PANI TYLER

Długo nie używany głos był chrapliwy. Kiedy wykonywała jakieś gesty, jej dłoń wydawała się nieprawdopodobnie delikatna, niemal przezroczysta. Próbowała przewrócić się na bok, ale ciało wydawało się zbyt ciężkie, by zdołała je poruszyć. Quentin pomógł jej obrócić się, by mogła widzieć krzesło, na którym siedział i poczuł, że jest tak lekka, jakby została uformowana z powietrza. Czyżby nie miała kości? Co mogło przykuwać do ziemi tak ulotną istotę? Na pewno nie grawitacja.

— Świetnie wszystko zniosłeś — powiedziała. Pokręcił głową.

— Od kilku dni prawie nic nie jem.

— Bądź silny.

Nie potrzebował matczynych rad od tej kobiety. Potrzebował odpowiedzi. Ale teraz, kiedy już do niego przemówiła, nie wiedział, o co ma pytać.

— Dlaczego do tej pory nic pani nie mówiła?

— Przebywanie w ciele jest dla mnie niebezpieczne — powiedziała.-Wieczne czuwanie…

— …to cena wolności, o ile dobrze pamiętam — powiedział Quentin. — Ale pani wcale nie wygląda mi na wolną.

— Za to jestem żywa.

— A kto chce panią zabić?

— Rowena.

— Pani własna córka?

— Pokłóciłyśmy się.

— Na to wygląda.

— To ona cię wybrała, nie ja — powiedziała pani Tyler.

— Wybrała mnie, do czego? — spytał Quentin. — Dlaczego sama nie może otworzyć szkatułki ze skarbem?

— Okropne, że tak to właśnie nazywa.

— Więc co to jest?

— Trumna. Więzienie. Brama piekieł.

— Gdyby tak to nazwala, na pewno bym ją dla niej otworzył.

— Pod żadnym pozorem nie wolno ci otwierać tej skrzynki.

— To pani powstrzymała mnie ostatnim razem?

— Sam się powstrzymałeś. Ja ci tylko pomogłam.

— Ale ja próbowałem ją otworzyć.

— Tak ci się wydawało. Twoja mądrzejsza część bała się tego. Twoja mądrzejsza część właśnie uczyła się, by nie ufać sukubowi.

Do tej chwili Quentinowi nie przyszło do głowy, że Madeleine mogła być właśnie sukubem. Złym duchem, zsyłanym na mężczyznę, by uwieść go we śnie. Znał te duchy z mitów i legend, ale nigdy nie słyszał historii, w której sukub towarzyszyłby mężczyźnie na tyle długo, by zawrzeć z nim małżeństwo.

— Co jest w tamtej skrzynce? — spytał.

— Błagaj Boga, żebyś nigdy nie musiał się dowiedzieć.

— To nie jest odpowiedź.

— Nie sprowadziłam cię tutaj, by odpowiadać na twoje pytania. Zbyt mało wiesz, by zadać te właściwe. A ja nie mogę za długo przebywać w moim ciele. To bardzo niebezpieczne. Zbyt wiele może się wydarzyć, kiedy przestaję pełnić wartę.

— W porządku, więc niech mi pani powie to, co powinienem wiedzieć.

— Rowena utrzymuje moje ciało przykute do łóżka, a kiedy wysyłam swojego ducha, ona śledzi mnie jak cień. Gdziekolwiek się udam, ona czeka tam na mnie, blokując mi dostęp do wszystkiego. Staram się być jak najbliżej wszystkich jej poczynań, ale nawet nie wiedziałam o twoim istnieniu, do chwili, kiedy sukub przyprowadził cię do domu, a ona zaczęła budzić zmarłych.

Ale dlaczego ja? — zapytał Quentin. — Czy pani wie dlaczego?

— Mogę tylko snuć przypuszczenia. Wszystko zależy od tego, ile ona wie. Rowena była takim buntowniczym dzieckiem. Znienawidziła mnie od chwili, gdy dorosła na tyle, że była w stanie wyłuskać wspomnienia z mojego umysłu. Nie zrozumiała tego, co się kiedyś stało i nie pozwoliła mi niczego wyjaśnić. Mój umysł wydal jej się tak obrzydliwy, że nie miała zamiaru nigdy więcej do niego wchodzić. Tak mi powiedziała.

Córki, wchodzące do umysłów swoich matek.

— Kim wy właściwie jesteście?

— Och, Quentinie, czy naprawdę jesteś taki tępy? Jesteśmy wiedźmami. Prawdziwymi wiedźmami, nie głupimi prostaczkami, które biegają na golasa, próbując przedstawić nasze pełne udręczenia powołanie, jako jakiś dziwaczny mistyczny kult. To nie jest coś, co można samemu sobie wybrać. Większość ludzi posiada moc w ilościach śladowych. Jeden, czy drugi przebłysk co jakiś czas, to wszystko co dociera do nich z drugiej strony. Ale my dorastamy obcując zarówno z duchami, jak i z ciałami. Widzimy wszystko, możemy dotknąć wszystkiego, czy będzie to duch, czy ciało. Słyszymy słowa wypowiadane głośno, a jednocześnie potrafimy usłyszeć kryjące się za nimi myśli. Potrafimy chodzić używając nóg, ale możemy także spowodować, aby nasz duch latał. Widzimy żywych ludzi, ale możemy widzieć umarłych, a kiedy wiemy gdzie są zakotwiczeni, jesteśmy w stanie przywołać ich i zmusić do przybycia na nasz rozkaz.

