II

Drugi raz Hendricks nazwał Kursedda doktorem, kiedy wchodzili do wraka, ale tym razem reakcję pielęgniarza skrył jego skafander.

— Co tu się stało? — zapytał Conway, rozglądając się z zaciekawieniem. — Wypadek, zderzenie, czy co?

— Według naszej teorii — odparł porucznik Hendricks — zawiodła jedna z dwu par generatorów utrzymujących statek w nadprzestrzeni podczas lotu z prędkością nadświetlną. Połowa statku momentalnie wyskoczyła z nadprzestrzeni, co automatycznie oznaczało, że przeszła do prędkości podświetlnej. Rezultatem było rozerwanie jednostki na dwie części. Część z uszkodzonymi generatorami została z tyłu, ponieważ po awarii druga para generatorów działała jeszcze jakąś sekundę. By odizolować uszkodzone sektory, zadziałały zapewne przeróżne urządzenia zabezpieczające, ale awaria praktycznie rozniosła statek w strzępy, więc na niewiele się to zdało. Niemniej włączył się automatyczny sygnał alarmowy, który szczęśliwie usłyszeliśmy, a prawdopodobnie gdzieś w środku zachowała się atmosfera, bo słyszeliśmy też ruchy rozbitka. Nie mogę jednak przestać myśleć — zakończył poważnym tonem — o losie drugiej części wraka. Stamtąd nie wysłano, może nie można było, wołania o ratunek, bo inaczej też byśmy je usłyszeli. Tam też ktoś mógł przeżyć.

— To rzeczywiście szkoda — przyznał Conway. — Tego jednak uratujemy — dodał pewniejszym głosem. — Jak się do niego zbliżyć?

Zanim Hendricks odpowiedział, sprawdził u wszystkich degrawitatory i zbiorniki powietrza.

— Nie można — odparł. — Przynajmniej na razie. Chodźmy, pokażę wam dlaczego.

Conway pamiętał, że O’Mara wspomniał coś o trudnościach z dotarciem do rozbitka, ale uznał wówczas, że chodzi po prostu o zwykły problem z tarasującymi drogę szczątkami urządzeń. Jednak wziąwszy pod uwagę rzeczowość porucznika Hendricksa w szczególności, a powszechnie znaną sprawność Korpusu Kontroli w ogóle, był już teraz pewien, że problem nie należy do zwyczajnych.

Niemniej jednak w miarę posuwania się w głąb wraka ratownicy napotykali wyjątkowo mało przeszkód. Dookoła unosiło się, jak zwykle, trochę luźnych szczątków, ale poważniejszego zawału nie było. Dopiero kiedy Conway przyjrzał się bliżej otoczeniu, zdołał w pełni ocenić skutki awarii. Nie było ani jednego elementu, czy to podpory ściany, czy kawałka pancerza, który nie byłby wyrwany, pęknięty lub choćby poluzowany. A po drugiej stronie przedziału, do którego weszli, widać było przepalone drzwi, chronione tymczasową śluzą zbryzganą szybko schnącą masą izolacyjną.

— Oto nasz problem — odezwał się Hendricks w odpowiedzi na pytające spojrzenie Conwaya. — Awaria rozwaliła statek prawie całkowicie. Gdybyśmy nie byli w stanie nieważkości, rozpadłby się pod naszym ciężarem. — Przerwał, by pomóc Kurseddowi, który nie mógł się przepchnąć przez otwór w drzwiach. — Wszystkie hermetyczne drzwi zapewne zatrzasnęły się automatycznie, ale ponieważ jednostka jest w takim stanie, zamknięte grodzie nie muszą oznaczać, że po drugiej stronie jest jakakolwiek atmosfera. I choć wiemy już, jak te grodzie otworzyć, nie mamy pewności, czy ich poruszenie nie otworzy wszystkich pozostałych drzwi statku, z fatalnym skutkiem dla rozbitka.

W słuchawkach Conwaya rozległo się ciężkie westchnienie, po którym porucznik mówił dalej.

— Jesteśmy więc zmuszeni zakładać śluzy przy wszystkich grodziach, do których dotarliśmy, aby spadek ciśnienia, gdy zaczniemy się przebijać, był tylko minimalny. To jednak zabiera mnóstwo czasu, a nie ma możliwości skrócenia tego bez narażania życia rozbitka.

— Zatem trzeba sprowadzić więcej ekip ratunkowych — odparł Conway. — Jeśli na krążowniku jest ich za mało, możemy ściągnąć więcej ze Szpitala. W ten sposób skrócimy czas…

— W żadnym wypadku, doktorze! — przerwał mu Hendricks z naciskiem. — Jak pan sądzi, dlaczego zatrzymaliśmy się osiemset kilometrów od Szpitala? Mamy dowody, że we wraku zachowały się znaczne rezerwy energii, i dopóki nie wiemy dokładnie, jakiej i gdzie, musimy pracować z największą ostrożnością. Chcemy uratować rozbitka, ale nie zamierzamy zginąć z nim w eksplozji. Nie mówili panu o tym w Szpitalu?

