SAM

Quentin miał mnóstwo czasu na myślenie, kiedy w nikłym blasku blednącego popołudnia podążał piechotą w stronę najbliższego miasteczka, do którego wcale nie było tak blisko. A potem, czekając tam aż samochód z Nowego Jorku przyjedzie go zabrać, jadąc samochodem na lotnisko La Guardia, lecąc samolotem do Waszyngtonu i wreszcie siedząc w swoim mieszkaniu w Herndon, gdzie mieszkał w dniu, w którym zakochał się w Madeleine — wciąż miał mnóstwo czasu na myślenie.

Myślał o wszystkim. O Babci. Lizzy twierdziła, że jest śmiertelniczką, żywą osobą. Sama zaś Babcia wypowiedziała, raz swoimi ustami, lub też wyobrażeniem swoich ust, drugi raz pyszczkiem szczura w kominku, polecenie: “Znajdź mnie!”. Czy powinien jej poszukać? Dlaczego ona nie mogła odnaleźć jego? A kiedy już ją znajdzie, to co wtedy? Czy oczekiwała od niego, że włączy się do walki prowadzonej przez ludzi, którzy byli w stanie zrobić to wszystko, co zrobiono jemu? Przez ludzi, którzy potrafią przywoływać duchy umarłych, by kazać im udawać żywych przed jakimś zwykłym śmiertelnikiem? Czy Babcia każe mu znowu zmierzyć się z Użytkowniczką? Nie, nie miał zamiaru tego robić. Miał gdzieś staruszkę, miał gdzieś Użytkowniczkę, miał gdzieś całą tę rodzinkę. Niech wszyscy spoczną w końcu na tamtym cmentarzu i zostaną tam na zawsze. Sztywni i zakopani głęboko pod śniegiem. Na zawsze.

Myślał też o Lizzy, o tym co powiedziała mu na temat życia po śmierci. Umarli wciąż istnieli, zachowywali wszystkie swoje wspomnienia, ale jej sposób życia w niczym nie przypominał tego, co w tej kwestii miały do powiedzenia wszelkie znane mu teologie. Dlaczego nikt inny nic o tym nie wiedział? Z pewnością nie mógł być jedynym człowiekiem, który rozmawiał z mieszkańcem zaświatów. Był tego pewien. Dlaczego więc nie powstała na ten temat żadna książka? A skoro zmarli błądzili sobie po świecie, zaś śmiertelnicy mogli wzywać ich i panować nad nimi, zmuszając do wykonywania różnych czynności, jakiż sens miało umieranie? Po co było to wszystko? I dlaczego musiał spędzić tyle lat bez Lizzy?

Jedyną osobą, o której nie pozwalał sobie myśleć była Madeleine. Na stoliku nocnym wciąż piętrzył się stos poradników seksuologicznych. Nie był w tym mieszkaniu od ślubu. Nigdy nie spał z nią tutaj. Ale wszędzie widział jej twarz. Wykreślił ją z pamięci. Ona przecież nie istniała. Ale pamiętał, jak dotykał jej delikatnego ciała. Pamiętał jej doskonale gładką skórę. Na co dzień chłodną i suchą, zaś rozpaloną w chwilach, kiedy rozpalona być powinna.

Oczywiście, Mad była ucieleśnieniem doskonałości. Podobnie jak maliny, ananasy i gruszki. Podobnie, jak blask polerowanego stołu, naczyń i pucharów. Wszystko wydawało mu się doskonałe, ponieważ Użytkowniczka wyjęła to wszystko z jego myśli. Madeleine dokładnie wiedziała, co należy powiedzieć i zrobić, ponieważ Użytkowniczka zawładnęła wspomnieniami Lizzy, lub nawet wykorzystywała Lizzy do stworzenia iluzji. Zmusiła ją do brania udziału w tym ohydnym przedstawieniu, w którym z całego Quentina liczyła się przede wszystkim para rąk, potrzebna by unieść wieczko szkatułki.

Po co tyle zachodu? Dlaczego wybrała akurat jego? Przy całej potędze jaką dysponowała Użytkowniczka, dlaczego nie wybrała jakiegoś pierwszego lepszego poczciwiny napotkanego na przechodzącej obok posiadłości drodze, i nie kazała mu udać się do wielkiego domu nad rzeką, by otworzył skrzyneczkę?

Skrzynka musiała zawierać coś niezwykłego. Musiała też istnieć jakaś bariera, broniąca Użytkowniczce dostępu do szkatułki. Najwyraźniej Użytkowniczka sądziła, że Quentin potrafi przekroczyć tę barierę, i wpadła w furię, kiedy okazało się, że tego nie zrobi.

Ale co go zatrzymało? Nie czuł przecież żadnej bariery. Już miał unieść wieczko, kiedy Madeleine wybiegła z salonu. Dlaczego tak prędko się poddała? Nie mógł znaleźć odpowiedzi na te pytania.

Kim była Użytkowniczka? Gdzie się znajdowała? Jaką moc mogłaby mu przeciwstawić, gdyby posłał jej prosto w czaszkę pocisk z czterdziestkipiątki?

Leżał na łóżku. Dochodziła trzecia rano. Zmarzł i drżał na całym ciele. Sprawdził termostat. Był dużo bardziej rozgrzany niż zwykle. Musiał się przeziębić na drodze tego popołudnia. Zeszłej nocy o tej porze spał w łóżku pełnym pajęczyn, po miłosnym zbliżeniu z tworem własnej wyobraźni. Zeszłej nocy spał w domu, zimnym jak kostnica, choć jemu wydawało się, że było tam ciepło. Dlaczego więc nie zamarzł na śmierć? Czy Użytkowniczka miała wystarczającą moc, by go rozgrzać? Czwarta rano. Umierał z głodu. Próbował oszukać żołądek krakersami znalezionymi w jednej z szafek. Był to jedyny w całym domu produkt spożywczy z aktualną jeszcze datą ważności, ale ciastka smakowały jak ulepione z kurzu. Wstał jednak i zjadł je, popijając wodą z kranu. Wydawało mu się, że wpompował w siebie całe litry kranówy. Wziął prysznic. Wyjął z walizek ubrania, które spędziły noc w zakurzonych szufladach i lepiącej się od brudu szafie, po czym rozwiesił je aby się przewietrzyły. Ubrania, które miał na sobie w dniu przyjazdu do tamtego domu i tego popołudnia, kiedy opuszczał nie zamieszkaną posiadłość, wyrzucił do kubła śmieci. Wyrzucił też swoją szczoteczkę do zębów. O piątej rano z powrotem zagrzebał się w pościeli i wreszcie zasnął, wciąż unikając wszelkich myśli na temat Madeleine.

