Obudził się sam i zorientował, że lektyka się zatrzymała.
Tam, gdzie siedział Illyrio, została tylko sterta pogniecionych poduszek. Karzeł czuł suchość w obolałym gardle. Śniło mu się... Co mu się śniło? Nie pamiętał.
Z zewnątrz dobiegały głosy w języku, którego nie znał. Wystawił nogi za zasłony i zeskoczył na ziemię. Magister Illyrio stał przy dwóch jeźdźcach. Obaj nosili wytarte skórzane koszule i płaszcze z ciemnobrązowej wełny. Miecze mieli schowane i nic nie wskazywało na to, by grubasowi coś groziło.
– Muszę się odlać – oznajmił Tyrion. Poczłapał na pobocze, rozwiązał spodnie i oddał mocz w cierniste chaszcze. Trwało to dość długo.
– Szczać potrafi nieźle – zauważył ktoś.
Karzeł strząsnął ostatnie krople i zawiązał troki.
– To tylko najmniejszy z moich talentów. Powinniście zobaczyć, jak sram. – Spojrzał na Illyria. – Znasz tych dwóch, magistrze? Wyglądają na banitów. Czy mam iść po topór?
– Po topór? – zawołał roślejszy z jeźdźców, muskularny mężczyzna o krzaczastej brodzie i rudej czuprynie. – Słyszałeś, Haldonie? Mały człowieczek chce z nami walczyć!
Jego towarzysz był starszy, gładko wygolony i miał ascetyczną, pooraną bruzdami twarz. Włosy zaczesał sobie do tyłu i związał za głową.
– Niscy ludzie często czują potrzebę udowodnienia swej odwagi za pomocą absurdalnych przechwałek – skwitował. – Wątpię, czy zdołałby zabić kaczkę.
– Dawajcie ją tu – odparł Tyrion, wzruszając ramionami.
– Skoro nalegasz.
Jeździec zerknął na towarzysza.
Muskularny mężczyzna wyciągnął półtoraręczny miecz.
– Ja jestem Kaczka, ty mały pyskaty zaszczańcu.
Och, bogowie, bądźcie łaskawi.
– Miałem na myśli mniejszą.
Jeździec ryknął śmiechem.
– Słyszałeś, Haldonie? On się domaga mniejszej Kaczki!
– Z chęcią zadowolę się cichszą – Mężczyzna zwany Haldonem skierował na Tyriona chłodne spojrzenie szarych oczu. Potem znowu zerknął na Illyria. – Masz dla nas skrzynki?
– I muły, które będą je niosły.
– Muły są zbyt powolne. Mamy juczne konie. Przeniesiemy wszystko na nie. Kaczka, zajmij się tym.
– Dlaczego to zawsze Kaczka musi się wszystkim zajmować? – Wysoki mężczyzna schował miecz. – Czym ty się zajmujesz, Haldonie? Kto tu jest rycerzem, ty czy ja?
Mimo tych słów skierował się ku jucznym mułom.
– Jak się ma nasz chłopak? – zapytał Illyrio, gdy przenoszono skrzynki. Tyrion naliczył ich sześć. Wszystkie były z dębiny, zamknięte na żelazne antaby. Kaczka bez większego trudu przenosił skrzynie, zarzucając je sobie na ramię.
– Dorównuje już wzrostem Gryfowi. Przed trzema dniami powalił Kaczkę, wrzucając go do koryta dla koni.
– Wcale mnie nie powalił. Specjalnie się przewróciłem, żeby go rozśmieszyć.
– Twój plan zakończył się sukcesem – odparł Haldon. – Sam się śmiałem.
– W jednej z tych skrzyń jest prezent dla niego. Imbir w cukrze. Zawsze go lubił. – W głosie Illyria zabrzmiał dziwny smutek. – Myślałem, że będę mógł pojechać z wami do Ghoyan Drohe. Urządzilibyśmy ucztę pożegnalną, nim popłyniecie w dół rzeki...
– Nie mamy czasu na uczty, panie – sprzeciwił się Haldon.
