JON

Tormund Zabójca Olbrzyma nie był wysokim mężczyzną, ale bogowie dali mu szeroką pierś i potężne brzuszysko. Mance Rayder zwał go Tormundem Dmącym w Róg z uwagi na potęgę jego płuc. Mawiał też, że śmiech Tormunda strąca śnieg z górskich szczytów. Gdy Zabójca Olbrzyma się gniewał, jego ryki przypominały trąbienie mamuta.

Tego dnia Tormund ryczał często i głośno. Wrzeszczał, darł się i walił pięścią w stół tak mocno, że przewrócił dzban i rozlał wodę. Zawsze miał pod ręką róg z miodem i dlatego ślina, którą bryzgał, wygłaszając groźby, była słodka. Nazwał Jona Snow tchórzem, kłamcą i sprzedawczykiem, przeklinał go jako pierdolonego klękacza o czarnym sercu, rabusia i padlinożerną wronę, oskarżał o to, że chce wyruchać wolnych ludzi w dupę. Dwukrotnie cisnął w głowę Jona rogiem, ale dopiero po jego opróżnieniu. Tormund nie zwykł marnować dobrego miodu. Jon pozwalał, by to wszystko po nim spływało. Nigdy nie podnosił głosu ani nie odpowiadał na groźby groźbami, ale nie ustępował też bardziej, niż zamierzał.

W końcu popołudniowe cienie na dworze zrobiły się długie. Tormund — Samochwała, Dmący w Róg i Łamacz Lodu, Tormund Piorunowa Pięść, Mąż Niedźwiedzic, Mówiący z Bogami i Ojciec Zastępów — wyciągnął rękę.

— A więc zgoda i niech bogowie mi wybaczą. Wiem, że setka matek nigdy tego nie zrobi.

Jon uścisnął jego dłoń. W głowie brzmiały mu echem słowa złożonej przysięgi. Jestem mieczem w ciemności. Jestem strażnikiem na murach. Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka. Dla niego potrzebny był nowy refren. Jestem strażnikiem, który otworzył bramę i przepuścił wroga. Oddałby bardzo wiele, by mieć pewność, że postępuje słusznie. Zaszedł już jednak za daleko, by teraz zawrócić.

— Zgoda — powtórzył.

Uścisk Tormunda nadal mógłby miażdżyć kości. To przynajmniej się nie zmieniło. Jego broda również wyglądała tak samo, choć twarz kryjąca się pod gęstwą białych włosów wyraźnie wychudła, a na rumianych policzkach pojawiły się głębokie bruzdy.

— Szkoda, że Mance cię nie zabił, kiedy miał okazję — stwierdził, ze wszystkich sił starając się zgnieść dłoń Jona na miazgę. — Złoto w zamian za cienką zupkę i chłopaków... to okrutna cena.

Co się stało z tym słodkim młodzieńcem, którego znałem?

Zrobili go lordem dowódcą.

— Niektórzy mawiają, że uczciwa umowa to taka, z której obie strony są niezadowolone. Trzy dni?- Jeśli pożyję tak długo. Nawet niektórzy z moich ludzi spluną na mnie, kiedy usłyszą te warunki. — Tormund puścił dłoń Jona. — Twoje wrony też będą narzekać, o ile je znam. A powinienem znać. Zabiłem tylu czarnych skurwysynów, że nie potrafię ich zliczyć.

— Lepiej by było, gdybyś na południe od Muru nie wspominał o tym tak głośno.

— Ha! — Tormund ryknął śmiechem. To także się nie zmieniło. Nadal śmiał się często i swobodnie. — Mądre słowa. Nie chciałbym, by twoje wrony zadziobały mnie na śmierć.

— Poklepał rozmówcę po plecach. — Gdy wszyscy moi ludzie będą już bezpieczni za waszym Murem, podzielimy się odrobiną mięsa i miodu. Do tej chwili... — Dziki zdjął obręcz z lewej ręki i rzucił ją Jonowi, a potem zrobił to samo z drugą, którą nosił na prawej. — To zadatek. Miałem je po ojcu, a on po swoim ojcu. Teraz są twoje, ty czarny złodziejski bękarcie.

Obręcze wykonano ze starego złota. Były lite i ciężkie, wyryto na nich starożytne runy Pierwszych Ludzi. Tormund Zabójca Olbrzyma nosił je, odkąd Jon go znał. Były częścią dzikiego, tak samo jak jego broda.

— Braavosowie je przetopią. Byłaby szkoda. Może powinieneś je zatrzymać.

— Nie. Nie chcę, by mówiono, że Tormund Piorunowa Pięść kazał wolnym ludziom oddać skarby, a sam zachował swoje. — Uśmiechnął się. — Ale pierścień na członku zatrzymam. Jest znacznie większy od tych drobiazgów. Ty mógłbyś go nosić jako naszyjnik.

Jon nie mógł powstrzymać śmiechu.

— Nigdy się nie zmieniasz.

— Och, zmieniam się. — Uśmiech zniknął z twarzy Tormunda, nagle jak śnieg latem. — Nie jestem już tym człowiekiem, którym byłem w Rumianym Dworze. Widziałem zbyt wiele śmierci, a także gorsze rzeczy. Moi synowie... — Wykrzywił twarz w grymasie żałoby. — Dormund padł w bitwie pod Murem. Był jeszcze prawie chłopcem. Załatwił go jeden z rycerzy waszego króla.

Jakiś zakuty w szarą stal skurwysyn z ćmami na tarczy. Widziałem cios, ale nim dotarłem na miejsce, mój chłopak już nie żył. A Torwynd... to zimno go zabiło. Zawsze był chorowity. Pewnej nocy po prostu wziął i umarł. A najgorsze, że nim zauważyliśmy jego śmierć, wstał, blady i niebieskooki. Musiałem sam się nim zająć. To było trudne, Jon. — W jego oczach zalśniły łzy. -

Prawdę mówiąc, żaden był z niego mężczyzna, ale kiedyś był moim małym synkiem i kochałem go.

Jon położył dłoń na jego ramieniu.

— Bardzo mi przykro.

— Dlaczego? To nie twoja wina. Masz krew na rękach, to prawda, tak samo jak ja. Ale nie jego krew. — Tormund potrząsnął głową. — Nadal mam dwóch silnych synów.

— A twoja córka...?

