SAŁATKA

Miejsce, do którego jechali znajdowało się o sto mil w górę rzeki. Śnieg pokrywał okolicę coraz grubszą warstwą i pługi wyjechały na ulicę, podczas gdy miasta Doliny Hudson czekały na kolejną śnieżną burzę.

— Ta pogoda mogłaby wreszcie dać trochę wytchnienia — odezwał się komendant Bolt. — Najwyższy czas, żebyśmy znowu zorganizowali Zimowe Igrzyska w Lake Placid. To jedyny pewny sposób na to, by nie padało przez całą zimę.

— Po prostu starzejesz się — powiedział Quentin. — Ja wciąż uwielbiam śnieg.

— Po prostu jesteś z Kalifornii — powiedział Bolt. — Gdybyś całą młodość spędził na odśnieżaniu, przestałbyś się tak zachwycać zimą. Jesteś pewny, że umiesz dobrze prowadzić na zaśnieżonej drodze?

W odpowiedzi Quentin przyspieszył, a następnie gwałtownie zmienił pas ruchu, tak że kilka razy zarzuciło tyłem wozu. Momentalnie wyszedł z poślizgu i zapanował nad samochodem wracając do bezpiecznej szybkości.

— Następnym razem ustna odpowiedź w pełni mnie usatysfakcjonuje — powiedział Bolt. — Wcale nie potrzebuję demonstracji drogowego piractwa.

— Spędziłem całą zimę w South Bend, a potem w Duluth, a potem w Laramie.

— Radzę ci zmienić biuro podróży. Na następnych światłach zjeżdżaj.

— Na lewo czy na prawo?

— Jeśli skręcisz w prawo, władujemy się prosto na tory kolejowe, więc radziłbym w lewo.

— Skoro jesteśmy już poza twoim okręgiem, to czy mogę ci powiedzieć, że nikt nie lubi, kiedy jakiś pewny siebie glina ostro się na nim, przy byle okazji, wyzłośliwia.

— Nie zależy mi na tym żeby mnie lubiano, Quentin, zawsze jestem ostry po tych papryczkach. Jedyny sposób, żeby pozbyć się ich z mojego organizmu.

— Jak daleko jest stąd do domu starców?

— Na ogół tego typu ośrodki umieszcza się w pobliżu głównych autostrad, żeby członkowie rodziny nie mieli kłopotów, gdyby chcieli przyjechać z wizytą. Ale i tak niewielu z nich to robi. W lewo na następnych światłach. A potem w prawo i wtedy zobaczysz go po prawej stronie.

— Jak się nazywa?

— Nie pamiętam. To jedyny dom starców w okolicy. Wygląda jak wielki motel, tyle że nie ma tylu miejsc parkingowych, ani neonu.

— Mnie bardziej przypomina więzienie niż motel — powiedział Quentin, gdy już ujrzeli budynek.

— Najwyraźniej rzadko widywałeś więzienia.

— Fakt, nie ma tu krat w oknach.

— Ani sześciometrowych ogrodzeń, ani wieżyczek strażniczych, ani reflektorów, ani punktów kontrolnych.

— Czy ja kiedyś mówiłem, że jestem ekspertem? — spytał Quentin. Zatrzymał samochód na parkingu. Przynajmniej wydawało mu się, że to jest parking. Było na nim mnóstwo wolnych miejsc, ale na asfalcie nie wykreślono żadnych linii wyznaczających stanowiska. Teraz, kiedy już tu dotarł, nie był pewny, co właściwie pragnął osiągnąć. Bolt twierdził, że staruszka jest w stanie śpiączki, lub co najmniej mało komunikatywna. Jeśli mówił prawdę, trudno żywić nadzieję, że wyciągnie od niej jakieś pożyteczne informacje. Ale przecież to ona go wezwała. Poprosiła, by ją znalazł. A może to wcale nie ona? Skąd mógł wiedzieć, że wiadomość pochodziła właśnie od niej? Mając za rywalkę iluzjonistkę tej klasy co Użytkowniczka, nie mógł mieć pewności, co jest prawdziwe, a co nie.

Śnieg na pewno był prawdziwy, co do tego nie miał wątpliwości. Zbity i zimny dostawał się pod nogawki i wpadał do adidasów.

Drzwi frontowe domu spokojnej starości były otwarte, ale przy biurku recepcjonistki nie było nikogo. Zauważyli przycisk dzwonka. Bolt nacisnął go, ale nikt nie przyszedł na wezwanie.

— Halo! — zawołał Bolt. Quentin wszedł na główny korytarz, rozejrzał się na prawo i lewo, ale nie zauważył nikogo.

— To niemożliwe, żeby wszyscy byli na wycieczce — oświadczył Bolt.

— Pewnie w taką zadymkę część pracowników nie dojechała — zauważył Quentin. — Jest już czwarta. Może wszyscy przygotowują kolację.

— Stołówka jest naprzeciwko nas, na końcu korytarza, kuchnia na lewo od jadalni — powiedział Bolt.

Rzeczywiście, kucharka i dwaj salowi w gorączkowym szale uwijali się przy kolacji.

— Nikogo nie znajdziecie. Lepiej pomóżcie nam i zabierzcie się do krojenia sałaty.

— Aha! Już się robi! — mruknął z przekąsem Bolt.

— Dlaczego nie? — powiedział Quentin. — Przecież nie jesteśmy umówieni na konkretną godzinę.

— Takie rzeczy mogę robić u siebie w domu! — zaprotestował Bolt.

— Tak, ale tutaj zrobimy to zupełnie bezinteresownie. — Właśnie zabierał się do mycia rąk.

— Dzięki! — krzyknęła kucharka.

— Czy to znaczy, że mogę już wrócić do opróżniania basenów? — spytał jeden z dotychczasowych pomocników.

— Koniec przerwy, stawajcie na głowie! — zawołał drugi. Nikt się nie zaśmiał.

Quentin wziął ze stołu ogromny nóż i zaczął nim siekać sałatę. Wkrótce Bolt dołączył do niego, obierając i krojąc ogórki na plasterki.

— Za każdym razem kiedy to robię, czuję się jakbym kogoś kastrował — stwierdził Bolt.

— Nie wiedziałem, że życie gliny obfituje w tak wyrafinowane fantazje.

— Mówiłem ci już, że jestem poetą.

Przez chwilę pracowali w ciszy, jeśli nie liczyć piosenek kucharki, które ta zaczynała podśpiewywać, nigdy nie dochodząc do końca żadnego utworu. Rozpoczynała jedną lub dwiema frazami któregoś z nieśmiertelnych przebojów Elvisa, albo pierwszymi taktami z “Czterech pór roku”, nucąc okropnym falsetem, by dalej ciągnąć coraz gorzej i ciszej, aż wreszcie wybrany początkowo motyw zmieniał się w zupełnie inną piosenkę, za którą natychmiast zabierała się z zapałem, do chwili, kiedy znów gubiła się w ledwo pamiętanych słowach.

