NISZCZYCIEL KRÓLÓW

Dwaj spiskowcy, cień blady i ciemny, spotkali się w cichej zbrojowni na pierwszym piętrze Wielkiej Piramidy, pośród półek z włóczniami, kołczanów z bełtami i trofeów z zapomnianych bitew wiszących na ścianach.

— Dziś w nocy — oznajmił Skahaz mo Kandaq. Miał na sobie zszyty z kawałków płaszcz. Spod jego kaptura wyglądała mosiężna maska nietoperza wampira. — Wszyscy moi ludzie będą na miejscu. Hasło brzmi Groleo.

— Groleo. — To odpowiednie hasło. — Tak. To, co z nim uczyniono... byłeś na audiencji?

— Jako jeden z czterdziestu strażników. Wszyscy czekaliśmy, aż ten pusty tabard siedzący na tronie rozkaże powalić Krwawobrodego i całą resztę. Sądzisz, że Yunkai’i odważyliby się podarować Daenerys głowę jednego z jej zakładników?

Z pewnością nie — pomyślał Selmy.

— Hizdahr sprawiał wrażenie przygnębionego.

— Udawał. Jego krewnym, Loraqom, nic się nie stało. Widziałeś to. Yunkai’i odegrali przed nami komediancką farsę, a największym z komediantów był szlachetny Hizdahr. Nie chodziło im o Yurkhaza zo Yunzaka. Reszta handlarzy niewolników z chęcią sama by stratowała tego starego głupca. Chcieli dać Hizdahrowi pretekst do zabicia smoków.

Ser Barristan zastanawiał się nad tym przez chwilę.

— Myślisz, że by się ośmielił?

— Ośmielił się dokonać zamachu na własną królową. Czemu miałby oszczędzić jej pieszczoszki? Jeśli nie będziemy działać szybko, Hizdahr będzie się zastanawiał przez pewien czas, by udowodnić, że wcale się do tego nie śpieszy, a także dać Mądrym Panom szansę uwolnienia go od Wrony Burzy i brata krwi. Potem to zrobi. Chcą, by smoki zginęły przed przybyciem volanteńskiej floty.

Tak, to by się zgadzało. Barristanowi Selmy’emu nie spodobała się ta wizja.

— To się nie zdarzy. — Jego królowa była Matką Smoków. Nie pozwoli, by jej dzieciom stała się krzywda. — Godzina wilka. Najciemniejsza pora nocy, gdy cały świat śpi. — Pierwszy raz usłyszał te słowa od Tywina Lannistera pod murami Duskendale. Dał mi dzień na uwolnienie Aerysa.

Zapowiedział, że jeśli nie wrócę z królem o świcie, zdobędzie miasto stalą i ogniem. Wyruszyłem o godzinie wilka i o godzinie wilka wróciłem. — Z pierwszym brzaskiem Szary Robak i jego Nieskalani zamkną bramy.

— Lepiej zaatakować o tej porze — zasugerował Skahaz.

— Wyjdźmy z miasta, zalejmy szyki oblegających i rozbijmy Yunkai’i, nim wstaną z łóżek.

— Nie. — Obaj spierali się już o to. — Mamy pokój, podpisany i opatrzony pieczęcią przez Jej Miłość królową. Nie złamiemy go pierwsi. Po wyeliminowaniu Hizdahra utworzymy radę, która przejmie rządy i zażąda od Yunkai’i zwrotu zakładników oraz wycofania armi . Dopiero kiedy odmówią, będziemy mogli ich poinformować, że pokój złamano, i ruszyć na bitwę. Twój plan jest niehonorowy.

— A twój jest głupi — odparł Golony Łeb. — Nadeszła odpowiednia chwila. Nasi wyzwoleńcy są gotowi. I głodni.

Selmy wiedział, że to prawda. Symon Pręgowany Grzbiet z Wolnych Braci oraz Mol ono Yos Dob z Twardych Tarcz palili się do walki, pragnęli dowieść swej wartości i zmyć krwią Yunkijczyków wszystkie krzywdy, jakie im wyrządzono. Tylko Marselen z Ludzi Matki podzielał wątpliwości ser Barristana.

— Rozmawialiśmy już o tym. Zgodziliśmy się, że zrobimy to po mojemu.

— Przystałem na to — przyznał z niechęcią Golony Łeb — ale to było przed śmiercią Groleo.

Przed jego głową. Handlarze niewolników nie mają honoru.

— Ale my mamy — odparł ser Barristan.

Golony Łeb mruknął coś pod nosem po ghiscarsku.

— Jak sobie życzysz — rzekł na głos. — Ale obawiam się, że nim ta gra się skończy, pożałujemy twojego honoru, starcze. Co ze strażnikami Hizdahra?

— Podczas snu Jego Miłości strzeże dwóch ludzi. Jeden pod drzwiami sypialni, a drugi w środku, we wnęce sąsiadującej z komnatą. Dzisiaj będą to Khrazz i Stalowoskóry.

— Khrazz — poskarżył się Golony Łeb. — To mi się nie podoba.

— Nie musi dojść do rozlewu krwi — uspokajał go ser Barristan. — Chcę porozmawiać z Hizdahrem. Jeśli zrozumie, że nie zamierzamy go zabić, może rozkazać swym strażnikom się poddać.

— A jeśli tego nie zrobi? Hizdahr nie może uciec.

— Nie ucieknie.

Selmy nie bał się Khrazza, a tym bardziej Stalowoskórego. To byli tylko wojownicy z aren.