— Munda. — Na twarz dzikiego powrócił uśmiech. — Wzięła sobie za męża tego Rika Długą Włócznię, jeżeli potrafisz w to uwierzyć. Chłopak ma długiego kutasa, ale mało rozumu, jeśli mnie o to pytasz, niemniej dobrze ją traktuje. Ostrzegłem go, że jeśli ją kiedyś skrzywdzi, urwę mu członka i zbiję nim do krwi. — Raz jeszcze poklepał Jona mocno po plecach. — Pora już, żebyś wracał. Jeśli posiedzisz tu dłużej, pomyślą, że cię zjedliśmy.

— A więc o świcie. Za trzy dni. Najpierw chłopcy.

— Mówiłeś to już dziesięć razy, wrono. Można by pomyśleć, że sobie nie ufamy. — Splunął. -

Tak jest, najpierw chłopcy. Mamuty pójdą okrężną drogą. Postaraj się, żeby we Wschodniej Strażnicy się ich spodziewano. Ja dopilnuję, żeby nie było walk i przepychanek w waszej cholernej bramie. Wszyscy przejdziemy grzecznie w rządku jak małe kaczuszki. A ja będę kaczą mamą. Ha!

Tormund wyprowadził Jona z namiotu.

Dzień był pogodny i bezchmurny. Słońce wróciło na niebo po dwutygodniowej nieobecności.

Na południu wznosił się Mur, lśniący niebiesko-białym blaskiem. Mur zmienia nastrój częściej niż obłąkany król Aerys — mawiali starsi ludzie w Czarnym Zamku. Albo czasami: Mur zmienia nastrój częściej niż kobieta. W pochmurne dni wyglądał jak biała skała. W bezksiężycowe noce był czarny jak węgiel. Podczas śnieżycy sprawiał wrażenie wyrzeźbionego ze śniegu. W takie dni jak dziś nie sposób było jednak wątpić, że zbudowano go z lodu. W takie dni Mur lśnił jasno jak septonowski kryształ, wszystkie szczeliny i pęknięcia rysowały się wyraźnie w blasku słońca, a pod półprzezroczystą skorupą tańczyły i umierały zamarznięte tęcze. W takie dni Mur był piękny.

Obok wierzchowców stał najstarszy syn Tormunda, pogrążony w rozmowie ze Skórą. Wolni ludzie zwali go Wysokim Toreggiem. Co prawda, od Skóry był wyższy najwyżej o cal, ale za to od ojca o całą stopę. Hareth, wyrośnięty chłopak z Mole’s Town zwany Koniem, przykucnął obok ogniska, odwrócony plecami do pozostałych. Jon przyprowadził ze sobą na rokowania tylko jego i Skórę. Gdyby towarzyszyło mu więcej czarnych braci, dzicy mogliby pomyśleć, że się boi, a gdyby Tormund pragnął przelać krew, dwudziestu ludzi nie zdałoby się mu na więcej niż dwóch.

Jedynym strażnikiem, jakiego potrzebował, był Duch. Wilkor potrafił wywęszyć wrogów, nawet tych, którzy skrywali nieprzyjaźń za zasłoną uśmiechów.

Teraz jednak gdzieś polazł. Jon zdjął czarną rękawicę, wsadził dwa palce do ust i gwizdnął.

— Duch! Do mnie.

Wtem usłyszał nad sobą łopot skrzydeł. Kruk Mormonta sfrunął z konara starego dębu i usiadł na siodle wierzchowca należącego do Jona.

Ziarno — wrzasnął. — Ziarno, ziarno, ziarno.

— Poleciałeś za mną?

Jon wyciągnął rękę, by przegonić ptaka, ale ostatecznie pogłaskał go po piórach. Kruk przekrzywił głowę, kierując nań jedno oko.

Snow — wymamrotał, kiwając z powagą głową. Nagle spomiędzy dwóch drzew wyłonił się Duch, a za nim Val.

Pasują do siebie. Dziewczyna była cała obleczona w biel: białe wełniane spodnie zatknięte w wysokie skórzane buty tego samego koloru, futro z białego niedźwiedzia spięte na ramieniu broszą wyrzeźbioną na podobieństwo twarzy czardrzewa, biała bluza z kościanymi zapinkami.

Jej oddech również był biały... ale oczy niebieskie, długi warkocz barwy ciemnego miodu, a policzki rumiane od zimna. Jon Snow już od dawna nie oglądał równie pięknego widoku.

— Czyżbyś próbowała ukraść mojego wilka? — zapytał.

— Czemu by nie? Gdyby każda kobieta miała wilkora, mężczyźni byliby znacznie słodsi. Nawet wrony.

— Ha! — Tormund Zabójca Olbrzyma ryknął śmiechem.

— Nie przerzucaj się z nią słówkami, lordzie Snow. Jest za bystra dla takich, jak my dwaj.

Lepiej szybko ją ukradnij, nim Toregg otworzy oczy i zabierze ją dla siebie.

Co powiedział o Val ten głupiec Axel Florent? „Dorosła dziewczyna całkiem niebrzydka dla oka. Dobre biodra i piersi, świetnie się nadaje do wydawania na świat dzieci”. Wszystko to było prawdą, ale dzika kobieta miała w sobie znacznie więcej. Dowiodła tego, znajdując Tormunda, podczas gdy doświadczeni zwiadowcy ze Straży nie potrafili tego dokonać. Może i nie jest księżniczką, ale byłaby odpowiednią żoną dla każdego lorda. Ten most dawno już jednak spalono i to sam Jon przystawił do niego pochodnię.

— Toregg może ją sobie wziąć — oznajmił. — Ja złożyłem śluby.

— To jej nie przeszkadza. Prawda, dziewczyno?

Val poklepała długi kościany nóż, który miała u pasa.

— Lord wrona może spróbować się zakraść do mojego łoża, jeśli się ośmieli. Jak już go wykastruję, będzie mu znacznie łatwiej dotrzymać tych ślubów.

— Ha! — Tormund znowu parsknął śmiechem. — Słyszałeś, Toregg? Trzymaj się od niej z daleka.

Mam już jedną córkę. Drugiej nie potrzebuję.

Wódz dzikich potrząsnął głową i zniknął w namiocie.

Jon zaczął drapać wilkora za uchem, a Toregg przyprowadził wierzchowca Val. Nadal jeździła na siwym koniku, którego dostała od Mul y’ego tego dnia, gdy wyruszała za Mur. Karłowata kudłata szkapina była ślepa na jedno oko.