Ale w nocy jego myśli zbłądziły tam, gdzie nie śmiał pozwolić im pójść i zbudził się, płacząc z żalu po swojej żonie. Madeleine, Mad, Mad. Nic mnie nie obchodzi, że byłaś oszustwem. Ja cię kochałem. Kochałem cię, a ty mnie opuściłaś, chociaż niczym sobie na to nie zasłużyłem, bo byłem dobry dla ciebie. Płakał tak długo, aż znowu zapadł w sen.

Kiedy się obudził była piąta po południu. Na zewnątrz panował już mrok. Wstał i zadzwonił na parking, gdzie stał jego samochód, którego używał kiedy przebywał w DC. Zanim mu go dostarczyli zdążył jeszcze raz wziąć prysznic i ubrać się. Wyszedł na spotkanie kierowcy, dał mu napiwek, wsiadł do samochodu, pojechał do Tysons Corner i wybrał sobie kilka nowych koszul, spodni, skarpetek, a także zapas bielizny. Kupił parę nowych adidasów. Nową maszynkę do golenia, nową kosmetyczkę, dwie nowe walizki, identyczne jak te, które już miał. Nową, zimową kurtkę. Wrócił do domu i ubrał się w nowe rzeczy, a następnie zebrał wszystko to, co miał ze sobą w domu nad Hudson, łącznie z rzeczami, które wywalił do kubła wczesnym rankiem, upakował w starych torbach i zszedł na dół wyrzucić je do wielkiego żelaznego pojemnika na śmieci, stojącego pod domem. Była dziewiąta. Pojechał do Lone Star, gdzie zjadł orzeszki ziemne i rosół wołowy, a chociaż wydawało mu się, że je popiół, nie przejął się tym, tylko wmusił w siebie sałatkę i kotlet, gdyż postanowił nie dać się wykończyć zgryzocie. Miał zamiar dalej żyć tak, jak przedtem.

Kiedy przyszedł do domu zobaczył, że na telefonie pali się światełko. Ktoś dzwonił i nagrał wiadomość na automatyczną sekretarkę.

Niemożliwe. Jeśli był nieobecny w którejkolwiek ze swych licznych rezydencji — co zdarzało się raczej często — wszystkie telefony natychmiast kierowano do jednego zbiorczego automatu, odbierającego w Nebrasce. Gdy przybywał do jednej ze swych siedzib, rozsianych po całych Stanach i chciał dowiedzieć się czy dzwonił do niego ktoś z miejscowych znajomych i partnerów, wykręcał numer tego automatu i wciskał odpowiedni kod, aby wszystkie wiadomości do niego zostały przesłane na wskazany numer.

Tylko jego rodzice, jego prawnik i Madeleine znali kody, pozwalające zostawić wiadomość na aparacie w tym mieszkaniu, z pominięciem przesłania jej na zbiorczy automat. Ale ani jego rodzice, ani jego prawnik nie wiedzieli, że mogą go tu zastać. Z pewnością byli przekonani, że wciąż jest z Madeleine w jej rodzinnym domu nad rzeką Hudson.

Oznaczało to, że wiadomość została nagrana przez Madeleine. Tyle tylko, że Madeleine nie istniała. Wiadomość musiała zatem pochodzić od osoby, ukrywającej się za Madeleine. Od osoby, która ją stworzyła. Od Użytkowniczki, wyposażonej w zdolność poruszania się bez ciała i śledzenia go, dokądkolwiek by się udał. Tylko ona wiedziała, gdzie może go znaleźć i tylko ona, dzwoniąc mogła wiedzieć, że nie ma go w mieszkaniu, więc najwyraźniej chciała zostawić wiadomość nagraną na taśmie, a nie rozmawiać z nim bezpośrednio.

Przypomniał sobie słowa Lizzy, że Użytkowniczka jeszcze z nim nie skończyła. Nie dostała tego, czego chciała. Jeśli potrzebowała go przedtem, potrzebuje go i teraz. Tyle, że teraz nie będzie już motywowała go przy pomocy miłości.

Nie miał ochoty na wysłuchanie nagranej wiadomości. Ale wyciągnął rękę i nacisnął przycisk PLAY.

— Quentin Fears? Tu Ray Cryer. Bardzo się niepokoimy, gdyż nie widzieliśmy się z Madeleine, od czasu kiedy opuściłeś ją wczoraj. Zawiadomiliśmy już miejscową policję, która wszczęła poszukiwania, ale wydaje nam się, że ona może cię szukać, w związku z czym istnieje duże prawdopodobieństwo, że natkniesz się na nią pierwszy. O ile tak się stanie, będę zobowiązany, jeśli zadzwonisz. Jej mama, siostra i ja jesteśmy zrozpaczeni. Po prostu zrozpaczeni. Wiem, że byłeś bardzo wzburzony wczorajszego dnia, ale mimo to mam nadzieję, że pomożesz nam odnaleźć naszą córeczkę. Ktoś z miejscowej policji może zadzwonić do ciebie, żeby zadać ci kilka pytań. Mam nadzieję, że chętnie udzielisz im pomocy. Znasz też numer do nas. — W końcowych słowach dało się słyszeć z trudem powstrzymywane emocje.

Ray Cryer? Matka i siostra Madeleine? Mad nigdy o nich nie mówiła. Quentin z pewnością nie miał okazji spotkać żadnej z tych osób. Nie znał też ich numeru telefonu. Ale nie miał najmniejszych wątpliwości, że ludzie ci zdołają w pełni przekonać policję. To właśnie była najmocniejsza strona Użytkowniczki — każdego potrafiła przekonać.

Wnioski były jasne. Quentin powinien zrobić to, czego od niego chcieli — a raczej to, czego chciała Użytkowniczka — w przeciwnym bowiem razie policja będzie przetrząsać cały kraj w poszukiwaniu kobiety, której nie znajdą, ponieważ ona nigdy nie istniała. A kiedy okaże się, że nigdzie jej nie ma, Quentin znajdzie się w kłopotliwym położeniu. Rodzice dziewczyny twierdzą, że Quentin pokłócił się z ich córką. Następnie spakował się i zniknął, a oni od tamtego czasu nie widzieli dziewczyny. Dlaczego pan Fears wymknął się bez pożegnania? Gdzie jest Madeleine? Wysoki sądzie, nie trzeba wcale mieć ciała, żeby stwierdzić, że to jakaś brudna sprawa.