Quentin wrócił myślami do czasów szkółki niedzielnej, do usłyszanej tam biblijnej opowieści, w której także występowała wiedźma. Do historii o wiedźmie z Endor.

— Tak, tak — odezwała się pani Tyler. — Chrześcijan i Żydów zawsze wprawiała w zakłopotanie ta historia w ich pismach. W jaki sposób kobieta, która wybrała zło, mogła posiadać moc, by przywołać wielkiego proroka z krainy umarłych? Więc mówią, że to była mistyfikacja. Albo że to Szatan udawał Samuela. Ale my wiemy, co ta kobieta zrobiła i jak to zrobiła. Nad wszystkimi umarłymi można zapanować. Saul znał Samuela. Musiał mu zostać jakiś szczątek po starym proroku… zapewne jakiś włos. Może nawet rozkopał jego grób i wyciągnął z niego kawałek ciała. Zaniósł go do wiedźmy, a ona użyła go, by wezwać zmarłego i wtedy Samuel przemawiał do Saula przez nią. Może Saul był taki, jak ty… być może coś niecoś widział, jeśli naprawdę się wysilił. Wtedy tak było, to i teraz tak być może. W ten sam sposób moja córka wezwała kuzyna Jude, biednego Simona, Stephena i tę starą, głupią Minerve.

— Rozkopała ich groby?

— Może nie było potrzeby. Wszyscy byli przywiązani do domu, możliwe więc, że nie potrzebowała szczątków. Ale jak myślisz, dlaczego chrześcijanie tak zawsze szaleli na punkcie szczątków swoich świętych? One zapewniały moc przyzywania ich duchów… takie wykorzystanie relikwii było, rzecz jasna, zakazane, ale nie znaczy to, że nie było chętnych. Jeśli ktoś był w posiadaniu oryginalnego kawałka palca świętego Piotra, mógł wezwać go do siebie. To wcale nie są brednie.

— Jak więc udało mi się wezwać moją siostrę? Nie mam żadnego jej szczątka.

Pani Tyler była zdumiona.

— Udało ci się wezwać twoją siostrę? Sam wezwałeś zmarłą osobę? Kiedy?

— Kiedy byłem małym chłopcem. Mniej więcej w wieku pani wnuczki. Moja siostra była na granicy życia i śmierci, a ja nie chciałem dopuścić, żeby pobrano jej organy do transplantacji. Siedziałem sam przy jej szpitalnym łóżku, tak, jak siedzę teraz przy pani i wtedy ona przyszła do mnie. Albo przynajmniej przemówiła do mnie w moich myślach. I powiedziała mi, że powinienem pozwolić jej odejść.

— Nie musisz opowiadać mi całej historii. Już ją widzę. Niesamowite. O, nie, tylko nie to!

— Co takiego?

— Ukryła to przede mną, mała żmija. To wszystko zmienia.

— Co zmienia?

— Ona wie więcej niż przypuszczałam. Nie jest kompletną ignorantką, jest tylko głupsza niż kiedykolwiek mogłam to sobie wyobrazić.

— Co ona wie?

— Nie jesteś pod wpływem uroku. Ona nie ma nad tobą władzy. Och, dlaczego tego nie zauważyłam? Oczywiście, posłała sukuba zamiast po prostu rzucić na ciebie urok.

— Zostałem zauroczony, niech mi pani uwierzy.

— Wręcz przeciwnie, zostałeś oczarowany, ale nie zauroczony. Wciąż jesteś wolny.

— Tak mi się wydaje.

— Ona ma nadzieję, że dzięki tobie będzie mogła zapanować nad bestią. Ponieważ jesteś taki silny. I wolny. Gdybyś wypuścił bestię, działając pod wpływem uroku, bestia w ogóle nie zwróciłaby na ciebie uwagi, a zamiast tego ruszyłaby prosto na nią. Ale jeśli będziesz wolny w chwili, gdy bestia cię dotknie, wtedy zapragnie ciebie. Ona liczy na to, że twoją siłą przyciągniesz bestię do siebie. Bestia zawsze podąża w kierunku siły. Ona myśli, że kiedy bestia opanuje cię od środka, kiedy cała zawładnie twoim ciałem, wtedy będzie mogła ujarzmić cię urokiem i w ten sposób zapanować nad nią.

— Nad kim?

— Nad bestią, która zabrała mojego synka. Quentin przypomniał sobie opowieść Bolta.

— Rowena powiedziała komendantowi Boltowi, że zamordowała pani swoje dziecko, nim ukończyło dwa lata.

— Ona sądzi, że to właśnie odkryła w mojej pamięci, ale ja nie zabiłam mojego chłopca. Ona nie zrozumiała.