— Jak się ma mały Potwór? — zapytała dziewczyna, zawracając konia w stronę Muru.

— Jest dwa razy większy niż w chwili, gdy nas opuszczałaś, i trzy razy głośniejszy. Kiedy chce cycka, jego wrzaski słychać aż we Wschodniej Strażnicy.

Jon dosiadł konia.

Val ruszyła obok niego.

— Przyprowadziłam Tormunda, tak jak obiecałam. I co teraz? Mam wrócić do dawnej celi?

— Twoja dawna cela jest zajęta. Królowa Selyse zagarnęła Wieżę Królewską dla siebie.

Pamiętasz Wieżę Hardina?

— To ta, która wygląda, jakby zaraz miała się zawalić?

— Wygląda tak już od stu lat. Kazałem przygotować dla ciebie najwyższe piętro, pani. Jest tam więcej miejsca niż w Wieży Królewskiej, choć może ci być mniej wygodnie. Nikt nigdy nie zwał tej wieży Pałacem Hardina.

— Jeśli będę miała wybór, zawsze wybiorę wolność, nie wygodę.

— Wolność w obrębie zamku możesz otrzymać. Mówię to z żalem, ale musisz nadal pozostać więźniem. Mogę jednak obiecać, że nie będą cię niepokoić niepożądani goście. Wieży Hardina strzegą moi bracia, nie ludzie królowej. A w sieni śpi Wun Wun.

— Będę miała olbrzyma za obrońcę? Nawet Dalia nie mogła się tym pochwalić.

Dzicy Tormunda odprowadzali ich wzrokiem, wyglądając z namiotów i szałasów ustawionych pod bezlistnymi drzewami. Na każdego zdatnego do walki mężczyznę przypadały trzy kobiety i tyle samo wychudłych dzieci o zapadniętych policzkach i wielkich oczach. Gdy Mance Rayder prowadził wolnych ludzi na Mur, jego zwolennicy gnali przed sobą stada owiec, kóz i świń, teraz jednak Jon nie widział tu żadnych zwierząt poza mamutami. Nie wątpił, że je również by zarżnięto, gdyby nie broniły ich wojownicze olbrzymy. Z mamuta było mnóstwo mięsa.

Lord dowódca zauważył też oznaki choroby. To zaniepokoiło go bardziej, niż potrafiłby to wyrazić. Jeśli ludzie Tormunda byli chorzy i wygłodzeni, jak wyglądały tysiące tych, którzy podążyli za Matką Kret do Hardhome? Cotter Pyke powinien wkrótce do nichdotrzeć. Jeśli wiatry były łaskawe, jego flota może już nawet wracać do WschodniejStrażnicy, wioząc tylu wolnych ludzi, ile dało się wepchnąć na pokład.

— Jak się udały rokowania z Tormundem? — zainteresowała się Val.

— Zapytaj mnie za rok. Najtrudniejsze jeszcze przede mną. Będę musiał przekonać swoich ludzi, by zjedli posiłek, który dla nich przyrządziłem. Obawiam się, że jego smak nie przypadnie do gustu żadnemu z nich.

— Pozwól mi pomóc.

— Już to zrobiłaś. Przyprowadziłaś Tormunda.

— Mogę zrobić więcej.

Czemu by nie? — pomyślał Jon. Wszyscy oni uważają ją za księżniczkę. Val rzeczywiście na nią wyglądała, a do tego jeździła konno, jakby urodziła się w siodle. To wojownicza księżniczka — zdecydował — a nie wątła panienka, która siedzi w wieży i czesze włosy, czekając, aż jakiś rycerz ją uratuje.

— Muszę zawiadomić królową o zawartej umowie — oznajmił. — Możesz pójść ze mną, jeśli potrafisz się zdobyć na to, by ugiąć kolan.

Nie byłoby dobrze, gdyby obraził Jej Miłość, nim jeszcze otworzy usta.

— A czy mogę się śmiać, kiedy będę klękała?

— Nie możesz. To nie jest zabawa. Nasze ludy dzieli od siebie rzeka krwi, stara, czerwona i głęboka. Stannis Baratheon jest jednym z nielicznych zwolenników wpuszczenia dzikich na obszar królestwa. Potrzebuję poparcia jego królowej dla tego, co uczyniłem.

Z twarzy Val zniknął figlarny uśmieszek.

— Masz moje słowo, lordzie Snow. Będę prawdziwą księżniczką dzikich dla twojej królowej.

To nie jest moja królowa — mógłby powiedzieć Jon. — Prawdę mówiąc, moim zdaniem im prędzej stąd odjedzie, tym lepiej. A jeśli bogowie będą łaskawi, zabierze ze sobą Melisandrę.

Resztę drogi pokonali w milczeniu. Duch biegł za nimi. Kruk Mormonta towarzyszył im do bramy, a gdy zsunęli się z siodeł, pofrunął w górę. Hareth zwany Koniem ruszył przodem z pochodnią w ręce, by oświetlić im drogę przez tunel pod lodem.

Gdy Jon i jego towarzysze dotarli na południową stronę Muru, czekała na nich grupka czarnych braci. Był wśród nich Ulmer z Królewskiego Lasu i to właśnie stary łucznik podszedł bliżej, by przemówić w imieniu wszystkich.

— Jeśli łaska, panie, chłopaki się zastanawiają. Czy będzie pokój, panie, czy krew i żelazo?

— Pokój — odparł Jon Snow. — Za trzy dni Tormund Zabójca Olbrzyma przeprowadzi swych ludzi przez Mur. Jako przyjaciół, nie wrogów. Niektórzy mogą nawet powiększyć nasze szeregi jako bracia. Trzeba będzie ich godnie przywitać. A teraz wracajcie do obowiązków. — Podał wodze Atłasowi. — Muszę teraz iść do królowej Selyse. — Jej Miłość uznałaby to za zniewagę, gdyby jej natychmiast nie zawiadomił. — Później będę miał do napisania kilka listów. Przynieś mi na kwaterę pergamin, gęsie pióra i kałamarz z maesterskim inkaustem. A potem wezwij Marsha, Yarwycka, septona Cel adora i Clydasa. — Cel ador będzie podpity, a Clydas był marną imitacją prawdziwego maestera, nie miał jednak nikogo innego. Dopóki nie wróci Sam. — Ludzi z północy też. Flinta i Norreya. Skóra, ty również powinieneś tam być.