— Wiem, dlaczego to robimy — oznajmił Bolt.

— Czyżby?

— Boisz się spotkania z panią Tyler i próbujesz jak najdłużej odwlec nieuchronną chwilę.

— To powód, dla którego ja to robię — powiedział Quentin.

— Cóż, ja po prostu nie mam własnej woli.

— Pewnie dlatego z radarem musisz wysyłać innych policjantów. “Skądże, panie władzo, jechałem tylko pięćdziesiątką”. “Tak? Och, najmocniej pana przepraszam, a co ja mówiłem?”$

Kuchenna robota zajęła im więcej czasu niż się Quentin spodziewał. Dziesięć minut, dwadzieścia, pół godziny, ale w końcu udało im się ukończyć dzieło: zrobili trzy wielkie michy zielonej sałaty, zmieszanej z ogórkami, rzodkiewkami, połówkami malutkich pomidorów, wiórkami marchewki i ciecierzycą. Wyglądało to imponująco.

— Gdyby tylko pacjenci mieli zęby — westchnął Bolt.

— Wszyscy mają zęby — odezwał się jeden z pomagierów — jeśli nie zapomną zabrać ich ze sobą na stołówkę. — Zalewał się potem, wyciągając z pieca blachy z kurczakami i wkładając następne.

— Nienawidzę takiej mokrej roboty!

— Bardzo mi pomogliście — powiedziała kucharka. — Żartowałam, kiedy poprosiłam was o pomoc i z pewnością złamałam jakieś sześćdziesiąt przepisów, pozwalając wam tu wchodzić, ale zazwyczaj mam do dyspozycji czworo ludzi, z których część dobrze wie co ma robić.

Bon apetit — powiedział Quentin.

W stołówce przy kilku stolikach siedzieli pojedynczy rezydenci, chociaż jeszcze nic nie podano. Wyglądało na to, że poruszających się na wózkach przywożono nieco wcześniej. Ci, którzy mieli kłopoty z chodzeniem, również potrzebowali forów. Salowi, których najwyraźniej brakowało, uwijali się jak boye w ekskluzywnym klubie.

— Trudno uwierzyć — powiedział Quentin — Tyrają jak woły, i to bez żadnych napiwków.

— Wszystko przez pielęgniarę, która tym wszystkim trzęsie, żelazna suka — odezwał się Bolt.

W tej samej chwili wspomniana siostra szybkim krokiem wpadła do stołówki, kierując się w stronę kuchennego okienka. Na pierwszy rzut oka wyglądała na kobietę w średnim wieku, ale to tylko ze względu na jej ubiór, przypominający mundur, energiczne, rutynowe ruchy i absolutny brak makijażu. Tak naprawdę musiała mieć niewiele ponad trzydziestkę, może nawet była młodsza, a gdyby nie zatrzymała się jak wryta, rzucając Quentinowi i komendantowi groźne spojrzenie, mogła nawet wydać się atrakcyjna.

— Moja wieczorna zmiana nie może przedrzeć się przez zamieć — oznajmiła — a mimo to wciąż odwiedzają nas goście.

— Mamy sałatkę — pochwalił się Quentin.

— Niech pan będzie poważny — powiedziała pielęgniarka. — To nie bar sałatkowy. — Prześliznęła się obok nich i weszła do kuchni. Zatrzymała się w drzwiach i zawołała wysokiego salowego, który wyglądał na Polinezyjczyka.

— Bill! Odprowadź tych dwóch panów do recepcji, dobrze? — po czym zniknęła we wnętrzu kuchni.

Kiedy Bill Polinezyjczyk zbliżył się do nich, Bolt wyciągnął swoją policyjną odznakę i podniósł ją do góry. Bill zrobił jeszcze parę kroków w ich stronę, po czym rozpoznał przedmiot trzymany przez Bolta w ręku i wykonał gest, który mógł oznaczać, żeby usadowili się gdzie chcą. Siostra wyszła z kuchni w nieco lepszym nastroju.

— Nie powinnam osobom spoza personelu pozwalać na dotykanie jedzenia, ale nie wiem w jaki sposób moglibyście zatruć sałatkę — powiedziała. — Pani Van Ness twierdzi, że umyliście ręce.

— Takimi rękami mógłbym przeprowadzać operację — powiedział Bolt.

— Ja pana znam — siostra zwróciła się do niego. — Pan jest tym policjantem z Mixinack, który odwiedza panią Tyler.

— To miło, że mnie pani poznaje.

— A któż jest drugim sałatkarzem?

Quentin podniósł się z miejsca.

— Quentin Fears — przedstawił się.

— Sally Sannazzaro — odpowiedziała. — Jestem przełożoną personelu medycznego i p.o. dyrektora tego ośrodka stałej opieki dla dorosłych — Wymienili uścisk dłoni. — Czy pan jest prawnikiem? — spytała. — Nie wygląda pan na prawnika.

— To dobrze — odparł. Dlaczego pomyślała, że jest prawnikiem? — Pani też wcale nie wygląda na przełożoną personelu medycznego i p.o. dyrektora ośrodka stałej opieki dla dorosłych.

— Myli się pan. Właśnie tak wyglądam — powiedziała z naciskiem.

Niezły początek, pomyślał Quentin. Bolt zrobił krok w kierunku drzwi.

— Zapewne karmienie pacjentów obłożnie chorych odbywa się nieco późnej. Czy nie ma pani nic przeciwko temu, abyśmy tymczasem złożyli wizytę pani Tyler?

— Oczywiście, że mam coś przeciwko temu — powiedziała pani Sannazzaro. — Nie pozwalam na odwiedzanie pacjentów przykutych do łóżka, bez odpowiedniego nadzoru. — Zwracając się do Quentina, dodała: — Oni są zupełnie bezradni, a każdy odwiedzający, to potencjalny niecierpliwy spadkobierca.

Bolt poczerwieniał na twarzy.

— Ja jestem stróżem prawa.

— Pamiętam, ale niewiele mnie to obchodzi — odparła Sannazzaro. — Niech pan nie próbuje mnie straszyć, komendancie. Zawsze chce pan widzieć się z nią sam na sam i zawsze kończy się to naszą kłótnią, więc lepiej od razu przejdźmy do momentu, kiedy pan robi to co panu mówię, bez zbędnych sporów, żebym nie musiała zawiesić panu prawa wstępu.

— Nigdy mi pani nie zawieszała prawa wstępu!

— A więc to nie był pan? — Wyglądało, że całkowicie straciła dla nich zainteresowanie. — Muszę już iść — powiedziała kierując się w stronę drzwi.

— Wolę kiedy kobieta zna swoje miejsce! — zawołał Bolt głośno.

Nawet się nie obejrzała.

