TYRION

Śnił mu się pan ojciec i Zawoalowany Lord. We śnie byli jedną i tą samą osobą, a gdy ojciec objął go kamiennymi ramionami i pochylił się, by dać mu szary pocałunek, Tyrion obudził się nagle. W zaschniętych ustach czuł metaliczny smak krwi, a serce tłukło mu jak szalone.

– Martwy karzeł wrócił do nas – odezwał się Haldon.

Tyrion potrząsnął głową, by oczyścić ją z pajęczyny snów. Smutki. Utonąłem w Smutkach.

– Nie jestem martwy.

– To się dopiero okaże. – Półmaester zatrzymał się nad nim. – Kaczko, bądź miłym ptakiem i ugotuj dla naszego małego przyjaciela trochę rosołu. Na pewno kona z głodu.

Tyrion zorientował się, że przebywa na pokładzie „Nieśmiałej Panny”. Leżał pod drapiącym kocem o zapachu octu. Smutki zostały za nami. To był tylko sen, który mnie nawiedził, kiedy tonąłem.

– Dlaczego śmierdzę octem?

– Lemore cię nim wymyła. Niektórzy wierzą, że to zapobiega szarej łuszczycy.

Osobiście raczej w to wątpię, ale nie zawadzi spróbować. To septa usunęła wodę z twoich płuc, jak już Gryf cię wyciągnął. Byłeś zimny jak lód, a wargi miałeś sine. Yandry mówił, że powinniśmy cię wrzucić z powrotem do rzeki, ale chłopak tego zabronił.

Książę. Wspomnienia wróciły nagle; kamienny człowiek wyciągający szare, spękane dłonie, krew sącząca się spomiędzy ich kostek. Był ciężki jak głaz. Pociągnął mnie prosto na dno.

– Gryf mnie wyciągnął? – Na pewno mnie nienawidzi. W przeciwnym razie pozwoliłby mi zginąć. – Jak długo spałem? Gdzie jesteśmy?

– W Selhorys. – Haldon wyjął z rękawa mały nóż. – Masz – powiedział i rzucił go ukradkiem Tyrionowi.

Karzeł wzdrygnął się, gdy nożyk wylądował między jego nogami, wbijając się w pokład. Wyrwał go z desek.

– Co mam z nim zrobić?

– Zdejmij buty, a potem ukłuj się we wszystkie palce i nóg, i rąk.

– To chyba... bolesne.

– Mam nadzieję. Zrób to.

Tyrion zdjął jeden but, a potem drugi, następnie ściągnął rajtuzy i przyjrzał się palcom. Wyglądały tak samo jak zwykle. Dotknął ostrożnie nożem jednego z paluchów.

– Mocniej – zażądał Haldon Półmaester.

– Chcesz, żeby popłynęła mi krew?

– Jeśli będzie trzeba.

– Zrobią mi się strupy na każdym palcu.

– Nie chodzi mi o to, żeby je policzyć. Chcę zobaczyć, jak się krzywisz z bólu. Dopóki ukłucia bolą, jesteś bezpieczny. Dopiero gdy nie poczujesz noża, będziesz miał powody do obaw.

Szara łuszczyca. Tyrion skrzywił się wściekle i dźgnął w drugi palec. Zaklął, gdy na czubku noża pojawiła się kropelka krwi.

– Zabolało. Cieszysz się?

– Tańczę z radości.

– Nogi ci śmierdzą jeszcze gorzej niż mnie, Yollo. – Kaczka przyniósł mu kubek rosołu. – Gryf ostrzegał cię, żebyś nie dotykał kamiennych ludzi.

– Tak, ale zapomniał ostrzec kamiennych ludzi, żeby nie dotykali mnie.

– Kiedy będziesz się kłuł, szukaj plam martwej szarej skóry i początków czernienia paznokci – mówił Haldon. – Jeśli zobaczysz podobne objawy, nie wahaj się. Lepiej stracić palec niż stopę. Lepiej stracić rękę, niż spędzić resztę swych dni, wyjąc na Moście Marzenia. A teraz druga stopa, jeśli łaska. Potem przyjdzie kolej na ręce.

Karzeł przełożył skrzyżowane nogi i zaczął się kłuć w palce drugiej stopy.

– W kutasa też mam się ukłuć?

– Nie zaszkodzi.

– Tobie z pewnością nie. Zresztą właściwie mógłbym go sobie uciąć. I tak nie mam z niego żadnego pożytku.

– Nie krępuj się. Wygarbujemy go, wypchamy, sprzedamy i zarobimy fortunę.

Członek karła ma magiczną moc.

– Od lat powtarzam to kobietom. – Tyrion wbił sztych sztyletu w paluch drugiej stopy. Gdy pojawiła się kropelka krwi, wyssał ją. – Jak długo jeszcze będę musiał się tak dręczyć? Kiedy będziemy pewni, że jestem czysty?

– Szczerze? – zapytał Półmaester. – Nigdy. Wypiłeś połowę rzeki. Całkiem możliwe, że już robisz się szary, zmieniasz się w kamień od środka, poczynając od serca i płuc. W takim przypadku kłucie w palce i kąpiele w occie nic ci nie pomogą. Kiedy skończysz, zjedz trochę rosołu.