— Hobb piecze placki z cebulą — poinformował go Atłas. — Czy mam wszystkim powiedzieć, żeby zjedli z tobą kolację?

— Nie — odparł Jon po chwili zastanowienia. — Niech spotkają się ze mną na szczycie Muru o zachodzie słońca. — Spojrzał na Val. — Pani, chodź ze mną, jeśli łaska.

— Wrona rozkazuje, branka musi słuchać. — W jej głosie pobrzmiewała wesołość. — Ta wasza królowa musi być naprawdę straszliwa, jeśli pod dorosłymi mężczyznami uginają się nogi na jej widok. Czy powinnam wdziać kolczugę zamiast wełny i futra? Te ubrania dostałam od Dali . Nie chciałabym, żeby się zakrwawiły.

— Gdyby słowa mogły przelewać krew, miałabyś powody do obaw. Myślę, że twojemu ubraniu nic nie grozi, pani.

Ruszyli w stronę Wieży Królewskiej świeżo oczyszczonymi ścieżkami biegnącymi między zaspami brudnego śniegu.

— Słyszałam, że wasza królowa ma gęstą czarną brodę.

Jon wiedział, że nie powinien się uśmiechać, nie potrafił się jednak powstrzymać.

— Tylko wąsy. Bardzo rzadkie. Można policzyć włoski.

— Cóż za rozczarowanie.

Choć Selyse Baratheon wciąż powtarzała, że pragnie zostać panią własnej siedziby, nie śpieszyła się z zamianą wygód Czarnego Zamku na cienie Nocnego Fortu. Rzecz jasna, wystawiła wartowników — czterech mężczyzn przy wejściu. Dwóch stało na zewnątrz, na schodach, a dwóch w środku, przy piecyku koksowym. Dowodził nimi ser Patrek z Królewskiej Góry, odziany w biało-niebiesko-srebrną rycerską szatę. Jego płaszcz zdobiły pięcioramienne gwiazdy. Gdy przedstawiono go Val, opadł na jedno kolano i ucałował jej urękawicznioną dłoń.

— Jesteś jeszcze piękniejsza, niż słyszałem, księżniczko — oznajmił. — Królowa bardzo wychwalała twoją urodę.

— To dziwne, bo przecież nigdy mnie nie widziała. — Val poklepała ser Patreka po głowie. -

Wstań, ser klękaczu. Wstań, wstań.

Mogłoby się zdawać, że mówi do psa.

Jon z trudem powstrzymał śmiech. Z kamienną twarzą oznajmił rycerzowi, że proszą o audiencję u królowej. Ser Patrek wysłał jednego ze zbrojnych na górę, by zapytał, czy Jej Miłość ich przyjmie.

— Ale wilk tu zaczeka — upierał się.

Jon spodziewał się tego. Królowa Selyse bała się wilkora, prawie tak samo jak Wun Weg Wun Dar Wuna.

— Duch, zostań.

Jej Miłość szyła przy kominku, a błazen tańczył po komnacie w rytm muzyki, którą tylko on słyszał. Dzwoneczki na jego porożu pobrzękiwały.

— Wrona, wrona — zawołał Plama na widok Jona. — W podmorskiej krainie wrony są białe jak śnieg. Wiem to, wiem, tra-la-lem.

Księżniczka Shireen siedziała na ławeczce w oknie wykuszowym. Postawiła kaptur, by choć częściowo ukryć ślady szarej łuszczycy, które oszpeciły jej twarz.

Lady Melisandre nie było w komnacie. Ucieszyło to Jona. Prędzej czy później będzie musiał stawić czoło czerwonej kapłance, wolałby jednak nie robić tego w obecności królowej.

— Witaj, Wasza Miłość.

Opadł na jedno kolano. Val podążyła za jego przykładem.

Królowa Selyse odłożyła tkaninę.

— Możecie wstać.

— Jeśli łaska, Wasza Miłość, czy mogę przedstawić lady Val? Jej siostra Dalia była...

— Matką rozwrzeszczanego niemowlęcia, które nie daje nam spać po nocach. Wiem, kim ona jest, lordzie Snow. — Królowa pociągnęła nosem. — Masz szczęście, że wróciła do nas przed moim królewskim mężem. W przeciwnym razie mogłoby to się skończyć źle dla ciebie. Naprawdę bardzo źle.

— Jesteś księżniczką dzikich? — zapytała Shireen, spoglądając na Val.

— Niektórzy tak mnie nazywają. Moja siostra była żoną Mance’a Raydera, króla za Murem.

Umarła, wydając na świat jego syna.

— Ja też jestem księżniczką — oznajmiła Shireen. — Ale nigdy nie miałam siostry. Miałam kiedyś kuzyna, ale odpłynął na statku. Lubiłam go, chociaż był tylko bękartem.

— Doprawdy, Shireen — rzekła jej matka — jestem pewna, że lord dowódca nie przyszedł tu po to, by rozmawiać o bachorach Roberta. Plamo, bądź dobrym błaznem i odprowadź księżniczkę do pokoju.

Dzwoneczki na kapeluszu Plamy zadźwięczały.

— Chodźmy, chodźmy — zaśpiewał. — Chodź ze mną do podmorskiej krainy, daleko, daleko, daleko.

Wziął małą księżniczkę za rękę i wyprowadził ją z komnaty, podskakując.

— Wasza Miłość, wódz wolnych ludzi przyjął moje warunki — rzekł Jon.

Królowa Selyse skinęła leciutko głową.

— Mój pan mąż zawsze pragnął przyznać azyl tym barbarzyńskim ludom. Są mile widziani w naszym królestwie, pod warunkiem że będą przestrzegać królewskich praw i nie złamią królewskiego pokoju. — Wydęła wargi. — Słyszałam, że są z nimi olbrzymy.

— Prawie dwieście, Wasza Miłość — odparła Val. — I ponad osiemdziesiąt mamutów.

Królowa zadrżała.

— Cóż za okropne stworzenia. — Jon nie potrafił odgadnąć, czy miała na myśli olbrzymy, czy mamuty. — Choć podobne bestie mogłyby się przydać mojemu panu mężowi w jego bitwach.

— Niewykluczone, Wasza Miłość — przyznał Jon — ale mamuty są za duże, by przejść przez bramę.

— A nie można jej poszerzyć?

— To... to by chyba nie było rozsądne.