— Dlaczego próbujesz ją rozzłościć, Mike? — spytał Quentin.

— Sam jej widok wywołuje we mnie agresję.

Sannazzaro, szorstka i bezwzględna, najwyraźniej tego wieczoru była pod wielką presją i z pewnością nie miała ochoty na zajmowanie się gośćmi.

— Nie dziwię się, że kobieta w jej typie nie jest w stanie znaleźć sobie męża — dodał Bolt.

To był zupełnie nie ten sam człowiek. Miał cięty język, to prawda, ale nigdy nie był taki napastliwy. Przynajmniej, jak dotąd.

— Znając mężczyzn — powiedział Quentin — dziwię się, że kobiety w ogóle chcą wychodzić za mąż.

— Skąd w tobie ta polityczna poprawność? — zagadnął go z przekąsem. — Może ktoś ci trzyma jaja w lodówce, na wypadek gdybyś kiedyś ich potrzebował.

Czy to był ten sam człowiek?

— Facet z jajami to wcale nie ten, który nazywa ciężko pracujące kobiety sukami i robi co może, by utrudnić im życie — powiedział Quentin.

Na twarzy Bolta pojawił się paskudny grymas, ale zamiast odpowiedzieć odszedł szybkim i sztywnym krokiem w stronę recepcji. Quentin dogonił go dopiero wtedy, kiedy tamten usiadł w poczekalni i wziął ze stolika gazetę z poprzedniego dnia. Quentin nie próbował zagadywać, tylko usiadł i zaczął przeglądać ostatni numer Time’a, czekając aż Bolt się uspokoi.

Ale Bolt wcale nie miał zamiaru się uspokoić. Quentin ledwo zaczął czytać artykuł o nowym substytucie tłuszczu, który powodował wycieki odbytnicze, kiedy Bolt znów się odezwał:

— Nie mogę znieść tego, że chce mnie doprowadzić do pasji.

— W jaki sposób? — spytał Quentin. Jemu wydawało się, że to właśnie Bolt pragnie doprowadzić pielęgniarkę do pasji.

— Tą całą gadką, że każdy może okazać się niecierpliwym spadkobiercą.

— Ciekawe, że mają takie przepisy. Czy myślisz, że w domach spokojnej starości zdarza się wiele morderstw?

— Nie — zaprzeczył Bolt. — Powiedziała tak tylko dlatego, żeby mnie rozwścieczyć. Kiedy po raz pierwszy odwiedziłem panią Tyler, któraś z salowych poruszyła jej poduszki i staruszce było bardzo niewygodnie. Więc wyciągnąłem jedną z nich, żeby podłożyć ją nieco wyżej i przez ułamek sekundy, kiedy ją układałem z powrotem, rąbek poduszki znalazł się na twarzy starszej pani, akurat w chwili, gdy wkładałem jej rękę pod plecy, żeby ją unieść i włożyć Jasiek pod ramiona. Dokładnie w tym momencie do pokoju wpada nasza Siostra Ratched i z miejsca wyciąga wniosek, że zamierzałem udusić panią Tyler.

— Życie ma swoje przykre chwile — powiedział sentencjonalnie Quentin.

— Wyjaśniłem jej całą sytuację, ale ona wciąż traktuje mnie jak wyrzutka.

— Czy kiedyś zawiesiła ci prawo wstępu?

— Zawsze mi tym groziła, ale nigdy by tego nie zrobiła. Bo gdybym ja nie odwiedzał staruszki, to kto by do niej zaglądał?

— A Rowena?

— Ona jest przekonana, że ta matka zabiła jej braciszka.

— A ty, jak uważasz?

Bolt spojrzał na niego ze złością.

— A więc myślisz, że próbowałem ją zabić, żeby zyskać wdzięczność Roweny? Rowena ma swoją rodzinę, podobnie jak ja. A poza tym nie jest mściwa. Opuściła dom, bo chciała być wolna. Nie musiała zabijać swojej matki. Sam nie wiem, po co się przed tobą tłumaczę. Chcesz żebym uwierzył w twoją wersję wydarzeń z pierwszej nocy, jaką spędziłeś w Mixinack, a jednocześnie podejrzewasz mnie o próbę zgładzenia bezbronnej staruszki, której zawdzięczam wiele szczęśliwych chwil w moim życiu.

— Nie podejrzewałem cię o nic, Mike — powiedział Quentin. — Zbyt szybko wyciągasz wnioski.

— Czyżby? — zapytał z przekąsem, po czym skrył twarz za gazetą.

Przez następną godzinę jedynym dźwiękiem, jaki zakłócił grobową ciszę był zrzędliwy pomruk Bolta:

— Zrobiliśmy dla nich sałatkę, a oni nawet nie podadzą nam niczego do picia.

Zamiast zezłościć się na marudzenie Boita, Quentin postanowił wyładować złość na Time’ie, za to że przy każdej wzmiance dotyczącej budżetowego pata całą winę zdawali się przypisywać Kongresowi, zamiast Clintonowi. Mogliby chociaż postarać się zachować bezstronność, pomyślał.

Miał świadomość, że w ten sposób próbuje jedynie odwrócić myśli od swoich obaw. Sprawy całkowicie wymknęły mu się spod kontroli. Wcześniej miał wrażenie, że z Bolta będzie niezły kompan, ale jego postępowanie wobec siostry Sannazzaro przypomniało mu jego wcześniejsze zachowanie w podziemiach domu Laurentów, kiedy groził Quentinowi pobiciem. Nie mogę liczyć na żadnych sprzymierzeńców, zdał sobie sprawę Quentin. Żaden z ludzi, którym ufam, nie wierzy w to, co naprawdę się zdarzyło, a ci, którzy wierzą, mają jakieś własne cele. Bolt. Babcia. Czego chciała od niego staruszka? Ktoś, kto był w stanie sprawić, że w domu oddalonym stąd o sto mil, na drzwiach pojawiały się napisy, nie mógł być całkowicie bezbronny, nawet jeśli żył przykuty do łóżka w domu starców.

Siostra Sannazzaro w końcu podeszła do nich za piętnaście siódma.

— Bardzo mi przykro, że przybyli panowie do nas, kiedy mamy taki ciężki wieczór — powiedziała. — Chętnie poprosiłabym żebyście przyjechali jutro, ale wiem, że komendant Bolt jechał tu z Mixinack, więc pewnie woleliście zaczekać.

— Dziękujemy — powiedział Quentin. — Czy teraz możemy zobaczyć się z panią Tyler?

Sannazzaro badawczo przyjrzała się jego twarzy. Czego szukała? Jakiej dokonywała oceny?

— Wybaczcie mi panowie, ale muszę spytać… po co chcecie się z nią zobaczyć? Ona nie mówi. Nie jestem nawet pewna, czy wie co mówią inni, kiedy zwracają się do niej.