Rosół był smaczny, ale Tyrion zauważył, że Półmaester wolał usiąść po drugiej stronie stołu. „Nieśmiała Panna” cumowała przy zwietrzałym nabrzeżu na wschodnim brzegu Rhoyne. Dwa stanowiska dalej z volanteńskiej rzecznej galery wysiadali żołnierze. Pod murem z piaskowca przycupnęły sklepy, stragany i magazyny. Po drugiej stronie widać było wieże i kopuły miasta, lśniące czerwonym blaskiem w świetle zachodzącego słońca.

To nie jest miasto. Selhorys nadal uważano za zwykłe miasteczko, podlegające władzy Starego Volantis. Nie byli w Westeros.

Lemore wyszła na pokład, prowadząc za sobą księcia. Ujrzawszy Tyriona, natychmiast podbiegła, by go uściskać.

– Matka jest łaskawa. Modliliśmy się za ciebie, Hugorze.

A przynajmniej ty się modliłaś.

– Nie mam wam tego za złe.

Młody Gryf przywitał go mniej wylewnie. Książątko było w kiepskim nastroju.

Gniewało się, że musiało zostać na „Nieśmiałej Pannie”, zamiast wyjść na brzeg z Yandrym i Ysillą.

– Chodzi nam o twoje bezpieczeństwo – tłumaczyła Lemore. – Czasy są niespokojne.

– Po drodze ze Smutków do Selhorys trzykrotnie widzieliśmy jeźdźców zmierzających wschodnim brzegiem rzeki – dodał Haldon Półmaester. – To byli Dothrakowie. W pewnej chwili zbliżyli się tak bardzo, że słyszeliśmy dzwoneczki pobrzękujące w ich warkoczach. Nocami widzieliśmy ogniska, palone przez nich pośród wzgórz na wschodzie. Mijaliśmy też okręty, volanteńskie rzeczne galery pełne żołnierzy-niewolników. Najwyraźniej triarchowie obawiają się ataku na Selhorys.

Tyrion szybko zrozumiał dlaczego. Wśród wszystkich nadrzecznych osad tylko Selhorys leżało na wschodnim brzegu Rhoyne, co czyniło je bardziej narażonym na atak władców koni od siostrzanych miasteczek. Niemniej to marny łup. Gdybym był khalem , upozorowałbym atak na Selhorys, zaczekał, aż Volanteńczycy wyślą wojska, by go bronić, a potem zawróciłbym na południe i ruszył, co koń wyskoczy, w stronę samego Volantis.

– Umiem władać mieczem – zapewnił Młody Gryf.

– Nawet najodważniejsi z twych przodków otaczali się Gwardią Królewską, gdy czasy były niebezpieczne.

Lemore zamieniła szaty septy na strój bardziej odpowiedni dla żony albo córki bogatego kupca. Tyrion przyglądał się jej uważnie. Bez większego wysiłku wywęszył prawdę ukrytą za ufarbowanymi na niebiesko włosami Gryfa i Młodego Gryfa, Yandry i Ysilla zapewne byli tymi, za kogo się podawali, nikim więcej, natomiast Kaczka był kimś mniej. Ale Lemore... Kim jest naprawdę? Dlaczego nam towarzyszy? Myślę, że nie dla złota. Kim jest dla niej ten książę? Czy rzeczywiście była kiedyś septą?

Haldon również zauważył, że kobieta zmieniła strój.

– Co mamy sądzić o tej nagłej utracie wiary? – zapytał. – Wolałem cię w szatach septy, Lemore.

– Ja wolałem ją nagą – wtrącił Tyrion.

Obrzuciła go pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

– To dlatego, że masz nikczemną duszę. Szaty septy głośno krzyczą: „Westeros” i mogłyby przyciągnąć niepożądane spojrzenia. – Zwróciła się ku księciu Aegonowi. – Nie tylko ty jeden musisz się ukrywać.

Chłopak nie dał się udobruchać. To idealny książę, ale jeszcze w połowie chłopiec.

Wie bardzo niewiele o świecie i wszystkich jego nieszczęściach.

– Książę Aegonie – odezwał się Tyrion – ponieważ obaj jesteśmy uwięzieni na pokładzie tej łodzi, może zaszczycisz mnie partyjką cyvasse, by wypełnić czymś długie godziny oczekiwania?

Książę zerknął na niego nieufnie.

– Mam już po dziurki w nosie cyvasse.

– Chcesz powiedzieć, że masz po dziurki w nosie przegrywania z karłem?

To ukłuło dumę chłopaka, zgodnie z przewidywaniami Tyriona.

– Przynieś planszę i figury. Tym razem cię zniszczę.

Grali na pokładzie, siedząc ze skrzyżowanymi nogami za kajutą. Młody Gryf ustawił armię w ofensywnym szyku, wysuwając na czoło smoka, słonie i ciężką konnicę. To formacja godna młodzieńca, śmiała, ale głupia. Ryzykuje wszystko dla szybkiego zwycięstwa. Pozwolił, by książę wykonał pierwszy ruch. Haldon stał za nimi, przyglądając się grze.

