IV

Następnego dnia w blacie biurka widniała kolejna, pięciocentymetrowa dziura, w której siedział Arretapec. Gdy tylko Conway dał poznać, że się obudził, VUXG odezwał się do niego.

— Przyszło mi wczoraj na myśl — powiedział — że jeśli chodzi o samokontrolę, równowagę emocjonalną oraz zdolność znoszenia czy też ignorowania drażniących drobiazgów, być może oczekiwałem zbyt wiele od istot, które są — stosunkowo, ma się rozumieć — na niskim poziomie umysłowym. Dlatego też dołożę wszelkich starań, by mieć to na uwadze podczas naszych dalszych kontaktów.

Dopiero po kilku sekundach doszło do Conwaya, że Arretapec go w ten sposób przeprosił. Pomyślał wtedy, że są to najbardziej obraźliwe przeprosiny, jakie w życiu słyszał, i że dobrze świadczy to o jego samokontroli, iż nie wspomniał o tym Arretapecowi. Zamiast tego uśmiechnął się i zaczął upierać, że to jego wina. Następnie udali się do pacjenta.

Wnętrze transportowca zmieniło się nie do poznania. Zamiast pustej kuli pokrytej błotnistą mazią z ziemi, wody i liści trzy czwarte jej powierzchni stanowiło doskonałą reprodukcję krajobrazu mezozoicznego. Nie był on jednak taki sam jak na zdjęciach oglądanych przez Conwaya poprzedniego dnia, tam bowiem była to dawna ziemska era, roślinność wewnątrz statku zaś została przeniesiona z planety pacjenta. Niemniej różnice były zdumiewająco niewielkie. Największa zmiana nastąpiła na niebie.

Tam gdzie poprzednio widać było przeciwległą stronę kuli, obecnie unosiła się bladoniebieska mgiełka, w której płonęło bardzo naturalnie wyglądające słońce. Puste wnętrze statku prawie całkowicie zakryto tym półprzeźroczystym gazem, toteż trzeba było bardzo bystrego oka oraz wiedzy, by stwierdzić, że nie jest to rzeczywista powierzchnia planety z autentycznym słońcem płonącym na zamglonym niebie. Technicy wykonali dobrą robotę.

— Nie sądziłem, aby w tych warunkach możliwa była tak skomplikowana i naturalna rekonstrukcja — powiedział nagle Arretapec. — Należą się panu słowa uznania. To powinno mieć bardzo pozytywny wpływ na pacjenta.

* * *

Istota, o której mówiono — z jakiegoś osobliwego powodu technicy nazywali ją „Emily” — z zadowoleniem objadała liście ze szczytu dziesięciometrowej rośliny przypominającej palmę. To, że znajdowała się na suchym lądzie, zamiast żerować pod wodą, było — jak domyślał się Conway — symptomatyczne dla jej stanu psychicznego, starożytny brontozaur bowiem w chwili zagrożenia niezmiennie umykał do wody, która była jego jedyną osłoną. Najwyraźniej neobrontozaur nie miał żadnych zmartwień.

— W zasadzie to to samo co wyposażenie sali dla każdego pacjenta żyjącego w warunkach różnych od ziemskich — powiedział skromnie Conway. — Różnica polegała tylko na skali wykonanych prac.

— Niemniej jednak jestem pod wrażeniem tego wszystkiego — odrzekł Arretapec.

Najpierw przeprosiny, a teraz komplementy, pomyślał kwaśno Conway. Gdy zbliżyli się do zwierzęcia i VUXG raz jeszcze ostrzegł go, by zachowywał się spokojnie, Conway odgadł, że zmiana usposobienia Arretapeca jest wynikiem dzieła techników. Skoro pacjent ma obecnie idealne warunki, terapia — jakakolwiek by była — ma większe szansę powodzenia…

Nagle znowu pojawiło się swędzenie. Zaczęło się w zwykłym miejscu, w głębi prawego ucha, ale tym razem rozszerzyło się i spotęgowało, aż w końcu Conway miał wrażenie, że cały jego mózg pokryty jest pełzającymi robaczkami. Poczuł, jak występują nań zimne poty, i przypomniał sobie obawy z poprzedniego dnia, kiedy to postanowił pójść do doktora Mannona. Nie był to wytwór jego wyobraźni — to było coś poważnego, może nawet śmiertelnie poważnego. Panicznym, bezwiednym ruchem wyrzucił ręce ku głowie, strącając na ziemię pojemnik z Arretapekiem.

