Asha Greyjoy siedziała w długiej sali Galbarta Glovera, pijąc jego wino, gdy jego maester przyniósł jej list.
– Pani – głos maestera brzmiał nerwowo, jak zawsze, gdy przemawiał do Ashy. –
Przyleciał ptak z Barrowton.
Wsunął jej pergamin w rękę, jakby pragnął jak najprędzej się go pozbyć. List ciasno zwinięto i zapieczętowano twardym różowym lakiem.
Barrowton. Asha spróbowała sobie przypomnieć, kto sprawuje tam rządy. Jakiś północny lord, który nie jest mi przyjacielem. A ta pieczęć... Boltonowie z Dreadfort ruszali do boju pod różowymi chorągwiami usianymi drobniutkimi kropelkami krwi. To sugerowało, że zapewne używają różowego laku do pieczętowania listów.
Trzymam w ręce truciznę – pomyślała. Powinnam spalić ten list. Złamała jednak pieczęć i na jej kolana opadł kawałek skóry. Gdy przeczytała suche brązowe słowa, jej nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. Czarne skrzydła, czarne słowa. Kruki nigdy nie przynosiły dobrych wieści. Poprzednia wiadomość dostarczona do Deepwood Motte pochodziła od Stannisa Baratheona, który domagał się złożenia hołdu. Ta była gorsza.
– Ludzie z północy zdobyli Fosę Cailin.
– Bękart Boltona? – zapytał siedzący obok Qarl.
– Ramsay Bolton, lord Winterfell. Tak się teraz podpisuje. Są tu też inne nazwiska.
Lady Dustin, lady Cerwyn i czterech Ryswellów umieścili swoje podpisy pod podpisem Boltona. Obok umieszczono prosty rysunek olbrzyma, znak któregoś z Umberów.
Podpisy złożono maesterskim inkaustem, wykonanym z sadzy i smoły, ale sam list nabazgrano wielkimi spiczastymi literami przy użyciu jakiejś brązowej substancji. Tekst opowiadał o upadku Fosy Cailin, triumfalnym powrocie namiestnika północy do swej domeny i ślubie, który miał się wkrótce odbyć. Pierwsze słowa brzmiały: Piszę ten list krwią żelaznych ludzi, a ostatnie: Wysyłam każdemu z was po kawałku księcia.
Zostańcie dłużej na moich ziemiach, a podzielicie jego los.
Asha była dotąd przekonana, że jej młodszy brat nie żyje. Lepsza śmierć niż to.
Kawałek skóry leżał na jej kolanach. Uniosła go pod świecę i patrzyła na unoszący się w górę dym, aż wreszcie cały skrawek spłonął i ogień zaczął muskać jej palce.
Maester Galbarta Glovera czekał cierpliwie tuż obok.
– Nie będzie odpowiedzi – poinformowała go.
– Czy mogę podzielić się tymi wieściami z lady Sybelle?
– Jeśli sobie życzysz.
Asha me potrafiła odgadnąć, czy upadek Fosy Cailin uraduje Sybelle Glover. Lady Sybelle niemalże zamieszkała w bożym gaju. Modliła się o bezpieczny powrót dzieci i męża. Kolejna modlitwa, która zapewne pozostanie bez odpowiedzi. Jej drzewo serce jest głuche i ślepe, tak samo jak nasz Utopiony Bóg. Robett Glover i jego brat Galbart pojechali na południe z Młodym Wilkiem. Jeśli opowieści o Krwawych Godach były choć w połowie prawdziwe, zapewne nie wrócą już na północ. Ale przynajmniej jej dzieci żyją i to dzięki mnie. Asha zostawiła je w Dziesięciu Wieżach, pod opieką swych ciotek.
Najmłodszej córeczki lady Sybelle nie odstawiono jeszcze od piersi i Asha uznała, że dziewczynka jest zbyt delikatna, by narażać ją na trudy kolejnego rejsu po burzliwym morzu. Wsunęła list w dłonie maestera.
– Masz. Niech znajdzie w tym pociechę, jeśli zdoła. Możesz odejść.
Maester pochylił głowę w ukłonie i wyszedł. Gdy drzwi się za nim zamknęły, Tris Botley zwrócił się w stronę Ashy.
– Jeśli Fosa Cailin padła, wkrótce przyjdzie kolej na Torrhen’s Square. A potem na nas. – Jeszcze nie tak szybko. Rozcięta Gęba utoczy im trochę krwi.
Torrhen’s Square nie było ruiną taką jak Fosa Cailin, a Dagmer był żelaznym człowiekiem do szpiku kości. Prędzej zginie, niż się podda.
Gdyby ojciec żył, Fosa Cailin nigdy by nie padła. Balon Greyjoy zdawał sobie sprawę, że Fosa jest kluczem do utrzymania północy. Euron również o tym wiedział, ale po prostu nic go to nie obchodziło. Nie dbał też o to, jaki los czeka Deepwood Motte i Torrhen’s Square.
– Eurona nie obchodzą ziemie, które zdobył Balon. Mój stryjaszek popłynął w pogoń za smokami.
Wronie Oko wezwał wszystkie siły Żelaznych Wysp na Starą Wyk i pożeglował w bezkres morza zachodzącego słońca, a jego brat Victarion podążył za nim jak zbity pies.
Na Pyke nie został nikt, do kogo mogłaby się zwrócić, poza jej panem mężem.
– Zostaliśmy sami.
– Dagmer ich rozbije – upierał się Cromm. Nigdy nie spotkał kobiety, którą pokochałby choćby w połowie tak mocno jak wojnę. – To tylko wilki.
– Wszystkie wilki zabito. – Asha drapała różową pieczęć paznokciem kciuka. – To są ci, którzy zdarli z nich futra.
– Powinniśmy pomaszerować do Torrhen’s Square i przyłączyć się do walki – nalegał Quenton Greyjoy, jej daleki kuzyn i kapitan „Słonowodnej Dziewki”.
– Tak jest – poparł go Dagon Greyjoy, jeszcze dalszy kuzyn. Ludzie zwali go Dagonem Pijakiem, ale czy to pijany, czy trzeźwy, uwielbiał walczyć. – Czemu Rozcięta Gęba miałby zagarnąć całą chwałę dla siebie?
Dwaj słudzy Galbarta Glovera przynieśli pieczeń, ale skrawek skóry odebrał Ashy apetyt. Moi ludzie stracili wszelką nadzieję na zwycięstwo – uświadomiła sobie z przygnębieniem. Pragną jedynie dobrej śmierci. Nie wątpiła, że wilki im ją dadzą.
Prędzej czy później tu przyjdą, by odzyskać zamek.
Gdy Asha opuściła komnatę Galbarta Glovera i ruszyła po drewnianych schodach do należącej ongiś do niego sypialni, słońce znikało już za wysokimi sosnami wilczego lasu.
Wypiła za dużo wina i rozbolała ją głowa. Asha Greyjoy kochała swoich ludzi czy to kapitanów, czy załogi – ale połowa z nich była głupcami. To odważni głupcy, ale zawsze głupcy. Pomaszerujmy do Rozciętej Gęby, tak jest, jakbyśmy mogli...
Deepwood dzieliły od Dagmera długie mile wędrówki przez wysokie wzgórza, gęste lasy i rwące rzeki. Po drodze spotkaliby też tylu ludzi z północy, że wolała o tym nie myśleć. Asha miała cztery drakkary i niespełna dwustu ludzi... w tym również Tristifera Botleya, na którym nie mogła polegać. Bez względu na wszystkie jego słowa o miłości, nie potrafiła sobie wyobrazić, by Tris popędził do Torrhen’s Square, by zginąć u boku Dagmera Rozciętej Gęby.