Dawni niewolnicy składający się na straszliwą kolekcję Hizdahra byli co najwyżej przeciętnymi strażnikami osobistymi. Nie brakowało im szybkości, siły i gwałtowności, zdobyli też pewne umiejętności we władaniu bronią, ale krwawe igrzyska kiepsko przygotowywały do strzeżenia królów. Na arenie nadejście przeciwników zwiastowały rogi i bębny, a po wygranej walce zwycięzcom bandażowano rany. Mogli też wypić trochę makowego mleka na ból, wiedząc, że groźba minęła i do następnej walki mogą spokojnie pić, ucztować i zabawiać się z kurwami. Ale dla rycerza Gwardi Królewskiej tak naprawdę walka nigdy się nie kończyła. Groźby nadchodziły zewsząd i znikąd, o każdej porze dnia i nocy. Pojawienia się nieprzyjaciela nie poprzedzały trąby: wasale, słudzy, przyjaciele, bracia, synowie, a nawet żony, wszyscy mogli ukrywać pod płaszczami noże, a w sercach żądzę mordu. Na każdą godzinę walki Królewski Gwardzista poświęcał dziesięć tysięcy godzin na obserwację, czekanie i stanie bez słowa w cieniu.

Wojownicy Hizdahra już czuli się niespokojni i znudzeni nowymi obowiązkami, a znudzeni ludzie robią się niedbali i reagują z opóźnieniem.

— Poradzę sobie z Khrazzem — zapewnił ser Barristan.

— Tylko dopilnuj, bym nie musiał sobie radzić również z Mosiężnymi Bestiami.

— Bez obaw. Zakujemy Marghaza w łańcuchy, nim zdąży narobić kłopotów. Zapewniałem cię, że Mosiężne Bestie należą do mnie.

— Mówisz, że masz ludzi wśród Yunkijczyków?

— Donosicieli i szpiegów. Reznak ma więcej.

Reznakowi nie można ufać. Pachnie słodko, ale wywiera odrażające wrażenie.

— Ktoś musi uwolnić naszych zakładników. Jeśli ich nie odzyskamy, Yunkai’i wykorzystają ich przeciwko nam.

Skahaz prychnął pogardliwie przez otwory nosowe maski.

— Łatwo to powiedzieć. Trudniej wykonać. Niech handlarze niewolników grożą.

— A jeśli nie ograniczą się do gróźb?

— Tak bardzo by ci ich brakowało, starcze? Eunucha, dzikusa i najemnika?

Bohatera, Jhoga i Daaria.

— Jhogo jest bratem krwi królowej, krwią jej krwi. Razem przebyli Czerwone Pustkowia.

Bohater to prawa ręka Szarego Robaka. A Daario... — Ona go kocha. Widział to w jej oczach, gdy patrzyła na najemnika, słyszał w jej głosie, kiedy o nim mówiła. — ...to próżny i porywczy człowiek, ale jest bliski Jej Miłości. Musimy go uratować, zanim Wrony Burzy wezmą sprawy we własne ręce. Można to zrobić. Kiedyś wyprowadziłem bezpiecznie ojca królowej z Duskendale, gdzie uwięził go zbuntowany lord, ale...

— ...nie mógłbyś poruszać się niepostrzeżenie wśród Yunkai’i. Każdy z nich zna już twoją twarz.

Mógłbym ją ukryć, tak samo jak ty — pomyślał Selmy, wiedział jednak, że Golony Łeb ma rację. Duskendale wydarzyło się bardzo dawno temu. Był już za stary na bohaterskie czyny.

— W takim razie musimy znaleźć inny sposób. Innego wybawiciela. Kogoś znanego Yunkijczykom, kogoś, kogo obecność nie przyciągnie ich uwagi...

— Daario zwie cię ser Dziadkiem — przypomniał mu Skahaz. — Wolę nie mówić, jak nazywa mnie. Myślisz, że naraziłby dla nas swą skórę, gdybyśmy byli zakładnikami?

Mało prawdopodobne — pomyślał ser Barristan.

— Mógłby to zrobić — powiedział jednak na głos.

— Daario mógłby na nas naszczać, gdybyśmy się palili, ale poza tym nie liczyłbym na jego pomoc. Niech Wrony Burzy wybiorą sobie nowego kapitana, który będzie znał swoje miejsce.

Jeśli królowa nie wróci, na świecie będzie jednego najemnika mniej. Kto będzie płakał?

— A gdy wróci?

— Będzie lała łzy, rwała włosy z głowy i przeklinała Yunkai’i. Nie nas. Naszych rąk nie splami krew. Będziesz mógł ją pocieszyć. Opowiedz jej jakąś historię o dawnych czasach, ona je lubi.

Biedny Daario, jej dzielny kapitan... nigdy o nim nie zapomni, z pewnością... ale lepiej dla nas wszystkich, żeby zginął, tak? I dla Daenerys też.

Lepiej dla Daenerys i dla Westeros. Daenerys Targaryen kochała swego kapitana, ale to była dziewczyna w niej, nie królowa. Książę Rhaegar kochał swą lady Lyannę i tysiące zginęły z tego powodu. Daemon Blackfyre kochał pierwszą Daenerys i wszczął bunt, gdy mu jej odmówiono.

Bittersteel i Bloodraven obaj kochali Shierę Gwiazdę Morza i Siedem Królestw spłynęło krwią.

Książę Ważek kochał Jenny ze Starych Kamieni tak bardzo, że wyrzekł się dla niej korony i Westeros zapłaciło daninę w trupach. Wszyscy trzej synowie piątego Aegona ożenili się z miłości, sprzeciwiając się życzeniom ojca. A ponieważ ten niespodziewany monarcha sam posłuchał głosu serca, wybierając swą królową, pozwolił im postawić na swoim i w rezultacie zrobił sobie nieprzejednanych wrogów z tych, którzy mogli się stać jego szczerymi przyjaciółmi.

Potem nastąpiły zdrady i zaburzenia, równie niezawodnie jak noc nadchodzi po dniu, i wszystko skończyło się w Summerhal czarami, ogniem i żałobą.

Miłość, jaką darzy Daaria, to trucizna. Działa wolniej niż ta w szarańczach, ale na koniec uśmierci ją równie niezawodnie.

— Jest jeszcze Jhogo — zauważył ser Barristan. — On i Bohater. Jej Miłość ceni ich obu.

— My też mamy zakładników — przypomniał mu Skahaz Golony Łeb. — Jeśli handlarze niewolników zabiją kogoś z naszych, my wykończymy kogoś z nich.