— Czego nie zrozumiała?

— Paul został opanowany jeszcze zanim ukończył roczek. Był pięknym i nadzwyczaj bystrym chłopcem. Miał być chwalebnym dzieckiem światła. Tak niewielu chłopców posiada moc, ale on był wprost niezwykły. Został zauważony przez bestię, która ukradła jego ciało. Odkrycie tego zajęło mi trochę czasu. Na początku myślałam, że jakaś inna wiedźma rzuciła urok na moje dziecko, więc próbowałam odnaleźć połączenie i przerwać je. Ale połączenie znajdowało się w środku. Coś zawładnęło ciałem chłopca i w końcu zdałam sobie sprawę, że to nie był już mój Paul, tylko bestia używająca skradzionego mu ciała. Paul zniknął i już nigdy nie miałam go odzyskać. Kiedy bestia zabiera komuś ciało, staje się ono jej własnością. Nie ma w nim już miejsca dla poprzedniego posiadacza. Teraz Quentin wszystko już rozumiał.

— Więc Rowena widziała, jak zabija pani chłopca.

— Ujrzała w moich wspomnieniach, jak odcinam bestii dostęp do żywego serca. Ale córka była wtedy jeszcze bardzo mała. Oczywiście pomyślała, że to mój mały Paul. Próbując mnie powstrzymać, bestia sprawiła, że ciało płakało i błagało mnie o litość dziecięcymi słowami Paula. “Nie, mamusiu! Nie rób mi krzywdy, mamusiu!”, wołało. Rowena ujrzała tę scenę. Ale ja znałam prawdę. Chłopiec dokonywał takich rzeczy, jakich żadna z nas nie potrafi. Przemieszczał różne przedmioty mocą umysłu. Potrafił je także niszczyć. Znajdowaliśmy je: muchę zatopioną w szklanej szybie, zamki otwierające się bez kluczy… też to widziałeś? To właśnie świadectwo obecności bestii.

— Czym jest bestia? Czy to ta, którą opisuje Księga Apokalipsy?

— To smok. Może być ich wiele, ale nigdy nie słyszałam, żeby na ziemi w tym samym czasie przebywał więcej niż jeden. Zagnieżdża się w ciele, które na początku było normalnym ludzkim ciałem, ale kiedy zostanie wzięte w posiadanie przez bestię, przybiera takie kształty, jakich ona pragnie. Kiedyś zagnieździła się w ciele Adolfa Hitlera, gdy ten próbował zarabiać malowaniem w Anglii, i miała go w posiadaniu od tamtego czasu, aż do chwili, kiedy moc bestii wyczerpała się tak dalece, że wystarczyło jej jedynie na zatrucie zamieszkiwanego przez nią ciała. Wcielała się także w starożytnych zdobywców, którzy usypywali kopce z czaszek i siali strach po całym świecie. Bestia kocha śmierć. Równie mocno pragnie siły. Im silniejszy jest człowiek, którego ciałem zawładnie, tym silniejsza jest bestia, dopóki ten człowiek żyje.

— A więc można ją zabić.

— Lecz ilu ludzi musi cierpieć i umrzeć zanim bestia padnie? Oczywiście, w końcu można ją zabić. Ale w tym wieku, kto jest na tyle czysty, by móc ją zgładzić?

— Czysty? Jak święty Jerzy? — Quentin nie mógł powstrzymać się od śmiechu. To wszystko przypominało romantyczne historie z ujarzmianiem smoka w celu wyzwolenia pięknej damy.

— Z czego się śmiejesz? Jak myślisz, dlaczego Rowena wybrała właśnie ciebie?

— Na pewno nie ze względu na moją czystość — powiedział Quentin.

— Cóż możesz o tym wiedzieć! — zawołała pani Tyler. — Musisz być czysty jeśli pragniesz pozostać sobą w obecności bestii. Plan Roweny nie ma szans na powodzenie, jeśli ty nie jesteś czysty.

Quentin zaśmiał się znowu, tym razem gorzko.

— Więc chyba się zawiedzie.

Pani Tyler nie zwracała na niego uwagi.

— Gdyby pozwoliła mi żebym ją czegokolwiek nauczyła, na pewno wiedziałaby, że nie jesteś w stanie zapanować nad bestią. Na pewno widziała moje wspomnienia o mocy, jaką posiadał Paul. Jak mogła nic nie zrozumieć, skoro widziała tak wiele?

— Może nie uwierzyła w tę historię z bestią — zasugerował Quentin.

— Wiedziała jaką moc sama posiada. Wiedziała, że moje wspomnienia są prawdziwe. Jakich dowodów jeszcze potrzebowała?

— Może pomyślała sobie, że pani zwariowała i że cała historia o pani synku owładniętym przez ducha smoka jest tylko tworem wyobraźni powstałym na skutek chorobliwych podejrzeń. Jeśli w pani wspomnieniach ujrzała tylko, że jej brat miał kilka wyjątkowych zdolności, a potem zobaczyła scenę, jak pani, nadmiernie tym wszystkim przejęta, z zimną krwią morduje go…

— To nie był Paul, to była…

— Skąd mogła pani wiedzieć, że to bestia? Czy była pani do końca pewna?