Qarl poszedł za nią do sypialni.
– Spływaj – powiedziała mu. – Chcę zostać sama.
– To mnie chcesz.
Spróbował ją pocałować.
Odepchnęła go.
– Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz...
– To co mi zrobisz? – Uniósł sztylet. – Rozbieraj się, dziewczyno.
– Pierdol się, bezbrody chłopcze.
– Wolę pierdolić ciebie.
Jednym szybkim cięciem rozpruł jej kamizelkę. Asha sięgnęła po toporek, ale Qarl wypuścił nóż i złapał ją za nadgarstek, wykręcając rękę, aż broń wypadła jej z palców.
Popchnął ją na łoże Glovera, pocałował mocno i zerwał z niej bluzę, odsłaniając piersi.
Spróbowała kopnąć go kolanem w krocze, ale odwrócił się i rozsunął jej nogi kolanami.
– Teraz cię wezmę.
– Jeśli to zrobisz, zabiję cię, gdy będziesz spał – warknęła.
Kiedy w nią wszedł, była już zupełnie mokra.
– Niech cię szlag – powtarzała. – Niech cię szlag, niech cię szlag, niech cię szlag.
Ssał jej sutki, aż krzyknęła, w połowie z bólu, a w połowie z rozkoszy. Jej pizda stała się całym światem. Asha zapomniała o Fosie Cailin, Ramsayu Boltonie i przysłanym przez niego skrawku skóry, o królewskim wiecu, o swej klęsce i wygnaniu, o wrogach i o mężu. Ważne były tylko jego dłonie, jego usta, ramiona, którymi ją obejmował, i kutas, którego czuła w sobie. Pieprzył ją, aż krzyknęła, a potem znowu, aż się rozpłakała, nim w końcu zostawił nasienie w jej macicy.
– Jestem zamężną kobietą – przypomniała mu potem. – Zbezcześciłeś mnie, bezbrody chłopcze. Mój pan mąż utnie ci jaja i każe nosić sukienkę.
Qarl stoczył się z niej.
– Jeśli zdoła wstać z krzesła.
W sypialni było zimno. Asha wstała z łoża Galbarta Glovera i zdjęła z siebie podarte ubranie. W kamizelce wystarczy wymienić sznurówki, ale bluza była zniszczona. I tak nigdy jej nie lubiłam. Asha cisnęła podarty łach do ognia. Resztę zostawiła na podłodze obok łoża. Piersi ją bolały, a po udzie spływało nasienie Qarla. Będzie musiała naparzyć miesięcznej herbaty albo zaryzykuje wydanie na świat kolejnego krakena. Ale co to ma za znaczenie? Mój ojciec nie żyje, matka jest umierająca, brata obdzierają żywcem ze skóry i nic nie mogę na to wszystko poradzić. I mam męża. Ślub i pokładziny... ale nie z tym samym mężczyzną.
Gdy wsunęła się z powrotem pod futra, Qarl spał.
– Twoje życie należy do mnie. Gdzie mam wbić sztylet?
Przytuliła się do pleców mężczyzny i objęła go. Na wyspach zwano go Qarlem Panienką dla odróżnienia od Qarla Pasterza, Qarla Kenninga Cioty, Qarla Szybkiego Toporka oraz Qarla Poddanego, ale przede wszystkim z uwagi na gładkie policzki. Gdy Asha go poznała, próbował zapuścić brodę. Rezultat nazwała ze śmiechem „brzoskwiniowym meszkiem”. Qarl wyznał, że nigdy nie widział brzoskwini, powiedziała mu więc, że musi jej towarzyszyć, gdy znowu wypłynie w rejs na południe.
Wtedy trwało jeszcze lato, na Żelaznym Tronie zasiadał Robert, Balon snuł złowrogie myśli na Tronie z Morskiego Kamienia, a w Siedmiu Królestwach panował pokój. Asha pływała „Czarnym Wichrem” wzdłuż wybrzeża, zajmując się handlem. Zawijali na Piękną Wyspę i do Lannisportu, odwiedzali też około dwudziestu mniejszych portów, nim wreszcie dotarli do Arbor, gdzie brzoskwinie zawsze były wielkie i słodkie.
– Sam teraz widzisz – powiedziała, gdy po raz pierwszy dotknęła brzoskwinią policzka Qarla. Kiedy kazała mu odgryźć kęs, sok spłynął mu po podbródku i musiała go usunąć pocałunkami.
Całą noc radowali się brzoskwiniami i sobą nawzajem. Gdy nadszedł dzień, Asha była nasycona, lepka i szczęśliwa jak nigdy w życiu. Ile lat już minęło? Sześć? Siedem? Lato było zanikającym wspomnieniem i minęły trzy lata, odkąd Asha ostatnio miała okazję nacieszyć się brzoskwinią. Nadal jednak cieszyła się Qarlem. Kapitanowie i królowie mogli jej nie chcieć, ale on to co innego.
Miewała też innych kochanków. Niektórzy dzielili z nią łoże przez pół roku, a inni przez pół nocy, ale Qarl sprawiał jej więcej przyjemności niż wszyscy pozostali razem wzięci. Może i golił się tylko raz na dwa tygodnie, ale krzaczasta broda nikogo nie czyni mężczyzną. Lubiła dotyk jego gładkiej, miękkiej skóry pod palcami. Lubiła jego długie, proste włosy, opadające na ramiona. Lubiła, jak ją całował. Lubiła, jak się uśmiechał, gdy muskała kciukami jego sutki. Włosy między jego nogami miały odcień piasku, ciemniejszy niż na głowie, ale były delikatne jak puszek w porównaniu z jej czarnymi sztywnymi włosami łonowymi. To również się jej podobało. Miał sylwetkę pływaka, wysoką i szczupłą, bez ani jednej blizny na ciele.
Nieśmiały uśmiech, silne ramiona, zręczne palce i dwa pewne miecze. Czegóż więcej mogłaby pragnąć kobieta? Z radością poślubiłaby Qarla, ale była córką lorda Balona, on zaś był nisko urodzonym wnukiem poddanego. Ma zbyt podłe pochodzenie, by pozwolili mi za niego wyjść, ale mogę ssać jego kutasa. Pijana, uśmiechnięta Asha wczołgała się pod futro i wzięła mu w usta. Qarl poruszył się przez sen. Po chwili członek zaczął mu sztywnieć. Gdy stwardniał na dobre, mężczyzna się obudził, a ona zrobiła się wilgotna. Zarzuciła sobie futro na ramiona i dosiadła Qarla, wsuwając go sobie tak głęboko, że nie potrafiła określić, kto ma kutasa, a kto cipę. Tym razem osiągnęli spełnienie jednocześnie.
– Moja słodka pani – wymamrotał rozespanym głosem. – Moja słodka królowo.
Nie – pomyślała Asha. Nie jestem królową i nigdy nią nie będę.
– Śpij sobie.
Pocałowała go w policzek, przeszła na drugi koniec sypialni Galbarta Glovera i otworzyła okiennice. Księżyc był bliski pełni, a noc tak pogodna, że Asha widziała góry o ośnieżonych szczytach. Są zimne, posępne i niegościnne, ale pięknie wyglądają w księżycowym blasku. Blade wyszczerbione tumie przypominały szereg ostrych zębów.
Podgórze i mniejsze szczyty niknęły w cieniu.
Morze było bliżej, tylko piętnaście mil na północ stąd, ale Asha go nie widziała. Po drodze było zbyt wiele wzgórz. A także drzew, takie mnóstwo drzew. Ludzie północy zwali tę puszczę wilczym lasem. Nocami z reguły słyszała wycie wilków nawołujących się w ciemności.