Gdy chłopak sięgnął po smoka, Tyrion odchrząknął.

– Na twoim miejscu bym tego nie robił. To błąd wprowadzać smoka do akcji zbyt szybko. – Uśmiechnął się niewinnie. – Twój ojciec wiedział, czym grozi nadmierna śmiałość.

– Znałeś mojego prawdziwego ojca?

– No cóż, widziałem go dwa czy trzy razy, ale miałem tylko dziesięć lat, kiedy Robert go zabił, a do tego mój własny ojciec trzymał mnie ukrytego pod skałą. Nie, nie mogę twierdzić, bym znał księcia Rhaegara. Nie tak, jak twój fałszywy ojciec. Lord Connington był jego najbliższym przyjacielem, nieprawdaż?

Młody Gryf odgarnął z oczu niebieski kosmyk.

– Byli razem giermkami w Królewskiej Przystani.

– Nasz lord Connington to z pewnością wierny przyjaciel. Okazał wielką lojalność wobec wnuka króla, który zabrał mu ziemie i tytuły, skazując go na wygnanie. Wielka szkoda. W przeciwnym razie przyjaciel księcia Rhaegara mógłby być pod ręką, gdy mój ojciec złupił Królewską Przystań, i uratowałby drogocennego synka tegoż księcia przed rozbiciem królewskiej czaszki o mur.

Chłopak poczerwieniał.

– To nie byłem ja. Już ci mówiłem. To był syn jakiegoś garbarza znad Szczynowej Wody. Jego matka umarła przy porodzie, a ojciec sprzedał go lordowi Varysowi za dzban złotego arborskiego. Miał też innych synów, a złotego arborskiego nigdy nie kosztował.

Varys dał syna garbarza mojej matce, a mnie zabrał.

– Tak. – Tyrion wykonał ruch słoniami. – A kiedy książę ze Szczynowej Wody już szczęśliwie nie żył, eunuch przemycił cię za morze, do swego przyjaciela, grubego handlarza sera, który ukrył cię na flisackiej łodzi i znalazł wygnanego lorda gotowego podjąć się roli twego ojca. To wzruszająca opowieść i minstrele będą śpiewać wspaniałe pieśni o twojej ucieczce, gdy już zasiądziesz na Żelaznym Tronie... pod warunkiem że nasza piękna Daenerys zgodzi się ciebie poślubić.

– Zgodzi się. Musi.

– Musi? – Tyrion cmoknął. – To nie jest słowo, które królowe lubią słyszeć. Jesteś jej idealnym księciem, zgoda, promiennym, śmiałym i tak urodziwym, że żadna panna nie mogłaby pragnąć lepszego. Ale Daenerys Targaryen nie jest panną. Jest wdową po dothrackim khalu, matką smoków i niszczycielką miast. Aegonem Zdobywcą z cyckami.

Może się nie okazać taka chętna, jak byś tego pragnął.

– Będzie chętna. – W głosie księcia Aegona pobrzmiewał szok. Było oczywiste, że nigdy nie przyszło mu nawet do głowy, iż kandydatka na żonę może go odrzucić. – Nie znasz jej.

Wziął w rękę ciężką konnicę i postawił ją na planszy z głośnym stukiem.

Karzeł wzruszył ramionami.

– Wiem, że spędziła dzieciństwo na wygnaniu, w nędzy, karmiąc się marzeniami i spiskami, uciekała z miasta do miasta, zawsze pełna strachu, nigdy nie czuła się bezpieczna, nie miała przyjaciół poza bratem, który według wszystkich relacji był na wpół obłąkany... bratem, który sprzedał jej dziewictwo Dothrakowi w zamian za obietnicę armii. Wiem, że gdzieś pośród traw wykluły się jej smoki, a ona narodziła się na nowo. Wiem, że jest dumna. Jak mogłoby być inaczej? Cóż poza dumą jej zostało?

Wiem, że jest silna. Jak mogłoby być inaczej? Dothrakowie gardzą słabością. Gdyby Daenerys była słaba, zginęłaby razem z Viserysem. Wiem, że jest wojownicza. Astapor, Yunkai i Meereen najlepiej o tym świadczą. Przebyła stepy i czerwone pustkowia, przeżyła zamachy skrytobójcze, spiski i złowrogie czary, opłakała brata, męża i syna, zdeptała w pył miasta handlarzy niewolników swymi obutymi w zdobne sandałki stopy.

Jak twoim zdaniem zareaguje ta królowa, kiedy zjawisz się z żebraczą miseczką w dłoni i powiesz: „Dzień dobry, ciociu. Jestem twój bratanek Aegon. Wróciłem z grobu. Całe życie ukrywałem się na łodzi flisackiej, ale teraz zmyłem z włosów niebieską farbę i chciałbym dostać smoka, zgoda... aha, i czy wspomniałem o tym, że mam lepsze prawa do Żelaznego Tronu od ciebie?”.

Aegon wykrzywił usta w grymasie furii.

– Nie przyjdę do ciotki jako żebrak, lecz jako kuzyn. Przyprowadzę armię.

– Ale małą. – Proszę, udało się go rozgniewać. Karzeł nie potrafił powstrzymać myśli o Joffreyu. Mam dar do irytowania książąt. – Królowa Daenerys ma wielką, i to nie dzięki tobie.