— Oczywiście, że byłam pewna! Czy masz mnie za potwora?!

— Nie wiem. Problem w tym, czy pani ma się za potwora.

— O czym ty mówisz?

— Dlaczego czekała pani do chwili, kiedy miał już prawie dwa lata, zanim go pani uśmierciła? Przecież była pani pewna!

— Bo bestia miała twarz mojego syna. Bo miała głos mojego syna. Ponieważ chciała się ukryć przede mną, dopóki mój syn nie nabierze więcej sił, tak żebym już nie potrafiła stawić jej najmniejszego oporu. Niewiele brakowało, by tak się stało. Niewiele brakowało, a mogło się okazać, że czekałam za długo. Niewiele brakowało, a stałaby się na tyle potężna, by mnie powstrzymać. Ale moja zemsta się powiodła. Nie uwolniłam jej. Zamknęłam ją.

— W szkatułce?

— Kiedyś zamknięto ją w butelce i wyrzucono w morze, ale fale wyrzucają butelki na brzeg, gdzie mogą znaleźć je ludzie.

— Była dżinem?

— Tak, ale takim, który nie spełnia innych życzeń, prócz swoich własnych — powiedziała. — Innym razem bestia została ukryta w zmumifikowanym ciele, w Egipcie, ale jacyś złodzieje wkradli się do sekretnej komnaty i znowu ją uwolnili. Zabicie jej rozwiązuje problem na dzisiaj, ale potem znowu będzie szukać sobie innego gospodarza. Chciałam ukrócić jej swobodę, aby nie mogła jakiejś innej matce zrobić tego, co zrobiła mnie.

— Czy wcześniej wdziała pani kiedyś tę bestię? — spytał Quentin.

— Oczywiście, że nie. Ale posiadłam gruntowną wiedzę. W odróżnieniu od Roweny nauczyłam się wszystkiego od mojej matki. A także od mojej babci. Wiedziałam, jak można wykryć bestię.

— Czy pani babcia lub mama widziały ją kiedyś?

— Nie waż się oskarżać mnie o to, o co mnie oskarżasz.

— Nie oskarżam pani o nic — powiedział Quentin. — Po prostu wydaję mi się, że być może Rowena nie uwierzyła w pani opowieść o bestii, dlatego że w głębi serca pani również nie była do końca przekonana o słuszności swojego wyboru.

— Czy myślisz, że mogłabym się zamierzyć nożem na to ukochane ciało, gdybym miała choć cień wątpliwości?

— Gdzieś w najdalszych zakątkach pani umysłu czai się strach, że być może dała się pani porwać szaleństwu i zabiła własnego syna.

— Nieeee! — Tonie było słowo, lecz upiorne wycie. W niewiadomy dla niego sposób jej wątła pierś wydała z siebie tak potężny okrzyk, że na pewno usłyszano go we wszystkich pokojach w całym domu spokojnej starości.

I wtedy nagle jej ciało zwiotczało. Opadła na plecy i ułożyła się tak jak przedtem, symetrycznie, z zamkniętymi oczyma. Jej duch znów gdzieś uleciał.

Ale niezbyt daleko. Na ścianie pojawiły się świetliste litery, których blask omal go nie oślepił:

KŁAMCA

— Wcale pani nie oskarżałem — znów starał się wytłumaczyć. — Próbowałem tylko domyślić się dlaczego Rowena, sprawdziwszy w pani pamięci wciąż wierzy, że pani zamordowała jej brata.

WYNOŚ SIĘ

— W porządku. — Podszedł do drzwi i otworzył je. Uderzył go tumult kroków i mieszanina dźwięków hałaśliwych głosów. Oczywiście wszyscy mieszkańcy domu spokojnej starości usłyszeli wrzask pani Tyler. Zauważył Sally Sannazzaro pędzącą w stronę pokoju z wyrazem przerażenia na twarzy.

— Sally — zawołał do niej Quentin — wszystko w porządku! Nic jej nie zrobiłem. Po prostu powiedziałem coś, co ją rozgniewało. Ale teraz znowu zasnęła.

OBYŚ ZGINĄŁ

Słowa pokrywały całą ścianę korytarza, jak ogromny fresk. Obrócił się i przeczytał to, co pojawiło się na ścianie po przeciwnej stronie.

KOCHAŁAM MOJE DZIECKO

— Nie mam co do tego wątpliwości, pani Tyler — powiedział cicho, wiedząc, że staruszka słyszy go, ale nie słucha.

Sally odepchnęła Quentina na bok, wpadając do pokoju. Dopiero kiedy zobaczyła, że starsza pani wciąż oddycha, wyszła na zewnątrz. Obawiał się, że zaraz runie na niego z pięściami.

— Rozmawialiśmy tylko — powtarzał uparcie, podnosząc ręce, aby bronić się przed jej ewentualnym atakiem.