Nie. Proces o morderstwo nie wchodził w rachubę. Trzeba przecież przedstawić jakieś dowody. Zwykłe zniknięcie osoby nie wystarczyło. Ale to wcale nie musiało skłonić policji do porzucenia podejrzeń, że morderstwo faktycznie miało miejsce. Bez wątpienia będą deptać Quentinowi po piętach przez długie miesiące i lata, szukając Madeleine. Nie mówiąc już o rozgłosie. Zresztą nie trzeba będzie wielkiego rozgłosu. Wystarczy, że policyjni detektywi odwiedzą wszystkich jego partnerów i wszystkich ludzi polityki, których znał w każdym mieście, gdzie robił interesy… Madeleine poznała ich wszystkich, a jeśli Użytkowniczka zapomni o którymś z nich, zawsze może wniknąć w umysł Quentina i wydostać z jego pamięci gotową listę. Nie miał przed nią żadnych tajemnic. Mgła podejrzeń wokół niego zacznie niebezpiecznie gęstnieć. Poza tym byli jeszcze rodzice. Na pewno przesłuchają jego rodziców.

“Znasz numer do nas”. Bez wątpienia te słowa Ray’a Cryera dotrą do policji. Nawet gdyby wykasował je ze swojej taśmy, z pewnością zostały nagrane po drugiej stronie linii i wtedy wszyscy będą się zastanawiać dlaczego on skasował swoje nagranie. A ponieważ nie znał żadnego numeru, jaki wybór mu pozostawał? Musiał wracać do stanu Nowy York, z powrotem do domu nad rzeką Hudson. Policja zapyta go o noc spędzoną w owym domu. Jeśli powie im, że nocował tam razem z Madeleine i jadł śniadanie w towarzystwie jej krewnych, wysłani do posiadłości funkcjonariusze zastaną ciemny, pozbawiony wody dom, a w nim jego ślady odbite w kurzu i łóżko, na którym spała tylko jedna osoba. Jeśli powie im, że dom był opuszczony i ciemny, policja bez wątpienia zastanie go czystym i zamieszkanym, zaś Ray Cryer wyrazi ogromne zaskoczenie na wieść, że Quentin może wygłaszać tak bezczelne kłamstwa.

Nie miał szans. Nie było przed nią żadnej ucieczki. Równie dobrze mógł się od razu poddać i następnego dnia rano zaraz po obudzeniu się ruszyć z powrotem tam, skąd właśnie wrócił. Albo natychmiast wezwać samochód i jechać całą noc, żeby…

Nie ma mowy. Tego właśnie chciała Użytkowniczka. Przypuszczał, że to ona mogła wkładać mu do głowy te myśli, by skłonić go do powrotu. Lizzy powiedziała mu, że jest mocny. Miał wystarczającą siłę by móc stawić jej opór. A Użytkowniczka też nie była wszechmocna, przynajmniej tak twierdziła Lizzy. Jednoczesne sprawowanie kontroli nad sześcioma nieboszczykami, podtrzymywanie iluzji Madeleine i ukazywanie mu nie istniejących służących, którzy wnosili wymyślone potrawy, przywiodło ją na skraj wyczerpania. Jednakże podczas śledztwa nie będzie musiała nawet w połowie tak się wysilać. Głęboka iluzja Madeleine w ogóle nie będzie potrzebna. Jeśli chodzi o Ray’a Cryera, to mógł on być rzeczywistą osobą, nie zaś tworem umysłu. Uczynienie z opuszczonego domostwa czystej i zamieszkanej rezydencji, to dla niej fraszka. Lecz czy potrafi stworzyć złudzenie szczegółowych dowodów, które będzie można poddać analizie chemicznej? Iluzję plam krwi? Lub czegoś, co mogłoby przekonać sąd, że została popełniona zbrodnia? Być może… ale czy wie, czego dokładnie będą szukać laboratoryjni technicy? Czy stworzone przez nią iluzje uda się wywołać na zdjęciu? Czy też będzie musiała nieustannie czuwać przy fotografii, aby zagwarantować, że każdy, kto obejrzy odbitkę, zobaczy na nim to, co powinien zobaczyć? Jeśli wiedziała wystarczająco wiele i miała wystarczającą moc, by to wszystko zrealizować, wtedy jakikolwiek opór nie miał najmniejszego sensu.

Ale przecież nie była nieskończenie potężna. Istniały granice jej mocy. A on nie miał zamiaru padać i udawać martwego.

Była jedenasta w nocy. Zadzwonił do swoich rodziców w Kalifornii.

— Opuściła mnie — powiedział. To były jego pierwsze słowa.

— Niemożliwe — powiedziała Mama.

— Ach, Quen, strasznie mi przykro — odezwał się Tato. — Nigdy bym nie przypuszczał. Była taka… tak wspaniale do siebie pasowaliście.

— Nie wiem, gdzie jest. Nie powiedziała mi dokąd się udaje.

— Jak mogła zrobić coś takiego? — dziwiła się Mama. — Tak się nie robi. Uczciwi ludzie tak nie…

— A może jej rodzina wie, gdzie mogła zniknąć?

I wtedy Quentin zaczął tworzyć swoją wersję wydarzeń. Ponieważ nigdy nie poznał Ray’a Cryera, ani nawet o nim nie słyszał, nie miał zamiaru przystać na wersję Użytkowniczki, według której obaj się znali.

— Nigdy nie poznałem jej rodziny. Zabrała mnie do pustego domu nad Hudson. — To było ryzykowne, wiedział o tym, ponieważ tamci powiedzieli policji, że Quentin spotkał się z rodzicami Madeleine. Ale jeśli poddano by go testowi na wykrywaczu kłamstw, zadając pytanie, czy spotkał rodziców Madeleine w jej rodzinnym domu, przeszedłby go bez trudu. — A dziś po południu opuściła mnie.

— Ale to strasznie dziwne — nie mogła uwierzyć Mama. — Przecież właśnie zabierała cię tam, żeby przedstawić rodzinie.

— Pokłóciliście się? — spytał Tato.