Ocean liści. Gdybyż tylko był to ocean wody.
Deepwood leżało bliżej morza niż Winterfell, ale i tak za daleko, jak na jej gust. W powietrzu unosił się tu zapach sosen, nie soli. Na północny wschód od posępnych szarych gór stał Mur, pod którym wzniósł swe sztandary Stannis Baratheon. Ludzie mawiali, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, ale odwrotna strona tego powiedzenia brzmiała tak, że wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem. Żelaźni ludzie byli wrogami północnych lordów, których poparcia pretendent z rodu Baratheonów rozpaczliwie potrzebował. Mogłabym mu oferować swe młode, piękne ciało – pomyślała, odgarniając z oczu kosmyk włosów, ale Stannis miał już żonę, a ona miała męża, a do tego między nim a żelaznymi ludźmi od dawna panowała wrogość. Podczas pierwszego buntu jej ojca Stannis rozbił Żelazną Flotę nieopodal Pięknej Wyspy i zajął Wielką Wyk w imię swego brata.
W obrębie omszałych umocnień Deepwood znajdowało się rozległe, okrągłe wzgórze o płaskim szczycie. Zbudowano na nim ogromny, długi dom, a na jednym jego końcu ulokowano wieżę strażniczą wznoszącą się pięćdziesiąt stóp ponad wierzchołek pagórka.
U stóp wzgórza znajdował się wewnętrzny dziedziniec ze stajniami, wybiegiem dla koni, kuźnią, studnią oraz owczarnią, otoczony głęboką fosą, pochyłym ziemnym wałem i palisadą. Zewnętrzne fortyfikacje tworzyły owal dostosowany do zarysów terenu. Były tu dwie bramy, każda broniona przez parę kwadratowych drewnianych wież, a także ścieżki na szczytach wałów. Od południowej strony palisadę porastał mech sięgający aż do połowy wysokości wież. Na wschodzie i na zachodzie ciągnęły się puste pola. Nim Asha zdobyła zamek, rosły tam owies i jęczmień, ale podczas ataków wszystko stratowali.
Zboża, które zasiali później, zniszczyła seria ostrych przymrozków. Zostały tylko błoto, popiół i zwiędłe, butwiejące źdźbła.
Zamek był stary, ale niezbyt mocny. Odebrała go Gloverom, a Bękart Boltona odbierze go jej. Ale nie obedrze jej ze skóry. Asha Greyjoy nie pozwoli wziąć się żywcem.
Zginie tak, jak żyła, z toporem w ręce i śmiechem na ustach.
Pan ojciec dał jej trzydzieści drakkarów, by zdobyła Deepwood. Zostały tylko cztery, wliczając jej „Czarny Wicher”, a jeden z nich należał do Trisa Botleya, który dołączył do Ashy wtedy, gdy wszyscy od niej uciekali. Nie, to niesprawiedliwe. Pożeglowali do domu, byzłożyć hołd swemu królowi. Jeśli ktoś uciekł, to tylko ja. Owo wspomnienie nadal wypełniało ją wstydem.
– Uciekaj – nalegał Czytacz, gdy kapitanowie znosili jej stryja Eurona ze wzgórza Naggi, by włożyć mu na głowę koronę z wyrzuconego na brzeg drewna.
– Powiedział kruk wronie. Ucieknij ze mną. Będę cię potrzebowała, by zwołać ludzi z Harlaw.
Wtedy chciała jeszcze walczyć.
– Ludzie z Harlaw są tutaj. Ci, którzy się liczą. Niektórzy wykrzyczeli imię Eurona.
Nie każę Harlawom walczyć z Harlawami.
– Euron jest szalony. I niebezpieczny. Ten piekielny róg...
– Słyszałem go. Uciekaj, Asho. Gdy tylko Euron włoży koronę, zacznie cię szukać. Nie możesz dopuścić, by jego spojrzenie padło na ciebie.
– Jeśli stanę u boku moich pozostałych stryjów...
– ...zginiecie jako wyjęci spod prawa. Wszyscy zwrócą się przeciwko wam.
Przedstawiając kapitanom swe imię, poddałaś się ich osądowi. Nie możesz go teraz odrzucić. Tylko raz się zdarzyło, by decyzję królewskiego wiecu obalono. Przeczytaj Haerega.
Tylko Rodrik Czytacz mógłby gadać o jakiejś starej księdze w chwili, gdy ich życie ważyło się na ostrzu miecza.
– Jeśli ty zostaniesz, to ja też – upierała się.
– Nie bądź głupia. Dziś Euron pokazuje światu swe uśmiechnięte oko, ale jutro...
Asho, jesteś córką Balona i masz lepsze prawa do tronu niż twój stryj. Dopóki oddychasz, pozostajesz dla niego zagrożeniem. Jeśli tu zostaniesz, zabije cię albo wyda za Rudego Wioślarza. Nie wiem, co byłoby gorsze. Uciekaj. Drugiej szansy nie dostaniesz.
Asha pozostawiła „Czarny Wicher” po drugiej stronie wyspy z myślą o takiej ewentualności. Stara Wyk nie była wielka. Zdąży wrócić na statek przed wschodem słońca i pożeglować na Harlaw, nim Euron się zorientuje, że jej nie ma. Nadal się jednak wahała.
– Zrób to przez miłość, jaką masz dla mnie, dziecko – rzekł wreszcie jej wuj. – Nie każ mi patrzeć na twoją śmierć.
Posłuchała go. Najpierw odwiedziła Dziesięć Wież, by pożegnać się z matką.
– Może upłynąć długi czas, zanim wrócę – ostrzegła ją Asha. Lady Alannys nic nie rozumiała.
– Gdzie jest Theon? – dopytywała się. – Gdzie mój mały chłopczyk?
Lady Gwynesse obchodziło tylko to, kiedy wróci lord Rodrik.
– Jestem siedem lat od niego starsza. Dziesięć Wież powinno należeć do mnie.
Asha nadal przebywała w zamku, uzupełniając zapasy, gdy dotarły do niej wieści o jej ślubie. „Moją zbiegłą bratanicę trzeba poskromić” – oznajmił ponoć Wronie Oko. „Znam mężczyznę, który potrafi tego dokonać”. Wydał ją za Erika Ironmakera i mianował Rozbijacza Kowadeł namiestnikiem Żelaznych Wysp na czas, gdy on będzie się uganiał za smokami. Erik był w swoim czasie wspaniałym mężczyzną i nieustraszonym łupieżcą.
Mógł się pochwalić tym, że żeglował z dziadkiem jej dziadka, tym samym Dagonem Greyjoyem, na którego cześć nazwano Dagona Pijaka. Stare baby na Pięknej Wyspie nadal straszyły wnuki opowieściami o lordzie Dagonie i jego ludziach. Na królewskim wiecu zraniłam dumę Erika – przypomniała sobie Asha. Z pewnością mi tego nie zapomni.
Musiała przyznać, że stryjaszek świetnie to rozegrał. Jednym ruchem zmienił rywala w zwolennika, zapewnił wyspom bezpieczeństwo na czas swej nieobecności i usunął zagrożenie, jakie stanowiła Asha. A do tego świetnie się przy tym ubawił. Tris Botley opowiadał, że Wronie Oko użył foki jako jej pełnomocniczki podczas ślubu.
– Mam nadzieję, że Erik nie upierał się przy skonsumowaniu małżeństwa – skwitowała Asha.
Nie mogę wrócić do domu – pomyślała. Ale tutaj też nie śmiem zostać zbyt długo.