– Gryf chce odpłynąć, gdy tylko wrócimy. W górę rzeki docierają wieści, a żadne z nich nie są dobre. Na północ od Jeziora Sztyletów widziano Dothraków, zwiadowców z khalasaru starego Motha. Khal Zekko podąża tuż za nim, przez Puszczę Qohoricką.
Grubas skwitował to nieuprzejmym odgłosem.
– Zekko odwiedza Qohor co trzy albo cztery lata. Qohoricy dają mu worek złota i wraca na wschód. Jeśli zaś chodzi o Motha, jego ludzie są prawie tak samo starzy jak on i z roku na rok jest ich coraz mniej. Groźny jest tylko...
– Khal Pono – dokończył za niego Haldon. – Motho i Zekko uciekają przed nim, jeśli wierzyć opowieściom. Zgodnie z ostatnimi meldunkami Pona widziano w pobliżu górnego biegu Selhoru. Prowadzi khalasar złożony z trzydziestu tysięcy ludzi. Gryf nie chce dać się złapać na rzece, jeśli Pono zaryzykuje przeprawę przez Rhoyne. – Haldon zerknął na Tyriona. – Czy twój karzeł jeździ równie dobrze jak szcza?
– Jeździ – odezwał się Tyrion, nim serowy lord zdążył odpowiedzieć za niego – chociaż najlepiej sobie radzi ze specjalnym siodłem i koniem, którego dobrze zna. I mówi też.
– Rzeczywiście. Jestem Haldon, uzdrowiciel naszej małej grupy braci. Niektórzy zwą mnie Półmaesterem. Mój towarzysz to ser Kaczka.
– Ser Rolly – poprawił go rosły mężczyzna. – Rolly Duckfield. Każdy rycerz może pasować kogoś na rycerza, a Gryf pasował mnie. A ty, karle?
– Nazywa się Yollo – odezwał się pośpiesznie Illyrio.
Yollo? Tak można by nazwać małpę. Co gorsza, to było pentoshijskie imię, a każdy głupi zauważyłby, że Tyrion nie jest Pentoshijczykiem.
– W Pentos jestem znany jako Yollo – wtrącił natychmiast, starając się naprawić sytuację – ale matka nazwała mnie Hugorem Hillem.
– Jesteś małym królem czy małym bękartem? – zapytał Haldon.
Tyrion uświadomił sobie, że w rozmowie z Haldonem Półmaesterem lepiej zachować ostrożność.
– Każdy karzeł jest bękartem w oczach ojca.
– Z pewnością. Hugorze Hill, odpowiedz mi na jedno pytanie. Jak Serwyn od Zwierciadlanej Tarczy zdołał zabić smoka Urraxa?
– Podszedł do niego ukryty za tarczą. Urrax widział tylko własne odbicie, aż do chwili, gdy Serwyn wbił mu włócznię w oko.
To nie zaimponowało Haldonowi.
– Nawet Kaczka zna tę historię. A czy potrafisz mi opowiedzieć o rycerzu, który spróbował tej samej sztuczki z Vhagar podczas Tańca Smoków?
Tyrion uśmiechnął się szeroko.
– Ser Byron Swann. Smoczyca upiekła go w nagrodę za jego trudy... ale to była Syrax, nie Vhagar.
– Obawiam się, że się mylisz. W swej księdze Taniec Smoków, prawdziwa historia maester Munkun pisze...
– ...że to była Vhagar. Wielki maester Munkun się myli. Giermek ser Byrona widział śmierć swego pana i opisał ją własnej córce. Zgodnie z jego relacją to była Syrax, smoczyca Rhaenyry. To ma więcej sensu niż wersja Munkuna. Swann był synem lorda z Pogranicza, a Koniec Burzy opowiedział się za Aegonem. Vhagar dosiadał książę Aemond, brat Aegona. Dlaczego Swann miałby próbować ją zabić?
Haldon wydął wargi.
– Postaraj się nie spaść z konia. Gdyby to ci się przydarzyło, wróć na piechotę do Pentos. Nasza nieśmiała panna nie będzie czekała na nikogo, czy to wysokiego, czy karła.