— Znowu się pan wierci… — zaczął VUXG.

— Bardzo… bardzo przepraszam — wyjąkał Conway. Wymamrotał coś nieskładnego, że musi wyjść, że to ważne i nie może poczekać, po czym uciekł w popłochu.

* * *

Trzy godziny później siedział w gabinecie przyjęć klasy DBDG, a pies Mannona to na niego warczał, to przewracał się na grzbiet, bezskutecznie usiłując nakłonić Conwaya do zabawy. Ten jednak nie miał ochoty na zwyczajowe poszturchiwania i zapasy, które i jemu, i zwierzęciu sprawiały wielką przyjemność, gdy był po temu czas. Całą uwagę skupił na schylonej głowie byłego szefa oraz wykresach leżących na biurku. Nagle Mannon podniósł wzrok.

— Nic panu nie jest — orzekł tym stanowczym tonem, którym zwracał się do studentów i pacjentów podejrzanych o symulowanie choroby. — Och, nie mam wątpliwości — dodał kilka sekund potem — że rzeczywiście odczuwa pan to wszystko: zmęczenie, swędzenie i tak dalej… ale wszystko wskazuje, że ma to podłoże psychosomatyczne. Jakim przypadkiem zajmuje się pan obecnie?

Conway opowiedział mu wszystko. W trakcie tej opowieści Mannon kilkakrotnie się uśmiechnął.

— Zakładam, że to pański pierwszy długotrwały… hm… kontakt z telepatą, a także, że nikomu jeszcze pan o tym nie mówił. — Ton Mannona sugerował raczej stwierdzenie niż pytanie. — I chociaż czuje pan to swędzenie najsilniej, gdy jest w pobliżu tego VUXG oraz pacjenta, występuje ono również słabiej w innych okolicznościach.

Conway skinął głową.

— Odczuwałem je przez chwilę zaledwie pięć minut temu.

— Oczywiście wraz ze wzrostem odległości następuje osłabienie — powiedział Mannon. — Jednak, jeśli o pana chodzi, nie ma się pan czego obawiać. Arretapec usiłuje, bezwiednie, rozumie pan, zrobić z pana telepatę. Wyjaśnię to panu…

Okazuje się, że trwający dłuższy czas kontakt z istotą obdarzoną zdolnościami telepatycznymi pobudza pewne rejony ludzkiego mózgu, w których znajdują się albo zaczątki zmysłu telepatycznego, który rozwinie się w przyszłości, albo też pozostałość takowego, który człowiek posiadał w okresie prymitywnym, ale go zatracił.

W rezultacie następuje dość kłopotliwe, choć nieszkodliwe podrażnienie. Jednakże w bardzo rzadkich przypadkach, dodał Mannon, owa bliskość tworzy w człowieku coś na kształt sztucznego zmysłu telepatycznego, dzięki czemu może on czasem odbierać myśli telepaty, z którym uprzednio pozostawał w kontakcie, ale tylko jego. We wszystkich tych przypadkach zdolność występuje jedynie do pewnego czasu i znika, gdy istota odpowiedzialna za jej wywołanie rozstaje się z człowiekiem.

— Jednak owe przypadki telepatii wzbudzonej są niezwykle rzadkie — zakończył Mannon — i najwyraźniej pan odbiera tylko jej drażniący dodatek, inaczej dowiedziałby się pan, co zamierza Arretapec, po prostu odczytując jego myśli…

Podczas gdy Mannon kontynuował swoje wyjaśnienia, Conway, uwolniony od obawy, że złapał jakąś nową, nieznaną chorobę, myślał intensywnie. W miarę jak przypominał sobie poszczególne sprawy związane z brontozaurem i Arretapekiem, strzępki rozmów z tym ostatnim i wreszcie własne badania nad życiem — i wyginięciem — olbrzymich prehistorycznych ziemskich gadów, w jego głowie formował się niejasny obraz. Był to obraz szaleńczy — lub przynajmniej zniekształcony — i nadal niekompletny, ale w końcu cóż innego istota w rodzaju Arretapeca mogła robić z pacjentem podobnym do brontozaura, pacjentem, któremu nic nie dolegało?