Przez chwilę ser Barristan nie wiedział, o kogo mu chodzi. Wreszcie zrozumiał.

— Mówisz o podczaszych królowej?

— O zakładnikach — nie ustępował Skahaz mo Kandaq.

— Grazhar i Qezza są krewniakami Zielonej Gracji, Mezzara pochodzi z Merreqów, Kezmya z Pahlów, Azzak z Ghazeenów, a Bhakaz z Loraqów, rodu samego Hizdahra. Wszystko to synowie i córki piramid. Zhakowie, Quazzarowie, Uhlezowie, Hazkarowie, Dhazakowie, Yherizanowie, wszystko to dzieci Wielkich Panów.

— Niewinne dziewczęta i chłopcy o słodkich twarzach. — Ser Barristan poznał ich wszystkich, gdy służył królowej. Grazhara, który marzył o chwale, nieśmiałą Mezzarę, leniwego Miklaza, ładną i próżną Kezmyę, Qezzę o wielkich łagodnych oczach i głosie anioła, tancerza Dhazzara oraz całą resztę. — Dzieci.

— Dzieci harpii. Za krew trzeba zapłacić krwią.

— Tak powiedział Yunkijczyk, który przyniósł nam głowę Groleo.

— Nie mylił się.

— Nie pozwolę na to.

— Co za pożytek z zakładników, których nie można tknąć?

— Może udałoby się wymienić troje tych dzieci za Daaria, Bohatera i Jhoga — zasugerował ser Barristan. — Jej Miłość...

— ...jest nieobecna. My dwaj musimy uczynić to, co konieczne. Wiesz, że mam rację.

— Książę Rhaegar miał dwoje dzieci — zaczął ser Barristan. — Rhaenys była małą dziewczynką, a Aegon jeszcze niemowlęciem. Gdy Tywin Lannister zdobył Królewską Przystań, jego ludzie zabili oboje. Owinął zakrwawione trupy w karmazynowe płaszcze i podarował je nowemu królowi. -

A co uczynił Robert, gdy je zobaczył? Czy się uśmiechnął? Barristan Selmy został ciężko ranny pod Tridentem, ominął go więc widok daru lorda Tywina, ale często zadawał sobie to pytanie.

Gdybym zobaczył, jak się uśmiecha nad krwawymi strzępami dzieci Rhaegara, żadna armia na świecie nie powstrzymałaby mnie przed zabiciem go. — Nie będę tolerował mordowania dzieci.

Pogódź się z tym albo nie licz na moją pomoc.

Skahaz zachichotał.

— Uparty z ciebie starzec. Twoi chłopcy o słodkich twarzach wyrosną na kolejnych Synów Harpii. Możesz zabić ich teraz albo będziesz musiał zrobić to wtedy.

— Można odebrać człowiekowi życie za zło, które uczynił, ale nie za to, którego może się dopuścić w przyszłości.

Golony Łeb zdjął wiszący na ścianie topór, przyjrzał się mu i chrząknął.

— Niech i tak będzie. Hizdahrowi i naszym zakładnikom nic się nie stanie. Czy to cię zadowoli, ser Dziadku?

Nic w tej całej sprawie nie może mnie zadowolić.

— Będzie musiało. Godzina wilka. Pamiętaj.

— Z pewnością nie zapomnę, ser. — Mosiężny pysk nietoperza wampira był nieruchomy, ale ser Barristan wyczuwał ukryty pod maską uśmiech. — Kandaqowie długo czekali na tę noc.

Tego właśnie się obawiam. Jeśli król Hizdahr był niewinny, to, co dzisiaj uczynili, było zdradą. Jak jednak mógł nie być winny? Selmy słyszał, jak namawiał Daenerys do skosztowania zatrutych szarańczy i krzyczał do swoich ludzi, by zabili smoka. Jeśli nie będziemy działać, Hizdahr zabije smoki i otworzy bramy przed wrogami królowej. Nie mamy wyboru. Bez względu jednak na to, z której strony spojrzał na sprawę, stary rycerz nie potrafił się dopatrzyć w tym wszystkim honoru.

Reszta długiego dnia minęła mu w ślimaczym tempie.

Wiedział, że gdzieś w piramidzie król Hizdahr rozmawia z Reznakiem mo Reznakiem, Marghazem zo Loraqiem, Galazzą Galare i resztą swych meereeńskich doradców o tym, jak najlepiej odpowiedzieć na żądania Yunkai’i... ale Barristana Selmy’ego nie zapraszano już na takie narady. Nie musiał też strzec króla. Zajął się więc obchodem piramidy od szczytu aż po podstawę, by się upewnić, że wszyscy wartownicy są na posterunku. To mu zajęło większą część poranku. Popołudnie spędził ze swymi sierotami. Wziął nawet w ręce miecz i tarczę, by zapewnić kilku starszym chłopakom trudniejszą próbę.

Niektórzy z nich przygotowywali się do walki na arenach, gdy Daenerys Targaryen zdobyła Meereen i uwolniła ich z łańcuchów. Zaznajomili się z mieczem, włócznią i toporem, nim jeszcze zajął się nimi ser Barristan. Kilku mogło już być gotowych. Na początek ten chłopak z Wysp Bazyliszkowych, Tumco Lho. Był czarny jak maesterski inkaust, ale szybki i silny. Ser Barristan nie spotkał bardziej utalentowanego szermierza od czasów Jaimego Lannistera. I Larraq też. Bicz.

Ser Barristan nie aprobował stylu walki chłopaka, ale nie sposób było wątpić w jego umiejętności. Larraqa czekały jeszcze lata pracy, nim opanuje prawdziwą rycerską broń, miecz, kopię i buzdygan, ale ze swym batem i trójzębem był śmiertelnie groźny. Stary rycerz ostrzegał go, że bicz na nic się nie zda w walce z zakutym w zbroję nieprzyjacielem... dopóki nie zobaczył, jak Larraq owija nim nogi przeciwnika, by obalić go na ziemię. Nie jest jeszcze rycerzem, ale to groźny wojownik.

