Tabris musiał spotkać się z Zareną bez względu na to, jak bardzo nie miał na to ochoty. Zobaczywszy, że Juana weszła do domu, znów przeobraził się w demona i uniósł w powietrze. W ciągu kilku sekund dotarł w umówione miejsce spotkania.
Tak jak się tego spodziewał, Zareny tam nie zastał. Zapewne powiedziała już wszystko, co miała mu do powiedzenia, i uznała sprawę za załatwioną. Tabris jednak musiał złożyć raport. Liczył na to, że wyrzuciła już z siebie najstraszniejszy gniew i że uda mu się porozmawiać z nią jako tako rozsądnie. Dlatego ją wezwał.
No cóż, nastrój Zareny, gdy się zjawiła, trudno było nazwać dobrodusznym, łagodnym i pogodnym, lecz mimo wszystko trochę zdołała się uspokoić.
– Czego chcesz ode mnie? – spytał krótko.
– Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Wydaje ci się, że nie wiem, iż byłeś na wzgórzu i słyszałeś wszystko, co mówiłam?
– Powtórz to jeszcze raz!
– Do czarta, nie mogę na całą wieczność zostawiać samych tych durnych ludzi, których mam pilnować. Ogłuchłeś czy dopadła cię skleroza? Mówiłam, że uprowadziłeś niewłaściwą osobę. Naszych zasuszonych zleceniodawców oblewa zimny pot, jeśli to w ogóle możliwe, gdy tylko o niej usłyszą. A z kolei ich zleceniodawczyni, ta przeklęta kobieta, Emma, oby kupa gnoju otworzyła się pod nią i pochłonęła ją na wieki, wścieka się, ponieważ nasi jeńcy uciekli! Znów jakieś czary! A teraz twój raport! Dowiedziałeś się czegoś o Urrace?
– Ona pomaga rycerzom.
– Jakim rycerzom?
– Jakimś duchom. No i moja grupa porusza się według jakichś map, które odnajdują.
– O tym dobrze wiem. Moja robi tak samo. Z czasem się spotkają.
– Jest jakiś skarb, którego poszukuje wielu ludzi, lecz im wcale nie zależy na jego znalezieniu. Ich poczynania mają coś wspólnego z życiem i śmiercią.
– Ach, te krótkie ludzkie istnienia! Doprawdy, czy jest o co walczyć?
Zbliżyła się do niego. Okrążyła go, a jej kocie oczy zabłysły.
– Wydaje mi się, że Tabris, demon wolnej woli, jest podniecony? – zagruchała miękko. – Umiem to wywęszyć. To żądza. Jednak więc mnie pragniesz, czy nie tak?
Żartobliwie klepnęła go po ramieniu, lecz jej oczy zalśniły niebezpiecznie, a uśmiech stał się jeszcze ostrzejszy.
– Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele – odparł lodowatym tonem. – To tylko ciebie ogarnęło podniecenie, a u mnie nie masz czego szukać.
– O tym dobrze wiem – syknęła urażona. – I tak nigdy nie zdołałbyś mnie zaspokoić.
Powiedziawszy to, rozpostarła skrzydła i zniknęła, zanim Tabris zdążył powiedzieć jej więcej pogardliwych słów.
Tabris odetchnął z ulgą. Dobrze, że tak się rozzłościła i zapomniała spytać o więcej. Nie musiał się przed nikim usprawiedliwiać!
Przymknął swoje żółte koźle oczy. Nagle poczuł się najsamotniejszym stworzeniem na ziemi. On i Zarena naprawdę szczerze się nienawidzili. Jego ludzie byli tylko śmieszni i tak słabi, że wydawało się, iż przy najlżejszym dotknięciu rozpadną się na kawałki. Nic go z nimi nie łączyło. A na dole, w królestwie Ciemności, też nie był mile widziany. Oczywiście miał kilku równych sobie, w osobach innych demonów z rodu Nuctemeron, lecz jeśli nie wywiąże się z powierzonego mu zadania, one również będą nim gardzić. Natomiast jeśli mu się powiedzie, zostanie w nagrodę przeniesiony do wyższego kręgu demonów, złych i agresywnych. Z pewnością dobrze się stanie, lecz tam nie będzie miał już w ogóle żadnych sprzymierzeńców.