Tyrion przesunął kuszników.

– Mów sobie, co chcesz. Zostanie moją żoną. Lord Connington się o to postara. Ufam mu, jakbyśmy byli tej samej krwi.

– Może to ty powinieneś zostać błaznem zamiast mnie. Nie ufaj nikomu, mój książę.

Ani swemu maesterowi bez łańcucha, ani fałszywemu ojcu, ani dzielnej Kaczce, pięknej Lemore czy innym twym wspaniałym przyjaciołom, którzy wyhodowali cię z ziarnka fasoli. A nade wszystko nie ufaj handlarzowi sera, Pająkowi i tej małej smoczej królowej, którą zamierzasz poślubić. To prawda, że od całej tej nieufności dostaniesz zgagi i nie będziesz mógł spać po nocach, ale lepsze to niż długi sen, który nie ma końca. – Karzeł przesunął czarnego smoka na drugą stronę łańcucha górskiego. – Ale co ja mogę wiedzieć? Twój fałszywy ojciec jest wielkim lordem, a ja tylko wypaczonym człowieczkiem podobnym do małpy. Niemniej na twoim miejscu postąpiłbym inaczej.

Te słowa przyciągnęły uwagę chłopaka.

– To znaczy jak?

– Na twoim miejscu? Popłynąłbym na zachód, nie na wschód. Wylądowałbym w Dorne i wzniósłbym chorągwie. Siedmiu Królestw nigdy nie będzie łatwiej podbić niż teraz. Na Żelaznym Tronie zasiada chłopiec. Na północy panuje chaos, dorzecze spustoszono, Koniec Burzy i Smocza Skała nadal są w rękach buntownika. Z nadejściem zimy w królestwie nastanie głód. A kto musi sobie radzić z tym wszystkim, kto włada małym królem władającym Siedmioma Królestwami? Ależ moja słodka siostra. Nie został już nikt inny. Mój brat Jaime jest spragniony walki, nie władzy. Uciekał przed każdą szansą objęcia rządów, jaka mu się nadarzyła. Mój stryj Kevan byłby całkiem niezłym regentem, gdyby ktoś mu zaoferował tę pozycję, ale sam nigdy po nią nie sięgnie. Bogowie uczynili go podwładnym, nie przywódcą. – Bogowie i mój pan ojciec.

– Mace Tyrell z chęcią zagarnąłby berło, ale moi kuzyni nie oddadzą mu go dobrowolnie.

A Stannisa wszyscy nienawidzą. Kto więc zostaje? Ależ tylko Cersei. Westeros jest rozdarte i krwawi z licznych ran, nie wątpię też, że moja słodka siostra robi wszystko, by je zamknąć... solą. Cersei jest łagodna jak król Maegor, bezinteresowna jak Aegon Niegodny i mądra jak Obłąkany Aerys. Nigdy nie zapomina zniewagi, prawdziwej czy wyimaginowanej. Ostrożność uważa za tchórzostwo, a krytykę za bunt. Jest też chciwa.

Chciwa władzy, zaszczytów i miłości. Panowanie Tommena wspiera się na licznych sojuszach, które mój pan ojciec budował tak starannie, ale Cersei wkrótce wszystkie zniszczy. Wyląduj i wznieś chorągwie, a ludzie pod nie napłyną. Lordowie wielcy i mali, a także prostaczkowie. Ale nie zwlekaj za długo, książę. Ta chwila nie będzie trwała wiecznie. Fala, która cię teraz unosi, wkrótce opadnie. Upewnij się, że dotrzesz do Westeros, nim moja siostra padnie, a jej miejsce zajmie ktoś bardziej kompetentny.

– Ale bez Daenerys i jej smoków, jak możemy liczyć na zwycięstwo?

– Nie musisz zwyciężyć – zapewnił Tyrion. – Wystarczy, że wzniesiesz chorągwie, zgromadzisz stronników i utrzymasz się aż do chwili, gdy przybędzie Daenerys, by dodać swe siły do twoich.

– Powiedziałeś, że może mnie nie zechcieć.

– Być może przesadziłem. Może ulituje się nad tobą, gdy przybędziesz, by żebrać o jej rękę. – Karzeł wzruszył ramionami. – Chcesz postawić swój tron na kaprys kobiety? Ale jeśli popłyniesz do Westeros... ach, wtedy będziesz buntownikiem, nie żebrakiem.

Śmiałym i nieustraszonym, prawdziwą latoroślą rodu Targaryenów, idącą w ślady Aegona Zdobywcy. Smokiem. Mówiłem ci, że znam naszą małą królową. Niech tylko usłyszy, że zamordowany syn jej brata Rhaegara żyje, że dzielny chłopak ponownie wzniósł w Westeros smoczy sztandar jej przodków, że toczy rozpaczliwą wojnę, by pomścić ojca i odzyskać Żelazny Tron dla dynastii Targaryenów, że ze wszystkich stron otaczają go wrogowie... pomknie do ciebie tak szybko, jak tylko poniosą ją wiatr i woda.