— Wynoś się — usłyszał. — I nigdy więcej tu nie wracaj, rozumiesz mnie?

— Sally, ja nic jej nie zrobiłem. Ona wezwała mnie do siebie. Potrzebuje mojej pomocy, a ja chcę jej pomóc. Powiedziałem tylko coś, co ją rozzłościło, bo to była prawda.

Odpowiedź pani Tyler zapłonęła na ścianach, na których ukazało się jedno, powtarzające się bez końca słowo: KŁAMCA KŁAMCA. KŁAMCA

— Ale ona wkrótce się uspokoi — ciągnął Quentin — potem będziemy musieli znowu porozmawiać.

— Nie widzę najmniejszych szans na taką rozmowę — oznajmiła siostra Sannazzaro. — A teraz wynoś się razem ze swoim przyjacielem Boltem. Już dość narobiliście zamieszania w tym domu.

— W porządku, już sobie idę.

— Zdążyłam wezwać policję i ambulans lotniczy. Więc radzę ci się pośpieszyć.

— Dobrze, że przyszłaś zobaczyć, co się naprawdę stało zanim wezwałaś kawalerię — rzucił ze złością Quentin. — Nie nadużyłem twojego zaufania.

— Moje zaufanie skończyło się, gdy usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki. Wyła tak, jakbyś rozrywał ją na strzępy!

Quentin aż poczerwieniał ze złości, czując że w tak głupi i niezawiniony przez siebie sposób utracił przyjaźń siostry Sannazzaro. Jednak mimo tak kategorycznego osądu, niezmiernie pragnął poznać ją bliżej. Ponieważ tak bardzo różniła się od Madeleine. Nie była dokładnym odzwierciedleniem jego pragnień, idealnie dostosowującym się do każdej jego zachcianki; zawsze pozostawała sobą. A jeśli cokolwiek robiła dla niego, czyniła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Inni ludzie, których znal przynajmniej po części przypominali mu Madeleine. Zawsze starali się odgadnąć jego oczekiwania, próbowali dać mu to, czego pragnął, aby znaleźć się po jego stronie. Dlatego też nigdy nie wiedział jacy byli naprawdę. Mógł nie rozumieć postępowania siostry Sannazzaro, ale jedno nie ulegało wątpliwości: była osobą prawdziwą. Miał ochotę chwycić ją za rękę i krzyczeć, dopóki mu nie uwierzy: Ja także jestem prawdziwy! Równie prawdziwy jak ty. Ale może wcale taki nie był. Niewykluczone, że aby przebywać w towarzystwie dobrych ludzi należało być równie czystym jak wtedy, gdy chciało się przeżyć w obecności bestii.

Komendant Bolt przyczłapał ku nim leniwie od strony windy.

— Jakieś ofiary? — zapytał wesoło.

— Pan zaraz będzie jedyną ofiarą, jeśli natychmiast się stąd nie wyniesie — powiedziała Sannazzaro. — Zabiję pana własnoręcznie, a potem zeznam, że zrobiłam to w obronie własnej.

Weszli do windy, siostra Sannazzaro razem z nimi.

— Chcę widzieć jak wychodzicie z budynku, wsiadacie do samochodu i natychmiast stąd odjeżdżacie.

W milczeniu zjechali na parter. Ale kiedy odprowadzała ich do drzwi, do głowy przyszła jej nowa myśl.

— Postawię strażnika przed jej pokojem — oświadczyła. — Stać ją na to. A ja będę pewna, że nigdy więcej żaden z was do niej nie wejdzie.

Quentin zatrzymał się zaraz za oszklonymi frontowymi drzwiami. Wokół niego wiatr rozwiewał płatki śniegu. Słyszał już syreny wozów jadących na sygnale w stronę budynku.

— Sally — powiedział — dotrzymałem słowa i nie skrzywdziłem pani Tyler w żaden sposób. Kiedy będziesz chciała żebym przyjechał tu, po prostu zadzwoń do mnie. Przyjadę na pewno.

Siostra Sannazzaro zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i przekręciła klucz.

Bolt czekał już na niego przy samochodzie.

— Wsiadaj, durniu, chyba nie masz zamiaru spędzić tu całej nocy, odpowiadając na jakieś kretyńskie pytania.

Towarzystwo Bolta naprawdę mu już obrzydło, ale obecnie nie miał zbyt wielkiego wyboru. Był tylko jeden samochód, którym mógł się stąd wydostać przed przyjazdem policji i Bolt również miał zamiar się w nim usadowić. Quentin miał kłopoty z otworzeniem drzwi, ponieważ cały aż trząsł się z gniewu, wściekłości, nerwowego wyczerpania i strachu na wspomnienie wszystkiego, co usłyszał od pani Tyler i niesprawiedliwości siostry Sannazzaro. Nie, wcale nie dlatego się trząsł. Po prostu drżał z zimna. Nic więcej.

Wycofał samochód i ruszył w stronę wjazdu na parking.

— Nie skręcaj w prawo, głupku. Jedź w lewo!

— Ale właśnie z tamtej strony słychać syreny.

— Chyba nie chcesz, żeby wyglądało to na ucieczkę, prawda?