— Zadałem jej kilka pytań. Ona nie miała na nie odpowiedzi. Wiedziała, że nie jestem z tego zadowolony, ale nie, nie kłóciliśmy się.

— Wszystko będzie dobrze, synu, jestem o tym przekonana — powiedziała Mama. — Kiedy zda sobie sprawę, że naprawdę ją kochasz, niezależnie od tego, jak…

— Naprawdę bardzo ją kocham, Mamo.

— No właśnie. Na pewno wróci, Quen. Dlaczego miałaby nie wrócić? Pamiętam jak na siebie patrzyliście, to było takie cudowne, przecież wy jesteście tak w sobie zakochani, na litość boską!

— Tato, Mamo, wydaje mi się, że ona nie odeszła po prostu ot, tak sobie. Bardzo się o nią martwię.

— Dlaczego? — spytał Tato.

— Co będzie jeśli jej się coś stanie? Ona po prostu sobie wyszła. Nie wiem dokąd się udała. Nie widziałem jej na drodze, gdy szedłem piechotą do najbliższego miasta. Nie widziałem nawet jej śladów na śniegu.

Na drugim końcu linii zapadła głucha cisza.

— Quen, wiem, że to głupie, ale muszę cię o to spytać. Nie uderzyłeś jej, ani nie zrobiłeś jej nic złego, prawda?

Mama była wściekła.

— Jak możesz mu sugerować coś takiego!

— Uspokój się, Mamo, wszystko w porządku. Jeśli Madeleine nie znajdzie się w najbliższym czasie, policja zada mi takie pytanie i będzie to ich obowiązek. Tato, nigdy nawet nie podniosłem na nią ręki, ani nie skrzywdziłem jej w żaden inny sposób. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, nic jej nie było i czuła się dobrze.

— Dlaczego w ogóle policja ma się tym interesować? — dziwiła się Mama. — Nie pierwszy raz żona porzuca męża.

— Nigdy nie miałem okazji poznać jej rodziców, ale nagle, ni stąd ni zowąd, zadzwonił do mnie mężczyzna, który twierdzi, że jest jej ojcem i najprawdopodobniej rzeczywiście nim jest. Ale kłamie sugerując, że byliśmy sobie przedstawieni, gdyż to w ogóle nie miało miejsca. On także powiadomił policję, która obecnie szuka jej i na pewno będą mnie przesłuchiwać.

— To wszystko jest takie dziwne — powiedziała Mama. — Oczekiwałam raczej telefonu z wieścią, że spodziewacie się dziecka, a nie, że będziesz przesłuchiwany przez policję.

— Nigdy nie widziałeś się z jej rodzicami — rozważał Tato — a teraz nagle jej ojciec dzwoni do ciebie mówiąc, że policja wszczęła poszukiwania. Quentin, czy nie myślisz, że to może być jakiś szantaż, który Madeleine planowała od samego początku? Ty zapłacisz, a wtedy ona się pojawi i wszystkie poszukiwania nagle okażą się niepotrzebne.

— Nie wiem. Na razie nikt nie żądał ode mnie pieniędzy. Cała sprawa jest niezrozumiała i nie mam pojęcia o co tu naprawdę chodzi. Ale chciałem żebyście o wszystkim dowiedzieli się pierwsi ode mnie, na wypadek gdyby ktoś miał się z wami kontaktować lub przesłuchiwać was.

— To bardzo mądrze z twojej strony, synu.

— A co powinniśmy mówić? — spytała Mama.

— Całą prawdę, Mamo. Nie zrobiłem nic złego i nie mam nic do ukrycia.

— Quentin, tak mi przykro, że to cię spotkało — powiedział Tato. — Jeśli jest to dla ciebie jakieś pocieszenie, oboje z Mamą uważaliśmy twoją żonę za wspaniałą osobę.

— Tak, każdy z nas szuka sobie idealnej kobiety, prawda tato? Różnica polega na tym, że ideał, który ty sobie wybrałeś, jest prawdziwy.

— Och, Quen — żachnęła się Mama.

— Posłuchajcie. Istnieje możliwość, że sprawą zajmie się prasa. Jeśli tak się stanie, na pewno będą się starali przedstawić mnie jako winnego straszliwej zbrodni, bo coś takiego od razu podnosi sprzedaż. Wiecie, nagłówki w stylu “Zaginęła żona komputerowego milionera. Mąż nie jest w stanie wyjaśnić zniknięcia małżonki”. Jeśli to jakiś spisek, o czym jestem przekonany, możecie być pewni, że wkrótce znajdą się dowody przeczące temu, co wam powiedziałem. Niezależnie od tego, co będzie się mówić, jednej rzeczy możecie być pewni: nie zrobiłem żadnej krzywdy Madeleine i gdybym mógł mieć ją teraz przy sobie, całą i zdrową, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. — I wtedy, ponieważ to, co powiedział było prawdą, a także ponieważ był zmęczony i jeszcze nie miał czasu opłakać utraty żony, zaszlochał gwałtownie i łkał przez chwilę w słuchawkę, czego rodzice słuchali, wierząc mu w pełni i starając się go pocieszyć.

Dlaczego zresztą mieliby mu nie uwierzyć. Wszystko co powiedział było prawdą. A powiedział im wszystko, w co każdy był w stanie uwierzyć.

Potem, fizycznie i emocjonalnie wyczerpany, zapadł w sen przed telewizorem, zanim Letterman doszedł do listy przebojów.

Następnego dnia zadzwonił do swojego adwokata w Wirginii i zapytał w jaki sposób zgłasza się zaginięcie osoby. Wyjaśnił, że żona opuściła go w stanie Nowy Jork, on zaś przyjechał do Herndon, zakładając, że zapewne wróci do którejś z ich rezydencji, ale obecnie w żadnej z nich telefony nie odpowiadały, więc zanim jej nie zlokalizuje, musi przyjąć, że mogło coś się zdarzyć, a tymczasem chciał żeby policja na wszelki wypadek wszczęła poszukiwania… czy nie tak właśnie należało postąpić? Jego adwokat zapewnił go, że owszem, zdecydowanie tak właśnie należało postąpić.

A więc postąpił jak należało, ale policja nie uznała tego za sprawę wielkiej wagi.

— Na pewno wkrótce się pojawi, panie Fears. Niech pan jej da czas, aby mogła trochę ochłonąć.