Larraq i Tumco byli jego najlepszymi uczniami. Po nich był Lhazareńczyk zwany przez pozostałych chłopaków Krwawym Barankiem, choć ten miał na razie tylko gwałtowność, bez żadnej techniki. Być może bracia również, trzech nisko urodzonych Ghiscarczyków sprzedanych w niewolę za długi ojca.

W sumie sześciu. Sześciu z dwudziestu siedmiu. Selmy mógłby liczyć na więcej, ale sześciu to był dobry początek. Większość pozostałych chłopaków była młodsza i lepiej znała krosna, pługi oraz nocniki niż miecze i tarcze. Pracowali jednak ciężko i szybko się uczyli. Kilka lat giermkowania i będzie mógł dać swej królowej jeszcze sześciu rycerzy. Jeśli zaś chodzi o tych, którzy nigdy nie będą gotowi, no cóż, nie każdy chłopak urodził się na rycerza. Królestwo potrzebuje również producentów świec, oberżystów i płatnerzy. Było to prawdą w Meereen w takim samym stopniu, jak w Westeros.

Obserwując ich ćwiczenia, ser Barristan zastanawiał się, czy natychmiast nie pasować na rycerzy Tumca i Larraqa, a być może również Krwawego Baranka. Potrzeba rycerza, by uczynić kogoś rycerzem, a jeśli dziś w nocy coś pójdzie nie tak, rankiem może już nie żyć albo siedzieć w lochu. I kto wtedy pasuje giermków? Z drugiej strony, reputacja młodego rycerza opierała się w znacznej mierze na honorze człowieka, który uczynił go rycerzem. Jego chłopakom nie pomogłoby nawet w najmniejszym stopniu, gdyby ludzie się dowiedzieli, że zawdzięczają ostrogi zdrajcy. Równie dobrze mogliby wylądować w lochu razem z nim. Zasługują na lepszy los — zdecydował ser Barristan. Lepsze długie życie jako giermek niż krótkie jako zbrukany rycerz.

Gdy popołudnie przeszło w wieczór, rozkazał podopiecznym odłożyć miecze i tarcze, a potem zebrać się wokół. Opowiedział im o tym, co to znaczy być rycerzem.

— To honor czyni człowieka prawdziwym rycerzem, nie miecz — mówił. — Bez niego rycerz jest tylko zwykłym zabójcą. Lepiej zginąć z honorem, niż żyć bez niego.

Miał wrażenie, że chłopaki dziwnie na niego patrzą. Pewnego dnia zrozumieją.

Potem ser Barristan wrócił na szczyt piramidy i odnalazł Missandei. Dziewczynka pogrążyła się w lekturze, otoczona stosami zwojów i książek.

— Zostań dzisiaj na górze, dziecko — rzekł jej. — Cokolwiek się wydarzy, cokolwiek zobaczysz albo usłyszysz, nie opuszczaj komnat królowej.

— Ta osoba słyszy — odparła dziewczynka. — Ale czy może zapytać...

— Lepiej nie.

Ser Barristan wyszedł sam do ogrodu na tarasie. Nie jestem do tego stworzony — pomyślał, spoglądając na rozciągające się w dole miasto. Piramidy budziły się, jedna po drugiej, gdy na ulicach gęstniały cienie, zapalano lampy i pochodnie. Spiski, podstępy, szepty, kłamstwa, tajemnice wewnątrz tajemnic, a ja w jakiś sposób stałem się częścią tego wszystkiego.

Być może powinien już się do tego przyzwyczaić. W Czerwonej Twierdzy ludzie również mieli tajemnice. Nawet Rhaegar. Książę Smoczej Skały nigdy mu nie ufał w takim stopniu, jak Arthurowi Dayne’owi. Harrenhal stało się tego dowodem. Rok fałszywej wiosny.

Owo wspomnienie nadal zachowało gorzki smak. Stary lord Whent ogłosił turniej wkrótce po wizycie swego brata, ser Oswel a Whenta z Gwardii Królewskiej. Król Aerys słuchał podszeptów Varysa i zrodziło się w nim przekonanie, że własny syn spiskuje przeciwko niemu, pragnąc pozbawić go tronu, i że turniej Whenta zorganizowano tylko po to, by dać Rhaegarowi pretekst do spotkania z tyloma wielkimi lordami, ilu tylko uda się zgromadzić. Od czasu Duskendale Aerys nie ruszał się ani na krok z Czerwonej Twierdzy, a mimo to niespodziewanie oznajmił, że wyruszy z księciem Rhaegarem do Harrenhal. Od tej chwili wszystko zaczęło iść źle.

Gdybym był lepszym rycerzem... gdybym wysadził księcia z siodła w tym ostatnim pojedynku, to ja wybierałbym królową miłości i piękna.

Rhaegar wybrał Lyannę Stark z Winterfel . Barristan Selmy obdarzyłby swą łaską kogoś innego. Nie królową, która była nieobecna. Nie Elię z Dorne, choć była dobra i miła, a gdyby ją wybrano, uniknięto by wielu wojen i nieszczęść. Jego wybranką byłaby młoda panna, która dopiero niedawno przybyła na dwór, jedna z dam do towarzystwa Eli ... choć w porównaniu z Asharą Dayne dornijska księżna wyglądała jak kuchenna posługaczka.

Choć minęło już tak wiele lat, ser Barristan nadal pamiętał uśmiech Ashary i brzmienie jej śmiechu. Musiał tylko zamknąć oczy, by znowu zobaczyć jej długie, ciemne, opadające na ramiona włosy i te niesamowite fioletowe oczy. Daenerys ma takie same. Czasami, gdy królowa na niego spoglądała, miał wrażenie, że patrzy na córkę Ashary.