— Ale nie jest w stanie śpiączki? — spytał Quentin.

— Nie — odpowiedziała siostra Sannazzaro. — Nie jest także sparaliżowana — znów zmierzyła go wzrokiem, jakby zastanawiała się, czy warto poświęcić mu czas, potrzebny na odpowiednie wyjaśnienia. Najwyraźniej uznała, że warto — Po prostu już nie zwraca uwagi ani na swoje ciało, ani na swoje życie.

— Jest w depresji? — spytał Quentin.

— To raczej rozpacz. Już wcześniej widywałam takie przypadki. Nie reaguje na Prozac. Najdziwniejsze jest to, że jeszcze nie umarła. Najczęściej, kiedy rezydent traci wszelką nadzieję, śmierć przychodzi bardzo szybko. Ale pani Tyler leży w takim stanie od kilku lat. Marnuje pan swój czas. — Nie musiała dodawać: “I mój”.

— Siostro Sannazzaro — odezwał się Quentin — naprawdę nie mam pojęcia, co pragnę osiągnąć przez tę wizytę. Ale to był mój pomysł, żeby tu przyjechać, a nie komendanta Bolta. On tylko pokazał mi drogę. Nie mam zamiaru skrzywdzić pani Tyler, ani nikogo z jej rodziny. Ale bardzo chciałbym spróbować porozmawiać z nią. To nie powinno jej zaszkodzić, jak pani myśli?

— Chyba ma pan rację. Poszli za nią korytarzem.

— I tak nie mogłaby nam w tym przeszkodzić — odezwał się Bolt na cały głos, tak aby siostra Sannazzaro mogła go słyszeć. — To w końcu nie jest więzienie, a poza tym istnieją jeszcze takie rzeczy, jak habeas corpus, czy prawo do prywatności.

Quentin nie był prawnikiem, ale dałby głowę, że żaden z przepisów prawa nie zapewniał jakichkolwiek przywilejów dwóm niezapowiedzianym gościom spoza rodziny, odwiedzającym rezydentkę domu spokojnej starości, w nocy, kiedy na zmianie brakuje kilku ludzi. Ale nie chciał nic mówić Boltowi, biorąc poprawkę na jego dziwne wieczorne poirytowanie.

Sannazzaro także zignorowała uwagi komendanta.

— Mam nadzieję, że to nie zabierze zbyt wiele czasu, panie Fears. Dziś wieczorem mamy jeszcze wielu pacjentów, którym musimy pomóc przy kąpieli.

Weszli za nią do windy i pojechali na ostatnie piętro, a potem udali się do końca korytarza.

— Nasi pacjenci na stałe pozostający w łóżkach nie potrzebują wygodnego dostępu do świetlicy ani do stołówki — wyjaśniła siostra. — Na ogół także mają najmniej wizyt, toteż rozsądne jest umieszczanie ich w najdalszych zakątkach szpitala.

Pani Tyler miała cały pokój dla siebie. Leżała wyciągnięta na łóżku z rękami spoczywającymi równolegle wzdłuż boków ciała. Mógł ją tak położyć salowy. Żaden człowiek sam nie ułożyłby się w podobnie symetrycznej pozycji.

Jeden rzut oka na jej twarz wystarczył, aby Quentin zorientował się, że była to kobieta, którą widział na śniadaniu w domu Laurentów.

— Znalazłem panią — powiedział.

Oczy staruszki otworzyły się na długą chwilę, a potem znowu się zamknęły.

— A niech mnie! — mruknęła siostra Sannazzaro. — Ona pana zauważyła.

Quentin usiadł przy leżącej i wziął ją za rękę.

— Miło cię spotkać w cielesnej postaci, Babciu — powiedział.

— Babciu? — zdziwiła się Sannazzaro.

— Mogłaby pani chociaż udawać, że nie podsłuchuje — warknął Bolt.

Sannazzaro stanęła w drzwiach, nic już nie mówiąc.

Nie poruszając wargami Quentin ostrożnie formował słowa w myślach. Czy mnie rozumiesz? Czy możesz czytać w moich myślach, tak samo jak Madeleine?

— Chciała pani, żebym tu przyjechał — odezwał się wreszcie cicho. — Mówiła pani, żebym panią znalazł.

Nie było żadnej odpowiedzi. Nawet jej palce nie zacisnęły się na jego dłoni.

— Nie ma w niej więcej życia niż w kalarepie — odezwał się Bolt niecierpliwie. — Zobaczyłeś ją, więc chodźmy już.

Quentina niepokoił fakt, że w jego słowach nie było żadnego śladu uczucia jakie podobno żywił wobec staruszki. Jeszcze w Mixinack wydawało się oczywiste, że dobro starszej pani leżało policjantowi na sercu. Ale teraz…

— Przepraszani, jeśli cię nudzę — powiedział Quentin. — A co ty robisz, jak ją odwiedzasz? Grasz z nią w szachy? Chodzisz na spacery?

— Siedzę i trzymam ją za rękę — odparł Bolt.

— Albo przygniata ją poduszkami — dodała Sannazzaro oschle.

Bolt spiorunował ją spojrzeniem. Quentin był bardzo zdziwiony, że przełożona personelu medycznego domu spokojnej starości mogła tak obcesowo strofować gościa, zwłaszcza jeśli był nim ktoś, kto opiekował się starszą panią, nie spodziewając się za to żadnej zapłaty. Przecież jednak wcale nie był pewny, czy Bolt nie dostaje jakiejś zapłaty za sprawowanie pieczy nad nieruchomością. Teraz jednak najważniejszą sprawą było nawiązanie kontaktu z panią Tyler, zaś pyskówki pomiędzy Sannazzaro i Boltem raczej mu w tym nie pomagały.

— Jeśli już nie możemy być na przyjacielskiej stopie — powiedział Quentin — to najuprzejmiej państwa proszę, byście w miarę możliwości zamknęli się na chwileczkę.

— Strasznie tu duszno — powiedział Bolt wstając. — Czy zadzwoni pani po swoich prawników, jeśli poproszę żeby dano mi trochę resztek z kuchni?

— Może pan zjeść wszystko, co nie znajduje się na podłodze z odciśniętym śladem pantofla — odparła Sannazzaro. — Ale dopiero wtedy, kiedy kucharka przyniesie to panu do jadalni. Pana pobyt w kuchni naprawdę narusza państwowe przepisy sanitarne.

Bolt wstał i poczłapał do drzwi.

— Oczywiście oboje dobrze wiecie, że tak naprawdę to idę do kibelka. To chili nie daje mi spokoju.

Dla Quentina chili było zbyt łagodne, żeby wywołać w nim jakiekolwiek żołądkowe sensacje. Ale w końcu było to chili przyrządzone w stanie Nowy York, a poza tym nie zjadł nawet połowy tego, co Bolt.