Selyse pociągnęła nosem.

— Skoro tak mówisz. Nie wątpię, że znasz się na takich sprawach. A gdzie zamierzasz osiedlić tych dzikich? Z pewnością Mole’s Town jest za małe... ilu właściwie ich jest?

— Cztery tysiące, Wasza Miłość. Pomogą nam obsadzić opuszczone zamki, byśmy mogli skuteczniej bronić Muru.

— Słyszałam, że te zamki to ruiny. Opustoszałe, ponure, zimne budowle, niewiele więcej niż kupy gruzów. We wschodniej Strażnicy wspominano też o szczurach i pająkach.

Pająki dawno już wyginęły z zimna — pomyślał Jon. A szczury mogą się okazać użytecznym źródłem pożywienia, gdy nadejdzie zima.

— Wszystko to prawda, Wasza Miłość... ale nawet ruiny stanowią schronienie. A od Innych oddzieli ich Mur.

— Widzę, że wszystko starannie rozważyłeś, lordzie Snow. Jestem pewna, że król Stannis będzie zadowolony, gdy powróci zwycięski po bitwie.

Pod warunkiem że w ogóle powróci.

— Oczywiście, dzicy muszą najpierw uznać Stannisa za swego króla, a R’hl ora za swego boga — dodała królowa.

Wreszcie stanęliśmy twarzą w twarz w tym wąskim przejściu.

— Wybacz, Wasza Miłość, ale nie takie warunki uzgodniliśmy.

Twarz królowej przybrała nagle twardszy wyraz.

— To fatalne przeoczenie.

Z jej głosu zniknęły ostatnie, słabe nuty ciepła.

— Wolni ludzie nie klękają — oznajmiła jej Val.

— Trzeba więc ich do tego zmusić — stwierdziła królowa.

— Jeśli to zrobicie, Wasza Miłość, przy pierwszej okazji powstaną — zapowiedziała dziewczyna.

— Z bronią w ręku.

Królowa zacisnęła usta. Jej broda zadrżała lekko.

— Jesteś bezczelna. Zapewne u dzikich to nic dziwnego. Musimy znaleźć ci męża, który nauczy cię uprzejmości. — Selyse przeszyła Jona wściekłym spojrzeniem. — Nie jestem zadowolona, lordzie dowódco. Mój mąż również się nie ucieszy. Oboje świetnie wiemy, że nie mogę ci przeszkodzić w otwarciu bramy, ale zapewniam, że odpowiesz za to, gdy król wróci z wojny. Być może zechcesz zmienić zdanie?

— Wasza Miłość. — Jon znowu uklęknął. Tym razem Val tego nie uczyniła. — Przykro mi, że moje poczynania wzbudziły twe niezadowolenie. Zrobiłem to, co uważałem za najlepsze. Czy pozwalasz nam odejść?

— Tak. Natychmiast.

Gdy byli już na dworze, daleko od ludzi królowej, Val dała upust swemu gniewowi.

— Kłamałeś z tą brodą. Ma więcej włosów na podbródku niż ja między nogami. A córka... jej twarz...

— Szara łuszczyca.

— My zwiemy ją szarą śmiercią.

— U dzieci nie zawsze jest śmiertelna.

— Na północ od Muru tak. Najlepszym lekarstwem jest cykuta, ale poduszka lub nóż są równie skuteczne. Gdybym to ja wydała na świat to biedne dziecko, już dawno przyznałabym mu dar łaski.

Takiej Val Jon nigdy dotąd nie widział.

— Księżniczka Shireen to jedyne dziecko królowej.

— Żal mi ich obu. Dziewczynka jest nieczysta.

— Jeśli Stannis wygra wojnę, Shireen będzie dziedziczką Żelaznego Tronu.

— W takim razie żal mi waszych Siedmiu Królestw.

— Maesterzy mówią, że szara łuszczyca nie zawsze...

— Maesterzy mogą sobie wierzyć, w co chcą. Jeśli chcesz poznać prawdę, zapytaj leśnej wiedźmy. Szara łuszczyca śpi, ale prędzej czy później się przebudzi. Dziewczynka jest nieczysta!

— To słodkie dziecko. Nie możesz być pewna...

— Mogę. Nic nie wiesz, Jonie Snow. — Złapała go za ramię. — Chcę, żebyś zabrał stamtąd Potwora. I jego mamki też. Nie możesz go zostawić w wieży z martwą dziewczynką.

Jon strzepnął jej dłoń.

— Ona nie jest martwa.

— Jest. Jej matka tego nie widzi. Ty najwyraźniej również nie. Ale śmierć jest w niej. — Oddaliła się pod niego, zatrzymała i odwróciła. — Przyprowadziłam ci Tormunda Zabójcę Olbrzyma. Ty daj mi mojego Potwora.

— Postaram się.

— Zrób to. Masz wobec mnie dług, Jonie Snow.

Jon odprowadzał ją wzrokiem. Myli się. Musi się mylić. Szara łuszczyca nie zawsze jest śmiertelna. Nie u dzieci.

Duch znowu gdzieś zniknął. Słońce wisiało już nisko na zachodzie. Dobrze by mi zrobił kubek grzanego wina. A dwa kubki jeszcze lepiej. To jednak będzie musiało zaczekać. Musiał stawić czoło wrogom. Najgorszemu rodzajowi wrogów — braciom.

Skóra czekał na niego w windzie. Obaj wjechali na górę razem. Im wyżej się znajdowali, tym silniej dął wiatr. Pięćdziesiąt stóp nad ziemią ciężka klatka zaczęła się kołysać przy każdym powiewie. Od czasu do czasu drapała o Mur i na ziemię sypały się małe ulewy lśniących w blasku słońca kryształków lodu. Wznieśli się ponad najwyższe wieże zamku. Na wysokości czterystu stóp wiatrowi wyrosły zęby, gwałtownie szarpiące czarnym płaszczem Jona, gdy ten uderzał hałaśliwie o żelazne kraty. Na wysokości siedmiuset stóp wiatr przenikał przez niego na wskroś. Mur należy do mnie — powtarzał sobie Jon, gdy dotarli na górę. Przynajmniej jeszcze przez dwa dni.