Niepokoiła ją panująca w lesie cisza. Asha całe życie spędziła na wyspach i na statkach.
Morze nigdy nie milczało. Miała we krwi szum fal uderzających o skalisty brzeg, ale w Deepwood Motte nie było żadnych fal... tylko drzewa, niezliczone drzewa, żołnierskie sosny i drzewa strażnicze, buki, jesiony i prastare dęby, kasztanowce, drzewa żelazne i jodły. Ich szum był cichszy od morskiego i słyszała go tylko wtedy, gdy wiał wiatr. Ich westchnienia dobiegały ze wszystkich stron, jakby drzewa szeptały do siebie w jakimś języku, którego nie potrafiła zrozumieć.
Dzisiejszej nocy ich szepty były głośniejsze niż kiedykolwiek. Szum zeschłych brązowych liści, stukot nagich gałęzi uderzających o siebie na wietrze. Odwróciła się od okna i od lasu. Muszę znowu poczuć pokład pod stopami. A jeśli to niemożliwe, chociaż jadło w żołądku. Wypiła wieczorem za dużo wina i zjadła za mało chleba. A tej wielkiej krwistej pieczeni nawet nie tknęła.
Księżyc świecił jasno i bez trudu znalazła ubranie. Włożyła grube czarne spodnie, bluzę z podszewką oraz zieloną kamizelkę, obszytą nachodzącymi na siebie stalowymi płytkami. Zostawiła Qarla jego snom i zeszła na dół zewnętrznymi schodami donżonu.
Stopnie skrzypiały pod jej bosymi stopami. Jeden z ludzi pełniących służbę na szczycie wałów pozdrowił ją uniesieniem włóczni. Odpowiedziała mu gwizdnięciem. Gdy szła wewnętrznym dziedzińcem do kuchni, rozszczekały się psy Galbarta Glovera. Świetnie
– pomyślała. Zagłuszą szum drzew.
Gdy odkrawała sobie klin żółtego sera z kręgu wielkiego jak koło wozu, do kuchni wszedł otulony w gęste futro Tris Botley.
– Moja królowo.
– Nie drwij ze mnie.
– Zawsze będziesz władała moim sercem. Banda głupców wrzeszczących na królewskim wiecu nie może tego zmienić.
I co mam zrobić z tym chłopcem? Asha nie wątpiła w jego oddanie. Nie tylko krzyczał dla niej podczas królewskiego wiecu, ale późnej przepłynął morze, by do niej dołączyć, porzucając swego króla, rodzinę i dom. Ale nie odważył się jawnie sprzeciwić Euronowi… Gdy Wronie Oko wypłynął z flotą na morze, Tris po prostu został z tyłu i zmienił kurs dopiero wtedy, gdy inne statki zniknęły mu z oczu. Nawet to wymagało jednak pewnej odwagi. Nigdy już nie będzie mógł wrócić na wyspy.
– Chcesz sera? – zapytała go. – Jest też szynka i musztarda.
– To nie pożywienia pragnę, pani. Wiesz o tym. – W Deepwood Tris zapuścił krzaczastą kasztanową brodę. Utrzymywał, że chroni w ten sposób twarz przed zimnem.
– Ujrzałem cię z wieży strażniczej.
– Jeśli masz służbę, czemu tu przyszedłeś?
– Na górze zostali Cromm i Hagen Róg. Ilu par oczu potrzeba, by obserwować liście szumiące w świetle księżyca? Musimy porozmawiać.
– Znowu? – Westchnęła. – Znasz córkę Hagena, tę z rudami włosami. Steruje statkiem równie dobrze jak najlepsi mężczyźni. Ma siedemnaście lat i ładną buzię.
Widziałam, jak na ciebie patrzyła.
– Nie chcę córki Hagena. – Omal jej nie dotknął, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. – Asho, pora stąd odpłynąć. Tylko Fosa Cailin powstrzymywała potop.
Jeśli tu zostaniemy, ludzie z północy zabiją nas wszystkich. Wiesz o tym.
– Chcesz, żebym uciekła?
– Chcę, żebyś żyła. Kocham cię.
Nieprawda – pomyślała Asha. Kochasz jakąś niewinną pannę, która żyje tylko w twojej głowie, przerażone dziecko potrzebujące twej opieki.
– Ale ja cię nic kocham – odparła bez ogródek. – I nie ucieknę.
– Czy jest tu coś, czego warto się tak kurczowo trzymać? Cokolwiek poza sosnami, błotem i wrogami? Mamy statki. Odpłyń ze mną, a zaczniemy nowe życie na morzu.
– Jako piraci?
To było niemal kuszące. Zostawmy wilkom ich posępne lasy i wróćmy na otwarte morze.
– Jako kupcy – upierał się. – Popłyniemy na wschód, jak Wronie Oko, ale przywieziemy stamtąd jedwabie i korzenie zamiast smoczego rogu. Jeden rejs na Nefrytowe Morze i będziemy bogaci jak bogowie. Kupimy sobie rezydencję w Starym Mieście albo w którymś z Wolnych Miast.
– Ty, ja i Qarl? – Wzdrygnął się, gdy wymieniła jego imię. – Dziewczyna Hagena mogłaby zechcieć pożeglować z tobą na Nefrytowe Morze. Ja nadal jestem córką krakena. Moje miejsce jest...
– ...gdzie? Nie możesz wrócić na wyspy, chyba że chcesz ulec swemu panu mężowi.
Asha spróbowała sobie wyobrazić, jak leży w łożu przygnieciona ciężarem Erika Ironmakera i musi znosić jego objęcia. Lepszy on niż Rudy Wioślarz albo Leworęczny Lucas Codd. Rozbijacz Kowadeł był niegdyś wspaniałym olbrzymem, przerażająco silnym, niezachwianie lojalnym i zupełnie nieznającym strachu. Może nie byłoby tak że.
Zapewne umarłby przy pierwszej próbie spełnienia mężowskich obowiązków. W takim przypadku zmieniłaby się z żony Erika we wdowę po nim. To mogłoby być lepsze albo znacznie gorsze, w zależności od zachowania jego wnuków. I mojego stryjaszka. Tak czy inaczej, wszystkie wiatry pchają mnie z powrotem ku Euronowi.
– Mam na Harlaw zakładników – przypomniała Trisowi. – I jest jeszcze Przylądek Morskiego Smoka. Jeśli nie mogę odziedziczyć królestwa mojego ojca, czemu nie miałabym założyć własnego? Przylądek nie zawsze był tak rzadko zaludniony jak obecnie. Pośród tamtejszych wzgórz i bagien nadal można odnaleźć ruiny, pozostałości starożytnych twierdz Pierwszych Ludzi. A na wzniesieniach są kręgi czardrzew pozostawione przez dzieci lasu.
– Uczepiłaś się tego przylądka jak tonący chwyta się fragmentu wraku. Czy można tam znaleźć coś, czego ktokolwiek mógłby pragnąć? Nie ma kopalń złota ani srebra, a nawet cyny czy żelaza. Ziemia jest zbyt wilgotna dla pszenicy i kukurydzy.
Nie mam zamiaru uprawiać pszenicy ani kukurydzy.
– Pytasz, co tam można znaleźć? Odpowiem ci. Dwa długie brzegi, setkę ukrytych zatoczek, wydry w jeziorach, łososie w rzekach, małże na wybrzeżu, kolonie fok tuż przy nim, wysokie drzewa do budowy okrętów.
– A kto wybuduje te okręty, moja królowo? Gdzie Wasza Miłość znajdzie poddanych dla swego królestwa, nawet jeśli ludzie z północy pozwolą ci je zdobyć? A może zamierzasz zostać władczynią fok i wydr?