Jesteś ostatni z jej rodu, a ta Matka Smoków, ta Wyzwolicielka z Okowów, nade wszystko pragnie nieść ratunek. Dziewczyna, która utopiła niewolnicze miasta we krwi, bo nie chciała pozwolić, by obcy jej ludzie nosili łańcuchy, raczej nie porzuci syna własnego brata w godzinie niebezpieczeństwa. A gdy dotrze do Westeros i ujrzy cię po raz pierwszy, spotkacie się jako równi sobie, mężczyzna i kobieta, nie królowa i błagalnik. Powiedz, jak mogłaby cię wtedy nie pokochać? – Uśmiechnął się, wziął w rękę smoka i przeleciał nim na drugi koniec planszy. – Mam nadzieję, że Wasza Miłość mi wybaczy. Twój król jest uwięziony. Śmierć za cztery ruchy.

Książę wbił wzrok w planszę.

– Mój smok...

– ...jest za daleko, by cię uratować. Trzeba go było przesunąć na środek.

– Przecież mówiłeś...

– Kłamałem. Nie ufaj nikomu. I zawsze trzymaj smoka pod ręką.

Młody Gryf zerwał się na nogi i przewrócił kopniakiem planszę. Figury poleciały na wszystkie strony, podskakując na deskach pokładu „Nieśmiałej Panny”.

– Pozbieraj je – rozkazał chłopak.

Być może rzeczywiście jest Targaryenem.

– Jak Wasza Miłość sobie życzy.

Tyrion opadł na ręce i kolana, a potem zaczął łazić po pokładzie, zbierając figury.

Gdy Yandry i Ysilla wrócili na „Nieśmiałą Pannę”, zbliżał się już zmierzch. Szedł za nimi tragarz pchający taczkę wyładowaną stertą zapasów: solą i mąką, świeżo ubitym masłem, płatami boczku owiniętymi w płótno oraz workami pomarańczy, jabłek i gruszek. Yandry niósł na ramieniu beczułkę wina, a Ysilla przerzuciła przez swoje szczupaka. Ryba dorównywała długością wzrostowi Tyriona.

Gdy kobieta zobaczyła stojącego na końcu trapu karła, zatrzymała się tak nagle, że Yandry na nią wpadł. Szczupak omal nie wleciał do rzeki, ale Kaczka pomógł jej go uratować. Ysilla łypnęła spode łba na Tyriona i wykonała trzema palcami osobliwy, przypominający pchnięcie nożem gest. Znak chroniący przed złem.

– Daj, pomogę ci nieść tę rybę – zaproponował Kaczce Tyrion.

– Nie – warknęła Ysilla. – Nie zbliżaj się. Nie dotykaj żadnej żywności, poza tą, którą sam jesz.

Karzeł uniósł ręce.

– Wedle rozkazu.

Yandry z głośnym stukiem postawił beczkę na pokładzie.

– Gdzie Gryf? – zapytał Haldona.

– Śpi.

– To go obudź. Przynosimy wieści, które powinien usłyszeć. Wszyscy w Selhorys powtarzają imię królowej. Ponoć nadal przebywa w Meereen i ze wszystkich stron otaczają ją wrogowie. Jeśli wierzyć w to, co mówią ludzie na targowiskach, Stare Volantis wkrótce przyłączy się do wojny przeciwko niej.

Haldon wydął usta.

– Plotkom powtarzanym przez handlarzy ryb nie można ufać. Niemiej sądzę, że Gryf chciałby o tym usłyszeć. Wiesz, gdzie go znaleźć.

Półmaester zszedł pod pokład.

Dziewczyna nawet nie zaczęła podróży na zachód. Z pewnością miała poważne powody. Meereen dzieliło od Volantis półtora tysiąca mil pustyń, gór, bagien i ruin, a także Mantarys, ze swą złowrogą reputacją. Zwą je miastem potworów, ale jeśli wybierze drogę lądową, gdzie indziej zdoła znaleźć żywność i wodę? Podróż morska byłaby szybsza, ale jeśli nie ma statków...

Gdy Gryf w końcu zjawił się na pokładzie, szczupak skwierczał już nad piecykiem, a Ysilla co chwila polewała go sokiem wyciśniętym z cytryny. Najemnik miał na sobie kolczugę i futro z wilków, miękkie skórzane rękawice i ciemne wełniane spodnie. Jeśli nawet zdziwiło go, że Tyrion już się obudził, nie okazał tego w żaden sposób poza zwyczajowo zasępioną miną. Przeszedł z Yandrym na rufę, gdzie zaczęli rozmawiać tak cicho, że karzeł nie mógł nic podsłuchać.

Po pewnym czasie Gryf wezwał skinieniem Haldona.

– Musimy sprawdzić wiarygodność tych pogłosek. Zejdź na ląd i dowiedz się, ile zdołasz. Qavo będzie coś wiedział, jeśli zdołasz go znaleźć. Spróbuj „Pod Flisakiem” i „Pod Pomalowanym Żółwiem”. Znasz też zapewne inne miejsca, gdzie bywa.

– Znam. Zabiorę ze sobą karła. Dwie pary uszu słyszą więcej niż jedna. Wiesz też, że Qavo uwielbia cyvasse.