— W porządku. W końcu to ty jesteś gliną — Quentin wyjechał na zasypaną śniegiem drogę i ruszył w stronę, z której przyjechał. Po drodze minęła ich karetka i wóz straży pożarnej. Ale nie było policyjnego radiowozu. Siostra Sannazzaro w końcu nie wezwała policji. Albo policja jechała wolniej niż pozostali. Nie czekał żeby to sprawdzić.

Dopiero gdy wjechali na autostradę, Bolt zadał pytanie, którego należało się spodziewać.

— Czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, że spytam co takiego, u diabła, stało się w tamtym pokoju?

— To ja powinienem spytać ciebie, Mike. Co za diabeł w ciebie wstąpił?

— O czym ty mówisz? — zdziwił się Bolt. — Ja przecież nic nie zrobiłem. To ty rozmawiałeś ze starszą panią. Oczekuję relacji.

Wczesnym popołudniem, kiedy razem jedli chili, Quentin opowiedział mu wszystko, co wiedział do tamtej chwili. Ale teraz, kiedy miał jeszcze w pamięci jego zachowanie się wobec Sally Sannazzaro i zastanawiał się, czy mocne przekonanie Sally o jego próbie uduszenia staruszki nie było całkiem bezpodstawne, odeszła mu ochota by dzielić się z Boltem tym, czego się dowiedział.

— Jej słowa nie miały najmniejszego sensu — powiedział. — Najwyraźniej coś sobie uroiła. Nie mam pojęcia za kogo mnie wzięła, ale przestraszyła się i zaczęła wrzeszczeć.

— Jeśli od kilku lat bardziej przypominała seler niż człowieka, to czy wrzask ten należy uważać za oznakę poprawy, czy pogorszenia? — spytał Bolt. Jego głos znów przybrał kpiarski ton. Znowu był sobą. A może sobą był właśnie przed chwilą, podczas odwiedzin w domu starców. Skąd Quentin mógł to wiedzieć?

— Podobała mi się ta Sally — oświadczył.

— Niezwykle czarująca kobietka.

Quentin spojrzał na znak stojący przy drodze, drogowskaz. Na znaku zauważył wyraz, który wcale nie był nazwą miejscowości.

DALEJ

Dalej?

— Mam dla ciebie niemiłą wiadomość, Quentinie — odezwał się Bolt. — O ile znam się na kobietach, to siostra Sannazzaro raczej cię nie lubi.

Ale przez chwilę go lubiła.

Tablica, na której powinna znajdować się reklama restauracji usytuowanej przy następnym zjeździe z autostrady, również została zmieniona.

OTWÓRZ SKRZYNKĘ

— Oczywiście, cóż ja mogę wiedzieć o kobietach? — ciągnął Bolt.

Na znaku, który wcześniej informował o pobliskiej stacji benzynowej, obecnie można było przeczytać:

POZWALAM CI

Dalej, otwórz skrzynkę, pozwalam ci. Dzięki, Babciu.

Niewielka strzałka wskazująca zjazd, również miała inną treść niż przedtem.

ZGINĄĆ

— Nawiasem mówiąc, czy zauważyłeś te napisy na znakach? — spytał Bolt.

— A ty?

— Najwyraźniej ktoś cię nie lubi — stwierdził Bolt. — Czy Sannazzaro jest w stanie robić takie rzeczy?

— Wątpię — odparł Quentin. — To się dzieje za sprawą starszej pani. Ona jest wiedźmą. Rowena też jest wiedźmą. A moja żona, Madeleine, to sukub.

Przez chwilę Bolt wyglądał na rozdrażnionego.

— Rowena nie jest wiedźmą!

— Zastanów się przez chwilkę — powiedział Quentin. — Owe słowa nie pojawiają się na znakach same z siebie.

— To sprawka staruszki.

— Tak, z pewnością. Ale inne rzeczy nie były jej sprawką. To właśnie Rowena trzyma ją przykutą do łóżka. Jesteśmy świadkami wojny pomiędzy wiedźmami, które biją się o smoka i rozsyłają sukuby, żeby pozyskać sobie współpracę przypadkowego mężczyzny. Przez minutę postaraj się nie myśleć, że Rowena nie może być jedną z nich tylko dlatego, że ją kochałeś.

— No proszę, a co ty możesz wiedzieć o Rowenie?

— Nic. Ja nie wiem absolutnie nic o niczym, Bolt.

— To tak jak ja.

— Masz rację. Gdybyś tam, w domu spokojnej starości, nie zachowywał się jak kutas, Sannazzaro na pewno nie wściekłaby się tak na mnie.

— Nie wiem co się ze mną dzieje, kiedy znajduję się w towarzystwie tej kobiety — wyznał Bolt. — Jeśli ktokolwiek jest tu wiedźmą, to właśnie pielęgniara.

Ja nie nazywam ich wiedźmami w przenośni, chciał powiedzieć Quentin. Chcę ci powiedzieć, że kobieta, którą kochasz najprawdopodobniej ujarzmiła cię urokiem i ma nad tobą pełną kontrolę. Najprawdopodobniej też ona sterowała tobą w domu starców.