Roześmiała się ze smutkiem.
– Przyznaję, że wydry mogłyby się okazać łatwiejsze do rządzenia niż ludzie. A foki są od nich mądrzejsze. Nie, zapewne masz rację. Najlepiej będzie, jeśli pożegluję na Pyke.
Na Harlaw są jeszcze tacy, którzy ucieszą się z mojego powrotu. I na samej Pyke też. A na Blacktyde Euron z pewnością nie zyskał sobie przyjaciół, zabijając lorda Baelora.
Mogłabym odnaleźć stryjaszka Aerona i wezwać wyspy do buntu.
Od czasu królewskiego wiecu nikt nie widział Mokrej Czupryny, ale jego utopieni zapewniali, że ukrywa się na Wielkiej Wyk i wkrótce powróci, by ściągnąć gniew Utopionego Boga na Wronie Oko i jego sługi.
– Rozbijacz Kowadeł też szuka Mokrej Czupryny. Poluje na utopionych. Ślepego Berona Blacktyde’a pojmano i poddano przesłuchaniom. Nawet Starca Siwą Mewę zakuto w łańcuchy. Jak chcesz odnaleźć kapłana, jeśli wszyscy ludzie Eurona nie potrafią tego dokonać?
– W naszych żyłach płynie ta sama krew. Jest bratem mojego ojca.
To nie była przekonująca odpowiedź i Asha o tym wiedziała.
– Wiesz, co sobie myślę?
– Podejrzewam, że wkrótce się dowiem.
– Myślę, że Mokra Czupryna nie żyje. Że Wronie Oko poderżnął mu gardło.
Ironmaker szuka go tylko po to, by nas przekonać, że kapłanowi udało się uciec. Euron boi się, że uznają go za zabójcę krewnych.
– W żadnym wypadku nie pozwól, by mój stryjaszek to usłyszał. Jeśli powiesz Wroniemu Oku, że boi się zabójstwa krewnych, zamorduje któregoś z własnych synów, by ci udowodnić, że się mylisz.
Asha czuła się już prawie trzeźwa. Tristifer Botley tak na nią działał.
– Nawet jeśli zdołasz odnaleźć stryja Mokrą Czuprynę, nic nie osiągniecie. Oboje uczestniczyliście w królewskim wiecu i nie możecie twierdzić, że zwołano go bezprawnie, jak zrobił Torgon. Podjęte na wiecu decyzje wiążą was zgodnie z wszystkimi prawami bogów i ludzi. Nie...
Asha zmarszczyła brwi.
– Chwileczkę. Torgon? Jaki Torgon?
– Torgon Spóźniony.
– Był królem w Erze Herosów. – Tyle Asha pamiętała na jego temat, ale niewiele więcej. – Co takiego zrobił?
– Torgon Greyiron był najstarszym synem króla, ale król był stary, a Torgon nie mógł usiedzieć na miejscu, tak się więc złożyło, że w chwili śmierci ojca opuścił swą twierdzę na Szarej Tarczy i popłynął łupić na Mander. Zamiast wysłać mu wiadomość, jego bracia pośpiesznie zwołali królewski wiec, sądząc, że korona z wyrzuconego na brzeg drewna przypadnie któremuś z nich. Ale kapitanowie i królowie wybrali Urragona Goodbrothera. Pierwsze, co uczynił nowy król, to rozkazał, by wszystkich synów jego poprzednika stracono. Tak też się stało. Od tej pory ludzie przezwali go Badbrotherem, choć w rzeczywistości wcale nie był z nimi spokrewniony. Władał przez prawie dwa lata.
Asha wreszcie sobie przypomniała.
– Torgon wrócił do domu...
– ...i oznajmił, że wiec był bezprawny, ponieważ nie mógł na niego przybyć, by zgłosić swe pretensje. Badbrother był nie tylko okrutny, lecz również skąpy, więc pozostało mu na wyspach bardzo niewielu przyjaciół. Kapłani go potępili, lordowie zbuntowali się przeciwko niemu, a jego właśni kapitanowie porąbali go na kawałki. Torgon Spóźniony został królem i panował przez czterdzieści lat.
Asha złapała Trisa Botleya za uszy i pocałowała go prosto w usta. Kiedy go puściła, był cały czerwony i nie mógł zaczerpnąć oddechu.
– Co to było? – zapytał.
– To się nazywa pocałunek. Niech mnie utopią za głupotę, Tris, powinnam była pamiętać... – nagle przerwała. Gdy Tris spróbował coś powiedzieć, uciszyła go, wytężając słuch. – To był sygnał rogu. Hagen. – W pierwszej chwili pomyślała o swym mężu. Czy Erik Ironmaker mógłby pokonać tak długą drogę, by doścignąć zbiegłą żonę? – A jednak Utopiony Bóg mnie kocha. Zastanawiałam się, co mam robić, a on zesłał mi nieprzyjaciół, z którymi mogę walczyć. – Asha wstała i wepchnęła nóż do pochwy. –
Przed nami bitwa.
Gdy dotarła na dziedziniec, biegła już truchtem. Tris podążał tuż za nią. Mimo to nie zdążyli na czas. Dwóch ludzi z północy wykrwawiało się na ziemi pod wschodnim wałem, nieopodal tylnej bramy. Stali nad nimi Lorren Długi Topór, Sześciopalcy Harl i Grymaśny Język.
– Cromm i Hagen zauważyli ich, jak przechodzili przez wał – wyjaśnił ten ostatni.
– Tylko tych dwóch? – zapytała Asha.
– Pięciu. Dwóch zabiliśmy, nim zdążyli przejść, a trzeciego Harl załatwił na szczycie.
Ci dwaj zdołali dotrzeć na dziedziniec.
Jeden z mężczyzn nie żył, jego krew i mózg pokryły topór Lorrena, ale drugi nadal ciężko oddychał, mimo że włócznia Grymaśnego Języka przyszpiliła go do ziemi i wokół niego zbierała się kałuża krwi. Obaj mieli na sobie utwardzane skóry i płaszcze w brązowe, zielone i czarne cętki. Do ich kapturów i ramion przyszyto gałęzie, liście oraz darń.
– Jak się nazywasz? – zapytała Asha rannego.
– Flint. A ty?
– Asha z rodu Greyjoyów. To mój zamek.
– Deepwood to siedziba Galbarta Glovera, nie dom dla kałamarnic.
– Jest was więcej? – ciągnęła Asha. Gdy jej nie odpowiedział, złapała włócznię Grymaśnego Języka i zaczęła ją obracać. Ranny krzyknął z bólu. Z rany trysnęła krew. –
Po co tu przybyliście?
– Po panią – odparł z drżeniem mężczyzna. – Bogowie, przestań. Przyszliśmy po panią. Żeby ją uratować. Było nas tylko pięciu.
Asha spojrzała mu w oczy. Gdy dostrzegła w nich fałsz, oparła się o włócznię i obróciła ją jeszcze mocniej.
– Ilu was jest? – powtórzyła. – Powiedz mi albo będziesz konał aż do świtu.
– Wielu – załkał wreszcie, w przerwie między krzykami. – Tysiące. Trzy tysiące, cztery... ajjjj... proszę...
Wyrwała mu włócznię z brzucha i wbiła ją oburącz w jego kłamliwe gardło. Maester Galbarta Glovera zapewniał, że górskie klany są zbyt skłócone, by mogły się zjednoczyć bez pomocy Starka, który je poprowadzi. Może nie kłamał. Może po prostu się pomylił.
Wiedziała, jak to smakuje, nauczyła się tego na królewskim wiecu swego stryjaszka.