— Jestem przekonany, że ma pan rację — odpowiedział. — Ale czy mógłby pan zarejestrować moje zgłoszenie? Proszę, niech pan zadzwoni do tamtejszej policji i poprosi ich, żeby jednak rozejrzeli się w okolicy. — Zapewniono go, że jego prośba zostanie spełniona. Wiedział, że policja stanu Nowy Jork potraktuję jego nagłe zabiegi o wszczęcie poszukiwań, jako reakcję na telefon od Ray’a Cryera, ale gdyby w ogóle nie zgłosił, mogło to wyglądać jeszcze gorzej.

Tego samego popołudnia wsiadł na pokład samolotu lecącego do San Francisco i wieczorem był w biurze swojego adwokata.

— Właśnie zrezygnowałem z kolacji w mojej ulubionej restauracji w San Rafael, żeby przyjechać do centrum i wiedz, że robię to tylko dla ciebie.

— Powinieneś był mi powiedzieć — odparł Quentin. — Dołączyłbym tam do ciebie.

— Wcale nie chciałem żebyś przychodził — powiedział Wayne Read. — Chciałem spędzić wieczór z moją żoną. Małżeństwo ze mną nie byłoby łatwe dla żadnej kobiety, a dla mojej żony jest to wyjątkowo ciężkie przeżycie. Pamiętaj więc, że ta wizyta sporo mnie kosztuje.

— Madeleine mnie opuściła.

— O! — Przez chwilę Wayne wyglądał jak skamieniały. Następnie położył głowę na blacie biurka. — Naprawdę staram się powstrzymać, Quentin.

— Dalej, powiedz co masz do powiedzenia. Wcześniej też mnie nie oszczędzałeś.

— Quentin, wcale się nie cieszę, że miałem rację. Wolałbym, żebyś ty miał rację.

— Rozumiem, ale ona zniknęła. A ja potrzebuję twojej pomocy.

— Przypuszczam, że ona także ma swojego adwokata. Czy wiesz już kto nim jest? Rozwody to nie moja specjalność i…

— Wayne, nic nie rozumiesz. Ona zniknęła. Nie tylko z mojego życia, ona zniknęła w ogóle. Zameldowałem o jej zaginięciu w Wirginii. Dostałem telefonicznie wiadomość od mężczyzny, który twierdzi, że jest jej ojcem. Z wiadomości wynikało, że jej rodzina również poprosiła policję o wszczęcie poszukiwań.

Wayne zmienił się na twarzy. Stał się bardziej poważny. A także nieco podejrzliwy, aczkolwiek starał się to ukryć. Quentin nie miał do niego pretensji.

Opowiedział Readowi historię, którą wcześniej przedstawił swoim rodzicom.

— Ktoś musiał ją widzieć, jak opuszczała dom. Na pewno gdzieś się w końcu pojawi.

— Wątpię.

— Dlaczego? — znów podejrzliwy ton.

— Ponieważ nigdy w życiu nie widziałem na oczy tego Ray’a Cryera, natomiast on nagrał mi się na sekretarkę, sugerując, że się znamy. Znał kod, który pozwolił mu na wyłączenie zbiorczego automatu odbierającego, i zostawienie mi nagranej wiadomości na aparacie w Herndon, a tylko Madeleine znała odpowiednie kody. Oczywiście, oprócz ciebie i moich rodziców.

— A więc nie zginęła.

— Powiedzmy, że ten facet, który przedstawia się jako Ray Cryer wie znacznie więcej o jej zniknięciu niż ja?

— Więc odnajdźmy ją — powiedział Wayne. — Jeśli wynajmiemy detektywów i policja ruszy do pracy, wcześniej czy później natrafimy na jej ślad.

— To się nie uda. Nikt nigdy jej nie znajdzie.

Wayne zamyślił się przez chwilę, postukując ołówkiem o blat stołu.

— Quentin, czy ty mówisz mi prawdę?

— Wszystko, co ci powiedziałem to prawda.

— Wcale nie o to pytałem — rzekł Wayne, a widząc, że Quentin ma zamiar coś odpowiedzieć, zatrzymał go unosząc dłoń do góry. — Chwileczkę. Nie złość się na mnie, ale muszę ci to powiedzieć. Jeśli popełniłeś jakąś zbrodnię i chciałbyś, abym w jakikolwiek sposób był zaangażowany w twoją obronę, nie mów mi co zrobiłeś. Jeśli przyznasz się przede mną do popełnienia przestępstwa, będę mógł jedynie poradzić ci, abyś udał się na policję i wyznał całą prawdę, ja zaś nie podejmę się obrony. Czy mnie zrozumiałeś?

— Daj spokój, Wayne — powiedział Quentin. — Nie zabiłem jej. O ile wiem, jest równie żywa jak przedtem.

Wayne rozluźnił się nieco.

— I chciałbym, abyś wszczął poszukiwania. Ale to nie będzie żadne małe dochodzonko. Powinno objąć wszystkie miasta, gdzie mam swoje rezydencje, a jak wiesz, lista jest długa… Tym niemniej, ona mogła udać się do któregokolwiek z tych miejsc, ja zaś muszę przynajmniej stworzyć pozory szeroko zakrojonych poszukiwań.

— Stworzyć pozory?

— Powiedziałem ci już. Na pewno jej nie znajdziemy. Wayne pokręcił głową.

— Naprawdę nienawidzę paradoksów, Quentin. Powiedz jasno: wiesz gdzie ona jest, czy nie?

— Wiem, że nigdzie jej nie ma.

— Jeśli jest pochowana w piwnicy tamtego domu, Quentin, policja na pewno ją znajdzie.

— Ona nie jest nigdzie pochowana, ponieważ nie umarła, ani nie zginęła. Nie ma jej także wśród żywych. Ona nigdy nie istniała.

— Cóż to musiał być za ślub!

— Celem prawdziwych poszukiwań będzie ustalenie jej tożsamości, Wayne. Chcę móc udowodnić, że w żadnym z pięćdziesięciu stanów nie wystawiono świadectwa urodzenia Madeleine Cryer. Że osoba o tym imieniu i nazwisku nigdy i nigdzie nie chodziła do szkoły i nie wykonywała żadnej pracy. Pozostałe nasze działania mają na celu wykazanie, że jestem zrozpaczonym mężem, pragnącym odnaleźć zaginioną żonę. Ale mój adwokat powinien wiedzieć, że tak naprawdę interesuje mnie ustalenie tożsamości osoby, która mnie oszukała. Lub kogoś, kto może coś o niej wiedzieć.