– Najbardziej lubię nieśmiałe. Pomijając rozwiązłe. Powiedz mi, dokąd odsyła się kurwy?
– Czy wyglądam na człowieka, który je odwiedza?
Kaczka parsknął wzgardliwym śmiechem.
– Nie odważy się. Lemore kazałaby mu się modlić o przebaczenie, chłopak chciałby pójść z nim, a Gryf mógłby mu uciąć kutasa i wepchnąć do gardła.
– Maesterzy nie potrzebują kutasów – zauważył Tyrion.
– Ale Haldon jest tylko półmaesterem.
– Widzę, że karzełek cię bawi, Kaczka – stwierdził Haldon. – W takim razie może pojechać z tobą.
Zawrócił wierzchowca.
Minęło jeszcze parę chwil, nim Kaczka bezpiecznie ulokował wszystkie skrzynie na grzbietach trzech jucznych koni. Haldon zdążył już zniknąć im z oczu, ale rycerz się tym nie przejął. Skoczył na siodło, podniósł Tyriona za kołnierz i posadził go przed sobą.
– Trzymaj się mocno łęku, a nic ci nie będzie. Klacz ma miły słodki chód, a smocza droga jest gładka jak dupa dziewicy.
Ser Rolly ujął wodze w prawą dłoń, a postronki jucznych koni w lewą i ruszył naprzód dziarskim kłusem.
– Życzę szczęścia – zawołał za nimi Illyrio. – Powiedz chłopakowi, że przykro mi, że nie będę na jego ślubie. Dołączę do was w Westeros, przysięgam na dłonie mojej słodkiej Serry.
Gdy Tyrion po raz ostatni ujrzał Illyrio Mopatisa, spowity w brokaty magister stał w swej lektyce, garbiąc masywne barki. Kiedy jego postać znikała we wzbitym przez nich kurzu, serowy lord wydawał się niemal mały.
Kaczka dogonił Haldona Półmaestera ćwierć mili dalej. Od tej chwili jechali obok siebie. Tyrion trzymał się wysokiego łęku, niezgrabnie rozstawiając krótkie nogi.
Wiedział, że nie uniknie pęcherzy, kurczów i otarć od siodła.
– Ciekawe, na co piratom z Jeziora Sztyletów zda się nasz karzełek? – odezwał się w pewnej chwili Haldon.
– Na gulasz? – zasugerował Kaczka.
– Najgorszy z nich jest Urho Niemyty – wyznał Półmaester. – Sam jego smród wystarczy, by zabić człowieka.
Tyrion wzruszył ramionami.
– Świetnie się składa, że nie mam nosa.
Haldon uśmiechnął się półgębkiem.
– Jeśli spotkamy lady Korrę i jej „Zęby Jędzy”, wkrótce może ci zabraknąć również innych organów. Zwą ją Korrą Okrutną. Załoga jej statku składa się pięknych młodych dziewcząt, które kastrują każdego pojmanego mężczyznę.
– Przerażające. Chyba się zleję w portki.
– Lepiej tego nie rób – ostrzegł go Kaczka złowrogim tonem.
– Skoro tak mówisz. Jeśli spotkamy tę lady Korrę, przebiorę się w spódnicę i powiem, że jestem Cersei, sławna brodata piękność z Królewskiej Przystani.
Tym razem Kaczka się roześmiał.
– Ależ z ciebie dowcipny człowieczek, Yollo – stwierdził Haldon. – Powiadają, że Zawoalowany Lord przyznaje jedną łaskę każdemu człowiekowi, który zdoła go rozśmieszyć. Być może Jego Szara Miłość wybierze cię na ozdobę swego kamiennego dworu.
Ser Rolly obrzucił towarzysza zaniepokojonym spojrzeniem.
– Z niego niedobrze jest żartować. Nie, kiedy jesteśmy tak blisko Rhoyne. On słyszy.
– Słowa mądrości z ust kaczki – mruknął Haldon. – Wybacz, Yollo. Niepotrzebnie tak zbladłeś. Tylko żartowałem. Książę Smutków nie udziela swego szarego pocałunku tak łatwo.