– Tych pięciu miało otworzyć nasze bramy przed głównymi siłami napastników – stwierdziła. – Lorrenie, Harlu, przyprowadźcie mi lady Glover i jej maestera.
– Całych czy krwawiących? – zapytał Lorren Długi Topór.
– Całych i zdrowych. Grymaśny Języku, właź na tę po trzykroć przeklętą wieżę i powiedz Crommowi i Hagenowi, żeby mieli oczy szeroko otwarte. Jeśli zauważą choćby zająca, chcę się natychmiast o tym dowiedzieć.
Na dziedzińcu Deepwood wkrótce zaroiło się od wystraszonych ludzi. Podkomendni Ashy wdziewali zbroje albo wspinali się na wały. Domownicy Galbarta Glovera szeptali do siebie z przerażeniem na twarzach. Jego zarządcę trzeba było wynieść z piwnicy.
Stracił nogę, gdy Asha zdobyła zamek. Maester sprzeciwiał się głośno, aż wreszcie Lorren zdzielił go mocno w gębę zakutą w stal pięścią. Lady Glover wyszła z bożego gaju, wspierając się na ramieniu przybocznej.
– Ostrzegałam cię, że ten dzień nadejdzie, pani – rzekła, ujrzawszy leżące na ziemi trupy.
Maester przepchnął się bliżej. Z jego złamanego nosa skapywała krew.
– Lady Asho, błagam, ściągnij chorągwie i pozwól, bym wybłagał dla ciebie ocalenie życia. Traktowałaś nas uczciwie i z honorem. Powiem im to.
– Wymienimy was za dzieci. – Oczy Sybelle Glover były czerwone od łez i nieprzespanych nocy. – Gawen ma cztery lata. Ominął mnie jego dzień imienia. A moja słodka dziewczynka... oddaj mi dzieci, a nic nie musi ci się stać. Ani twoim ludziom.
Asha wiedziała, że to ostatnie jest kłamstwem. Ją mogą wymienić, wysłać na Żelazne Wyspy, w objęcia kochającego męża. Jej kuzynów również zwolnią za okupem, podobnie jak Trisa Botleya oraz kilku innych jej ludzi, których rodziny miały pieniądze, by ich wykupić. Pozostałych czekał topór, pętla albo Mur. Niemniej mają prawo zdecydować.
Asha wspięła się na beczkę, by wszyscy ją widzieli.
– Wilki idą na nas z obnażonymi kłami. Nim wzejdzie słońce, będą u naszych bram.
Czy mamy odrzucić włócznie i topory, by błagać o darowanie życia?
– Nie.
Qarl Panienka wydobył miecz.
– Nie – powtórzył echem Lorren Długi Topór.
– Nie – zagrzmiał Rolfe Karzeł, potężny jak niedźwiedź mężczyzna, przerastający o głowę wszystkich w jej załodze. – Nigdy.
Z góry dobiegł dźwięk rogu Hagena, niosący się echem po dziedzińcu.
Ahuuuuuuuuuuuuuu – zabrzmiał róg. Od jego niskiego, przeciągłego tonu krew warzyła się w żyłach. Asha znienawidziła brzmienie tego instrumentu. Na Starej Wyk piekielny róg Eurona obwieścił śmierć jej marzeń, a teraz Hagen zapowiedział być może ostatnią godzinę jej życia. Jeśli muszę umrzeć, zginę z toporem w rękach i przekleństwem na ustach.
– Na wały – rozkazała Asha Greyjoy swym ludziom i ruszyła do wieży strażniczej.
Tris Botley szedł tuż za nią.
Drewniana wieża była najwyższym obiektem między morzem a szczytami gór.
Przewyższała o dwadzieścia stóp najpotężniejsze drzewa strażnicze i sosny żołnierskie w otaczającym ich lesie.
– Tam, kapitanie – powiedział Cromm, gdy weszła na górę. Asha widziała tylko drzewa i cienie, wzgórza skąpane w księżycowym blasku i ośnieżone tumie za nimi.
Nagle zauważyła, że drzewa podkradają się coraz bliżej.
– Oho – zaśmiała się – górskie kozy zamaskowały się gałęziami sosen.
Las maszerował, zbliżając się do zamku niczym powolny zielony przypływ. Cofnęła się w myślach do słyszanej w dzieciństwie opowieści o dzieciach lasu i ich wojnach z Pierwszymi Ludźmi. Ponoć zieloni jasnowidze potrafili zmieniać drzewa w wojowników.
– Nie możemy walczyć z tak wieloma – stwierdził Tris Botley.
– Możemy walczyć z tyloma, z iloma będzie trzeba, szczeniaku – odparł Cromm. –
Im więcej ich przyjdzie, tym większa chwała. Będą o nas śpiewać pieśni.
Z pewnością, ale czy będą to pieśni o twojej odwadze, czy o moim szaleństwie? Od morza dzieliło ich aż piętnaście mil. Czy lepiej będzie, jeśli spróbują się bronić za głębokimi wykopami i drewnianymi palisadami Deepwood? Drewniane fortyfikacje nie pomogły zbytnio Gloverom, kiedy zdobywałam ich zamek – powiedziała sobie. Czemu mnie miałyby się przydać bardziej?
– Jutro będziemy ucztować pod morzem.
Cromm pogłaskał topór, jakby nie mógł się tego doczekać.
Hagen opuścił róg.
– Jeśli polegniemy z suchymi nogami, jak znajdziemy drogę do podmorskich komnat Utopionego Boga?
– W tych lasach jest pełno strumyków – zapewnił go Cromm. – Wszystkie wpadają do rzek, a rzeki do morza.
Asha nie czuła się gotowa umrzeć, nie tutaj, nic w tej chwili.
– Żywy człowiek odnajdzie morze łatwiej niż umarły. Niech wilki zatrzymają sobie swe posępne lasy. Idziemy do drakkarów.
Zastanawiała się, kto dowodzi wrogami. Na jego miejscu ruszyłabym na plażę i spaliła nasze okręty przed atakiem na Deepwood. Wilkom nie przyszłoby to jednak łatwo, chyba żeby miały własne drakkary. Asha nigdy nie wciągała na brzeg więcej niż połowy swoich łodzi. Druga połowa czekała na morzu. Jeśli na plaży pojawią się ludzie z północy, załogi miały rozwinąć żagle i popłynąć na Przylądek Morskiego Smoka.
– Hagenie, zadmij w róg. Niech las zadrży. Tris, włóż jakąś zbroję. Pora już, byś wypróbował ten swój słodki miecz. – Zobaczyła, jak bardzo pobladł, i uszczypnęła go w policzek. – Wkrótce oboje zbryzgamy księżyc przelaną krwią. Obiecuję ci pocałunek za każdego zabitego wroga.
– Moja królowo – odparł Tristifer – tutaj mamy wały, a jeśli dotrzemy na brzeg i przekonamy się, że wilki zdobyły albo odpędziły nasze okręty, wtedy...
– ...zginiemy – dokończyła radośnie. – Ale przynajmniej z mokrymi stopami. Żelaźni ludzie walczą lepiej, gdy nozdrza wypełniają im słone bryzgi, a za plecami słyszą szum fal. Hagen zagrał trzy krótkie tony, szybko jeden po drugim, sygnał wzywający żelaznych ludzi do powrotu na statki. Z dołu dobiegały krzyki, szczęk włóczni i mieczy oraz rżenie koni. Za mało koni i za mało jeźdźców. Asha zeszła z wieży. Na dziedzińcu czekał na nią Qarl Panienka z jej kasztanowatą kobyłą, jej hełmem i toporkami. Żelaźni ludzie wyprowadzali konie ze stajni Galbarta Glovera.