— To zaczyna być interesujące. Zastanawiam się od czego nasi ludzie mieliby zacząć.

— Nie ma od czego zaczynać, Wayne. Jak przewidziałeś, wyszedłem na głupca. Przez cały czas naszego narzeczeństwa, jeszcze w Wirginii, ona zawsze twierdziła, że przemieszkuje kątem u przyjaciółek, że przenosi się z domu do domu. Zawsze dzwoniłem do niej na komórkę. Nigdy nie podała mi numeru telefonu do którejś ze swych przyjaciółek. Nigdy żadnej nie poznałem. Mówiła, że pracuje w jakimś urzędzie, ale nie mam pojęcia, jaki to był urząd i szczerze mówiąc, nie wierzę, że kiedykolwiek miała taką pracę, aczkolwiek, rzecz jasna, zapłacę za przeszukanie federalnych akt personalnych, żeby ustalić czy na pewno nie pracowała w jakimś biurze.

— A co z tym Ray’em Cryerem?

— Kimkolwiek on jest, wątpię żeby mógł nam w czymkolwiek pomóc… jeśli w ogóle zechce rozmawiać z naszymi ludźmi.

— Ale możemy zdobyć informację o nim samym — powiedział Wayne. — Albo on rzeczywiście jest ojcem twojej żony, albo udaje, w każdym bądź razie, sprawdzenie go może nas naprowadzić na jakiś trop.

— Pozostaje jeszcze dom, Wayne. Wszystkie księgi i akty. Trzeba sprawdzić właścicieli w poprzednich pokoleniach. Ona zna ten dom. To nie było żadne oszustwo. Znakomicie się w nim orientuje, nawet w ciemności. Jest z nim w jakiś sposób związana.

— Zrobimy to, Quentin. Chyba nie będziesz miał nic przeciwko temu, że wykreślę jej dane z twoich polis i testamentu?

— Sporządź odpowiednie papiery, a ja je podpiszę.

— Policja będzie cię podejrzewać.

— Jasne, że będzie. Ty też mnie podejrzewasz, a ja w końcu nieźle ci płacę za słuchanie twoich mądrych i nader osobistych rad. Pomyśl tylko o ile mniej oni będą mi wierzyć, że opowiadam im całą prawdę.

— Bo mnie, rzecz jasna, mówisz całą prawdę — ironia w jego głosie była aż nadto wyraźna.

— Powiedziałem ci to, co zamierzam powiedzieć policji. To samo powiedziałem moim rodzicom i to samo zamierzam powiedzieć komukolwiek innemu, a wszystko, co powiedziałem jest prawdą.

— Istnieją jednak jakieś fragmenty, które zostały wyłączone z owej opowieści, prawda?

— Być może.

— Czy masz zamiar mi je przedstawić?

— Chciałbym. O ile starczy mi odwagi.

— Przywilej nieujawniania spraw klienta, przysługujący każdemu adwokatowi obejmuje wszystko, co mi powiesz. Ostrzegłem cię już wcześniej przed ujawnianiem mi popełnionego przestępstwa. Pamiętaj, że mówiłem serio.

— A co będzie jeśli to, co ci powiem, przekona cię, że postradałem zmysły?

— Już dawno utwierdziłeś mnie w takim przekonaniu.

— Ja nie żartuję, Wayne. Sam miałem wątpliwości, co do stanu mojego zdrowia psychicznego i jeśli ty nie jesteś szaleńcem, również będziesz je miał.

— Szaleńcy mają takie samo prawo do posiadania swojego adwokata, jak ludzie zdrowi na umyśle.

— Ale co będzie, jeśli uznasz, że w moim najlepiej pojętym interesie będzie udanie się do szpitala psychiatrycznego? Ubezwłasnowolnienie mnie.

— Nie mam żadnej możliwości by to przeprowadzić — powiedział Wayne. — Twoi rodzice mogliby spróbować. Albo żona. Albo dzieci, gdybyś takowe posiadał. Ewentualni spadkobiercy.

— A członkowie rodziny żony?

— Obecnie najwyraźniej zajęci są wykręcaniem ci zupełnie innego numeru — powiedział Wayne. — Chodzi mi o to, że adwokat nie może na własną rękę wykorzystać swojego klienta. Gdybym tylko spróbował, natychmiast wykluczyliby mnie z adwokatury. Moja praca polega na powstrzymaniu wszystkich tych, którzy czyhają na ciebie.

— Ale jeśli… jeśli mi nie uwierzysz, czy wciąż będziesz pracował dla mnie z równym poświęceniem, jak przedtem? Czy może zaczniesz powierzać moje sprawy swoim pomagierom, aż wreszcie oddasz mnie innemu prawnikowi?

— Quentin, stajesz się nieznośny. Czy masz zamiar mi powiedzieć, że twoją żonę uprowadziło UFO?

— Wolałbym żeby tak było. — Wziął głęboki oddech. — Wyjmij magnetofon.

— Ja wszystko zapamiętam.

— Chcę to mieć nagrane.

— Quentinie, przywilej nieujawniania spraw klienta, przysługujący adwokatowi chroni cię tylko w sądzie, ale nie chroni cię przed publicznymi atakami na twoją reputację. Oczywiście, mogę zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby zapewnić jak najlepszą ochronę informacjom, które nagrasz na taśmie, ale najlepszą ochronę zapewnisz im nie nagrywając żadnej taśmy.

— Nagrywaj.

— Sam tego chcesz. — Kręcąc głową, Wayne wyjął swój magnetofon. A Quentin opowiedział mu wszystko, zaczynając od tej chwili, kiedy zobaczył kobietę, która wyglądała jak Lizzy w sklepie spożywczym sieci Giant na Eiden Street w Herndon. Od tamtego przywidzenia przeszedł od razu do wydarzeń w domu rodzinnym Madeleine. Opowiedział o kanapkach zjedzonych o północy. O tym, jak rano Mad wyperswadowała mu pomysł wzięcia prysznicu. O przysmakach, jakie podano na śniadanie. O pozostałych ludziach przy stole. O spacerze wzdłuż skarpy. A potem o szkatułce z tajemniczym skarbem, o Babci która poleciła mu by ją odnalazł i o ucieczce Madeleine na cmentarz. O tym, że na śniegu były odbite tylko ślady jego stóp i niczyich innych. O napisach nagrobnych. O ciemnym, zimnym i opustoszałym domu, zakurzonym i brudnym, o łóżku, w którym spał tylko on sam, o komodzie, w której znalazł tylko swoje ubrania. O słowach ukazujących się na drzwiach. O gadającym szczurze. A potem o tym, jak jego nieżyjąca siostra wróciła do niego, żeby wyjaśnić mu wszystko, co zrozumiała z tych wydarzeń. O długim marszu piechotą, z powrotem do cywilizacji.