Quentin odwrócił się z powrotem do pani Tyler.

— Nie zostaniemy sami — przemówił cicho — więc jeśli ma pani zamiar mi coś powiedzieć, to obecnie jest na to najlepsza chwila.

Ale staruszka nie odezwała się ani słowem. Nawet nie mrugnęła, ani nie uścisnęła jego dłoni.

Quentin westchnął i opadł na oparcie krzesła, wypuszczając rękę pani Tyler.

— Co za strata czasu — powiedział. — Przepraszam siostro Sannazzaro.

— Bardzo dziękuję wam za pomoc przy sałatce — powiedziała siostra. — Nieczęsto zdarza nam się korzystać z pomocy ochotników, jak pan się zapewne domyśla. Większość mieszkańców domu to ludzie samotni, o których nikt już nie pamięta. Żyją ze swoich oszczędności lub za pieniądze ze sprzedanych domów. Wielu z nich nigdy nie miało dzieci. Tym, którzy mieli, raczej nie trafiło się kochające potomstwo. Pewnie wydam się panu cyniczna, ale w moim przekonaniu, jedynymi ludźmi, którzy odwiedzają naszych obłożnie chorych pacjentów są spadkobiercy w potrzebie, pragnący dowiedzieć się, jak długo jeszcze uparcie trzymający się życia spadkodawcy będą stać im na drodze do majątku, którego wartość nieubłaganie maleje.

— Ja nie jestem spadkobiercą — powiedział Quentin.

— Ale zwracał się pan do pani Tyler per “babciu”.

— Tak właśnie przedstawiła mi ją moja żona.

— Nie wiem, które z tych kłamstw jest bardziej bezczelne, panie Fears. Czy to, że jest pan rzekomo mężem wnuczki pani Tyler, czy też to, że był pan jej przedstawiony.

— Więcej jest rzeczy na niebie i ziemi, niż się wydaje naszym filozofom — zacytował Quentin. — Proszę, niech pani dopuści do siebie możliwość, że mogę być uczciwym człowiekiem, który sam został oszukany.

— Dlaczego miałby się pan przejmować tym, co ja myślę? — spytała siostra Sannazzaro.

Dobre pytanie. W jego staraniach było coś więcej, niż próba przekonania strażnika pilnującego bramy. Zależało mu na tym, żeby siostra Sannazzaro myślała o nim dobrze. Odpowiedział jej pierwszymi słowami, jakie przyszły mu do głowy.

— Ponieważ wydaje mi się pani uczciwą osobą, która dobrze wykonuje swoje obowiązki, pracując pod dużą presją, i której naprawdę leży na sercu dobro rezydentów.

A potem pomyślał jeszcze o innych rzeczach, o których nie wspomniał: o tym, że nic od niego nie chciała; że dokonywała szybkiej i ostrej oceny, ale potem nie bała się zmienić swojej opinii; że mówiła i robiła dokładnie to, co uważała za słuszne, bez zbędnego tłumaczenia się, ale także bez niepotrzebnej szorstkości.

— To oczywiste, że pani nic nie obchodzi co ja myślę — powiedział Quentin — i na ogół mogę to również powiedzieć o sobie, ale prawda jest taka, że nie lubię kiedy dobrzy ludzie źle o mnie myślą. Prawdę mówiąc, tak samo nie lubię, żeby źli ludzie źle o mnie myśleli, ale w tej sprawie niewiele da się zrobić, nie stając się jednym z nich.

Sannazzaro uśmiechnęła się. Zrobiło jej to lepiej niż lifting twarzy.

— A potrafi pan ich odróżnić?

— Nie lepiej niż ktokolwiek inny — powiedział Quentin. — Na ogół ufam ludziom, dopóki mnie nie zawiodą. Mam dzięki temu mniej wrzodów na żołądku niż ludzie, którzy nie ufają nikomu.

— Nie mówiąc już, że broni się pan w ten sposób przed kolostomią — dodała Sannazzaro. — Różne pokolenia wydają się wyrażać swój stres przez różne części ciała. Nasi rodzice mieli kłopoty żołądkowe. Nasze pokolenie jest zorientowane bardziej rektalnie.

— Piękna myśl.

— A więc naprawdę wydawało się panu, że został pan przedstawiony pani Tyler?

Quentin spojrzał na starszą panią i pokiwał głową.

— A pana żona twierdziła, że jest jej wnuczką?

— Zabrała mnie do domu pani Tyler i powiedziała, że należy do jej babki.

— A gdzie jest pańska żona, panie Fears? — spytała siostra Sannazzaro.

Quentin ostrożnie dobierał słowa.

— Opuściła mnie w okolicznościach, które mogłyby sugerować, że nasz związek nie był ani tak uczciwy, ani tak szczery, jak mi się to wcześniej wydawało.

— Więc nie powinien być pan zaskoczony, jeśli powiem panu, że pani Tyler ma tylko jedno dziecko, zamężną córkę Rowenę, która z kolei również ma tylko jedno dziecko, małą dziewczynkę o imieniu Roz. Ta córka ma teraz pewnie dziesięć lub jedenaście lat.

— Zna je pani? — spytał Quentin.

— Znam dane pani Tyler z karty rezydenta. Pamiętam także nasze długie rozmowy. Kiedy tu przyjechała, nie była jeszcze w takim stanie. Z ogromnym smutkiem obserwowałam, jak zapada w ten stan zaledwie po kilku miesiącach pobytu w naszym ośrodku.

— Lubiła ją pani? — spytał Quentin.

— Oczywiście, że tak. Nie miała wielkich wymagań, na nic nie narzekała. — I zaraz uśmiechnęła się kwaśno na swoje własne słowa. — W zasadzie można by to powiedzieć o każdym pacjencie w stanie śpiączki. Jeśli chodzi o panią Tyler, najbardziej ceniłam w niej wdzięk i hart ducha. Odniosłam wrażenie, że miała okazję doświadczyć wszystkiego, co w życiu najgorsze, lecz mimo to wciąż potrafiła znajdować drobne okruchy radości, kryjące się w fałdach czarnej płachty rozpaczy.

— Ale w końcu rozpacz wzięła górę?

— Nic mi o tym nie wiadomo. Ona wciąż żyje. Więc wolę wyobrażać sobie, że gdziekolwiek wędruje duchem, nie snuje się smętnie po jakimś mrocznym pustkowiu, lecz zamiast tego kontempluje stokrotki, kwitnące pośrodku ugoru.

— Rozmigotany tłum żonkili — zacytował spontanicznie, zanim zdążył pomyśleć co mówi. Czuł się tak, jakby podczas rozmowy z siostrą Sannazzaro otworzył na oścież drzwi umysłu, przez które wszelkie, najbardziej nawet dowolne skojarzenia z tematem ich pogawędki, wypadały swobodnie na zewnątrz.