Swego szarego pocałunku. Na tę myśl przebiegły go ciarki. Śmierć utraciła już grozę dla Tyriona Lannistera, ale szara łuszczyca to coś całkiem innego. Zawoalowany Lord totylko legenda – powiedział sobie. Nie jest bardziej realny niż duch Lanna Sprytnego, według niektórych straszący w Casterly Rock. Mimo to nie odezwał się ani słowem.
Nagłe milczenie karła nie przyciągnęło uwagi jego towarzyszy. Kaczka zaczął mu opowiadać historię swego życia. Jego ojciec był zbrojmistrzem w Gorzkim Moście, Kaczka urodził się z brzękiem stali w uszach i już od dziecka uczył się posługiwać mieczem. Rosły obiecujący chłopak przyciągnął uwagę starego lorda Caswella, który zaoferował mu miejsce w garnizonie, ale on pragnął czegoś więcej. Widział, jak słabowity syn Caswella został paziem, giermkiem, a w końcu rycerzem.
– To był chuderlawy skarżypyta o wynędzniałej twarzy, ale stary lord miał cztery córki i tylko jednego syna, więc nikomu nic pozwalał powiedzieć na niego ani słowa. Inni giermkowie ledwie się ważyli choć tknąć go palcem na dziedzińcu.
– Ale ty nie byłeś tak bojaźliwy.
Tyrion nie miał trudności z odgadnięciem, dokąd zmierza ta opowieść.
– Na szesnasty dzień imienia ojciec wykuł mi długi miecz – ciągnął Kaczka. – Ale Lorentowi oręż spodobał się tak bardzo, że zagarnął go dla siebie, a mój cholerny staruszek nigdy nie potrafił powiedzieć mu „nie”. Kiedy się poskarżyłem, Lorent oznajmił mi prosto w oczy, że moja ręka jest stworzona do młota, nie do miecza. Dlatego wziąłem młot i waliłem go nim tak długo, aż połamałem mu obie ręce i połowę żeber.
Potem musiałem opuścić Reach i to szybko. Wybrałem się za wodę, by przyłączyć się do Złotej Kompanii. Przez kilka lat pracowałem dla nich jako uczeń kowalski, aż wreszcie ser Harry Strickland przyjął mnie na giermka. Kiedy Gryf przekazał w dół rzeki wiadomość, że potrzebuje kogoś, kto nauczy jego syna władania bronią, Harry wysłał mu mnie.
– I Gryf pasował cię na rycerza?
– Rok później.
– Czemu nie powiesz naszemu małemu przyjacielowi, w jaki sposób zdobyłeś swe nazwisko? – zapytał z bladym uśmieszkiem Półmaester.
– Rycerzowi nie wystarczy tylko jedno imię – odparł rosły mężczyzna – a kiedy mnie pasował, byliśmy na polu, i jak uniosłem wzrok, zobaczyłem te kaczki, więc... nie śmiej się.
Tuż po zachodzie słońca zjechali z drogi, żeby odpocząć na zarośniętym zielskiem dziedzińcu obok starej kamiennej studni. Tyrion zeskoczył z siodła, by rozprostować dręczone kurczami nogi, a Kaczka i Haldon napoili konie. Z przerw między kamieniami wyrastała twarda brązowa trawa oraz bożodrzewy. Mury budynku, który mógł ongiś być wielką kamienną rezydencją, porastał mech. Oporządziwszy zwierzęta, jeźdźcy spożyli kolację złożoną z solonej wieprzowiny i zimnej białej fasoli, popitych ale. Prosty posiłek wydał się Tyrionowi miłą odmianą po frykasach spożywanych w towarzystwie Illyria.
– Te kuferki, które dla was przywieźliśmy – odezwał się w przerwie między kęsami. –
Z początku myślałem, że to złoto dla Złotej Kompanii, ale potem zobaczyłem, jak ser Rolly dźwignął skrzynię na ramieniu. Gdyby była pełna monet, nie uniósłby jej tak łatwo.