Ale mówienie mu o tym nie miało najmniejszego sensu. Ponieważ jeśli była to prawda, Bolt nie potrafiłby zrozumieć.

— Tak czy siak, od lunchu minęło już sporo czasu — powiedział Bolt. — Jeśli przez przypadek, któryś z tych znaków zamiast ci złorzeczyć poinformuje nas o jakimś żarciu, to może zjechalibyśmy gdzieś na kolacyjkę?

Jak on mógł w takiej chwili myśleć o jedzeniu? Ale kiedy już o tym wspomniał, Quentin poczuł, że też jest bardzo głodny.

— Jesteś pewny, że policja nie będzie nas szukać?

— Właśnie wjechaliśmy do naszego okręgu — oznajmił Bolt. — Ten znak, na którym było napisane “Kłamca” jakieś osiem razy, to właśnie oznaczenie granicy. Poza tym wydaje mi się, że ta Sannazzaro wcale nie wezwała glin.

— Też mi się tak wydaje.

— A widzisz? Chyba jednak cię lubi, Quentin. Nie nasłała na ciebie glin… tak, to mi wygląda na miłość.

Quentin musiał roześmiać się wbrew sobie. Bolt znowu był taki jak wcześniej. W domu spokojnej starości też wszystko się uspokoi. Siostra Sannazzaro zda sobie sprawę, że jej reakcja była zbyt gwałtowna. Pani Tyler także. Wszystko jakoś się ułoży.

Teraz powinien rozważyć to, czego się dowiedział. Spróbował przypomnieć sobie wszystkie opowieści o wiedźmach, jakie miał okazję usłyszeć i przeczytać. Brodawki na nosach i zakrzywione brody były najwyraźniej tworem przesądów. Magiczne wywary stanowiły raczej domenę alchemii lub medycyny ludowej, która służyła zarówno do leczenia, jak i rzucania uroków. Ale obraz wiedźm wzywających nieboszczyków, nasyłających sukuby na uśpionych mężczyzn, gromadzących makabryczne kolekcje szczątków znanych im ludzi — te opowieści musiały być oparte na prawdziwych wydarzeniach. Podobnie jak historie o wiedźmach czczących Szatana… bo cóż mogło się zdarzyć jeśli bestia, o której mówiła pani Tyler, zdoła zawładnąć ciałem dorosłego człowieka? Mnóstwo ludzi uwielbiało Hitlera. Caligula sam obwołał się bogiem. Co by było gdyby bestia opanowała jakiegoś biednego druida? Jak odbieraliby to ludzie, którzy nie rozumieli działań wiedźm ani nie wiedzieli kim naprawdę był człowiek, którego czcili? Ponieważ bestia wcielała się w człowieka na całe życie, mogła uczynić z wiedźm swoje osobiste niewolnice, oddające się bachanaliom odpowiadającym opisom z najdziwaczniejszych przekazów średniowiecznych. Wiedźmy, sukuby, smoki, diabeł. Dla niektórych osób to zawsze były jakieś wymyślone, mityczne postacie. Ale nie dla ludzi, którzy od urodzenia posiadali większą zdolność do rozmawiania z duchami żywych i umarłych.

A ja? Quentin wciąż się nad tym zastanawiał. Z pewnością nie miał takiej mocy, jaką dysponowały te kobiety, ale przecież nie był całkowicie bezbronny. Wszak wezwał Lizzy zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, nie będąc w posiadaniu żadnego jej szczątka. W chwili kiedy wyobraził sobie, co by było, gdyby miał jakiś jej szczątek, zastanowił się dlaczego nie miałby wziąć sobie fragmentu jej ciała. Czy nie to samo zrobili lekarze zajmujący się przeszczepami? Organy jego siostry zostały rozsiane po całym kraju i żyły dalej, a jej duch był uwiązany do nich, dopóki one także nie umarły. Zatrząsł się z obrzydzenia.

— Zamiast drżeć z zimna, możesz włączyć ogrzewanie — odezwał się siedzący obok niego Bolt.

Quentin pomyślał o biednym Bolcie, który nie zdawał sobie sprawy, że zakochał się w wiedźmie. W Rowenie, która całowała się z nim w kuchni. Jeśli Quentin został całkowicie oczarowany przez sukuba, o ile silniejszy musiał być czar, który został rzucony na Bolta, skoro miał okazję całować wiedźmę? Czy w ten sposób wiedźmy rzucały urok na mężczyzn? Pocałunkiem, który miał także moc obudzić śpiącą królewnę. Pocałunkiem, który zmieniał żabę w człowieka. Pocałunkiem śmierci.