Otworzył oczy i popatrzył w gwiazdy, które księżyc wciąż przyćmiewał swym blaskiem. Oczywiście Tabris bywał już wcześniej na ziemi, lecz nigdy tak długo i nigdy w związku z tak kłopotliwym zadaniem. Nigdy nie przebywał aż tak blisko znienawidzonych ludzi. Ach, oby mógł jak najszybciej z nimi skończyć!
Kiedy rozmyślał o królestwie Ciemności, nieoczekiwanie przeszedł go dreszcz. Przecież tam zawsze był jego dom. Teraz wydawał mu się taki… No tak, właśnie, taki ciemny?
Rozpostarł czym prędzej skrzydła i zawrócił do przeklętego świata ludzi.
– Och, jesteś wreszcie! – wykrzyknął zadowolony Jordi, gdy Juana weszła do przytulnego wspólnego pokoju w Veigas. – Musiałaś zapuścić się gdzieś daleko. Nie było z tobą Miguela?
– Był i niedługo przyjdzie – odparła Juana niewyraźnie, mając nadzieję, że Jordi nie zauważy, jak bardzo drży jej głos. Jej dusza wciąż nie mogła wyzwolić się od wstrząsu, wywołanego tamtym tajemniczym snem. Ciało również, lecz do tego nie chciała się przyznać nawet przed sobą.
– Powinniśmy teraz położyć się spać, najwyższy na to czas – stwierdził Jordi życzliwie. – Ale zerkaliśmy już na ten kawałek skóry i usiłowaliśmy go odczytać.
Juana natychmiast się zainteresowała i poprosiła, by jej go pokazano. Historia piętnastego wieku to przecież jej dziedzina.
Przez dobrą chwilę wszyscy czworo: Jordi, Gudrun, Pedro i Juana, pochylali się nad kawałkiem skóry.
– Wiele liter i wiele słów – stwierdziła Hiszpanka i zaczęła odczytywać je na głos: – „PUENTE DEL INFIERNO EL PROPIETARIO DE LAS MINAS SOTO DE LOS INFANTES”. Zakładam, że zdołaliście to odcyfrować?
– Owszem, i nawet przetłumaczyć – odparł Jordi. – Ale nie zrozumieć. Wiemy, że jest tam napisane: „Most piekieł właściciel kopalni las dzieci”. Czy może raczej „zarośla dzieci”, tak jest chyba właściwiej. Ale nie znajdujemy w tym żadnego sensu.
– Infantes może oznaczać zarówno zwykłe dzieci, jak i dzieci królewskie. Myślicie, że ma to jakiś związek z naszymi dziećmi? Z Elvirą i Rodriguezem?
– Trudno powiedzieć – stwierdził Pedro.
Gdy tak stali pochyleni nad kawałkiem skóry, do pokoju wszedł Miguel. Juana mocno się zaczerwieniła, zrobiło jej się gorąco, nie śmiała podnieść wzroku.
– Czy to prawda, że Unni się odnalazła? – spytał Miguel. – Nie widzę jej wśród nas. Poszła się położyć?
– Nie, nie, nie ma jej tu w ogóle – odparł Jordi. – Jej zniknięcie to poważna zagadka. Na szczęście jest teraz bezpieczna i zamierza dołączyć do naszej drugiej grupy. Miguel popatrzył na niego zdziwiony, ale Jordi dodał prędko:
– Porozmawiamy o tym później. Teraz musimy omówić plany na jutrzejszy dzień i ustalić, gdzie mamy dalej jechać.
Ach, mój Boże, pomyślała Juana. Zapomniałam spytać o Unni! Myślałam, że położyła się spać.
– Przypatrz się jeszcze temu tekstowi na kawałku skóry, Juano – poprosił Pedro.
Juana zebrała myśli. Nie było to łatwe w obecności Miguela.
– Chyba się domyślam, co nam mówi ten napis – powiedziała oszołomiona. – Gdzie jest mapa Unni? No tak, to prawda, Unni nie ma tutaj. Nie rozumiem, jak…
Jordi był zbyt zmęczony, by kolejny raz roztrząsać zniknięcie Unni.
– Przyniosę tę mapę – przerwał jej.