– To tylko zbroja – odparł Kaczka, wzruszając ramionami.
– I ubranie – wtrącił Haldon. – Dworskie stroje dla całej naszej grupy. Piękne wełny i aksamity, jedwabne płaszcze. Przed obliczem królowej nie staje się w łachmanach... ani z pustymi rękami. Magister był tak łaskawy, że zaopatrzył nas w stosowne podarunki.
Gdy wzeszedł księżyc, znowu dosiedli wierzchowców i pokłusowali na wschód w blasku gwiazd. Stara valyriańska droga lśniła przed nimi niczym długa srebrna wstęga wijąca się przez lasy i doliny. Na krótką chwilę Tyrion Lannister zaznał czegoś przypominającego spokój.
– Lomas Obieżyświat miał rację. Ta droga to prawdziwy cud.
– Lomas Obieżyświat? – zdziwił się Kaczka.
– To dawno nieżyjący skryba – wyjaśnił Haldon. – Spędził całe życie na wędrówkach po świecie i opisał odwiedzone przez siebie krainy w dwóch książkach o tytułach Cuda i Cuda stworzone przez człowieka.
– Stryj podarował mi je, kiedy byłem chłopcem – dodał Tyrion. – Czytałem je tyle razy, że wreszcie się rozpadły.
– „Bogowie stworzyli siedem cudów, a śmiertelni ludzie dziewięć” – zacytował Półmaester. – Śmiertelnicy prześcignęli bogów o dwa cuda. To nie za dobrze świadczy o ich pobożności, ale tak to już jest. Kamienne drogi Valyrian to jeden z dziewięciu cudów Obieżyświata. Piąty, jeśli się nic mylę.
– Czwarty – poprawił go Tyrion, który w dzieciństwie nauczył się wszystkich szesnastu cudów na pamięć. Stryj Gerion często stawiał go na stole i kazał mu je wyliczać. Lubiłem to, co? Stałem między wydrążonymi bochnami chleba, wszyscy gapili się na mnie, a ja im udowadniałem, jaki ze mnie sprytny krasnal. Przez wiele lat marzył o tym, że będzie podróżował po świecie i na własne oczy ujrzy cuda Obieżyświata.
Lord Tywin położył kres tym marzeniom dziesięć dni przed szesnastym dniem imienia swego karłowatego syna, gdy Tyrion poprosił, by wysłał go w podróż po Dziewięciu Wolnych Miastach, jaką odbyli jego stryjowie w tym samym wieku.
– Moim braciom można było zaufać, że nie okryją wstydem rodu Lannisterów – oznajmił jego ojciec. – Żaden z nich nigdy nie ożenił się z kurwą. – Gdy Tyrion przypomniał mu, że za dziesięć dni zostanie dorosłym mężczyzną i będzie mógł podróżować, dokąd zechce, lord Tywin rzekł: – Nikt nigdy nie jest wolny. Tylko dzieci i głupcy wierzą, że jest inaczej. Wyjedź sobie, proszę bardzo. Wdziej błazeński strój i stawaj na głowie dla rozrywki przyprawowych lordów i serowych królów. Tylko pamiętaj, że musisz sam płacić za siebie i zapomnij o powrocie. – Po tych słowach chłopca opuściła wola walki. – Jeśli potrzebujesz użytecznego zajęcia, dostaniesz je – dodał jego ojciec. Z chwilą wejścia w wiek męski Tyriona mianowano nadzorcą wszystkich ścieków i cystern w Casterly Rock. Może liczył na to, że wpadnę do którejś z nich. Lorda Tywina spotkało jednak rozczarowanie. Ścieki nigdy nie funkcjonowały nawet w połowie tak dobrze, jak wtedy, gdy odpowiadał za nie Tyrion. Potrzebny mi kielich wina, żeby zmyć z ust smak ojca. A jeszcze lepszy byłby bukłak.
Jechali przez całą noc. Tyrion co chwila przysypiał, wsparty o łęk, i budził się nagle.
Od czasu do czasu zaczynał się zsuwać w bok, ale ser Rolly prostował go natychmiast. O świcie karzeł miał obolałe nogi i odparzone pośladki.
