IV

Po obiedzie Conway zabrał Priliclę na pierwsze sale, do których zostali przydzieleni, po drodze zaś zasypywał go następnymi liczbami i szczegółami. Szpital składał się z trzystu osiemdziesięciu czterech poziomów i dokładnie odtwarzał środowisko sześćdziesięciu ośmiu różnych gatunków istot rozumnych znanych obecnie w Federacji Galaktycznej. Conway nie miał zamiaru przerazić swego asystenta ogromem tej lecznicy, nie chodziło też o przechwałki, jakkolwiek był bardzo dumny z faktu, że udało mu się zdobyć pracę w tej znanej placówce. Po prostu nie był pewny, jak Prilicla potrafi zabezpieczyć się przeciwko różnym warunkom, z którymi wkrótce się zetknie, a jego przemowa była wstępem do właściwego tematu.

Niepotrzebnie się jednak denerwował, Prilicla bowiem zademonstrował mu, jak to ów lekki, półprzejrzysty strój ochronny, który ocalił go przy luku numer sześć, można było wzmacniać od wewnątrz polem siłowym o małym natężeniu, podobnym do tego, którego używano do zabezpieczania statków międzygwiezdnych przed meteorytami. W razie potrzeby Prilicla mógł również zgiąć do środka nogi, nie pozostawiając ich na zewnątrz kombinezonu, tak jak to uczynił przy śluzie.

Kiedy przebierali się przed wejściem do przeznaczonej dla klasy AUGL części oddziału pediatrycznego, skąd mieli zacząć obchód, Conway zaznajamiał asystenta z historią choroby znajdujących się tam istot.

W pełni rozwinięty osobnik klasy fizjologicznej AUGL był dwunastometrowym, jajorodnym, rybokształtnym i opancerzonym mieszkańcem Chalderescola II. Jednak stworzenia przebywające obecnie na oddziale wylęgły się dopiero sześć tygodni temu i miały zaledwie metr długości. Dwa wcześniejsze mioty tej samej matki były, podobnie zresztą jak ten, pod każdym względem normalne, a potomstwo wyglądało na cieszące się dobrym zdrowiem. Mimo to dwa miesiące później żadne z dzieci nie pozostało przy życiu. Autopsja przeprowadzona na ich planecie wykazała, że powodem śmierci było ostre zwapnienie chrząstek praktycznie wszystkich stawów, ale nie wyjaśniła przyczyny owego schorzenia. Obecnie Szpital bacznie obserwował potomstwo z ostatniego wylęgu, a Conway zaczął mieć nadzieję, że sprawdzi się powiedzenie „do trzech razy sztuka”.

— Zaglądam do nich codziennie — mówił Conway — a co trzeci dzień biorę hipnotaśmę AUGL i przeprowadzam dokładne badanie. Teraz, jako mój asystent, będzie pan musiał robić to samo. Kiedy jednak weźmie pan taśmę, radzę wymazać ją zaraz po badaniu, chyba że chce pan chodzić przez cały dzień na poły przekonany, że jest rybą, i zachowywać się odpowiednio do tego…

— Podobna krzyżówka byłaby intrygująca, ale niewątpliwie powodowałaby też ogromną dezorientację — zgodził się Prilicla.

Jego ciało, z wyjątkiem dwóch manipulatorów, było obecnie całkowicie ukryte w kokonie stroju ochronnego, odpowiednio obciążonego, by zmniejszyć kłopotliwy wypór cieczy. Widząc, że Conway również jest gotów, asystent włączył mechanizm śluzy, a kiedy już weszli do wielkiego zbiornika ciepłej, zielonkawej cieczy, który stanowił salę szpitalną AUGL, zapytał:

— Czy pacjenci reagują na leczenie?