– Taran! – zawołał ktoś na wałach. – Mają taran oblężniczy!
– Która brama? – zapytała Asha, dosiadając konia.
– Północna!
Zza omszałych fortyfikacji Deepwood dobiegł dźwięk trąb.
Trąby? Wilki z trąbami? Coś tu było nic w porządku, ale Asha nie miała czasu się nad tym zastanawiać.
– Otwórzcie południową bramę – rozkazała w tej samej chwili, gdy północna brama zatrzęsła się pod uderzeniem tarana. Zdjęła z pleców toporek o krótkim trzonku. –
Godzina sowy uciekła, bracia. Teraz zaczyna się godzina włóczni, miecza i topora.
Sformujcie szyk, Wracamy do domu.
– Dom! – zakrzyknęło sto gardeł. – Asha!
Tris Botley popędził cwałem obok niej, dosiadając wielkiego dereszowatego ogiera.
Żelaźni ludzie zwarli szyk, unosząc tarcze i włócznie. Qarl Panienka, który nie jeździł konno, zajął pozycję między Grymaśnym Językiem a Lorrenem Długim Toporem. Gdy Hagen wreszcie schodził z wieży strażniczej, wilcza strzała trafiła go w brzuch. Zwalił się na ziemię twarzą w dół. Córka podbiegła z płaczem do niego.
– Zabierzcie ją – rozkazała Asha. Nie mieli czasu na żałobę. Rolfe Karzeł wsadził dziewczynę na swojego konia. Jej rude włosy powiewały luźno. Asha usłyszała jęk północnej bramy, gdy znowu uderzył w nią taran. Może będziemy musieli się przez nichprzebić – pomyślała. Południowa brama otworzyła się przed nimi szeroko. Droga była wolna. Na jak długo?
– Naprzód!
Asha wbiła pięty w końskie boki.
Piesi ruszyli truchtem, a konni kłusem, aż dotarli do skraju lasu, na drugi koniec podmokłego pola, gdzie zwiędłe kiełki zimowej pszenicy gniły w świetle księżyca. Asha zrobiła z jeźdźców tylną straż, by popędzali opieszałych i upewnili się, że nikt nie zostanie z tyłu. Ze wszystkich stron otoczyły ich wysokie sosny żołnierskie i stare sękate dęby. Zamek rzeczywiście leżał w głębokim lesie. Potężne mroczne drzewa wyglądały groźnie. Ich konary krzyżowały się ze sobą, poskrzypując przy każdym podmuchu wiatru, a wyżej położone gałęzie zdawały się drapać twarz księżyca. Im szybciej się stąd wydostaniemy, tym lepiej się poczuję – pomyślała Asha. Drzewa nienawidzą nas wszystkich w głębi swych roślinnych serc.
Posuwali się na południe i południowy wschód, aż wreszcie stracili z oczu drewniane wieże Deepwood Motte, a dźwięk trąb ucichł w lesie. Wilki odzyskały swój zamek. Może pozwolą nam odejść.
Tris Botley podjechał do niej.
– Zmierzamy w niewłaściwą stronę – stwierdził, wskazując na widoczny za zasłoną gałęzi księżyc. – Musimy zakręcić na północ, do statków.
– Najpierw na zachód – sprzeciwiła się Asha. – Dopóki nie wzejdzie słońce. Dopiero potem na północ. – Spojrzała na Rolfe’a Karła i Roggona Rdzawobrodego, ich najlepszych jeźdźców. – Jedźcie na zwiad, żeby się upewnić, czy droga wolna. Nie chcę na brzegu żadnych niespodzianek. Jeśli natkniecie się na wilki, wróćcie mnie zawiadomić.
– Jeśli będzie trzeba – obiecał Roggon, uśmiechając się pod wielką rudą brodą.
Gdy zwiadowcy zniknęli między drzewami, reszta żelaznych ludzi wznowiła marsz.
Posuwali się naprzód powoli. Drzewa skrywały przed nimi księżyc i gwiazdy, a leśne podszycie pod ich stopami było czarne i zdradzieckie. Nim zdążyli pokonać pół mili, klacz kuzyna Ashy Quentona złamała przednią nogę w jakiejś dziurze. Quenton musiał poderżnąć zwierzęciu gardło, by uciszyć jego kwiczenie.
– Powinniśmy zrobić pochodnie – nalegał Tris.
– Ogień przyciągnie do nas ludzi z północy.
Asha zaklęła pod nosem, zastanawiając się, czy opuszczenie zamku nie było jednak błędem. Nie. Gdybyśmy tam zostali i podjęli walkę, wszyscy moglibyśmy już nie żyć.
Niemniej błądzenie na oślep po ciemku również nic im nie da. Te drzewa zabiją nas, jeśli zdołają. Zdjęła hełm i odgarnęła z czoła przepocone włosy.
– Za kilka godzin wzejdzie słońce. Zatrzymamy się tutaj i odpoczniemy do świtu.
To pierwsze nie sprawiło im kłopotu, ale odpoczynek okazał się trudniejszy. Nikt nie spał, nawet Drzemiący Dale, wioślarz, który potrafił przysypiać w przerwach między ruchami wioseł. Niektórzy dzielili się bukłakiem jabłkowego wina Galbarta Glovera, podając go sobie kolejno. Ci, którzy zabrali coś dojedzenia, odstępowali część zapasów tym, którzy nic nie mieli. Jeźdźcy napoili i nakarmili konie. Kuzyn Ashy Quenton Greyjoy wysłał trzech ludzi między drzewa, by wypatrywali zbliżających się pochodni.
Cromm ostrzył topór, a Qarl Panienka miecz. Konie skubały zeschłą brązową trawę i inne rośliny. Rudowłosa córka Hagena ujęła za rękę Trisa Botleya, chcąc go zaciągnąć między drzewa. Gdy jej odmówił, poszła z Sześciopalcym Harlem.
Gdybym tylko mogła zrobić to samo. Słodko byłoby po raz ostatni zapomnieć się w ramionach Qarla. Asha czuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Czy poczuje jeszcze kiedyś pod stopami pokład „Czarnego Wichru”? A jeśli tak, dokąd pożegluje? Wyspy są dla mnie zamknięte, chyba że ugnę kolan, rozłożę nogi i poddam się uściskom Erika lronmakera, a w żadnym porcie w Westeros córka krakena nie będzie mile widzianym gościem. Mogła zająć się handlem, jak chciał Tris, albo pożeglować na Stopnie i przyłączyć się do tamtejszych piratów. Albo...
– „Wysyłam każdemu z was po kawałku księcia…– wymamrotała.
– Wolałbym otrzymać kawałek ciebie – wyszeptał z uśmiechem Qarl. – Najsłodszy kawałek, który...
Coś wypadło z krzaków i wylądowało z cichym łoskotem między żelaznymi ludźmi, podskakując kilka razy. Było okrągłe, ciemne i wilgotne, a tocząc się, ciągnęło za sobą długie włosy.
– Rolfe Karzeł nie jest już tak wysoki jak kiedyś – zauważył Grymaśny Język, gdy przedmiot zatrzymał się pod korzeniami dębu. Połowa ludzi zerwała się już na nogi, sięgając po tarcze, włócznie i topory. Oni też nie zapalili pochodni – zdążyła pomyśleć Asha – a znają ten las znacznie lepiej od nas. Spomiędzy otaczających ich ze wszystkich stron drzew wypadli z wyciem ludzie z północy. Wilki. Wyją jak cholerne wilki. To ich okrzyk bojowy. Żelaźni ludzie odpowiedzieli wrzaskiem i zaczęła się walka.