— Wordsworth — rozpoznała pielęgniarka. Przynajmniej znała źródło. — “Szedłem sam — obłok wolnym lotem, tak nieraz płynie. W pewnej chwili, oczy me nagle olśnił złotem, rozmigotany tłum żonkili”.[7] Co za idiotyczny wiersz, nie uważa pan? A myślałam, że tylko ja miałam w średniej szkole nauczycielkę od angielskiego, która kazała nam uczyć się na pamięć i recytować romantyczne poezje.

— Prawdopodobnie tak było. Ja po prostu czytam coś i niektóre rzeczy zostają mi w pamięci zupełnie na chybił trafił.

— Czy to znaczy, że czytał pan Wordswortha z własnej woli?

— Zanim się ożeniłem miałem mnóstwo czasu. Przez pewien okres próbowałem przeczytać całą biblioteczkę Pnaguina.

— Co pana przed tym powstrzymało?

— Wśród wszystkich tych powieści i poezji jest mnóstwo prawdziwego nudziarstwa, które udaje angielską literaturę.

— Zawsze myślałam o książkach, jak o ludziach — powiedziała Sannazzaro. — Nawet te najnudniejsze warte są szacunku, ale nie ma sensu szukać ich ani poświęcać im czasu.

— Ludzie jednak mają tę wadę — powiedział Quentin — że nie można włożyć do nich zakładki i odłożyć na bok do czasu, kiedy znów będzie się miało na nich ochotę.

Sannazzaro zaśmiała się krótko i hałaśliwie, a następnie uniosła jedną brew.

— Nie zgadzam się z panem — powiedziała. — Wielu ludzi robiło tak ze mną mnóstwo razy.

— Czy czuje się pani, jakby miała zbyt dużo zagiętych rogów?

— A pan?

— W obecnej chwili — powiedział Quentin — czuję się mocno sczytany.

Ku jego zdziwieniu, kobieta lekko się zarumieniła i odwróciła wzrok. Niepostrzeżenie wszystko nabrało zbyt osobistego wymiaru. Zauważył, jak znów przybiera swoją służbową minę.

— Dobrze, panie Fears…

— Mam na imię Quentin. Tak jak więzienie w Kalifornii.

Bez“San”$

— Pani ma moje “San”. Czy to nazwisko tłumaczy się jak “Święty Nazaret”?

— Raczej “Święty Nazarejczyk”. Ale przede wszystkim oznacza dla mnie moich rodziców. Ciężko pracowali i bardzo mnie kochali, ale studia były przewidziane wyłącznie dla moich braci.

— Pani miała wyjść za mąż i rodzić dzieci? — spytał Quentin.

— Albo zniknąć. Są dla mnie mili, kiedy wracam do domu na święta, ale nikt nigdy nie pyta mnie co robię, ani nikogo to nie obchodzi, kiedy sama im opowiadam. Zaś do moich zamężnych sióstr i bratowych zawsze mają tysiące pytań. Ich pozycje w rodzinnym rankingu zależą od liczby posiadanych i oczekiwanych dzieci. Rywalizacja jest bardzo ostra.

— Dzieci to dobra rzecz — powiedział Quentin przekornie. Dzisiaj zdążył już przekonać komendanta Bolta o swojej politycznej poprawności. Czy w tej chwili miał zamiar udowodnić siostrze Sannazzaro, że jest neandertalczykiem? Czy może był zbyt zmęczony, żeby uważać na to, co mówi.

Nie, to nieprawda. Polubił siostrę Sannazzaro, dlatego też nie chciał silić się na uprzejmość. Zamiast tego wolał być z nią szczery, więc powiedział to, co myślał.

— Wiem, że dzieci to dobra rzecz — powiedziała Sannazzaro, nieco rozdrażniona, jak można było przewidzieć. — Nie mówiłem, że są złe.

— A ja nie mówiłem, że pani mówiła, że są złe — powiedział Quentin. — Po prostu pomyślałem sobie o dzieciach i o tym, że żona mnie opuściła i już nie zobaczę, jak dorastają nasi synowie i nasze córki. Zwykłe użalanie się nad sobą. Zajmuję pani czas tymi bredniami, podczas gdy pani musi się zająć przygotowaniem kąpieli. Przepraszam.

Już się podnosił, kiedy ku jego zaskoczeniu siostra Sannazzaro dała mu znak ręką, aby usiadł, a następnie sama usiadła na drugim krześle, z obitym siedzeniem i oparciem, przeznaczonym dla gości.

— Tak czy siak planu kąpieli nie zdołamy dziś wykonać. Jak tylko stąd wyjdę, salowi pomyślą, że ich popędzam i powstaną niepotrzebne napięcia. Prawdę mówiąc, wszyscy wyrabiają już nadgodziny i najchętniej poszliby do domu, więc za kilka minut mam zamiar ich zwolnić, prócz jednego, który rzeczywiście pracuje dziś na nocną zmianę.

— Na nocnej zmianie pracuje tylko jeden człowiek?

— Od kolacji do ciszy nocnej zostaje czterech, a potem dwóch, kiedy wszyscy już położą się do łóżek. Ale ja zostaję dziś na noc, więc wszystko będzie w porządku. I muszę przyznać, że nie mam nic przeciwko spędzeniu kilku minut z kimś, kto wcale się mnie nie boi.

Nie był pewny czy to prawda. — Siostra Sannazzaro rzeczywiście potrafiła wprawić rozmówcę w onieśmielenie. Ale najwyraźniej nie robiła tego celowo, ani nie czyniła specjalnych starań w tym kierunku. Była po prostu zbyt bezpośrednia, zbyt szczera i było jej absolutnie obojętne czy sprawia dobre wrażenie, czy nie, co z miejsca dawało jej przewagę nad innymi. Quentinowi bardzo się to podobało. Intrygowało go.

— Nigdy nie słyszałem o pielęgniarce, kierującej domem spokojnej starości. Czy na ogół interesu takiego nie prowadzi ktoś w rodzaju domokrążnego sprzedawcy, którego zadaniem jest omamić ludzi i wyssać z nich trochę forsy?

— To naprawdę dobrze prowadzony dom, więc nasi rezydenci to nie są naiwni poczciwcy, którzy dali się nabrać — powiedziała siostra Sannazzaro. Zanim Quentin zdążył zaprotestować, ciągnęła dalej. — Ale ma pan rację, wcześniej szefem był tu gość w typie handlowca. Pewnego razu został jednak przyłapany w pokoju pewnej rezydentki, z rękami w szufladzie nocnego stolika i z odpiętym rozporkiem — nie wiem, co bardziej oburzyło właścicieli. W każdym razie natychmiast potrzebowali dobrze wyszkolonego zastępcy. Już wtedy byłam tu przełożoną personelu medycznego. Więc od października dziewięćdziesiątego czwartego roku jestem p.o. dyrektora.