Conway pokręcił głową. Potem, uświadomiwszy sobie, że gest ten może nic nie znaczyć dla osobnika klasy GLNO, dodał:

— Jesteśmy nadal na etapie rozpoznania, więc leczenie jeszcze się nie zaczęło. Mam co prawda kilka pomysłów, ale nie mogę panu ich przedstawić, dopóki nie weźmiemy jutro obaj taśmy AUGL. W każdym razie pewien jestem, że dwóch z trzech naszych pacjentów wyjdzie z tego. Ten trzeci będzie musiał posłużyć jako królik doświadczalny, by uratować pozostałych. Objawy pojawiają się i pogłębiają bardzo szybko — dodał — i właśnie dlatego potrzebna jest taka ścisła obserwacja. Teraz, kiedy punkt krytyczny jest tak blisko, trzeba chyba będzie przejść na obserwację w odstępach trzygodzinnych, toteż opracujemy jakiś grafik, żeby nie stracić za dużo snu. Widzi pan, im szybciej wykryjemy pierwsze objawy, tym więcej czasu będziemy mieli na działanie i tym większe szansę na uratowanie wszystkich trzech. Bardzo chciałbym, żeby mi wyszedł ten hat-trick.

* * *

Powiedziawszy to, Conway pomyślał, że Prilicla i tak jeszcze nie wie, co to takiego „hat-trick”, ale wkrótce dowie się, jak należy interpretować wszystkie te jego skinienia, gesty i przenośnie. Sam przeszedł kiedyś przez to jako podwładny nieziemców i czasem zachodził w głowę, klnąc na czym świat stoi, dlaczego nikt nie wymyślił hipnotaśmy z idiomatyki pozaziemskiej do pomocy takim świeżo upieczonym stażystom jak on. Były to jednak tylko myśli powierzchowne; w głębi duszy Conway widział ostry i niewzruszony, jakby namalowany, obraz młodego osobnika, nieledwie w fazie embrionalnej, którego rozwijający się szkielet zewnętrzny, złożony z około setki płytek kostnych zazwyczaj swobodnie przesuwających się na elastycznych zawiasach chrząstek, by umożliwić poruszanie i oddychanie, miał się przeistoczyć w skamieniałą skorupę, więżącą — na krótką już tylko chwilę — oszalałą świadomość…

— Mogę być w czymś pomocny? — zapytał Prilicla, odwołując w mgnieniu oka myśli Conwaya z niedalekiej przyszłości do teraźniejszości. Cinrussańczyk przyglądał się trzem smukłym, opływowym kształtom śmigającym po wielkim zbiorniku. Zapewne zastanawiał się, jak uda się przytrzymać któreś ze stworzeń na czas konieczny do zbadania. — Szybko się poruszają, prawda? — dodał.

— Owszem — odparł Conway. — Poza tym są bardzo delikatne i tak młode, że w chwili obecnej nie można ich jeszcze uznać za istoty obdarzone rozumem. Łatwo je przerazić, a przy każdej próbie zbliżenia się wpadają w taką panikę, że szaleją po zbiorniku, dopóki nie wyczerpią sił lub nie doznają kontuzji, uderzając o ściany. Musimy więc założyć pole minowe…

W kilku słowach wyjaśnił, po czym zademonstrował, jak należy rozmieścić pojemniki ze środkiem nasennym, który rozpuszcza się w wodzie, oraz jak łagodnie i z daleka naprowadzić na owe „miny” nieuchwytnych pacjentów. Później, kiedy już obaj badali trzy nieruchome ciała i Conway zobaczył, jak czuły i precyzyjny jest dotyk manipulatorów Prilicli, a także jak bystre są jego wnioski, wzrosły jego nadzieje na pomyślny dla pacjentów obrót sprawy.

Po wyjściu z ciepłego i, zdaniem Conwaya, przyjemnego środowiska w sali AUGL przeszli do sekcji istot radioaktywnych. Tym razem badali pacjentów zza sześciometrowej osłony za pomocą zdalnie sterowanych mechanizmów. W tej części oddziału pediatrycznego nie było nic pilnego. Zanim wyszli, Conway pokazał Prilicli mnóstwo rur zbiegających się w tym miejscu. Wyjaśnił, że dział eksploatacji wykorzystuje sekcję radioaktywną jako zapasowy reaktor do oświetlania i ogrzewania Szpitala.