Minął jeszcze cały dzień, nim dotarli do leżącego nad rzeką Ghoyan Drohe.
– Legendarna Rhoyne – rzekł Tyrion, ujrzawszy ze szczytu wzgórza zieloną, powoli toczącą swe wody rzekę.
– Mała Rhoyne – poprawił go Kaczka.
– To prawda.
Całkiem ładna rzeka, ale najmniejsza z odnóg Tridentu jest dwukrotnie szersza, a wszystkie trzy płyną szybciej. Miasto również nie wyglądało imponująco. Tyrion przypominał sobie z nauki historii, że Ghoyan Drohe nigdy nie należało do wielkich, ale było pięknym miastem, zielonym i kwitnącym, pełnym kanałów i fontann. Ale potem nadeszła wojna. I przybyły smoki. Po tysiącu lat kanały były zatkane trzciną i błotem, a w sadzawkach stojącej wody lęgły się roje much. Strzaskane kamienie świątyń i pałaców zapadały się w ziemię, a brzeg rzeki gęsto porastały stare sękate wierzby.
W ruinach nadal wiodła nędzny żywot garstka ludzi uprawiających małe ogródki pośród zielska. Tętent podkutych kopyt uderzających o starą valyriańską drogę sprawił, że większość z nich uciekła do dziur, z których wyszli, ale najśmielsi zatrzymali się w słońcu na chwilę wystarczająco długą, by śledzić jeźdźców tępymi, pozbawionymi ciekawości spojrzeniami. Naga dziewczynka, usmarowana błotem aż po kolana, nie mogła oderwać oczu od Tyriona.
Nigdy nie widziała karła – uświadomił sobie. A co dopiero beznosego. Zrobił paskudną minę i pokazał język. Dziewczynka się rozpłakała.
– Co jej zrobiłeś? – zapytał Kaczka.
– Przesłałem całusa. Wszystkie dziewczyny płaczą, kiedy je całuję.
Za gąszczem wierzb droga kończyła się nagle. Skręcili na północ i przez krótki czas jechali wzdłuż brzegu, aż wreszcie wierzby się skończyły i wędrowcy ujrzeli przed sobą stare kamienne nabrzeże, w połowie zalane wodą i otoczone wysokimi brązowymi chwastami.
– Kaczka! – zawołał ktoś. – Haldon!
Tyrion wyciągnął głowę w bok i zobaczył stojącego na dachu niskiego drewnianego budynku chłopaka, który machał słomianym kapeluszem o szerokim rondzie. Zgrabny, gibki młodzieniec o szczupłej sylwetce i ciemnoniebieskiej czuprynie. Karzeł oceniał jego wiek na jakieś piętnaście, szesnaście lat.
Okazało się, że dach, na którym stał, pokrywał kajuty „Nieśmiałej Panny”, starej, rozklekotanej jednomasztowej barki. Miała szeroki kadłub i małe zanurzenie, doskonale zatem nadawała się do wpływania do najpłytszych strumieni i forsowania ławic. To brzydka panna, ale czasami takie są najbardziej chciwe w łożu – pomyślał Tyrion.
Łodzie pływające po rzekach Dorne często malowano na jaskrawe kolory i zdobiono pięknymi rzeźbami, ale ta panna wyglądała inaczej. Pokrywała ją farba brudnej, szarobrązowej barwy, obłażąca i pełna plam, a szeroka łukowata rufa nie miała żadnych ozdób. Wygląda paskudnie, ale z pewnością o to właśnie chodziło.
Kaczka odwzajemnił się radosnym okrzykiem. Klacz przedarła się przez płyciznę, tratując trzciny. Chłopak zeskoczył z dachu kajut na pokład łodzi. Potem pojawiła się reszta załogi „Nieśmiałej Panny”. Para starszych ludzi o rhoynarskich rysach stała bliżej rufy, a przystojna septa w miękkiej białej szacie wyszła z kajuty, odgarniając z oczu lok ciemnych włosów.
Gryfa jednak łatwo było poznać.