Podczas jego nieobecności przy stole panowało milczenie. Twarze Gudrun i Pedra nosiły wyraźne oznaki zmęczenia i długotrwałego, przeciągającego się niepokoju. Miguel był bardziej przytomny, lecz wciąż tak samo przygnębiony i zamknięty w sobie. Juana chętnie by go spytała, co dziwnego znalazł w lesie, lecz czuła, że nie jest w stanie powiedzieć nic mądrego. Ona również był wycieńczona.
Jordi wrócił z mapą. Kartki dotyczące ich podróży zaczynały być już bardzo zniszczone.
Juana tłumaczyła, wodząc palcem wskazującym po wyżynach Asturii.
– „Most do piekła” leży gdzieś tutaj. Jest! „Puentę del Infierno”. A „Soto de los Infantes” położone jest kawałek dalej na wschód.
– Widzę – powiedział Pedro. – To tutaj.
– No właśnie. Pozostaje nam więc jeszcze „el propietario de las minas”. Właściciel kopalni. Słowa te zostały napisane pomiędzy dwiema nazwami geograficznymi. Czy możemy założyć, że właściciel kopalni mieszkał gdzieś pośrodku?
– A co tam jest? – wtrąciła się Gudrun. – Pokaż mi… Spójrzcie, spójrzcie! Pośrodku leży miasto Tineo. Trzeba będzie lekko zboczyć z drogi, ale tylko trochę, a widzicie te znaki wokół Tineo? Te dwa skrzyżowane narzędzia?
Jordi natychmiast odnalazł legendę do mapy.
– Masz rację, te symbole oznaczają kopalnię. Wydaje mi się, że Tineo będzie naszym kolejnym celem.
– Doskonale, Juano i Gudrun! – powiedział Pedro. Juanę tak ucieszyła ta pochwała, że musiała aż odwrócić głowę.
– A teraz do łóżek! – polecił Jordi. – Godzina jest tak późna, że aż wstyd. Jutro musimy wyruszyć w miarę wcześnie… To znaczy dzisiaj, bo już niedługo się rozwidni. Nie za wcześnie, bo wszyscy musimy wypocząć, ale też i nie za późno. Jutro czeka nas kolejne zadanie.
– Może być trudne i czasochłonne – kiwał głową Pedro. – Starajcie się chociaż na chwilę zapomnieć o tych wszystkich problemach i tajemnicach, które na nas spadają.
Ach, nie znacie mojej tajemnicy, pomyślała Juana. Lecz akurat w tej chwili cała tamta sprawa wydawała jej się dosyć odległa, jak dość rzeczywisty sen, lecz nic więcej.
Rozeszli się do swoich pokoi. Juana wyjęła ze swej starannie zapakowanej torby koszulę nocną, ciesząc że zabrała i ją, i szczoteczkę do zębów, bo kiedy opuszczała Oviedo, nawet przez myśl jej nie przeszło, że podróż do Santiago de Compostela rozwinie się tak, jak się rozwinęła. Teraz, prawdę powiedziawszy, kierowali się ku jej rodzinnemu miastu, lecz Juana nie śmiała wspomnieć o tym głośno. Bardzo chciała jechać z nimi dalej, pragnęła lepiej poznać Miguela i przekonać się, dokąd zaprowadzi ją cała ta szaleńcza wyprawa. Troski i zmartwienia jej towarzyszy podróży stały się nieoczekiwanie jej troskami.
Księżyc już zaszedł, lecz gwiazdy wciąż nie bardzo mogły się pokazać. Na wschodnim niebie powoli zaczynało rozpościerać się zimne, przytłumione światło świtu.
Mały pokoik zapraszał do wypoczynku, a Juana miała wrażenie, że jej ciało ze zmęczenia zaraz zapadnie się pod ziemię.
Już wkładała nocną koszulę przez głowę, gdy nagle znieruchomiała w pół ruchu. Najpierw ogarnęło ją zdumienie, nic nie mogła zrozumieć. A potem przeszył ją szok i kompletnie osłabił.
Pomiędzy barkiem a piersią dostrzegła trzy sinoczerwone znaki i jeden nieco słabszy. Wyglądało to tak, jakby w tym miejscu wbiły się w skórę ostre szpony.