Przez cały czas głośniki przekazywały monotonnie informacje o poszukiwaniach uciekiniera. Nie znaleziono go jeszcze, natomiast wzrastała liczba pomyłkowych rozpoznań i zwykłych przywidzeń. Od czasu rozmowy z O’Marą Conway nie miał zbyt wysokiego mniemania o tym SRTT, ale teraz trochę się zaniepokoił na myśl o tym, co zbiegły gość może nabroić, szczególnie na jego oddziale, nie mówiąc już o tym, że niektórzy spośród pacjentów też mogą mu coś zrobić. Gdyby choć trochę więcej wiedział o nim, gdyby miał jakieś pojęcie o jego sile… Postanowił porozumieć się z O’Marą.

— Według ostatnio otrzymanych informacji — odpowiedział naczelny psycholog — klasa SRTT rozwinęła się na planecie krążącej wokół swego słońca po orbicie ekscentrycznej. Zmiany geologiczne i klimatyczne spowodowały, że do przeżycia potrzebny był wysoki stopień zdolności adaptacyjnych. Istoty te, zanim osiągnęły stadium inteligencji, w obronie albo przybierały jak najbardziej przerażającą formę, albo też upodabniały się do napastnika w nadziei, że w ten sposób unikną wykrycia. Ochronna mimikra okazała się najpowszechniejszą metodą unikania niebezpieczeństwa, tak że proces ów stał się prawie automatyczny. Kolejne dane dotyczą rozmiarów i masy ciała tych istot w różnym wieku i wynika z nich, że rasa ta jest długowieczna. Te niezbyt pomocne informacje, wydobyte ze sprawozdania załogi statku badawczego, który odkrył tę planetę, kończą się zastrzeżeniem, że wszystko to jest tylko do naszej wiadomości, oraz wzmianką, jakoby omawiane istoty nigdy nie chorowały. Ha!

— Zgadzam się z panem — powiedział Conway.

— Jeden szczegół wyjaśnia być może, dlaczego ten SRTT wpadł w panikę po przylocie — dodał O’Mara. — U tych istot obowiązuje zwyczaj, że przy śmierci rodzica obecni są najmłodsi potomkowie, a nie najstarsi. Istnieje niezwykle silny związek emocjonalny pomiędzy rodzicem a najmłodszym dzieckiem. Ocena masy ciała pozwala uznać naszego uciekiniera za osobnika bardzo młodego. Oczywiście nie jest to niemowlę, ale daleko mu do dojrzałości.

Conway wciąż jeszcze rozmyślał nad tym, co przed chwilą usłyszał, a tymczasem major mówił dalej.

— Co do jego ograniczeń, przypuszczam, że sekcja metanodysznych jest dla niego za zimna, podczas gdy oddział radioaktywnych zbyt gorący, podobnie jak owa sławetna łaźnia turecka na poziomie osiemnastym, gdzie przebywają istoty oddychające parą wodną o niezwykle wysokiej temperaturze. Poza tym, jeśli chodzi o to, gdzie się może w tej chwili znajdować, wiem tyle co i pan.

— Gdybym zobaczył umierającego osobnika, może by to coś pomogło — rzekł Conway. — Czy to będzie możliwe?

— Ledwo ledwo — mruknął sucho O’Mara po dłuższej chwili milczenia. — W najbliższym otoczeniu pacjenta aż roi się od Diagnostyków i innych supermanów medycyny… Ale niech pan przyjdzie po zakończeniu obchodu, a postaram się to załatwić.

— Dziękuję — odparł Conway i przerwał połączenie.

Wciąż jeszcze miał niejasne wątpliwości co do przybysza, jakieś ponure przeczucie, że nie było to jego ostatnie zetknięcie z tym pozaziemskim nieletnim chuliganem, który w najwyższym stopniu opanował sztukę charakteryzacji. Pomyślał kwaśno, że może jego bieżące zajęcia obudziły w nim instynkt macierzyński. Gdy jednak zreflektował się, ile szkody może wyrządzić taki osobnik klasy SRTT — wliczając w to szkody w sprzęcie i umeblowaniu, zakłócenia ważnych terapii oraz rany, a może nawet śmierć spowodowaną nieświadomym działaniem — zrobiło mu się cokolwiek niedobrze.