Żaden minstrel nigdy nie ułoży pieśni o tej bitwie. Żaden maester nie spisze relacji w jednej z ukochanych przez Czytacza książek. Nie było łopoczących na wietrze chorągwi ani zawodzenia wojennych rogów. Żaden wielki lord nie zwołał swych ludzi, by wysłuchali jego pamiętnych ostatnich słów. Walczyli w poprzedzającym świt półmroku, cień przeciwko cieniowi, potykali się o kamienie i korzenie, mieli pod stopami błoto i butwiejące liście. Żelaźni ludzie byli odziani w kolczugi i pokryte plamami od soli kurty, ich przeciwnicy zaś w futra, niewyprawione skóry i sosnowe gałęzie. Na walkę patrzyły księżyc i gwiazdy, ich blady blask sączył się przez plątaninę nagich konarów.
Pierwszy wróg, który zaatakował Ashę Greyjoy, skonał u jej stóp z celnie rzuconym toporkiem wbitym między oczy. To dało jej chwilę potrzebną, by wsunąć tarczę na ramię.
– Do mnie! – zawołała, choć sama nie była pewna, czy wzywa własnych ludzi, czy nieprzyjaciół. Kolejny człowiek z północy zamachnął się na nią ściskanym w obu rękach toporem, wyjąc w nieartykułowanej furii. Asha zatrzymała cios tarczą, a potem podeszła bliżej, by wbić mu sztylet w brzuch. Kiedy padał, jego wycie nabrało innej tonacji.
Odwróciła się błyskawicznie i znalazła za sobą kolejnego wilka. Cięła go w czoło, tuż poniżej obręczy hełmu. Jego broń trafiła ją poniżej piersi, ale kolczuga powstrzymała cios. Asha wbiła mu sztych sztyletu w gardło i utonął we własnej krwi. Ktoś złapał ją za włosy, ale były za krótkie, by mógł odciągnąć jej głowę do tyłu. Asha wbiła mu obcas w podbicie i wyszarpnęła się, gdy krzyknął z bólu. Kiedy się odwróciła, napastnik konał już na ziemi, nadal ściskając w dłoni garść jej włosów. Stał nad nim Qarl. Jego miecz ociekał krwią, a w oczach odbijał się blask księżyca.
Grymaśny Język liczył zabitych wrogów.
– Cztery – krzyknął, gdy padł kolejny. – Pięć – dodał uderzenie serca później.
Konie kwiczały, wierzgały i wybałuszały ślepia z przerażenia, oszalałe od krwi i rzezi... wszystkie poza wielkim dereszem Botleya. Tris zdążył wskoczyć na siodło. Wierzchowiec stanął dęba i obrócił się wkoło, a jeździec walił mieczem na wszystkie strony. Nim wstanie dzień, mogę mu być winna trochę pocałunków – pomyślała Asha.
– Siedem – krzyknął Grymaśny Język, ale Lorren Długi Topór padł na ziemię obok niego, z jedną nogą skuloną pod ciałem. Z krzykiem i szelestem nadciągały wciąż nowe cienie. Walczymy z chaszczami – pomyślała Asha, zabijając człowieka mającego na sobie więcej liści niż okoliczne drzewa. Parsknęła śmiechem. Ten dźwięk przyciągnął do niej więcej wilków. Ich również zabiła, zastanawiając się, czy nie powinna też zacząć liczyć. Jestem kobietą zamężną, a to jest moje dzieciątko. Pchnęła sztyletem w pierś kolejnego przeciwnika, przebijając futro, wełnę i utwardzoną skórę. Jego twarz była tak blisko, że Asha czuła kwaśny odór oddechu. Zaciskał dłoń na jej gardle. Poczuła zgrzyt żelaza o kość, gdy sztylet przesunął się po żebrze. Mężczyzna zadrżał i skonał. Kiedy go puściła, zrobiło się jej tak słabo, że omal nie upadła na niego.
Potem stanęli z Qarlem wsparci o siebie plecami, nasłuchując dobiegających ze wszystkich stron stęknięć i przekleństw. Odważni mężczyźni czołgali się w półmroku, płacząc za matkami. Wtem zaatakował ją krzak trzymający włócznię tak długą, że mógłby przebić Ashę i Qarla na wylot, przyszpilając ich do siebie w chwili śmierci.
Lepsze to, niż zginąć samotnie – pomyślała, ale jej kuzyn Quenton zabił włócznika, nim ten zdołał do niej dotrzeć. Uderzenie serca później inny krzak uśmiercił Quentona, wbijając mu z tyłu topór w podstawę czaszki.
– Dziewięć, niech was szlag – zawołał gdzieś za nią Grymaśny Język. Córka Hagena wypadła nago spomiędzy drzew, ścigana przez dwa wilki. Asha wyszarpnęła toporek i rzuciła nim, trafiając jednego z nich w plecy. Kiedy padł, rudowłosa dziewczyna osunęła się na kolana, złapała jego miecz i pchnęła nim drugiego mężczyznę. Potem usmarowana krwią i błotem, powiewająca rozpuszczonymi włosami wstała i rzuciła się między walczących.
Pośród chaosu bitwy Asha w pewnej chwili straciła kontakt z Qarlem, a także z Trisem i całą resztą. Zgubiła też sztylet i wszystkie toporki. Został jej tylko krótki miecz o szerokiej, grubej klindze, przypominający rzeźnicki tasak. Ręka ją bolała, w ustach czuła smak krwi, a nogi pod nią drżały. Między drzewami przedostawały się pierwsze snopy bladego światła jutrzenki. Już jest dzień? Jak długo walczymy?
Jej ostatnim przeciwnikiem był topornik, potężnie zbudowany mężczyzna, łysy i brodaty, odziany w połataną, zardzewiałą kolczą koszulę, z pewnością oznaczającą, że jest wodzem albo klanowym wielkim wojownikiem. Nie był zadowolony, gdy zobaczył, że walczy z kobietą.
– Pizda! – ryczał przy każdym uderzeniu. – Pizda! Pizda!
Asha chciała mu odpowiedzieć, ale miała w gardle tak sucho, że było ją stać jedynie na stękanie. Uderzenia topora wstrząsały jej tarczą. Kiedy ostrze opadało, drewno pękało, a gdy wyszarpywał broń, ciągnęły się za nią długie jasne drzazgi. Wkrótce zostanie jej tylko naręcze szczap. Cofnęła się, strząsając z ramienia resztki tarczy, a potem cofnęła się znowu, tańcząc w lewo, w prawo i znowu w lewo, by uniknąć ciosów topora.
Wtem uderzyła mocno plecami o drzewo i nie mogła już tańczyć. Wilk wzniósł wysoko topór, by rozpłatać jej głowę na dwoje. Asha spróbowała wymknąć się w prawo, ale jej stopy zaplątały się w korzeniach. Wykręciła ciało, straciła równowagę i topór uderzył ją w skroń. Stal zazgrzytała o stal. Świat wokół niej poczerwieniał, poczerniał i znowu poczerwieniał. Ból przeszył jej nogę niczym błyskawica. Usłyszała dobiegający z oddali głos człowieka z północy.
– Ty cholerna pizdo – warknął, unosząc topór do śmiertelnego ciosu.
Zabrzmiała trąba.
Coś tu jest nie tak – pomyślała Asha. W podmorskich komnatach Utopionego Boga nie ma trąb. W morskich odmętach merlingi witają swego króla, dmąc w muszle.
Śniły się jej czerwone płonące serca i czarny jeleń w złotym lesie. Z jego poroża buchały płomienie.