Zeskoczył na lód, podziękował ludziom kręcącym kołowrotem i skinął głową do stojących na warcie włóczników. Obaj postawili wełniane kaptury i nie było widać ich twarzy, a jedynie oczy, poznał jednak Ty’a po splątanym sznurze przetłuszczonych czarnych włosów wystającym spod kaptura, a Owena po kiełbasie wepchniętej do pochwy u pasa. Niewykluczone, że nawet bez tego poznałby ich po postawie. Dobry lord powinien znać swych ludzi — mawiał Robbowi i Jonowi ich ojciec w Winterfel .

Jon podszedł do krawędzi Muru i spojrzał w dół, na pole bitwy, na którym zginęła armia Mance’a Raydera. Zastanawiał się, gdzie jest teraz Mance. Czy w ogóle cię znalazł, siostrzyczko? A może tylko wykorzystał cię jako podstęp, mający dać mu wolność?

Minęło już bardzo wiele czasu, odkąd ostatnio widział Aryę. Jak teraz wyglądała? Czy w ogóle by ją poznał? Arya wszędobylska. Zawsze miała brudną buzię. Czy nadal będzie miała ten mały miecz, który kazał wykuć dla niej Mikkenowi? Zadajesz cios ostrym końcem. Tak jej wtedy powiedział. Przydatna mądrość na noc poślubną, jeśli choć połowa z tego, co słyszał o Ramsayu Snow, była prawdą. Przyprowadź ją do domu, Mance. Uratowałem twojego syna przed Melisandre, a teraz uratuję cztery tysiące dzikich. Jesteś mi winien tę jedną dziewczynkę.

W nawiedzanym lesie na północy pośród drzew pojawiły się popołudniowe cienie. Niebo na zachodzie płonęło czerwienią, ale na wschodzie błyszczały już pierwsze gwiazdy. Jon Snow poruszył palcami prawej ręki, przypominając sobie wszystko, co utracił. Sam, ty słodki, gruby głupcze, zadrwiłeś ze mnie okrutnie, kiedy uczyniłeś mnie lordem dowódcą. Lord dowódca nie ma przyjaciół. — Lordzie Snow — odezwał się Skóra. — Winda jedzie w górę.

— Słyszę.

Jon odsunął się od brzegu.

Najpierw na szczyt wjechali wodzowie klanów, Flint i Norrey, odziani w futra i żelazo. Norrey przypominał starego lisa, był chudy i pokryty zmarszczkami, ale dziarski, a w jego oczach błyszczał spryt. Torghen Flint był pół głowy niższy od niego, ale z pewnością ważył dwa razy więcej — tęgi, małomówny mężczyzna o sękatych, zaczerwienionych dłoniach wielkich jak szynki.

Kuśtykał po lodzie, wspierając się ciężko na tarninowej lasce. Potem zjawił się Bowen Marsh, okutany w niedźwiedzie futro. Za nim podążał Othel Yarwyck. Grupę zamykał podpity septon Cel ador.

— Chodźcie ze mną — przywitał ich Jon. Ruszyli szczytem Muru. Wysypana żwirem ścieżka wiodła ku zachodzącemu słońcu.

— Wiecie, dlaczego was wezwałem — odezwał się Jon, gdy oddalili się pięćdziesiąt jardów od ogrzewanej szopy. Za trzy dni o świcie brama się otworzy, by przepuścić przez Mur Tormunda i jego ludzi. Czeka nas mnóstwo roboty. Musimy wszystko przygotować.

Jego słowa przywitano milczeniem. Po chwili ciszę przerwał Othel Yarwyck.

— Lordzie dowódco, to są tysiące...

— ...wychudzonych dzikich, głodnych, zmęczonych i wygnanych z domów. — Jon wskazał na światła ich ognisk. — Tam są. Tormund twierdzi, że przyprowadził cztery tysiące.

— Powiedziałbym, że trzy, sądząc po ogniskach. — Liczby i miary były życiem Bowena Marsha. -

Słyszeliśmy, że w Hardhome, z leśną wiedźmą, jest ich ponad dwa razy więcej. A ser Denys pisze o wielkich obozach w górach za Wieżą Cieni.

Jon temu nie przeczył.

— Tormund mówi, że Płaczka zamierza ponowić próbę przejścia przez Most Czaszek.

Stary Granat dotknął swej blizny. Zdobył ją, broniąc Mostu Czaszek, gdy Płaczka ostatnio starał się sforsować Rozpadlinę.

— Z pewnością lord dowódca nie zamierza przepuścić również tego... tego demona?

— Z niechęcią. — Jon nie zapomniał o głowach, które zostawił dla niego Płaczka. Zamiast oczu miały krwawiące dziury. Czarny Jack Bulwer, Kudłaty Hal, Garth Szare Pióro. Nie mogę ich pomścić, ale nie zapomnę o nich. — Ale, tak, jego również, panie. Nie możemy wybierać, kogo z wolnych ludzi przepuścić, a kogo nie. Pokój znaczy pokój dla wszystkich.

Norrey kaszlnął i odplunął.

— Równie dobrze można zawrzeć pokój z wilkami i wronami.

— W moich lochach również panuje pokój — mruknął Stary Flint. — Oddaj go mnie.

— Ilu zwiadowców zabił Płaczka? — zapytał Othel Yarwyck. — Ile kobiet zgwałcił, zamordował albo ukradł?

— Trzy z mojego rodu — oznajmił Stary Flint. — A dziewczyny, których nie zabiera, oślepia.

— Kiedy człowiek przywdziewa czerń, wszystkie jego zbrodnie ulegają zatarciu — przypomniał im Jon. — Jeśli chcemy, by wolni ludzie walczyli u naszego boku, musimy im wybaczyć dawne zbrodnie tak samo, jak wybaczylibyśmy naszym ludziom.

— Płaczka nie powie słów — upierał się Yarwyck. — Nie wdzieje płaszcza. Nawet inni łupieżcy mu nie ufają.

— Nie trzeba ufać człowiekowi, by zrobić z niego użytek. — W przeciwnym razie jak mógłbym robić użytek z was? — Potrzebujemy Płaczki i innych podobnych do niego. Któż zna pustkowia za Murem lepiej od dzikich? Któż wie więcej o naszych wrogach niż ten, kto z nimi walczył?

— Płaczka zna tylko gwałty i morderstwa — stwierdził Yarwyck.

— Gdy już dzicy znajdą się za Murem, będą trzykrotnie silniejsi od nas — zauważył Bowen Marsh. — A mówię tylko o oddziale Tormunda. Jeśli dodać ludzi Płaczki i tych, którzy poszli do Hardhome, będą mogli w jedną noc zniszczyć całą Nocną Straż.