– Jak sobie życzysz. Wróćcie przed wschodem słońca. Gdybyście z jakichś powodów się spóźnili, odszukajcie Złotą Kompanię.

Słowa godne lorda. Tyrion zachował jednak tę myśl dla siebie.

Haldon wdział płaszcz z kapturem, a Tyrion zamienił błazeński strój domowej roboty na coś szarego i nieprzyciągającego uwagi. Gryf dał obu po sakiewce ze srebrem pochodzącej z kufrów Illyria.

– Dla rozluźnienia języków.

Gdy zeszli na nabrzeże, zmierzch przeszedł już w noc. Niektóre z mijanych przez nich statków wyglądały na opuszczone. Ich trapy uniesiono. Na innych roiło się od uzbrojonych mężczyzn, którzy łypali na nich podejrzliwie. Nad przycupniętymi pod miejskimi murami straganami zapalono pergaminowe latarnie, rzucające na bruk plamy barwnego światła. Tyrion zauważył, że twarz Haldona robi się na zmianę zielona, czerwona albo fioletowa. Przez kakofonię obcych języków przebijała się osobliwa muzyka dobiegająca sprzed nich. Piskliwe tony fletu przy akompaniamencie bębnów. Z tyłu dobiegało ich zaś szczekanie psa.

Na ulicę wyszły kurwy. Rzeczny czy morski, port pozostawał portem. Tam, gdzie byli marynarze, można też było znaleźć dziwki. Czy to właśnie chciał powiedzieć ojciec? Czy kurwy odsyła się nad morze?

W Lannisporcie i Królewskiej Przystani nierządem trudniły się wolne kobiety. Ich siostry z Selhorys były niewolnicami. Świadczyły o tym łzy wytatuowane pod prawymi oczami. Wszystkie są stare jak grzech i dwa razy brzydsze. To prawie wystarczyło, by Tyrionowi się ich odechciało. Czuł na sobie ich spojrzenia, słyszał, jak szepczą do siebie i chichoczą, kryjąc twarze za dłońmi. Można by pomyśleć, że nigdy nie widziały karła.

Przy rzecznej bramie straż pełniła drużyna volanteńskich włóczników. Stalowe pazury sterczące z ich pancernych rękawic lśniły w blasku pochodni. Ich hełmy były tygrysimi maskami, a kryjące się pod nimi twarze zdobiły zielone pręgi namalowane na policzkach. Tyrion wiedział, że żołnierze-niewolnicy z Volantis są straszliwie dumni ze swych tygrysich pasów. Czy pragną wolności? – zadał sobie pytanie. Co by zrobili, gdyby ta młodociana królowa ich nią obdarzyła? Kim są, jeśli nie tygrysami? A kim ja jestem, jeśli nie lwem?

Jeden z tygrysów zauważył karła i powiedział coś, co rozśmieszyło pozostałych. Gdy Tyrion i Haldon doszli do bramy, żołnierz ściągnął pazurzastą osłonę dłoni i przepoconą rękawicę, którą nosił pod spodem, otoczył ręką szyję karła i pogłaskał go mocno po głowie. Tyrion był zbyt zaskoczony, by się sprzeciwiać. Wszystko trwało tylko uderzenie serca.

– Czy miał do tego jakiś powód? – zapytał Półmaestera.

– Mówi, że dotknięcie głowy karła przynosi szczęście – odparł Haldon, wymieniwszy kilka słów z wartownikiem w jego języku.

Tyrion rozciągnął usta w wymuszonym uśmiechu.

– Powiedz mu, że possanie kutasa karła przynosi jeszcze więcej szczęścia.

– Lepiej nie. Tygrysy często miewają ostre zęby.

Inny wartownik przepuścił ich przez bramę, machając niecierpliwie pochodnią.

Haldon Półmaester pierwszy wszedł na teren właściwego Selhorys. Tyrion człapał ostrożnie za nim.

Otworzył się przed nimi wielki plac. Pomimo późnej pory było tu tłoczno i hałaśliwie, paliło się też wiele świateł. Nad drzwiami gospód i domów rozkoszy kołysały się zawieszone na żelaznych łańcuchach lampy, ale tu, za bramami, były one zrobione z barwionego szkła, nie z pergaminu. Na balkonie świątyni stał kapłan w szkarłatnych szatach, wygłaszający kazanie do tłumku, który zgromadził się wokół ogni. Przed gospodą siedzieli wędrowcy grający w cyvasse, pijani żołnierze tłoczyli się pod budynkiem, który z całą pewnością był burdelem, a pod stajnią kobieta okładała razami muła. Obok przejechał dwukołowy wóz zaprzężony w karłowatego białego słonia. To inny świat – pomyślał Tyrion – ale nie aż tak bardzo różny od tego, który znam.

Nad placem dominował biały marmurowy posąg bezgłowego mężczyzny w niewiarygodnie zdobnej zbroi, dosiadającego podobnie przystrojonego rumaka.

– Kto to może być? – zainteresował się Tyrion.

– Triarcha Horonno. Volanteński bohater z czasów Stulecia Krwi. Wybierano go na to stanowisko rokrocznie przez czterdzieści lat, aż wreszcie znudził się wyborami i ogłosił dożywotnim triarchą. Volanteńczycy nie byli zadowoleni. Wkrótce potem skazano go na śmierć. Przywiązano między dwoma słoniami i rozdarto na pół.