Conway pokręcił głową.

— Może nie chcieli mnie martwić.

— Ja też nie chcę — zaśmiał się Hendricks. — Mówiąc poważnie, prawdopodobieństwo eksplozji będzie z każdą chwilą mniejsze, jeśli podejmiemy odpowiednie środki ostrożności. Jeżeli jednak zaroi się tu od ludzi z palnikami i łomami, to wybuch będzie prawie pewny.

W trakcie wywodu porucznika zdążyli przejść dwa przedziały i krótki odcinek korytarza. Conway zauważył, że każde pomieszczenie pomalowane jest na inny kolor. Uznał, że rasa, której przedstawicielem jest rozbitek, ma wysoce oryginalne pojęcie o kolorystyce wnętrz.

— Kiedy spodziewa się pan do niego dotrzeć? — zapytał.

Hendricks odparł ponuro, że to bardzo proste pytanie, które wymaga długiej i złożonej odpowiedzi. Obcy zdradził swą obecność hałasem, a mówiąc dokładniej, drganiem struktury statku wywołanym jego ruchami. Jednak stan wraka oraz nieregularne i słabnące ruchy nie pozwalały dokładnie ustalić miejsca, w którym się znajduje. Ratownicy przebijali się do centrum jednostki, zakładając, że tam najpewniej znajduje się jakieś nie uszkodzone, szczelne pomieszczenie. A przy tym, w wyniku hałasu i drgań spowodowanych przez ludzi, nie było już słychać ruchów rozbitka, co pozwoliłoby bliżej ustalić jego położenie.

Ujmując to w liczbach, odpowiedź na postawione pytanie brzmiała: od trzech do siedmiu godzin.

A kiedy już do niego dotrą, pomyślał Conway, trzeba będzie wziąć próbki, przeanalizować i odtworzyć atmosferę, a także właściwe ciążenie, przygotować go do przeniesienia do Szpitala i udzielić wszelkiej możliwej pierwszej pomocy, zanim rozpocznie się właściwe leczenie.

— O wiele za długo — powiedział przerażony. Skoro rozbitek słabł, nie można było oczekiwać, że przeżyje do tego czasu. — Musimy przygotować pomieszczenie w Szpitalu bez oglądania pacjenta. Inne postępowanie jest wykluczone. Zrobimy tak…

Conway wydał szybko polecenie, by zerwano kilka płytek podłogowych i obnażono w ten sposób znajdujące się pod nimi obwody sztucznego ciążenia. Sam nie bardzo się na tym zna, powiedział Hendricksowi, ale porucznik na pewno dość dokładnie zorientuje się w ich mocy. Wszystkie cywilizowane rasy galaktyki, które opanowały sztukę podróży kosmicznych, neutralizują i wytwarzają grawitację w ten sam sposób. Jeśli rasa rozbitka robi to inaczej, i tak będzie można uznać, że akcja ratownicza nie zda się na nic.

— Cechy fizyczne przedstawiciela dowolnej rasy — mówił dalej — można wydedukować na podstawie próbek jego żywności, wielkości i energochłonności obwodów sztucznego ciążenia, a także składu powietrza, które zachowało się gdzieś w odcinkach przewodów. Dostateczna ilość tego rodzaju danych pozwoli nam odtworzyć jego środowisko…

— Niektóre z tych fruwających przedmiotów to zapewne pojemniki z żywnością — wtrącił się nagle Kursedd.

— To możliwe — zgodził się Conway. — Ale najpierw trzeba zdobyć jakąś próbkę atmosfery i przeanalizować ją. W ten sposób będziemy mieli ogólne pojęcie o metabolizmie rozbitka, dzięki czemu zdołamy potem odróżnić puszki z syropem od pojemników z farbą…!

* * *

Poszukiwania mające na celu wykrycie i wyodrębnienie systemu doprowadzającego powietrze rozpoczęły się kilka sekund później. Conway wiedział, że w każdym pomieszczeniu statku kosmicznego znajduje się mnóstwo rur i przewodów, ale taka ilość, jaką zawierał tu choćby najmniejszy przedział, zdumiewała go swą złożonością. Ich widok budził u niego jakąś niejasną myśl, gdzieś w zakamarkach mózgu, ale albo jego centra skojarzeniowe nie działały właściwie, albo ów bodziec nie był zbyt silny — w każdym razie nic mu nie przyszło do głowy.

Conway oraz pozostali ratownicy działali zgodnie z założeniem, że jeśli każdy przedział można odizolować hermetycznymi grodziami, przewody powietrzne prowadzące do takiego sektora powinny być przedzielone zaworami przy wejściu i wyjściu. Znalezienie odcinka przewodu zawierającego jeszcze powietrze było więc tylko kwestią czasu. Jednak w labiryncie otaczających ich rur były również przewody energetyczne i telekomunikacyjne, z których część pewnie nadal znajdowała się pod napięciem. Trzeba zatem było prześledzić każdy odcinek aż do jakiejś przerwy, by wyeliminować wszystkie przewody poza powietrznymi. Był to długi i żmudny proces. Conway aż wrzał w duchu ze złości na myśl o tej czysto mechanicznej zgadywance, od której szybkiego rozwiązania zależało życie pacjenta. Żywił wściekłą nadzieję, że ekipa przebijająca się do centrum wraka pierwsza dotrze do pacjenta, a on będzie mógł z powrotem stać się w pełni sprawnym lekarzem, nie zaś technikiem z dwiema lewymi rękami.