Ale córka Ashary urodziła się martwa i jego piękna pani wkrótce potem rzuciła się z wieży, oszalała z żałoby po utraconym dziecku i być może również po mężczyźnie, który pohańbił ją w Harrenhal. Zginęła, nie mając pojęcia, że ser Barristan ją kocha. Skąd miałaby wiedzieć? Był rycerzem Gwardii Królewskiej i ślubował celibat. Gdyby wyznał jej swoje uczucia, nie wynikłoby z tego nic dobrego. Ale z milczenia też nie wynikło. Gdybym wysadził z siodła Rhaegara i ukoronował Asharę na królową miłości i piękna, czy mogłaby spojrzeć na mnie, zamiast na Starka?

Nigdy się tego nie dowie. Ze wszystkich porażek, jakie w życiu poniósł, to wspomnienie prześladowało go najbardziej.

Niebo zasnuły chmury, a w mieście panował duszny, przytłaczający upał, w powietrzu unosiło się jednak coś, co sprawiało, że wzdłuż kręgosłupa ser Barristana przebiegały ciarki.

Deszcz — pomyślał. Zbiera się na burzę. Jeśli nie dzisiaj, to jutro. Ser Barristan zadał sobie pytanie, czy dożyje jej nadejścia. Jeśli Hizdahr ma swojego Pająka, jestem już trupem. Gdyby do tego doszło, zamierzał zginąć tak, jak żył, z mieczem w dłoni.

Gdy na zachodzie, za żaglami okrętów krążących po Zatoce Niewolniczej, zgasł ostatni blask zmierzchu, ser Barristan wrócił do środka, wezwał dwóch służących i kazał im zagrzać wodę na kąpiel. Po ćwiczeniach z giermkami w popołudniowym upale czuł się brudny i zbrukany.

Woda okazała się zaledwie letnia, ale Selmy siedział długo w kąpieli, aż zrobiła się zimna, i wyszorował sobie skórę do czerwoności. Gdy wreszcie poczuł się tak czysty, jak to tylko możliwe, wstał, wytarł się i odział w biel. Pończochy, bielizna, jedwabna tunika, wyściełana kamizelka, wszystko to czysto uprane i wybielone. Na wierzch włożył zbroję, którą królowa dała mu w dowód uznania. Pięknie wykonana kolczuga była pozłacana i elastyczna jak dobrze wyprawiona skóra, płyty zaś pokryto emalią, twardą jak lód i białą niczym świeżo spadły śnieg.

Po jednej stronie zawiesił u pasa sztylet, po drugiej zaś miecz w długiej pochwie z białej skóry ze złotymi sprzączkami. Na koniec zdjął z haka długi biały płaszcz i zapiął go na ramionach.

Hełm zostawił na miejscu. Wąska wizura ograniczała pole widzenia, a będzie musiał widzieć dobrze. Nocą w korytarzach piramidy panowała ciemność, a wrogowie mogli zaatakować ze wszystkich stron. Poza tym, choć zdobne smocze skrzydła na hełmie wyglądały pięknie, miecz albo topór zbyt łatwo mogłyby w nich ugrzęznąć. Zostawi hełm na następny turniej, jeśli Siedmiu pozwoli mu jeszcze w jakimś wystąpić.

Uzbrojony i zakuty w zbroję stary rycerz czekał w swym ciemnym pokoiku, sąsiadującym z apartamentami królowej.

Twarze wszystkich królów, którym służył i których zawiódł, unosiły się przed nim w ciemności, razem z twarzami braci, którzy służyli w Królewskiej Gwardii u jego boku.

Zastanawiał się, jak wielu z nich zdecydowałoby się na to, co zamierzał teraz uczynić. Niektórzy z pewnością. Ale nie wszyscy. Inni nie zawahaliby się powalić Golonego Łba jako zdrajcy. Na dworze zaczęło padać. Ser Barristan siedział sam w ciemności i nasłuchiwał. To brzmi jak łzy — pomyślał. Jak płacz umarłych królów.

Wreszcie nadeszła pora, by iść.

Wielką Piramidę w Meereen zbudowano jako echo Wielkiej Piramidy w Ghis, której kolosalne ruiny zwiedzał kiedyś Lomas Obieżyświat. Podobnie jak jej starożytna poprzedniczka, której komnaty z czerwonego marmuru stały się teraz domem dla nietoperzy i pająków, meereeńska piramida miała trzydzieści trzy kondygnacje, ponieważ ta liczba była święta dla bogów Ghis. Ser Barristan ruszył sam w długą drogę na dół. Biały płaszcz powiewał za nim.

Wybrał zejście dla służby, nie wspaniałe schody z żyłkowanego marmuru, lecz węższą, prostszą i bardziej stromą trasę ukrytą wewnątrz grubych ceglanych murów.

Dwanaście pięter niżej czekał na niego Golony Łeb. Grubo ciosaną twarz nadal skrywał za maską nietoperza wampira, którą nosił rano. Towarzyszyło mu sześć Mosiężnych Besti .

Wszystkie nosiły identyczne owadzie maski.

Szarańcze — uświadomił sobie Selmy.

— Groleo — powiedział.

— Groleo — odpowiedziała jedna z Mosiężnych Besti .

— Mam więcej szarańczy, jeśli ich potrzebujesz — oznajmił Skahaz.

— Sześć powinno wystarczyć. Co z ludźmi pod drzwiami?

— Należą do mnie. Nie będziesz miał z nimi kłopotów.

Ser Barristan złapał Skahaza za ramię.

— Unikajcie przelewu krwi, jeśli to tylko będzie możliwe. Jutro zwołamy radę i powiemy miastu, co i dlaczego uczyniliśmy.

— Skoro tak mówisz. Życzę ci szczęścia, starcze.

Golony Łeb poszedł swoją drogą. Ser Barristan znowu ruszył w dół, a Mosiężne Bestie podążyły za nim.

Komnaty króla kryły się w samym sercu piramidy, na szesnastym i siedemnastym poziomie.