– Temu pomnikowi brakuje głowy.

– Horonno był tygrysem. Kiedy słonie zdobyły władzę, ich zwolennicy wpadli w niszczycielski szał. Strącali głowy pomnikom tych, którzy ich zdaniem byli odpowiedzialni za wszystkie te wojny i ofiary. – Półmaester wzruszył ramionami. – To były inne czasy. Chodź, posłuchamy, o czym mówi ten kapłan. Mógłbym przysiąc, że usłyszałem imię Daenerys.

Przecięli plac i dołączyli do wciąż gromadzącego się pod świątynią tłumu. Małego człowieczka ze wszystkich stron otaczali znacznie od niego wyżsi tubylcy i trudno mu było zobaczyć cokolwiek poza ich dupami. Słyszał każde wypowiadane przez kapłana słowo, ale to jeszcze nie znaczy, że był w stanieje pojąć.

– Rozumiesz, co on mówi? – zapytał Haldona w języku powszechnym.

– Rozumiałbym, gdyby nie to, że jakiś karzeł piszczy mi do ucha.

– Ja nie piszczę.

Tyrion założył ręce na piersi i obejrzał się za siebie, przyglądając się twarzom mężczyzn i kobiet, którzy zatrzymali się tu, by posłuchać kapłana. Wszędzie, gdzie spojrzał, widział tatuaże. Niewolnicy. Cztery piąte z nich to niewolnicy.

– Kapłan wzywa Volanteńczyków, żeby ruszyli na wojnę – oznajmił mu Półmaester – ale po słusznej stronie, jako żołnierze Pana Światła, R’hllora, stwórcy słońca i gwiazd, który toczy wieczną wojnę z ciemnością. Mówi, że Nyessos i Malaquo odwrócili się od światła, ich serca spowił cień rzucany przez żółte harpie ze wschodu. Mówi...

– Smoki. Zrozumiałem to słowo. Powiedział „smoki”.

– Tak. Smoki przybyły, by zanieść ją do chwały.

– Ją. Daenerys?

Haldon skinął głową.

– Benerro przysłał wieści z Volantis. Jej nadejście wypełnia starożytne proroctwo.

Zrodziła się z dymu i soli, by odnowić oblicze świata. Jest Azorem Ahai, który powrócił... jej triumf nad ciemnością przyniesie lato, które nigdy się nie skończy... sama śmierć ugnie kolan i ci, którzy zginą za sprawę Daenerys, narodzą się na nowo...

– Czy będę się musiał narodzić drugi raz w tym samym ciele? – zapytał Tyrion. Tłum robił się coraz gęstszy. Ludzie napierali na niego ze wszystkich stron. – Kto to jest Benerro?

Haldon uniósł brwi.

– Wielki kapłan czerwonej świątyni w Volantis. Płomień Prawdy, Światło Mądrości, Pierwszy Sługa Pana Światła, Niewolnik R’hllora.

Jedynym czerwonym kapłanem, którego znał Tyrion, był Thoros z Myr, tęgi, jowialny, zapijaczony hulaka, który pętał się na dworze króla Roberta, żłopiąc jego najlepsze wina i występując w walkach zbiorowych z płonącym mieczem.

– Wolę kapłanów, którzy są grubi, skorumpowani i cyniczni – oznajmił Haldonowi. –

Takich, którzy lubią siedzieć na miękkich, atłasowych poduszkach, zajadać słodycze i chędożyć małych chłopców. To ci, którzy wierzą w swojego boga, powodują kłopoty.

– Niewykluczone, że te kłopoty obrócą się na naszą korzyść. Wiem, gdzie możemy znaleźć odpowiedzi.

Haldon poprowadził Tyriona przez plac, mijając bezgłowego bohatera. Zmierzał do wielkiej, zbudowanej z kamienia gospody. Nad drzwiami wisiała grzebieniasta skorupa jakiegoś ogromnego żółwia, pomalowana na jaskrawe kolory. W środku paliła się bladym blaskiem setka czerwonych świec, przypominających odległe gwiazdy. Pachniało tu pieczonym mięsem i korzeniami, a niewolnica z żółwiem wytatuowanym na policzku nalewała gościom jasnozielone wino.

Półmaester zatrzymał się w drzwiach.

– Tam. Ci dwaj.

We wnęce dwóch mężczyzn siedziało nad rzeźbionym stołem do gry w cyvasse, mrużąc powieki, by wyraźniej widzieć figury w blasku czerwonej świecy. Jeden był wychudzony, miał pożółkłą cerę, rzedniejące czarne włosy i nos jak ostrze miecza. Drugi miał szerokie bary i wydatny brzuch, a kręte loki opadały mu poniżej kołnierza. Żaden nie raczył oderwać spojrzenia od gry aż do chwili, gdy Haldon przyciągnął sobie krzesło i usiadł obok nich.

– Mój karzeł gra w cyvasse lepiej niż wy dwaj razem wzięci – oznajmił półmaester.