Starał się uporządkować w pamięci wszystko, co pani Tyler opowiedziała mu o ludziach ujarzmionych urokiem. O mężczyznach nie posiadających własnej woli. Bestia nie zważałaby na takiego gościa, natomiast rzuciłaby się na kobietę, która go zniewoliła. Więc jeśli Bolt był zauroczony, wyjaśniałoby to dlaczego Rowena nie mogła użyć go do otwarcia szkatułki. Ryzykowałaby tyle, co otwierając sama. Ale do czego taki zauroczony niewolnik w rzeczywistości był zdolny? Czy istotnie wysyłała go, by uśmiercił jej matkę? A on wcale nie zdawał sobie sprawy, że właśnie próbował to zrobić? Jego racjonalny umysł musiał wymyślić sobie jakieś inne wyjaśnienie dla własnych działań, na przykład takie, że chciał poprawić staruszce poduszki. Bolt kochał i szanował panią Tyler, więc na pewno sam z siebie nie wpadłby na pomysł zabicia jej. Nawet podczas mordowania starszej pani, myśl o takim czynie byłaby dla niego niepojęta. Niebezpieczne baby z tych wiedźm. Niebezpieczne, kiedy kochają i kiedy nienawidzą. Oczywiście jeśli przyjąć, że mogły pokochać jakiegokolwiek człowieka zamiast poprzestać na używaniu go do własnych celów.

Quentin wystukał na telefonie komórkowym numer Waynea Reada. Nie zwracał uwagi na to, czy Bolt go słucha, czy nie. Rowena, pani Tyler i mnóstwo innych wiedźm na całym świecie mogło słuchać wszystkich jego rozmów, a on nigdy by się nie zorientował.

Po zwyczajowych pozdrowieniach Quentin przeszedł do rzeczy.

— Jeśli jeszcze nie masz adresu tak zwanych Duncanów, to mam dodatkowe informacje. Imię i nazwisko panieńskie żony brzmi Rowena Tyler. Adres, którego szukamy, prawdopodobnie znajduje się w karcie pani Anny Laurent Tyler, przebywającej w Domu Emeryta w Willoughby. — Podał mu adres.

— Wciąż prowadzimy śledztwo na pozostałych kierunkach — oznajmił Wayne. — Jeśli właśnie byłeś w tym domu, dlaczego sam nie wziąłeś adresu?

— Jakoś nie udało mi się nawiązać dobrych stosunków z kierownictwem.

— Więc jak nasz detektyw ma zdobyć informacje?

— Tak, żeby nie musiał za to stawać przed sądem, Wayne.

— Naczytałeś się za dużo kryminałów, Quentin. Większość prywatnych detektywów to nie są szkoleni włamywacze.

— Większość włamywaczy też nie przeszła żadnego szkolenia. Należałoby po prostu wejść do tego domu w godzinach urzędowania administracji, wyjąć kartę z kartoteki, skserować stronę z adresem i wyjść. Obecnie mają tam niedobory personelu.

— Quentin, ty żyjesz w świecie iluzji.

— Wszyscy w nim żyjemy, Wayne. Właśnie dowiedziałem się, że moja żona była sukubem stworzonym przez pewną wiedźmę. Czuję się tak, jakbym przez cały rok świętował Halloween.

— Znajdziemy jakiś rozsądny sposób na zdobycie tego adresu.

— Dzięki.

— A tak przy okazji, Quentin, pytałeś mnie jak rozwieść się z kobietą, która nie istnieje, prawda?

— Myślałem, że mogą z tym być problemy.

— Nie ma najmniejszego problemu. Wcale nie potrzebujesz rozwodu. Nigdy nie byłeś żonaty.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Wszystkie dokumenty — pozwolenie, świadectwo ślubu — nigdy nie zostały przez nią podpisane.

— Przecież sam widziałem jak składała podpis. — Ale to nie miało, rzecz jasna, najmniejszego znaczenia. Wiedział o tym, kiedy wypowiadał te słowa.

— W obu rubrykach każdego dokumentu jest twój podpis. Wziąłeś ślub sam ze sobą, Quentin.

— Przynajmniej mam pewność, że nie będzie żadnych zdrad.

— Do widzenia, lunatyku. Postaraj się żeby jeszcze przez kilka dni nie zabrali cię do wariatkowa, przynajmniej do czasu kiedy mi zapłacisz.

— Zrobię co w mojej mocy.

Bolt śmiał się, kiedy Quentin odłożył słuchawkę.

— Posłuchaj, jeśli Rowena nie będzie chciała, żebyś ja odnalazł, to nikomu nie uda się zdobyć prawdziwego adresu.

— Więc będziemy musieli trzymać się nadziei, że ona chce, abym ją odnalazł.

— Nie przypuszczam, żebyś zabrał mnie ze sobą.

— Uwierz mi, Bolt, jeśli ona chciałaby, żebyś do niej przyszedł, nie byłbym w stanie cię powstrzymać.

— Cholernie szczera odpowiedź — powiedział Bolt, udając, że żartuje.

Rowena istniała gdzieś w rzeczywistym świecie. Wcześniej czy później detektywi Wayne’a Reada musieli ją odnaleźć. Jeśli wciąż potrzebowała Quentina, na pewno pozwoli im się odszukać. To ona stworzyła sukuba, którego Quentin pokochał i stracił. Jeśli się z nią spotka, na pewno będzie miał jej wiele do powiedzenia.

Загрузка...