Dotarłszy na tę wysokość, Selmy przekonał się, że drzwi prowadzące do wewnętrznej części piramidy zamknięto na łańcuch. Na straży stały dwie Mosiężne Bestie. Pod kapturami zszytych z kawałków materiału płaszczów ukrywały się maski szczura i byka.

— Groleo — rzekł ser Barristan.

— Groleo — odpowiedział byk. — Trzeci korytarz po prawej.

Szczur otworzył łańcuch. Ser Barristan i jego eskorta weszli do wąskiego, oświetlonego pochodniami, przeznaczonego dla służby korytarza z czerwonej i czarnej cegły. Ich kroki odbijały się echem od podłogi. Minęli dwa korytarze i skręcili w trzeci.

Pod rzeźbionymi drewnianymi drzwiami królewskich komnat stał Stalowoskóry, młody wojownik z aren, którego jeszcze nie zaliczano do najlepszych. Jego policzki i czoło pokrywały zdobne tatuaże barwy zielonej i czarnej — czarnoksięskie znaki z dawnej Valyri , mające ponoć czynić jego ciało i skórę twardymi jak stal. Podobne symbole miał na piersi i ramionach, jak dotąd jednak nie sprawdzono, czy rzeczywiście potrafią zatrzymać miecz albo topór.

Nawet bez tych znaków Stalowoskóry wyglądałby groźnie. Szczupły, żylasty młodzieniec przerastał ser Barristana o pół stopy.

— Kto idzie? — zawołał, unosząc w bok halabardę, by zagrodzić im drogę. Ujrzawszy ser Barristana i mosiężne szarańcze, opuścił broń.

— Witaj, stary rycerzu.

— Jeśli król raczy pozwolić, muszę z nim zamienić kilka słów.

— Godzina jest późna.

— Godzina jest późna, ale potrzeba pilna.

— Mogę zapytać. — Stalowoskóry uderzył tępym końcem halabardy o drzwi. Otworzył się wizjer. Pojawiło się oko dziecka. Zza drzwi dobiegł dziecinny głos. Stalowoskóry odpowiedział.

Ser Barristan usłyszał, że odsunięto ciężką antabę. Drzwi się otworzyły.

— Tylko ty — oznajmił Stalowoskóry. — Bestie zaczekają pod drzwiami.

— Jak sobie życzysz.

Ser Barristan skinął głową do szarańczy. Jeden z zamaskowanych mężczyzn odpowiedział takim samym gestem i Selmy wszedł do środka.

Ciemne, pozbawione okien komnaty, w których zamieszkał król, ze wszystkich stron otaczały grube na osiem stóp ceglane mury. Pomieszczenia były wielkie i luksusowo urządzone. Wysokie sufity podtrzymywały potężne belki z czarnej dębiny. Na podłogach leżały jedwabne dywany z Qarthu, na ścianach zaś wisiały bezcenne arrasy, starożytne i bardzo wyblakłe. Wyobrażono na nich chwałę Starego Imperium Ghis. Na największym przedstawiono niedobitki pokonanej valyriańskiej armi . Jeńców przeprowadzano pod jarzmem i zakładano im łańcuchy. Łuku prowadzącego do królewskiej sypialni strzegła para kochanków z drewna sandałowego, pięknie rzeźbionych, gładzonych i naoliwionych. Ser Barristan uważał, że rzeźby są wstrętne, choć zapewne miały wyglądać podniecająco. Im prędzej opuścimy to miejsce, tym lepiej.

Jedynym źródłem światła był tu żelazny piecyk koksowy. Obok niego stało dwoje podczaszych królowej, Draqaz i Qezza.

— Miklaz poszedł obudzić króla — oznajmiła dziewczynka. — Przynieść ci wina, ser?

— Nie, dziękuję.

— Możesz usiąść — odezwał się Draqaz, wskazując na ławę.

— Wolę stać.

Usłyszał głosy dobiegające z sypialni. Jeden z nich należał do króla.

Minęło parę długich chwil, nim wreszcie król Hizdahr zo Loraq, Czternasty Tego Szlachetnego Imienia, wyszedł z sypialni, ziewając i zawiązując szarfę szlafroka. Szatę z zielonego atłasu bogato obszyto perłami i srebrną nicią. Pod spodem król był zupełnie nagi. To dobrze. Nadzy ludzie czuli się bezbronni i w związku z tym byli mniej skłonni do aktów samobójczego heroizmu.

— Ser Barristanie. — Hizdahr znowu ziewnął. — Która godzina? Czy są jakieś wieści o mojej słodkiej królowej?

— Żadnych, Wasza Miłość.

— Wasza Wspaniałość — poprawił go Hizdahr z westchnieniem. — Choć o tej godzinie bardziej odpowiednia byłaby „Wasza Senność”. — Król podszedł do kredensu, by napełnić sobie kielich, ale w dzbanie została tylko resztka wina. Przez jego twarz przemknął wyraz irytacji. — Miklazie, wina. Natychmiast.

— Tak, Wasza Czcigodność.

— Weź ze sobą Draqaza. Jeden dzban złotego arborskiego i jeden tego słodkiego czerwonego.

Tylko nie te nasze żółte szczyny. Kiedy znowu zobaczę, że mam pusty dzban, twoje ładne różowe policzki mogą się zapoznać z rózgą. — Chłopiec oddalił się biegiem i król ponownie spojrzał na Selmy’ego. — Śniło mi się, że znalazłeś Daenerys!

— Sny czasami kłamią, Wasza Miłość.

— „Wasza Promienność” byłaby w porządku. Co sprowadza cię do mnie o tak późnej porze, ser? Jakieś problemy w mieście?

— W Meereen panuje spokój.

— Naprawdę? — Hizdahr miał zdziwioną minę. — Co więc cię sprowadza?

— Chciałem ci zadać pytanie. Wasza Wspaniałość, czy jesteś Harpią?

Kielich wypadł z palców Hizdahra, odbił się jeden raz i potoczył po dywanie.

— Co... dlaczego... jak śmiesz...

— Czy to ty podałeś truciznę, Wasza Wspaniałość?