Opowiedział szybko jednym ciągiem, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.

Wayne Read wyłączył magnetofon, kiwając głową.

— Zatrzymam tę taśmę, Quentinie. Schowam ją w moim sejfie. Nie będę jej dawał sekretarce do przepisania.

— W porządku.

— Jednego tylko nie rozumiem. Dlaczego opowiedziałeś mi tę całą… historię.

— Może po prostu musiałem ją komuś opowiedzieć.

— To do ciebie niepodobne, Quentin. Ty nie należysz do ludzi, którzy lubią się zwierzać i dzielić z innymi swoimi problemami.

— Być może boje się, że w całej tej awanturze mogę stracić życie. Gdyby tak się stało, chciałbym, aby ktoś wiedział dlaczego.

— I tym kimś mam być właśnie ja? Twój bardzo bliski, stary przyjaciel, oddany na całe życie?

Wayne miał rację. To nie dla niego opowiedział całą tę historię. Zastanowił się przez chwilę.

— Jeśli zginę, Wayne, chcę żebyś odtworzył tę taśmę moim rodzicom.

— Daj spokój, Quentin.

— Chcę, żeby o wszystkim wiedzieli.

— Quentin, fakt że powierzyłeś ten sekret właśnie mnie, to jedna sprawa, ale opowiadanie twoim starym o powrocie Lizzy… przecież to tylko przysporzy im bólu.

Quentin nachylił się nad blatem biurka.

— Oddaj mi taśmę, a znajdę sobie innego adwokata.

— Nie mówiłem przecież, że tego nie zrobię. Po prostu dałem ci najlepszą radę na jaką mnie stać. Od dawna przyzwyczaiłem się już do tego, że mnie ignorujesz. Ale z ciebie jest naprawdę niezły czubek.

— Wielkie dzięki.

— Jeśli nie jesteś świrem, to musisz być najgłupszym oszustem jakiego kiedykolwiek miałem okazję poznać. Nieboszczycy, szwendający się tu i tam, w oczekiwaniu aż ktoś wezwie ich do siebie? I to w jakim celu? Na śniadanie.

— Musisz przyznać, że nie brakuje mi inwencji.

— Najgorsze jest to, że nijak nie będę mógł wytłumaczyć się żonie. Jeśli usłyszy te banialuki, od razu nabierze pewności, że mam romans i nawet nie zadaję sobie trudu, żeby wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo na usprawiedliwienie.

— A masz romans?

Wayne westchnął i na chwilę odwrócił wzrok.

— Ja nie, ale ona ma.

— Żartujesz?

— Kiedy zaczęła mnie podejrzewać — wyjaśnił ponuro Wayne — zdałem sobie sprawę, że coś się między nami zmieniło i na pewno nie z mojego powodu, bo ja zachowywałem się tak samo jak zawsze. A więc kazałem ją śledzić przez kilka tygodni. Okazało się że obdarza, nazwijmy to — względami, przygodnych chłopaków na parkingach przydrożnych barów.

— I wciąż oskarża ciebie, że to ty romansujesz?

— Quentin, wszyscy ludzie to wariaci. Właśnie dlatego ci to powiedziałem. Żebyś zrozumiał, że wiem, do jakich szalonych rzeczy zdolni są ludzie. Ale na ogół robią to wszystko w rzeczywistym świecie. Chłopaki, z którymi widuje się moja żona, to faceci w typie kowbojów. Chodzi tylko do kowbojskich barów. W Marin County, w San Rafael mamy trójkę dzieciaków, a ona obciąga tym byczkom druty, na parkingu, w zamian za fajkę. Czy nie jest to większe szaleństwo, niż cała ta straszliwa historia, którą chcesz abym odtworzył twoim staruszkom, gdybyś nagle się przekręcił. Kiedyś wydawałeś mi się jedyną wyspą rozsądku na tym pokręconym świecie. Nie byłeś z nikim związany, jeśli nie liczyć własnych rodziców. W nic się emocjonalnie nie angażowałeś. Dzięki racjonalnym decyzjom, co trzy lata udawało ci się podwajać fortunę. Żadnego marnotrawstwa. Żadnych kłamstw. Żadnych złudzeń. I teraz, kiedy nagle zakochujesz się w kobiecie, ona cię rzuca, a ty przychodzisz do mnie z tą historyjką, to przysięgam ci, Quentin, runęła cała moja wiara w pomyślność ludzkiej rasy. Mam tylko jedno małe pytanko. Czy istnieje jakiś sposób, żeby to moja żona zniknęła z powierzchni ziemi? Nie, nie, nie to chciałem powiedzieć.

— Nie wiem, czy to właśnie chciałeś powiedzieć, Wayne, ale przynajmniej przypomniałeś mi, że nie jestem jedynym człowiekiem na ziemi, który ma kłopoty.

— Nie to miałem na myśli. Zresztą, nie wiem co miałem na myśli. Właściwie, chyba nic nie miałem na myśli. Przypuszczam, że ja po prostu należę do tego rodzaju ludzi, którzy lubią się zwierzać.

— Dlaczego się nie rozwiedziesz?

— Ponieważ wciąż jest dobrą matką, kiedy jest w domu. A ja kocham moje dzieci. I kocham moją żonę. Albo przynajmniej kocham ją taką, jaką wyobrażałem sobie, że jest.

— A ja kocham Madeleinie taką, jaką ją wyobrażałem sobie, że jest.

— Tak, ale przynajmniej twoja żona nigdy nie istniała. — Wayne zaśmiał się, ale śmiech uwiązł mu w gardle. — Dlaczego nie jesteśmy pijakami, Quentinie? Faceci, którzy piją, mogą przynajmniej w takiej chwili pójść do baru.

— A może lodziarnia Swensena jest jeszcze czynna? Moglibyśmy zamówić sobie po sto gałek, a potem rzygać na ulicy.