Nieudane polowanie na uciekiniera uprzytomniło mu pewien bardzo niepokojący fakt, mianowicie, że SRTT nie jest zbyt młody i niedojrzały, aby nie poradzić sobie ze śluzami łączącymi poszczególne sekcje…

Na wpół gniewnie Conway odsunął od siebie te bezpłodne obawy i zaczął udzielać Prilicli wyjaśnień na temat pacjentów z sali, którą mieli zaraz wizytować, a także w sprawie środków bezpieczeństwa i metod badań koniecznych w przypadku przebywających tam istot.

Na sali tej znajdowało się dwadzieścia osiem młodych osobników klasy FROB. Były to niskie, przysadziste, niezwykle silne istoty pokryte rogowatym naskórkiem niczym elastyczną pancerną płytą. Dorosłe osobniki tego gatunku, przy znacznie zwiększonej masie ciała, poruszały się powoli i ociężale, ale malcy śmigali zdumiewająco szybko jak na wysokie ciśnienie atmosferyczne ich naturalnego środowiska oraz siłę ciążenia czterokrotnie przewyższającą ziemskie. W tych warunkach obchód odbywał się w ciężkich kombinezonach, a personel medyczny i pomocniczy, z wyjątkiem nagłych, niebezpiecznych przypadków, nigdy nie poruszał się po podłodze. Do badań unoszono pacjentów wyciągiem zakończonym chwytakiem, wciągano ich do specjalnej kopułki w stropie, a tam usypiano przed zwolnieniem uchwytu. Zastrzyk usypiający podawano długą, niezwykle mocną igłą, którą trzeba było wbić na połączeniu tułowia z przednią kończyną — od strony brzucha. Było to jedno z nielicznych miękkich miejsc na ciele tych istot.

— Sądzę, że złamie pan wiele igieł, zanim się pan tego nauczy — zakończył wyjaśnienia Conway — ale nic nie szkodzi. Niech pan tylko nie sądzi, że sprawia im pan ból. Te słodkie maleństwa są tak gruboskórne, że gdyby obok któregoś wybuchła bomba, ledwie zmrużyłoby oko.

Zamilkł na kilka sekund. Nadal wszakże szybko maszerował w kierunku sali FROB-ów z Priliclą, którego sześć wieloczłonowych, cienkich jak ołówki odnóży zajmowało bez mała cały korytarz, zawsze jednak w pewnej odległości od nóg Conwaya. Minęło już uczucie stąpania po skorupach jaj, którego Conway doznawał, gdy szedł obok stażysty. Nie bał się już, że Cinrussańczyk pokruszy się i rozpadnie pod lada dotknięciem. Prilicla zdążył udowodnić swą umiejętność unikania wszelkich kontaktów, które mogą być dlań szkodliwe, a robił to, zdaniem przyzwyczajonego już Conwaya, w sposób zarówno zwinny, jak i wdzięczny.

Pomyślał, że człowiek umie przyzwyczaić się do każdego współpracownika.

— Wracając jednak do naszych gruboskórnych maluchów — podsumował — sile fizycznej tego gatunku, szczególnie dotyczy to młodszych osobników, nie towarzyszy odporność na zakażenia bakteryjne i wirusowe. Później zaczynają wytwarzać niezbędne przeciwciała i jako dorośli są nieprzyzwoicie wręcz zdrowi, ale w dzieciństwie…

— Łapią wszelkie choroby — wpadł mu w słowo Prilicla. — W tym wszystkie nowo wykryte.

Conway zaśmiał się.

— Zapomniałem, że FROB-y trafiają do większości szpitali pozaziemskich i że mógł się pan już z nimi zapoznać. Wie pan zatem również, że owe dolegliwości rzadko kończą się śmiercią, ale ich leczenie jest długie, skomplikowane i niewdzięczne, bo gdy tylko się kończy, malcy łapią zaraz nową chorobę. Żaden z naszych dwudziestu ośmiu przypadków nie jest poważny, właściwie są one u nas tylko dlatego, że próbujemy tu opracować uderzeniową surowicę, która sztucznie wytwarzałaby u nich trwałą odporność na zakażenia i… Stop!