— Dlaczego nie zrobią pani pełnym dyrektorem? — spytał Quentin.

— Ponieważ nie chcę tej posady i wciąż odmawiam jej przyjęcia.

— Dlaczego więc nie rzuci jej pani na dobre i nie wróci do obowiązków pielęgniarki?

— Bo jeśli to zrobię, przyślą następnego gościa w typie handlowca do prowadzenia tego domu, a ja nie mam ochoty wracać do tamtego koszmaru.

— A więc nie obejmie pani tej posady, ani nie zamierza jej pani nikomu odstąpić — dziwił się Quentin.

Zaśmiała się.

— Mnie także wydaje się to bardzo głupie, ale co mam robić? Płacą mi tak, jak pielęgniarce, plus premie, dzięki czemu oszczędzają pieniędzy, a ja tymczasem nie mam na głowie żadnego ciołka, pragnącego obniżyć koszty, który podlizuje się rodzinom, a jednocześnie okrada pacjentów. Poza tym, jeśli pominąć fakt, że cały czas jestem zmęczona i praktycznie nie mam prywatnego życia, wszystko idzie wspaniale.

Quentin znów odezwał się pod wpływem jakiegoś impulsu.

— Na szczęście oboje wiemy, że jestem w depresji i właśnie staram się podnieść po spektakularnym rozpadzie małżeństwa, bo inaczej natychmiast zaproponowałbym, że wyrwę panią z tego błędnego koła. — Zastanowił się nad własnymi słowami. Czy był to zwykły flirt dla flirtu? A może naprawdę podświadomie chciał coś przez to powiedzieć.

Na szczęście jego rozmówczyni potraktowała owe słowa jako żart, a nie jako wstęp do dalszych zalotów.

— Tylko niech pan nie mówi nic o Wyspach Dziewiczych, bo jeszcze złapię pana za słowo i nie będzie się pan mógł opędzić od żelaznej suki, która wcale nie najlepiej wygląda w bikini.

— No i masz. Teraz cały czas będę myślał, jak pani wygląda w bikini.

Oboje się roześmieli.

Quentin odczuł ulgę, zdając sobie sprawę, że były to tylko niewinne igraszki dwojga zmęczonych ludzi, którzy wiedzieli, że nic z tego nie będzie. Ale w swoim życiu nie miał zbyt wielu okazji do flirtowania, a romansujące pary widywał najczęściej podczas oczekiwania na swoich partnerów w szykownych barach, gdzie wszyscy flirtujący byli tak pijani, że wcale nie zależało im na tym, by błyszczeć dowcipem i inteligencją. Taka zabawa z zupełnie trzeźwą i atrakcyjną kobietą, dodawała rozmowie dreszczyku emocji. Z drugiej jednak strony gnębiło go poczucie winy. Chociaż Madeleine nie istniała naprawdę, wciąż czuł się żonaty i chciał być wiernym mężem.

— Myśli pan o swojej żonie — stwierdziła Sannazzaro.

— Cóż, myślałem właśnie o tym, że wciąż czuję się żonaty.

— Miło słyszeć. Miałam okazję poznać zbyt wielu mężczyzn, którzy nigdy nie czuli się mężami, niezależnie od tego, ile żon zdążyli już zaliczyć. Swoich i cudzych.

Nagle, przypominając sobie gdzie jest, Quentin spojrzał na nieruchomą twarz pani Tyler.

— Zastanawiam się, co pani Tyler czuła do swego męża.

— Kochała go — powiedziała siostra Sannazzaro. — Ale on młodo zmarł. Powiedziała mi, że śmierć ich pierwszego dziecka, małego chłopca, była dla niego zbyt wielkim ciosem. Stracił ochotę do życia. Tak, jak już panu mówiłam — kiedy ludzie wpadają w prawdziwą rozpacz, nie żyją zbyt długo.

— Wydaje się bardzo stara, jak na dziesięcioletnią wnuczkę.

— Myślę, że dziewczynka ma już jedenaście lat. Ale prawdą jest, że pani Tyler późno wyszła za mąż. Może dlatego mąż wpadł w taką rozpacz. Dzieci miała dopiero po czterdziestce.

— Skąd takie opóźnienie?

— Czy to kiedykolwiek wiadomo? Wyszła za pana Tylera sześć miesięcy po tym, jak go poznała. Był od niej ponad dziesięć lat młodszy. Myślała, że to on ją przeżyje, co wcale jej nie przeszkadzało, gdyż nie chciała być wdową.

— Nie wyszło — mruknął Quentin.

— Cóż, pan miał zostać ojcem — powiedziała Sannazzaro. — Życie człowieka nie dostosowuje się do żadnych planów.

— Dlaczego więc ludzie wciąż planują? Zastanowiła się nad tym przez chwilę.

— Ponieważ w ten sposób dowiadujemy się kim jesteśmy. Przez to, co chcemy osiągnąć. Przez to, kim próbujemy się stać.

— Ale przegrywamy.

— “Przegrywamy” to niewłaściwe słowo, panie Fears. Po prostu celujemy i nie trafiamy do celu. Ale za to trafiamy w inne miejsca.

— Auu!

Uśmiechnęła się. Ale mówiła poważne, więc widział, że żart trochę ją uraził.

— Przepraszam — powiedział. — Myślę, że ma pani rację. Po prostu zbytnio przywiązałem się do celu, do którego chybiłem. Tak, że nawet nie zainteresowałem się tym, gdzie właściwie trafiłem. Może strzała jeszcze nie napotkała nic na swojej drodze. Proszę, niech pani mówi do mnie Quentin.

— Bez “San”?

— Tak ja będę panią nazywał.

— Mów mi Sally — powiedziała.

— Naprawdę mogę mówić ci Sally? — spytał. Był naprawdę zadowolony, że ta rozmowa nie skończyła się niczym.

Przyglądała mu się przez chwilę zanim powiedziała:

— A kiedy będziesz już wiedział, jak mają się sprawy z twoim małżeństwem, nie będę miała nic przeciwko, jeśli zadzwonisz do mnie od czasu do czasu.

Quentin uśmiechnął się. Lubił kobiety, które umiały ustalać jasne reguły gry. Podobało mu się także to, że uznawała te same reguły co on.

Kobieta odpowiedziała mu uśmiechem.

Wstał żeby wyjść, ona także. Właśnie wyciągał rękę w stronę klamki, kiedy na drzwiach pojawiły się słowa:

NIE ODCHODŹ

Jego dłoń zatrzymała się tuż nad klamką.

— Co się stało? — spytała siostra Sannazzaro. Sally. Spojrzał na nią. Nie widziała napisów. Niedobrze. Byłoby świetnie, gdyby mógł i jej opowiedzieć wszystko. Ale bez naocznych dowodów, jakie miał Bolt, nigdy by mu nie uwierzyła. Nie chciał, by pomyślała, że jest wariatem. Bardzo chciał, żeby go lubiła, ponieważ potrzebował przyjaciela, który byłby dobrym i uczciwym człowiekiem, żyłby w prawdziwym świecie i nie brałby od niego trzystu dolców za godzinę.