Król Hizdahr cofnął się o krok.

— Mówisz o szarańczach? To... to był Dornijczyk. Quentyn, tak zwany książę. Zapytaj Reznaka, jeśli wątpisz w moje słowa.

— Czy masz na to jakieś dowody? A może ma je Reznak?

— Nie. W przeciwnym razie kazałbym aresztować wszystkich trzech. Być może i tak powinienem to zrobić. Nie wątpię, że Marghaz zmusi ich do przyznania się. Wszyscy Dornijczycy to truciciele. Reznak mówił, że oddają cześć wężom.

— Oni jedzą węże — odparł ser Barristan. — To była twoja arena, twoja loża i twoje miejsca.

Słodkie wino, miękkie poduszki, figi, melony i szarańcze w miodzie. Zapewniłeś to wszystko.

Zachęcałeś Jej Miłość, żeby spróbowała szarańczy, ale sam nie zjadłeś ani jednej.

— Nie... ostre przyprawy mi szkodzą. Była moją żoną. Moją królową. Dlaczego miałbym chcieć ją otruć?

Powiedział „była”. Uważa, że Daenerys nie żyje.

— Tylko ty możesz odpowiedzieć na to pytanie, Wasza Wspaniałość. Może chciałeś ją zastąpić inną kobietą? — Ser Barristan wskazał głową na dziewczynę wyglądającą nieśmiało z sypialni. -

Na przykład tą.

Król rozejrzał się wkoło jak szaleniec.

— Ją? Ona nie ma znaczenia. To tylko niewolnica. — Uniósł ręce nad głowę. — Źle się wyraziłem.

Nie niewolnica. Wolna kobieta. Nauczona sprawiania przyjemności. Nawet król ma potrzeby... a ona... to nie twój interes, ser. Nigdy nie skrzywdziłbym Daenerys. Nigdy.

— Namawiałeś ją, żeby spróbowała szarańczy. Słyszałem to.

— Myślałem, że mogą jej smakować. — Hizdahr cofnął się o kolejny krok. — Były ostre i słodkie jednocześnie.

— Ostre, słodkie i zatrute. Słyszałem na własne uszy, jak rozkazałeś ludziom na arenie zabić Drogona. Krzyczałeś do nich.

Hizdahr oblizał wargi.

— Bestia pożerała ciało Barseny. Smoki żywią się ludźmi. On zabijał, palił...

— ...palił ludzi, którzy chcieli skrzywdzić twoją królową. Zapewne to byli Synowie Harpi . Twoi przyjaciele.

— Nie moi.

— Tak twierdzisz, a przecież, kiedy im rozkazałeś, by przestali zabijać, posłuchali cię. Dlaczego mieliby tak postąpić, gdybyś nie był jednym z nich?

Hizdahr potrząsnął głową. Tym razem nie odpowiedział.

— Powiedz prawdę — ciągnął ser Barristan. — Czy ją kiedyś kochałeś, choć trochę? Czy może pożądałeś tylko korony?

— Pożądałem? Śmiesz mi mówić o żądzy? — Król wykrzywił usta w gniewnym grymasie. -

Pożądałem korony, to prawda... ale nawet nie w połowie tak bardzo, jak ona pożądała swego najemnika. Może to jej wspaniały kapitan chciał ją otruć za to, że go odsunęła. A gdybym ja również zjadł jego szarańcze, to tym lepiej.

— Daario jest zabójcą, ale nie trucicielem. — Barristan zbliżył się do króla. — Czy jesteś Harpią? -

Tym razem wsparł dłoń na rękojeści miecza. — Powiedz prawdę, a obiecuję, że będziesz miał szybką, czystą śmierć.

— Pozwalasz sobie na zbyt wiele, ser — odparł Hizdahr.

— Mam już dosyć tych pytań i ciebie również. Zwalniam cię ze służby. Opuść natychmiast Meereen, a daruję ci życie.

— Jeśli nie jesteś Harpią, podaj mi jej imię.

Ser Barristan wyciągnął miecz z pochwy. Klinga zalśniła w blasku piecyka, jej ostrze stało się linią pomarańczowego blasku.

Hizdahr rzucił się do ucieczki.

— Khrazz! — wrzasnął, biegnąc do sypialni. — Khrazz! Khrazz!

Ser Barristan usłyszał po lewej odgłos otwierających się drzwi. Odwrócił się akurat na czas, by zobaczyć wyłaniającego się zza arrasu Khrazza. Wojownik nie ocknął się jeszcze w pełni i poruszał się powoli, ale trzymał w ręce swą ulubioną broń — dothracki arakh, długi i zakrzywiony. Arakh służył do cięcia, stworzono go z myślą o zadawaniu głębokich ran z końskiego grzbietu. To śmiercionośna broń w walce z półnagim przeciwnikiem, czy to na arenie, czy na polu bitwy. Jednakże podczas walki z bliska, w zamkniętej przestrzeni, długość arakha będzie tylko zawadą, a do tego Barristan Selmy miał na sobie pełną zbroję.

— Przyszedłem po Hizdahra — oznajmił rycerz. — Rzuć stal i usuń się na bok, a nie stanie ci się nic złego.

Khrazz ryknął śmiechem.

— Zjem twoje serce, starcze.

Obaj mężczyźni mieli zbliżony wzrost, ale Khrazz był dwa kamienie cięższy i czterdzieści lat młodszy. Miał bladą skórę i martwe oczy, a od jego czoła aż po kark biegła grzywa najeżonych, rudo-czarnych włosów.

— No to ruszaj — rzekł Barristan Śmiały.

Khrazz ruszył.

Po raz pierwszy, odkąd zaczął się dzień, Selmy czuł pewność. Oto, do czego mnie stworzono — pomyślał. Taniec, słodka pieśń stali, miecz w dłoni i nieprzyjaciel naprzeciwko.

