. – Od jak dawna nie śpicie?
– Zaledwie krótką chwilę. Obudziłem najpierw ich, żeby ułożyć jakiś plan – odparł.
– A my nie będziemy wtajemniczeni? – spytała, udając obrażoną.
– Rozmawialiśmy o tym, ile możecie znieść. To będzie ciężki dzień.
– A kiedy ostatnio było nam łatwo?
– No właśnie, dobre pytanie.
Miguel, gdy jego tajemnica została wreszcie odkryta, wpadł w o wiele lepszy humor. Potrafił nawet zdobyć się na uśmiech dla Juany, która przyszła, powłócząc nogami, zaspana i potargana.
– Przydałoby nam się trochę obmyć – stwierdziła Unni prędko.
– Tam, za tą skałą, jest strumyk. Świeża górska woda, powiedziałbym, że bardzo orzeźwiająca.
– Świetnie! A do jakich wniosków doszliście, mądrale?
– Przeprowadziłem krótką wyprawę zwiadowczą – odparł Miguel. – Tych troje ludzi rozbiło obóz w sąsiedniej dolinie. Podążają w złym kierunku, ku równi – nie, na której stoją opuszczone domy. Sądzą widać, że w jednym z nich mieszkał hycel.
– A więc jednak mogą się mylić? – W głosie Jordiego zabrzmiała radość, niemal wręcz sadystyczna satysfakcja. – Na ogół jednak doskonale wiedzą, dokąd idziemy.
– Skąd wiesz, że oni źle idą? – zainteresował się Antonio.
Miguel odparł:
– Z góry wszystko widać o wiele lepiej. Momentami udawało mi się dostrzec dawny trakt, a on wcale nie prowadził w ich kierunku. Młody książę miał rację, wskazując, w którą stronę mamy iść.
– Ci troje – powiedział Morten, który również do nich dołączył. – Oni śledzą nas przez cały czas. Ciekaw jestem, jaka moc jest ich przewodnikiem.
– Zarena? – podsunął Antonio.
Miguel zastanowił się.
– Nie, to musi być coś innego.
– Na Boga, jeszcze jakieś duchy! – wykrzyknął Morten.
– Nie wiem – odparł Miguel. – W każdym razie to nie ja was zdradzam.
– To wiemy – powiedziała Unni ciepło i nie mogła powstrzymać się, żeby nie dodać: – Ty byś tak nie zmylił drogi.
Sissi też do nich przyszła.
– Dlaczego nie możesz zawsze być Miguelem? Cały aż się zatrząsł.
– Ale przecież jesteś taki piękny – próbowała przekonywać go Unni.
– Mężczyzna nie może być piękny, bo wtedy jest słodki jak cukier. Może być przystojny, fajny, nieźle wyglądać – powiedział Antonio.
– Dobrze, dobrze, już wiem. I co powiesz, Miguelu, chcemy, żebyś zawsze był taki jak teraz. Źle ci z nami?
Wykrzywił się paskudnie.
– Najgorsza kara, jak może spotkać demona, to stać się śmiertelnikiem.
– A więc to możliwe? – zdziwił się Jordi.
– Owszem, ale bardzo za to dziękuję. Pomyśl tylko, utraciłbym wszystkie zdolności i musiałbym żyć, w ograniczonym czasie. Tak karze się tylko tych, którzy całkowicie złamią zasady i prawa obowiązujące w Ciemności.
– A ty tego nie zrobiłeś?
– Nie, jeszcze nie. – Popatrzył na nich ze złością. – I wcale też nie zamierzam tego robić. Pozwólcie mi być tym, kim jestem, bo inaczej obrócę się przeciwko wam.
Ustąpili. Czekał ich ciężki dzień.
Musieli pokonać kolejne wzniesienie, czy też raczej niewielki łańcuch górski, żeby zejść na właściwą równinę. I to właśnie była ta góra, co do której wcześniej zastanawiali się, czy wszyscy dadzą sobie z nią radę. Czekała ich poważna wspinaczka.
– Posłuchajcie – oświadczyła Sissi, osoba dość konkretna z natury. – Przecież tamci ludzie mieli konie, a konie nie mogą wspinać się po drzewach ani wędrować po przepaściach.
– Zastanawiałem się nad tym – odparł Miguel. – Ale ślady konnej drogi prowadzą rzeczywiście aż pod same góry i ciągną się po drugiej stronie.
– No to chodźmy tam – zaproponował Jordi. – Na pewno znajdziemy jakąś ścieżkę. Albo może uda nam się obejść naokoło?
– Naokoło to będzie cholernie daleko – stwierdził Morten.
– Za daleko dla ciebie? – spytał zaraz Antonio. Morten zaczął się wykręcać.
– Nie, nie, jakoś dam radę.
Wszyscy dobrze wiedzieli, że Morten ma problemy. Przecież minął zaledwie rok od czasu, gdy odniósł groźne dla życia obrażenia, kiedy Leon potrącił go samochodem. Wcześniej nigdy tak daleko nie wędrowali, Morten zaś i tak niekiedy kulał, a twarz ściągał mu ból, choć do niczego nie chciał się przyznać.
Antonio wiedział, jak musi się czuć chłopak, bo i jego kolano również od czasu do czasu się odzywało. Niezbyt dokuczliwie, lecz istniała groźba, że stan może się pogorszyć, a Antonio bał się, że to zaledwie początek ich włóczęgi po świecie gór.
Szedł teraz razem z bratem.
– Co sądzisz o Mortenie, Jordi? Starszy brat westchnął.
– Nie wiem, martwię się o niego. Czy mamy go powstrzymać i kazać Sissi odprowadzić go z powrotem?
– Sissi jest nam potrzebna, to osoba ogromnie silna pod wieloma względami, a Morten jest jak sitowie na wietrze, i to nie tylko w kwestii sił fizycznych.
– Wiem o tym, ale przecież mamy za plecami Emmę i całą tę jej bandę. Jest też tych troje nieznajomych, no i mnisi oraz Zarena. Nie możemy pozwolić, żeby wracał sam.
– Nie, to by było czyste morderstwo.
Milczeli. Grupa dotarła teraz już niemal do samej skalnej ściany, która wznosiła się przed nimi pionowo, niemożliwa do przebycia. Obok nich płynęła rzeka, wyglądało jednak na to, że nie będą musieli się przez nią przeprawiać, wypływała bowiem z wnętrza góry, nieco bardziej na lewo.
Antonio jeszcze raz poruszył ten sam wątek.
– Nie moglibyśmy poprosić Miguela? Tabrisa?
Jordi zastanowił się.
– Wydaje mi się, że nie powinniśmy aż tak nadużywać jego cierpliwości. Jest dobrze, dopóki jest tak jak teraz, nie trzeba pogarszać sytuacji. Widziałeś wczoraj te jego zielone świecące oczy, zło nie tkwiło w nich głęboko.
– Zauważyłem, ale spójrz tylko, jak on spokojnie rozmawia teraz z Unni i Mortenem, a Juana, pomimo iż nieszczęśliwie zakochana, jest promienna jak słońce.
– O tak, nieszczęśliwa miłość potrafi być słodko – gorzkim doznaniem.
Antonio uśmiechnął się półgębkiem.
– Pomyśl, że wszystko skończyło się tak dobrze!
Ale szczęście nie trwało długo.