Ostatnie słowo wypowiedział ostro, cicho, pospiesznie, jakby krzyknął szeptem. Prilicla zamarł, przywarłszy do podłogi zaopatrzonymi w przyssawki nogami, i patrzył wraz z Conwayem w głąb korytarza, na istotę, która przed chwilą wyłoniła się z przecznicy.

Osobnik ten na pierwszy rzut oka wyglądał jak Illensańczyk. Bezkształtne, pokryte kolcami ciało, z suchą, szeleszczącą błoną spinającą górne i dolne wyrostki, należało niewątpliwie do chlorodysznych osobników klasy PVSJ. Jednak miał też dwie macki gębowe przeniesione z klasy FGLI oraz płat sierści z klasy DBLF i, tak jak oni, oddychał atmosferą bogatą w tlen.

Mógł to być tylko poszukiwany uciekinier.

Mając przed sobą wcielone zaprzeczenie wszelkich prawideł fizjologii, Conway poczuł, jak serce łomocze mu gdzieś w gardle. Pamiętając o zaleceniach O’Mary, by nie przestraszyć przybysza, próbował wymyślić coś przyjaznego, uspokajającego. Jednak SRTT rzucił się do ucieczki, gdy tylko ich zobaczył, a jedyne słowa, jakie przyszły do głowy Conwayowi, brzmiały:

— Szybko, za nim!

Biegnąc na oślep, dotarli do skrzyżowania i puścili się korytarzem, którym uciekał SRTT. Prilicla mknął po suficie, by nie trafić pod stopy Conwaya. Jednak to, co ujrzeli, sprawiło, że Conway zapomniał o wszystkich zaleceniach dotyczących łagodnego i przyjaznego postępowania.

— Stój, durniu! — ryknął. — Nie idź tam!

Uciekinier znajdował się u wejścia na salę FROB-ów.

Ścigający go Conway i Prilicla dotarli do śluzy o sekundę za późno i bezsilnie patrzyli przez okienko, jak SRTT otwiera drzwi wewnętrzne i pociągnięty przez siłę ciążenia czterokrotnie przewyższającą normalne, niknie im z oczu. W rezultacie drzwi wewnętrzne zamknęły się automatycznie, pozwalając lekarzom wejść do śluzy i przygotować się do warunków panujących na sali.

Conway jak oszalały przebierał się w ciężki kombinezon umieszczony w komorze śluzy. Szybko włączył degrawitator kompensujący ciążenie w sali. Prilicla postępował podobnie z własnym ekwipunkiem. Sprawdzając zaciski i zapięcia kombinezonu i przeklinając tę zbędną stratę czasu, Conway zerkał przez okienko do wnętrza sali, a to, co widział, przyprawiało go o dreszcz przerażenia.

Pseudoillensańskie ciało przybysza leżało rozpłaszczone na podłodze. SRTT dygotał z lekka, a oto już jeden z większych pacjentów zbliżał się z łoskotem, by obejrzeć ten osobliwie wyglądający przedmiot. Zapewne którąś ze swych olbrzymich, płaskich stóp nastąpił na leżącego zbiega, ten bowiem szarpnął się nagle, po czym zaczął się szybko i niewiarygodnie przeistaczać. Słabe, błoniaste wyrostki przedstawiciela klasy PVSJ jakby wtopiły się w ciało, to zaś przybrało ów kościsty, jaszczurowaty kształt z groźnymi rogowatymi mackami, który obaj lekarze widzieli przy śluzie numer sześć. Była to najbardziej przerażająca postać klasy SRTT.

Jednak masa młodego pacjenta była prawie pięciokrotnie większa od masy przybysza, toteż nic dziwnego, że FROB wcale się nie przestraszył. Opuścił swą masywną głowę i trącił uciekiniera, posyłając jego ciało ku przeciwległej ścianie oddalonej o sześć metrów. FROB chciał się bawić.

Obaj lekarze wydostali się już ze śluzy i znaleźli na galeryjce pod sufitem, skąd widok był lepszy. SRTT znowu się przeistaczał. Widocznie przy czterokrotnym ciążeniu jaszczurczy kształt nie zdał egzaminu przeciwko tym nieletnim potworom i przybysz próbował czegoś innego.

FROB zbliżył się doń ponownie i obserwował go jak urzeczony.

Загрузка...