Khrazz był szybki, nieprawdopodobnie szybki. Ser Barristan nigdy nie walczył z szybszym przeciwnikiem. W potężnych dłoniach wojownika arakh przerodził się w zamazaną plamę przecinającą ze świstem powietrze, stalową burzę, która zdawała się atakować starego rycerza z trzech stron jednocześnie. Większość cięć wyprowadzał na głowę. Khrazz nie był głupi. Selmy nie miał hełmu i był narażony na atak głównie powyżej szyi.

Ser Barristan ze spokojem blokował uderzenia. Jego miecz za każdym razem napotykał arakh i odbijał go w bok. Klingi dźwięczały raz po raz. Ser Barristan się cofał. Kącikiem oka widział podczaszych, gapiących się na walkę oczami wielkimi i białymi jak jaja na twardo. Khrazz zaklął i w ostatniej chwili zmienił atak na głowę w skierowane na dół cięcie. Pierwszy raz udało mu się przebić przez zasłonę starego rycerza, ale arakh zazgrzytał bezsilnie o biały stalowy nagolennik. Kontratak Selmy’ego odnalazł lewy bark przeciwnika. Miecz przeciął cienkie płótno i wbił się w ciało pod spodem. Żółta tunika przybrała kolor różowy, a potem czerwony.

— Tylko tchórze odziewają się w żelazo — oznajmił Khrazz, krążąc wokół przeciwnika. Na arenach nikt nie nosił zbroi. Tłumy przychodziły tam, by zobaczyć krew: śmierć, okaleczenie i krzyki bólu, muzykę szkarłatnego piasku.

Ser Barristan krążył razem z nim.

— Ten tchórz cię zabije, ser.

Khrazz nie był rycerzem, ale odwagą zasłużył na uprzejmość. Nie umiał jednak walczyć z przeciwnikiem w zbroi. Ser Barristan czytał to w jego oczach: zwątpienie, niepewność, początki strachu. Wojownik ponowił atak, tym razem krzycząc głośno, jakby mógł zabić przeciwnika dźwiękiem, jeśli stal nie była w stanie tego dokonać. Arakh ciął nisko, wysoko i znowu nisko.

Selmy zablokował atak skierowany na głowę i pozwolił, by zbroja zatrzymała pozostałe. W tej samej chwili jego miecz rozciął policzek Khrazza od ucha aż po usta, a potem zostawił czerwoną szramę na piersi. Z ran wojownika popłynęła krew. To tylko rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Złapał wolną ręką piecyk i przewrócił go. Pod stopy Selmy’ego posypały się gorące węgielki. Ser Barristan przeskoczył nad nimi. Khrazz ciął go w rękę i trafił, ale arakh rozbił tylko twardą emalię i odbił się od stali.

— Na arenie straciłbyś już rękę, starcze.

— Nie jesteśmy na arenie.

— Zdejmij zbroję!

— Jeszcze możesz odrzucić broń. Poddaj się.

— Giń — warknął Khrazz... ale gdy unosił arakh, zahaczył czubkiem broni o jeden z arrasów.

Broń uwięzła. To właśnie była szansa, której potrzebował ser Barristan. Rozciął przeciwnikowi brzuch, sparował cios uwolnionego arakha i zakończył walkę szybkim pchnięciem w serce. W tej samej chwili wnętrzności wojownika wyśliznęły się na zewnątrz na podobieństwo pokrytych tłuszczem węgorzy.

Krew i trzewia splamiły jedwabne dywany króla. Selmy cofnął się o krok. Połowę długości jego miecza pokrywała krew. Tu i ówdzie dywany zaczynały się tlić od rozsypanych węgielków.

Stary rycerz słyszał łkanie biednej Qezzy.

— Nie bój się — rzekł. — Nie pragnę cię skrzywdzić, dziecko. Przyszedłem tu po króla.

Wytarł miecz o zasłonę i ruszył ostrożnie do sypialni. Znalazł tam Hizdahra zo Loraqa, Czternastego Tego Szlachetnego Imienia, ukrywającego się za zasłoną i jęczącego ze strachu.

— Oszczędź mnie — błagał król. — Nie chcę umierać.

— Niewielu chce. Niemniej wszyscy muszą umrzeć. — Ser Barristan schował miecz, złapał Hizdahra za rękę i podniósł go na nogi. — Chodź. Odprowadzę cię do celi. — Mosiężne Bestie z pewnością rozbroiły już Stalowoskórego. — Pozostaniesz w więzieniu do chwili powrotu królowej. Jeśli nie udowodni ci się winy, nie stanie ci się nic złego. Daję ci na to słowo rycerza.

Złapał króla za ramię i wyprowadził go z sypialni. Dziwnie kręciło mu się w głowie, prawie jakby był pijany. Byłem królewskim gwardzistą. Kim jestem teraz?

Miklaz i Draqaz wrócili z winem dla Hizdahra. Stali w otwartych drzwiach, przyciskając dzbany do piersi, i gapili się na zwłoki Khrazza. Qezza nie przestawała płakać, ale Jezhene próbowała ją pocieszać. Tuliła młodszą dziewczynkę i głaskała ją po włosach. Kilkoro innych podczaszych stało z tyłu, przyglądając się temu.

— Wasza Czcigodność — odezwał się Miklaz — szlachetny Reznak mo Reznak kazał ci p... powiedzieć, żebyś szedł natychmiast.

Chłopak zwracał się do króla, jakby ser Barristana nie było w komnacie, a na dywanie nie leżał trup, powoli zabarwiający krwią jedwab na czerwono. Skahaz miał zatrzymać Reznaka, dopóki nie będziemy pewni jego lojalności. Czyżby coś poszło źle?

— Dokąd? — zapytał chłopaka ser Barristan. — Dokąd ma iść Jego Miłość?

— Na zewnątrz. — Wydawało się, że Miklaz dopiero teraz zauważył starego rycerza. — Na zewnątrz, ser. Na t... taras. Żeby zobaczyć.

— Co zobaczyć?

— S... s... smoki. Ktoś je wypuścił, ser.

Siedmiu zbawcie nas wszystkich — pomyślał stary rycerz.

Загрузка...