– Wystarczy już tych krzyków – rzekł i nad rzeką zapadła nagła cisza.
Będą z nim kłopoty – uświadomił sobie natychmiast Tyrion.
Gryf wdział płaszcz ze skóry czerwonego wilka rhoynarskiego razem z głową. Pod futrem miał brązową skórzaną kurtę wzmocnioną żelaznymi pierścieniami. Skóra na jego wygolonej twarzy również wyglądała jak wygarbowana, a w kącikach oczu miał zmarszczki. Choć włosy miał niebieskie jak syn, karzeł zauważył rude odrosty. Brwi mężczyzny były jeszcze bardziej ryże. U pasa nosił miecz i sztylet. Jeśli nawet ucieszył się z powrotu Kaczki i Haldona, dobrze to ukrył. Nie próbował jednak maskować niezadowolenia, jakie wzbudził w nim widok Tyriona.
– Karzeł? Co to ma być?
– Wiem, że liczyłeś na krąg sera. – Tyrion spojrzał na Młodego Gryfa i obdarzył go swym najbardziej rozbrajającym uśmiechem. – Niebieskie włosy mogą się podobać w Tyrosh, ale w Westeros chłopcy będą w ciebie rzucać kamieniami, a dziewczęta śmiać ci się prosto w oczy.
– Moja matka była damą z Tyrosh – wyjaśnił wyraźnie zażenowany chłopak. –
Farbuję włosy na jej pamiątkę.
– Co to za stworzenie? – zapytał Gryf.
– Illyrio przysyła list, w którym wszystko wyjaśnia – odparł Haldon.
– Daj mi to pismo. I zaprowadź karła do mojej kajuty.
Nie podobają mi się jego oczy – pomyślał Tyrion, gdy najemnik usiadł naprzeciwko niego w mrocznym pomieszczeniu. Dzielił ich od siebie prosty stół o podrapanym blacie, na którym paliła się łojowa świeczka. Oczy miał jasnoniebieskie i zimne jak lód. Karzeł nie lubił jasnych oczu. Lord Tywin miał jasnozielone, upstrzone złocistymi cętkami.
Przyglądał się, jak najemnik czyta. Sam fakt, że potrafi to robić, już o czymś świadczył. Ilu najemników mogło się tym pochwalić? Prawie wcale nie porusza ustami
– uświadomił sobie Tyrion.
Wreszcie Gryf oderwał wzrok od listu i przymrużył powieki.
– Tywin Lannister zginął? Z twojej ręki?
– Z mojego palca. O, tego. – Tyrion pokazał go z dumą Gryfowi. – Lord Tywin siedział w wychodku, więc poczęstowałem go bełtem w brzuch, żeby się przekonać, czy rzeczywiście sra złotem. Nie srał. Szkoda, przydałoby mi się trochę złota. Zabiłem też matkę, ale trochę wcześniej. Aha, i jeszcze mojego siostrzeńca Joffreya. Otrułem go na jego weselu i patrzyłem, jak się dusi. Czy handlarz serem wspomniał o tym szczególe?
Jeśli wasza królowa pozwoli, zamierzam jeszcze dodać do listy brata i siostrę, zanim skończę.
– Jeśli pozwoli? Czy Illyrio postradał zmysły? Dlaczego uważa, że Jej Miłość przyjmie na służbę człowieka, który otwarcie przyznaje, że jest zdrajcą i królobójcą?
To uczciwe pytanie – pomyślał Tyrion.
– Król, którego zabiłem, siedział na jej tronie, a wszyscy, których zdradziłem, byli lwami – odparł jednak na głos. – Wydaje mi się, że już jej się dobrze przysłużyłem. –
Podrapał się po kikucie nosa. – Bez obaw, nie zabiję cię. Nie jesteśmy spokrewnieni. Czy mogę zobaczyć, co napisał handlarz sera? Uwielbiam czytać o sobie.
Gryf zignorował jego prośbę. Przysunął list do płomienia świecy. Papier poczerniał, skurczył się i zapłonął.