— Słucham? — rzekł Conway. Zdał sobie sprawę, że Mannon powiedział do niego coś, czego nie usłyszał.

— Mówiłem, że jeśli dowie się pan, co Arretapec robi, niech pan mi powie — powtórzył Mannon.

— O, ja wiem, co on robi — odparł Conway. — Przynajmniej sądzę, że wiem, i rozumiem, dlaczego nie chce o tym mówić. To z powodu śmieszności, na jaką by się naraził, gdyby mu się nie udało, skoro sam pomysł jest absurdalny. Nie wiem natomiast, po co to robi…

— Doktorze Conway — powiedział Mannon podejrzanie słodko — jeśli nie powie mi pan, o co chodzi, to, jak to treściwie ujmują nasi co głupsi stażyści, przerobię panu kiszki na podwiązki.

Conway wstał pospiesznie. Musiał niezwłocznie wrócić do Arretapeca. Skoro miał teraz pewne pojęcie o tym, co jest grane, musiał się zająć paroma rzeczami: pilnie potrzebnymi zabezpieczeniami, o których ktoś taki jak VUXG mógł nie pomyśleć.

— Przykro mi, doktorze — odparł roztargnionym głosem — ale nie mogę panu powiedzieć. Widzi pan, w świetle tego, co pan mi mówił, istnieje możliwość, że wiedzę otrzymałem bezpośrednio, telepatycznie z mózgu Arretapeca, i dlatego stanowi ona tajemnicę lekarską. Muszę pędzić, ale bardzo panu dziękuję.

Znalazłszy się na korytarzu, rzucił się biegiem do najbliższego komunikatora i wezwał dział eksploatacji. Po głosie, który się odezwał, rozpoznał pułkownika z dywizji technicznej, którego spotkał wcześniej.

— Czy kadłub tego zaadaptowanego transportowca — spytał szybko — wytrzyma uderzenie ciała o masie około czterech ton, poruszającego się z prędkością, hm… od trzydziestu do stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę? Poza tym, jakie środki bezpieczeństwa podjąłby pan, aby nie dopuścić do konsekwencji takiego wydarzenia?

— Chyba pan żartuje — odparł pułkownik po dłuższej chwili milczenia. — Ciało to przeleci przez kadłub jak przez sklejkę. Jednak w razie powstania takiego otworu wewnątrz statku jest dość powietrza, by technicy zdążyli włożyć skafandry. Czemu pan pyta?

Conway myślał szybko. Chciał, żeby coś zrobiono, ale nie chciał mówić po co. Powiedział pułkownikowi, że obawia się o systemy grawitacyjne utrzymujące sztuczne ciążenie na pokładzie statku. Było ich tak wiele, że niech no tylko któryś sektor przypadkowo odwróci kierunek przebiegu energii i odepchnie brontozaura, zamiast go przytrzymać…

Z pewnym rozdrażnieniem pułkownik zgodził się, że obwody grawitacyjne mogłyby się przełączyć na odpychanie, a także, że można je skupić w siłowe pola odpychające i przyciągające, ale taka przemiana nie nastąpi tylko dlatego, że ktoś na nie dmuchnie. Wmontowano w nie urządzenia zabezpieczające, które…

— Mimo wszystko — przerwał mu Conway — czułbym się znacznie bezpieczniej, gdyby można było wszystkie obwody grawitacyjne ustawić tak, by w przypadku zbliżania się spadającego ciężkiego ciała automatycznie włączały odpychanie. Czy to możliwe?

— To rozkaz — zapytał pułkownik — czy po prostu nie może pan spać w nocy?

— Niestety, to rozkaz — odrzekł Conway.

— W takim razie to możliwe. — Ostry trzask w słuchawce postawił kropkę na zakończenie rozmowy.

Conway ruszył w drogę, by ponownie dołączyć do Arretapeca i stać się znów idealnym asystentem, który zna odpowiedzi na pytania, jeszcze zanim te padną. Poza tym, pomyślał kwaśno, będzie musiał tak manewrować, by VUXG zadawał mu pytania, na które on zna odpowiedź.

Загрузка...