— Mielibyśmy przynajmniej połowę frajdy, jaką daje dobra popijawa.

Quentin podniósł się z miejsca.

— Przepraszam, że przeze mnie przepadła ci kolacja z żoną.

— No cóż, najprawdopodobniej wbiłbym jej widelec w oko, tak więc można powiedzieć, że uratowałeś mnie od rozprawy o poważne uszkodzenie ciała.

— Mam nadzieję, że nie zdarzy się nic na tyle dziwacznego, co by sprawiło, że mi uwierzysz.

— Też mam taką nadzieję. Ale wciąż cię lubię i zależy mi na tobie, a poza tym jestem najlepszym adwokatem na jakiego możesz sobie pozwolić, zwłaszcza teraz, kiedy jesteś kompletnym świrem.

— Dzięki, Wayne.

— Przyjdź jutro po drugiej, żeby podpisać dokument, który usunie twoją żonę z testamentu i z polis. Ale na lody będziesz musiał pójść sam.

I było po wszystkim. Ktoś inny znał już prawdę — ktoś żywy — nawet jeśli w nią nie wierzył. Teraz należało jedynie czekać. Czekać na rezultaty prywatnego śledztwa, aby sprawdzić, do jakich odkryć ono doprowadzi. Czekać, aż policja zacznie go podejrzewać. Kłopot polegał na tym, że wszystko mogło się skończyć na zgromadzeniu jedynie negatywnych dowodów — nikt jej nie znał, nikt jej nie widział. Ale liczył się papierowy trop. Użytkowniczka nie mogła zmienić śladów, pozostawionych w papierach. Przynajmniej tak sądził. Umiała stwarzać iluzję, zmuszać ludzi, by robili to co chciała. Ale jak dotąd nie zdarzyło jej się dokonać zmian w rzeczywistym świecie. Jeśli chciała, żeby dom wyglądał na wysprzątany, mogła otumanić ludzi. Jeśli chciała, żeby dom rzeczywiście był wysprzątany, potrzebowała kogoś z miotłą. To samo dotyczyło dokumentów i rejestrów. Fałszowanie rzeczywistości nie jest rzeczą łatwą. To był dobry haczyk na tego Ray’a Cryera. Quentin wiedział, że jeśli poświęci na to odpowiednią ilość pieniędzy, być może w końcu uda mu się dowieść, że Madeleine Cryer nigdy się nie urodziła.

Nie oznaczało to, rzecz jasna, że Użytkowniczka uzna się za pokonaną. Jeśli jedna próba się nie powiodła, na pewno przystąpi do następnej, na tyle zdążył ją poznać. Z jakiegoś powodu ona go potrzebowała. Nawet bardzo. A dopóki go potrzebowała, będzie go nawiedzać, zaś on nigdy nie będzie wiedział, że to ona. Nie mógł już ufać nikomu.

To właśnie było najgorsze. Wiedział, że Użytkowniczka może przyjść do niego, kiedy tylko będzie chciała, pod dowolną postacią. Nigdy nie będzie pewny co ma, a co nie ma żadnego związku z Użytkowniczka. W końcu wcześniej nie dostrzegł żadnych związków pomiędzy kolejnymi widzeniami Lizzy, a spotkaniem z Madeleine na przyjęciu u grande dame. Przez resztę swojego życia musi zastanawiać się, czy za każdą osobą, którą napotka, nie kryje się czasem znienawidzona Użytkowniczka, wciąż ponawiając próby przejęcia pełnej nad nim kontroli.

Nie wydostanie się z tej matni, dopóki nie znajdzie Użytkowniczki i nie stawi jej czoła. Poprzedniej nocy, nie mogąc opanować gniewu, wyobrażał sobie, jak znajduje śmiertelne ciało Użytkowniczki i wygarnia do niej z czterdziestkipiątki. Czy teraz, w świetle dnia, rzeczywiście czuł się zdolny do dokonania podobnego czynu? Czy w głębi duszy był mordercą, czekającym jedynie na właściwy bodziec? Zadrżał na samą myśl. Musi być jakiś sposób na pokonanie jej bez zabijania. Na wyrugowanie tej zmory z jego życia.

Oczywiście, najprostszym sposobem byłoby pojechać z powrotem do tamtego domu i otworzyć tę cholerną szkatułkę.

Tyle że nie miał ochoty. Ponieważ właśnie tego Użytkowniczka pragnęła najbardziej. Nieważne, jaki skarb krył się w skrzynce, na pewno oddanie go Użytkowniczce musiało się źle skończyć. Ponieważ Użytkowniczka uwielbiała władzę. Pamiętne słowa Madeleine, tamte niepokojące go słowa… na pewno wyrażały one poglądy samej Użytkowniczki. To nie mógł być nikt inny. Takich poglądów na pewno nie mogła znaleźć u Lizzy, ani w obrazie idealnej kobiety, jaki Quentin nosił w myślach. To była Użytkowniczka, wyjawiająca prawdę o sobie. O swojej miłości do władzy. Cokolwiek znajdowało się w szkatułce, musiało mieć jakiś związek z władzą, a jeśli w całej historii było coś pewnego, to fakt, że Użytkowniczka pod żadnym pozorem nie powinna zdobyć większej władzy.

Władza. Madeleine mówiła mu, że mieszkała w Waszyngtonie, aby znajdować się w pobliżu ośrodków władzy, aby móc wywierać jakiś wpływ. Czy to choć w części była prawda? Użytkowniczka musiała gdzieś go zauważyć, a przecież dopiero po przeprowadzce do DC zaczął mieć przywidzenia: najpierw była to Lizzy, potem Madeleine. Użytkowniczka mogła dorastać w dolinie rzeki Hudson, ale jej dom był opuszczony od wielu lat. Musiała gdzieś mieszkać, i myśl, że mogły to być właśnie okolice Waszyngtonu, wydawała się całkiem sensowna. A jeśli tam mieszkała, to ktoś ją musiał znać.

Nagle wszystko zaczęło mu się łączyć w spójną całość. Przypomniał sobie przyjęcie u grande dame, gdzie poznał Madeleine. Był więc ktoś, kto znał Madeleine, zanim się spotkali.

Nie miał zamiaru posyłać do grande dame żadnego z wynajętych detektywów. Był jej winien więcej szacunku. Pójdzie do niej i porozmawia z nią osobiście.

Загрузка...