— Same liczby nie wygrywają wojny. Nie widzieliście ich. Połowa ledwie się trzyma na nogach.

— Wolałbym, żeby leżeli pod ziemią — burknął Yarwyck. — Jeśli wasza lordowska mość pozwoli.

— Nie pozwolę. — Głos Jona był zimny jak wicher szarpiących ich płaszczami. — W tym obozie są dzieci. Setki, tysiące dzieci. I kobiety.

— Włóczniczki.

— Niektóre z nich. A także matki, babcie, wdowy i panny. Chciałbyś skazać je wszystkie na śmierć, panie?

— Bracia nie powinni się kłócić — stwierdził septon Cel ador. — Uklęknijmy i pomódlmy się do Staruchy, by oświetliła nam drogę do mądrości.

— Lordzie Snow — odezwał się Norrey — gdzie zamierzasz osiedlić tych swoich dzikich? Mam nadzieję, że nie na moich ziemiach.

— Tak jest — poparł go Stary Flint. — Jeśli chcesz ich mieć w Darze, to twoje szaleństwo, ale pilnuj, by się nie oddalali, bo w przeciwnym razie odeślę ci ich głowy. Zbliża się zima. Nie potrzebuję nowych gąb do wykarmienia.

— Dzicy zostaną na Murze — zapewnił ich Jon. — Większość zamieszka w którymś z naszych opuszczonych zamków. — Straż miała obecnie garnizony w Icemarku, Długim Kurhanie, Sobolowym Dworze, Szarej Warcie i Głębokim Jeziorze. Wszystkie były rozpaczliwie nieliczne, a dziesięć zamków nadal pozostawało pustych. — Mężczyźni z żonami i dziećmi, wszystkie osierocone dziewczynki, a także chłopcy w wieku do dziesięciu lat, owdowiałe matki i wszystkie kobiety, które nie chcą walczyć. Włóczniczki wyślemy do Długiego Kurhanu, by dołączyły do sióstr, a samotnych mężczyzn do innych nowo otworzonych fortów. Ci, którzy przywdzieją czerń, zostaną tutaj albo przeniesiemy ich do Wschodniej Strażnicy lub Wieży Cieni. Tormund dostanie jako siedzibę Dębową Tarczę. Chcę go mieć pod ręką.

Bowen Marsh westchnął.

— Jeśli nie zabiją nas mieczami, zrobią to gębami. Jak właściwie lord dowódca zamierza wykarmić Tormunda i tysiące jego ludzi?

Jon spodziewał się tego pytania.

— Przez Wschodnią Strażnicę. Sprowadzimy żywność drogą morską, tyle, ile będzie potrzeba.

Z dorzecza, krain burzy i doliny Arrynów, z Dorne i Reach, a także zza wąskiego morza, z Wolnych Miast.

— A czym zapłacimy za tę żywność, jeśli można zapytać?

Złotem z Żelaznego Banku z Braavos — mógłby mu odpowiedzieć Jon.

— Pozwoliłem wolnym ludziom zachować futra i skórzane okrycia. Będą ich potrzebowali, gdy nadejdzie zima. Wszelkie inne bogactwa muszą oddać. Złoto i srebro, bursztyn, klejnoty, rzeźby, wszystko, co ma wartość. Przewieziemy to za wąskie morze i sprzedamy w wolnych miastach.

— Całe bogactwo dzikich — burknął Norrey. — Kupisz za to buszel jęczmienia. Może nawet dwa.

— Lordzie dowódco, dlaczego by nie zażądać, by dzicy oddali też broń? — zapytał Clydas.

Skóra parsknął śmiechem.

— Chcecie, żeby wolni ludzie walczyli u waszego boku ze wspólnym wrogiem. Jak mamy to zrobić bez broni? Rzucać w upiory śnieżkami? A może dacie nam patyki?

Broń większości dzikich to niewiele więcej niż patyki — pomyślał Jon. Drewniane maczugi i młoty, kamienne topory, włócznie o utwardzanych nad ogniem końcach, noże z kości, kamienia i smoczego szkła, wiklinowe tarcze, kościane zbroje, utwardzane skóry. Thennowie umieli wytwarzać brąz, a łupieżcy tacy jak Płaczka mieli stalowe zbroje i miecze ukradzione zabitym wrogom... ale nawet one często bywały bardzo stare, powgniatane od wieloletniego używania i upstrzone plamami rdzy.

— Tormund Zabójca Olbrzyma nigdy by się nie zgodził na rozbrojenie swych ludzi — odparł Jon.

— To nie Płaczka, ale też i nie tchórz. Gdybym tego zażądał, doszłoby do przelewu krwi.

Norrey przeczesał palcami brodę.

— Możesz ulokować swych dzikich w tych zburzonych fortach, lordzie Snow, ale jak sprawisz, by tam zostali? Co ich powstrzyma przed wyruszeniem na południe, na piękniejsze, cieplejsze ziemie?

— Nasze ziemie — dodał Stary Flint.

— Tormund przysiągł, że będzie nam służył do wiosny. Płaczka i inni wodzowie złożą takie same przysięgi albo ich nie przepuścimy.

Stary Flint potrząsnął głową.

— Zdradzą nas.

— Słowo Płaczki jest bezwartościowe — poparł go Othel Yarwyck.

— To bezbożne dzikusy — oznajmił septon Cel ador. — Nawet na południu wszyscy wiedzą, że dzicy są zdradliwi.

Skóra założył ręce na piersi.

— Pamiętacie bitwę na dole? Walczyłem wtedy po przeciwnej stronie, tak? A teraz noszę waszą czerń i uczę waszych chłopaków zabijania. Niektórzy mogliby mnie nazwać sprzedawczykiem. Może to i prawda... ale nie jestem większym dzikusem niż wasze wrony. My też mamy bogów. Tych samych, których czci się w Winterfel .

— Byli bogami północy od czasów poprzedzających zbudowanie Muru — poparł go Jon. — Na nich właśnie przysiągł Tormund. Dotrzyma słowa. Znam go tak samo, jak znałem Mance’a Raydera. Jak może pamiętacie, ja również walczyłem przez pewien czas po ich stronie.

— Ja o tym nie zapomniałem — oznajmił lord zarządca.

Nie liczyłem na to — pomyślał Jon.