Po dwóch godzinach ograniczono zakres możliwości do jednej ciężkiej rury, która po prostu musiała być przewodem powietrznym.

Wszystko wskazywało na to, że prowadzi do niej aż siedem wlotów!

— No, jeśli ktoś potrzebuje siedmiu składników… — zaczął Hendricks, po czym popadł w kłopotliwe milczenie.

— Tylko jeden przewód dostarcza składnika głównego — stwierdził Conway. — Pozostałe muszą wprowadzać potrzebne elementy śladowe albo składniki obojętne, jak na przykład azot w naszym powietrzu. Gdyby te zawory regulacyjne, które widać na każdym przewodzie, nie zamknęły się, gdyby przedział się rozhermetyzował, można byłoby odczytać z ich ustawień dokładną proporcję poszczególnych składników.

Mówił pewnym głosem, ale w głębi duszy nie czuł się pewnie. Miał przeczucie.

Kursedd przesunął się do przodu. Ze swego zestawu wyciągnął niewielki palnik, zwęził płomień, otrzymując dwudziestocentymetrową iglicę ognia, po czym dotknął nią jednego z przewodów wlotowych. Conway zbliżył się, trzymając w pogotowiu otwartą butelkę do próbek.

Z rury trysnął strumień żółtawej pary i Conway skoczył ku niemu. W pojemniku znalazło się niewiele gazu, ale dość, by przeprowadzić analizę. Kursedd zaatakował kolejny przewód.

— Sądząc po wyglądzie — rzekł, nie przerywając pracy — powiedziałbym, że to chlor. A jeśli chlor jest głównym składnikiem atmosfery pacjenta, będzie go można umieścić w zmodyfikowanej sali dla klasy PVSJ.

— Jakoś mi się nie wydaje, żeby to było takie proste — odparł Conway.

Ledwie skończył mówić, silny strumień pary wypełnił pomieszczenie białą mgłą. Kursedd odskoczył instynktownie, odrywając płomień palnika od przedziurawionej rury. Para przeistoczyła się w wielkie krople przezroczystego płynu, które wściekle bulgocąc, zmieniały się w gaz. Wygląda to i zachowuje się jak woda, pomyślał Conway, pobierając kolejną próbkę.

Po wykonaniu otworu w trzecim przewodzie płomień palnika wyraźnie urósł i pojaśniał, póki znajdował się w strumieniu uchodzącego gazu. Nie było wątpliwości dlaczego.

— Czysty tlen — orzekł Kursedd, ujmując w słowa myśli Conwaya. — Albo prawie czysty.

— Woda może być — wtrącił się Hendricks — ale chlor i tlen tworzą mieszaninę zupełnie nie nadającą się do oddychania.

— Zgadzam się — powiedział Conway. — Każdą istotę chlorodyszną tlen zabija w ciągu paru sekund i odwrotnie. Może być jednak tak, że jeden z tych gazów stanowi bardzo niewielki procent, śladową ilość. A może oba są tylko elementami śladowymi, zaś głównego składnika jeszcze nie wykryliśmy.

W kilka chwil otwarto cztery pozostałe przewody i pobrano próbki. Tymczasem Kursedd najwyraźniej rozważał hipotezę Conwaya. Odezwał się dopiero wtedy, gdy odchodził do tendra i znajdującej się tam aparatury analitycznej.

— Jeśli te gazy mają być tylko w ilościach śladowych — odezwał się bezbarwny głos z autotranslatora — dlaczego wszystkich tych, a także i obojętnych składników nie miesza się zawczasu i nie dostarcza łącznie z utleniaczem lub jego odpowiednikiem, tak jak robimy to my i większość innych gatunków? Wszystko wtedy dopływa jednym przewodem.

Conway odchrząknął zmieszany. Biedził się nad tym samym problemem i nawet nie wiedział, jak do niego podejść. Tymczasem odezwał się ostrym tonem:

— Proszę szybko wykonać analizy, a tymczasem porucznik Hendricks i ja postaramy się ustalić rozmiary ciała rozbitka oraz właściwe dla niego ciśnienie atmosferyczne. I proszę się nie martwić — zakończył sucho. — Wszystko się z czasem wyjaśni.

— Miejmy nadzieję, że jeszcze w trakcie leczenia, a nie podczas autopsji — odparł na odchodnym Kursedd.

Bez dalszego ponaglania Hendricks zaczął odsuwać powyginane płytki podłogowe, by dostać się do obwodów sztucznego ciążenia. Wygląda na to, że porucznik wie, co robi, pomyślał Conway, toteż zostawił go przy tym zajęciu i poszedł szukać jakichś mebli.

Загрузка...