— Sally — odezwał się. — Muszę porozmawiać z panią Tyler. Sam na sam. Wiem, że nie będzie mnie słuchać, ale to dla mnie bardzo ważne. Na pewno jej nie skrzywdzę. Jeśli chcesz rekomendacji na mój temat, możesz zadzwonić do mojego prawnika, jego numer jest na wizytówce — podał jej jedną. — Możesz także zadzwonić do moich rodziców, oni powiedzą ci, że zawsze byłem grzecznym chłopcem.

— Może powinnam zadzwonić do twoich sąsiadów — powiedziała Sally.

— Powiedzą ci, że jestem samotnikiem, który nie wtrąca się w niczyje sprawy i najbardziej lubi własne towarzystwo. — Uśmiechnął się.

Sally pokręciła głową.

— Quentin, nie wiem, dlaczego miałabym ci zaufać. Bardzo zręczny z ciebie lawirant. Nie mówisz mi prawdy. I wlazłeś tu w dość podejrzanym towarzystwie.

Najwyraźniej naprawdę nie lubiła Bolta.

— Wcześniej nie widziałem, żeby Bolt zachowywał się w ten sposób. Gdybym wiedział, że stosunki między wami są tak napięte, nigdy bym go ze sobą nie zabrał. To, co ci mówiłem, to prawda, ale masz rację, nie powiedziałem ci wszystkiego, bo nie chcę, byś pomyślała, że jestem szalony.

— Więc przekonaj mnie o tym.

— Sally, widziałem panią Tyler w jej domu w Mixinack, kilka dni temu. Spała przez całe śniadanie, ale gdy przeszliśmy do saloniku, spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała: “Znajdź mnie”. Dlatego właśnie jestem tutaj.

— To mnie nie przekonuje.

— Teraz rozumiesz, dlaczego ci tego nie powiedziałem, ale to właśnie jest prawda. Przeżywam szalone wydarzenia, ale ja nie jestem szalony, ponieważ co jakiś czas ktoś inny prócz mnie, widzi te same niesamowite i nieprawdopodobne rzeczy, które ja widzę. Dziś przed południem widziałem, jak na drzwiach tego domu w Mixinack, nie wiadomo skąd, pojawił się magiczny napis. Bolt też widział.

— Bolt nie jest najlepszym świadkiem na poparcie tezy o twoim pełnym zdrowiu psychicznym, Quentinie.

— A kiedy kierowca limuzyny podrzucił mnie i moją żonę, kilka dni temu, do tamtego domu, widział światła w oknach i oczekującego nas służącego, zupełnie tak samo jak ja. Natomiast następnego dnia zorientowałem się, że w domu nie ma prądu i to od czasu, kiedy pani Tyler przybyła tutaj. Zaś jedynymi śladami, jakie pozostały na śniegu przed domem, były ślady moje i kierowcy.

Siostra Sannazzaro zadrżała.

— To wcale nie jest zabawne, panie Fears — powiedziała.

— Chciałaś znać prawdę — odparł Quentin. — Ale kiedy ci ją przedstawiam, przestaję być Quentinem i z powrotem zmieniam się w pana Fearsa.

— Nie wierzę w opowieści o duchach.

— To dobrze — powiedział Quentin — ponieważ moja żona żyje, podobnie jak pani Tyler.

Sally spoglądała na niego przez długą chwilę, ale jej mina wyrażała sprzeczne emocje. Nagle gwałtownie ruszyła do drzwi, schwyciła za klamkę i otwarła je zamaszystym ruchem.

Bolt omal nie wleciał do pokoju. Zaśmiał się nerwowo, łapiąc równowagę.

— Właśnie wchodziłem.

— Podsłuchiwałeś pod drzwiami — zauważył Quentin.

— To było bardzo zabawne — powiedział Bolt — słuchać cię, jak starasz się przekonać ją do czegoś, co absolutnie nie przystaje do jej ograniczonej wizji świata prowincjonalnej piguły.

Quentin miał ochotę posłać go na podłogę.

— Oczywiście, że siostra mi nie wierzy. Bo to naprawdę niewiarygodna historia.

— Więc po co ją opowiadałeś? Przecież już jadła ci z ręki. Quentin poczuł niewymowną pogardę dla Bolta. Gdzie się podział ten człowiek, którego jeszcze w Mixinack traktował jak dobrego znajomego? Czy naprawdę sądził, że rozmowa, którą odbył z Sally nie była niczym więcej, jak tylko sprytną manipulacją?

— Wynosimy się stąd — powiedział Quentin.

— Najwyższy czas — potwierdził Bolt. Rzucił w stronę siostry Sannazzaro tryumfujące spojrzenie. Quentin schwycił go pod ramię i prawie siłą wyciągnął z pokoju.

— Skąd ten nagły pośpiech? — drwił Bolt. — Przed chwilą jeszcze nic cię nie goniło.

— Przez krótką chwilę dzisiejszego dnia myślałem, że cię lubię — powiedział Quentin. — Ale myliłem się.

— Oho! Widzę że wiedźma z tego przytułku rzuciła na ciebie urok.

Zamiast wyrżnąć policjanta łokciem w twarz, Quentin szybkim krokiem ruszył do przodu.

— Panie Fears! Quentin! Zaczekaj!

Zatrzymał się i obrócił. Sally Sannazzaro wybiegła z pokoju pani Tyler na korytarz.

— Quentin, ona przemówiła! Powiedziała mi, żebym sprowadziła cię z powrotem!

Quentin zaskoczony spojrzał na Bolta. Ten wyglądał na rozzłoszczonego, a nawet zawstydzonego.

— Kłamie — wyszeptał. — Mózg tej starej dawno przestał funkcjonować. Jest warzywem, niczym więcej.

— Bolt, wiem że to nieprawda, tak samo jak ty.

— Ona jest już martwa — wymamrotał Bolt. I nie ruszył za Quentinem z powrotem na koniec korytarza.

Quentin zatrzymał się w drzwiach, gdzie napotkał wpatrzone w niego oczy Sally.

— Nie kłamałem, Sally — powiedział.

— Wierzę, że pani Tyler umie właściwie oceniać ludzi — odpowiedziała cicho. — Najwyraźniej masz dar przywracania innym życia.

— To byłoby naprawdę coś wielkiego.

— Zostawiam cię z nią samego, ale nie wpuszczaj tutaj Bolta.

— Na pewno tego nie zrobię.

Następnie wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Pani Tyler odwróciła głowę i spojrzała na niego.

— Dziękuję, że przyszedłeś — wyszeptała.

Загрузка...