— Mance Rayder również złożył przysięgę — ciągnął Bowen Marsh. — Ślubował, że nie włoży korony, nie weźmie sobie żony i nie spłodzi dzieci. A potem złamał przysięgę, zrobił to wszystko i poprowadził przeciwko królestwu potężny zastęp. To właśnie resztki tego zastępu czekają za Murem.

— Rozbite resztki.

— Złamany miecz można przekuć. Złamany miecz może zabić.

— Wolni ludzie nie mają praw ani lordów, ale kochają swe dzieci — odparł Jon. — Czy możesz przyznać przynajmniej tyle?

— To nie dzieci nas niepokoją. Boimy się ojców, nie synów.

— Ja również. Dlatego zażądałem zakładników. — Nie jestem ufnym głupcem, za jakiego mnie masz. Nie jestem też w połowie dzikim, bez względu na to, co o mnie myślisz. — Stu chłopców od ósmego do szesnastego roku życia. Po jednym synu od każdego z wodzów i kapitanów, a reszta wyznaczona przez losowanie. Chłopcy będą służyć jako paziowie i giermkowie, co zwolni naszych ludzi do innych zadań. Niektórzy mogą nawet postanowić któregoś dnia przywdziać czerń. Zdarzały się dziwniejsze rzeczy. Pozostali będą zakładnikami, którzy zapewnią wierność swych ojców.

Dwaj ludzie z północy wymienili spojrzenia.

— Zakładnicy — mruknął Norrey. — Tormund się na to zgodził?

Albo to, albo skazałby swych ludzi na śmierć.

— Powiedział, że zażądałem od niego ceny krwi — odparł Jon Snow. — Ale zapłaci ją.

— Pewnie, czemu by nie? — Stary Flint stuknął laską o lód. — Gdy Winterfel żądało od nas chłopców, zawsze zwaliśmy ich wychowankami, ale w rzeczywistości byli zakładnikami i nie stało im się nic złego.

— Poza tymi, których ojcowie wzbudzili niezadowolenie króla zimy — zauważył Norrey. — Oni wrócili skróceni o głowę. Powiedz mi, chłopcze... jeśli twoi dzicy przyjaciele okażą się fałszywi, czy wystarczy ci odwagi, by uczynić to, co trzeba?

Zapytaj Janosa Slynta.

— Tormund Zabójca Olbrzyma wie, że lepiej nie poddawać mnie próbie. Mogę ci się wydawać zielonym chłopakiem, lordzie Norrey, ale jestem synem Eddarda Starka.

Nawet to nie zadowoliło lorda zarządcy.

— Mówisz, że ci chłopcy będą służyć jako giermkowie. Z pewnością lord dowódca nie sugeruje, że będziemy ich uczyć władania bronią?

W Jonie rozgorzał gniew.

— Nie, panie. Każę im szyć koronkową bieliznę. Oczywiście, że będą się uczyć władania bronią. Będą też ubijać masło, rąbać drwa na opał, czyścić stajnie, wynosić nocniki i przekazywać wiadomości... ale w przerwach między tym wszystkim będą się zapoznawać z włóczniami, mieczami i łukami.

Marsh poczerwieniał jeszcze bardziej.

— Lord dowódca musi wybaczyć mi szczerość, ale nie potrafię wyrazić tego delikatniej. To, co proponujesz, równa się zdradzie. Przez osiem tysięcy lat ludzie z Nocnej Straży stali na Murze i walczyli z dzikimi. A teraz chcesz ich przepuścić na drugą stronę, pozwolić im schronić się w naszych zamkach, karmić ich, odziewać i uczyć ich dzieci walki. Lordzie Snow, czy muszę ci o tym przypominać? Złożyłeś przysięgę.

— Znam ją. — Jon powtórzył słowa. — Jestem strażnikiem na murach. Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka. Czy to są słowa, które wypowiadałeś, składając śluby?

— Tak. Lord dowódca dobrze o tym wie.

— Jesteś pewien, że nie zapomniałem jakichś fragmentów? Tych, które mówiły o królu i jego prawach, o tym, że musimy bronić każdej stopy należącej do niego ziemi i ruin każdego zamku?

Jak to szło? — Jon czekał na odpowiedź. Nadaremnie. — Jestem tarczą, która osłania krainę człowieka. Tak brzmią słowa. Powiedz mi, panie, kim są dzicy, jeśli nie ludźmi?

Bowen Marsh otworzył usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. Rumieniec zszedł na jego szyję.

Jon Snow się odwrócił. Dogasały już ostatnie promienie słońca. Szczeliny w Murze zmieniały barwę z czerwonej na szarą, a potem na czarną, zmieniały się ze wstęg ognia w rzeki czarnego lodu. Na dole lady Melisandre z pewnością zapalała już nocny ogień, śpiewając: „Panie Światła broń nas, albowiem noc jest ciemna i pełna strachów”.

— Nadchodzi zima — odezwał się wreszcie Jon, przerywając krępującą ciszę. — A wraz z nią biali wędrowcy. Musimy ich zatrzymać na Murze. Po to go zbudowano... ale Mur musi być obsadzony. Koniec dyskusji. Przed otwarciem bramy czeka nas mnóstwo roboty. Trzeba będzie nakarmić i odziać ludzi Tormunda, a także dać im schronienie. Niektórzy są chorzy i będą potrzebowali opieki. To zadanie spadnie na ciebie, Clydasie. Ocal tylu, ilu zdołasz.

Clydas zamrugał powiekami różowawych oczu.

— Zrobię, co będę mógł, Jon. To znaczy, lordzie dowódco.

— Trzeba też będzie przygotować wszystkie nasze wozy, by przewiozły wolnych ludzi do nowych domów. Zajmij się tym, Othel u.

— Tak jest, lordzie dowódco — odparł Yarwyck, krzywiąc się z niezadowoleniem.

— Lordzie Bowen, ty zbierzesz myto. Złoto, srebro i bursztyn, naszyjniki, pierścienie i obręcze na ramiona. Posortuj to wszystko, policz i zadbaj, by bezpiecznie dotarło do Wschodniej Strażnicy.

— Tak jest, lordzie Snow — rzekł Bowen Marsh.

Powiedziała „lód i sztylety w ciemności ” — pomyślał Jon Snow. Zamarzniętą krew, czerwoną i twardą, oraz nagą stal”. Zgiął palce prawej ręki. Wicher się wzmagał.

Загрузка...