– Między Targaryenami a Lannisterami jest krew. Czemu miałbyś wspierać sprawę królowej Daenerys?
– Dla złota i chwały – odparł radośnie karzeł. – Aha, i z nienawiści. Zrozumiałbyś to, gdybyś znał moją siostrę.
– Świetnie rozumiem nienawiść.
Ton, jakim Gryf wypowiedział to słowo, świadczył, że mówi prawdę. On się karmi nienawiścią. Od lat to ona ogrzewa go nocami.
– W takim razie mamy coś ze sobą wspólnego, ser.
– Nie jestem rycerzem.
Nie tylko jest kłamcą, ale w dodatku kiepskim. To było głupie i nieudolne, panie.
– A jednak ser Kaczka mówi, że go pasowałeś.
– Kaczka mówi za dużo.
– Niektórzy zdziwiliby się, że taki ptak w ogóle potrafi mówić. Ale mniejsza z tym, Gryfie. Ty nie jesteś rycerzem, a ja jestem Hugor Hill, mały potwór. Twój mały potwór, jeśli zechcesz. Masz moje słowo, że pragnę jedynie zostać wiernym sługą waszej smoczej królowej.
– A w jaki sposób zamierzasz jej służyć?
– Językiem. – Polizał kolejno wszystkie palce. – Mogę opowiedzieć Jej Miłości, jak myśli moja słodka siostra, jeśli można to nazwać myśleniem. Powiedzieć jej dowódcom, jak najłatwiej pokonać w bitwie mojego brata Jaime’a. Wiem, którzy lordowie są odważni, a którzy tchórzliwi, którzy są lojalni, a którzy przekupni. Mogę zdobyć dla niej sojuszników. Wiem też bardzo wiele o smokach. Twój półmaester może to potwierdzić.
Na koniec, jestem zabawny i nie jem zbyt wiele. Możesz mnie uważać za swego prawdziwego krasnala.
Gryf zastanawiał się przez chwilę.
– Zrozum jedno, karle. Jesteś najmniej ważnym członkiem naszej kompanii. Trzymaj język za zębami i rób, co ci każą, bo inaczej pożałujesz.
Tak, ojcze – omal nie powiedział Tyrion.
– Jak każesz, wasza lordowska mość.
– Nie jestem lordem.
Kłamiesz.
– To była tylko uprzejmość, mój przyjacielu.
– Nie jestem też twoim przyjacielem.
Nie jesteś rycerzem, lordem ani przyjacielem.
– Szkoda.
– Oszczędź mi swojej ironii. Zabiorę cię do Volantis. Jeśli okażesz się posłuszny i użyteczny, będziesz mógł zostać z nami i służyć królowej na miarę swych możliwości. Ale jeśli okaże się, że jest z tobą więcej kłopotów, niż jesteś wart, będziesz musiał ruszyć swoją drogą.
Pewnie. Ta droga zaprowadzi mnie na dno Rhoyne, gdzie ryby będą mogły obgryźć to, co zostało z mojego nosa.
– Valar dohaeris.
– Możesz spać na pokładzie albo w ładowni, jak wolisz. Ysilla znajdzie dla ciebie posłanie.
– To bardzo miło z jej strony. – Tyrion pokłonił się niezgrabnie, ale w drzwiach kajuty obejrzał się jeszcze za siebie. – A co, jeśli odnajdziemy królową i okaże się, że całe to gadanie o smokach to tylko wymysł jakiegoś pijanego marynarza? Na szerokim świecie pełno jest podobnych szalonych opowieści. Grumkiny i snarki, duchy i ghule, syreny, skalne gobliny, skrzydlate konie, skrzydlate świnie... skrzydlate lwy.
Gryf wbił w niego zasępione spojrzenie.
– Już raz cię ostrzegałem, Lannister. Trzymaj język za zębami albo go stracisz. Tu chodzi o los królestw. O nasze życie, nazwiska i honor. To nie jest gra służąca twojej rozrywce.
Ależ jest – pomyślał Tyrion. Gra o tron.
– Skoro tak mówisz, kapitanie – wyszeptał i pokłonił się raz jeszcze.