Tęższy mężczyzna uniósł wzrok, zerknął z niesmakiem na intruzów i powiedział coś w języku Starego Volantis, za szybko, żeby Tyrion miał szansę go zrozumieć. Chudszy oparł się wygodnie na krześle.

– Czy jest na sprzedaż? – zapytał w języku powszechnym Westeros. – W menażerii triarchy przydałby się karzeł grający w cyvasse.

– Yollo nie jest niewolnikiem.

– Wielka szkoda.

Chudy mężczyzna wykonał ruch onyksowym słoniem.

Jego przeciwnik, dowodzący alabastrową armią, wydął usta na znak dezaprobaty i przesunął ciężką konnicę.

– Błąd – odezwał się Tyrion. Lepiej będzie, jak odegra swą rolę.

– Właśnie – zgodził się chudzielec i odpowiedział własną ciężką konnicą. Nastąpiła seria szybkich ruchów, po której chudy gracz oznajmił z uśmiechem: – Śmierć, mój przyjacielu.

Tęgi mężczyzna łypnął ze złością na planszę, a potem wstał i warknął coś pod nosem we własnym języku. Jego przeciwnik roześmiał się głośno.

– Daj spokój, karzeł nie śmierdzi aż tak bardzo. – Wskazał Tyrionowi wolne krzesło.

– Siadaj mały człowieczku. Połóż srebro na stole, a przekonamy się, jak dobrze opanowałeś grę.

Którą grę? – mógłby zapytać Tyrion. Wdrapał się na krzesło.

– Lepiej gram z pełnym żołądkiem i kielichem wina pod ręką.

Chudzielec odwrócił się i kazał niewolnicy przynieść coś do jedzenia i picia.

– Szlachetny Qavo Nogarys jest urzędnikiem celnym w Selhorys – oznajmił Haldon.

– Nigdy nie zdołałem pokonać go w cyvasse.

Tyrion zrozumiał.

– Może ja będę miał więcej szczęścia.

Otworzył sakiewkę i zaczął układać srebrne monety w stosik obok planszy, aż do chwili, gdy Qavo się uśmiechnął.

– Jakie są wieści z dołu rzeki? – zapytał Haldon, gdy obaj gracze ustawiali figury za zasłoną. – Czy będzie wojna?

Qavo wzruszył ramionami.

– Yunkai’i jej chcą. Każą się zwać Mądrymi Panami. O ich mądrości nie mogę nic powiedzieć, ale nie brak im sprytu. Ich poseł przywiózł nam kufry pełne złota i klejnotów oraz dwustu niewolników, młode dziewczęta i gładkoskórych chłopców, nauczonych sztuki siedmiu westchnień. Słyszałem, że wyprawiane przez nich uczty są niezapomniane, a ich łapówki hojne.

– Yunkijczycy przekupili waszych triarchów?

– Tylko Nyessosa. – Qavo usunął zasłonę i przyjrzał się ustawieniu armii Tyriona. –

Malaquo może być stary i bezzębny, ale nadal pozostaje tygrysem, a Doniphosa nie wybiorą na następną kadencję. Miasto pragnie wojny.

– Dlaczego? – zapytał Tyrion. – Meereen leży wiele mil za morzem. Czym to słodkie dziecko obraziło Stare Volantis?

– Słodkie? – Qavo roześmiał się w głos. – Jeśli choć połowa opowieści docierających z Zatoki Niewolniczej mówi prawdę, to dziecko jest potworem. Powiadają, że królowa jest krwiożercza, a ci, którzy się jej sprzeciwiają, giną powolną śmiercią na palach. Ponoć jest czarodziejką karmiącą swe smoki mięsem noworodków i wiarołomczynią, która drwi z bogów. Łamie rozejmy, grozi posłom i zwraca się przeciwko tym, którzy wiernie jej służyli. Powiadają też, że jej żądzy nie sposób nasycić, że pokłada się z mężczyznami, kobietami, eunuchami, a nawet psami i dziećmi, i biada kochankowi, który nie zdoła jej zadowolić. Oddaje swe ciało mężczyznom, by wziąć w niewole ich dusze.

To świetnie – pomyślał Tyrion. Jeśli odda mi ciało, może sobie wziąć moją małą, skarłowaciałą duszę.

– Powiadają – zauważył Haldon. – A tymi, którzy tak powiadają, są handlarze niewolników, wygnani przez nią z Astaporu i Meereen. To zwyczajne kalumnie.

– Najlepsze kalumnie to te, które zawierają ziarnko prawdy – zasugerował Qavo. –

Niemniej nie sposób zaprzeczyć, na czym polega jej prawdziwy grzech. To aroganckie dziecko postanowiło zniszczyć handel niewolnikami. Ale ten handel nie ogranicza się do Zatoki Niewolniczej. Jest częścią morza wymiany okalającego cały świat, a smocza królowa zmąciła wody. Za Czarnym Murem wielmoże starożytnej krwi nie mogą spać, słysząc jak w ich kuchniach ostrzy się długie noże. Niewolnicy produkują naszą żywność, czyszczą ulice, uczą nasze dzieci. Strzegą naszych murów, wiosłują na galerach i walczą dla nas w bitwach. A teraz, gdy spoglądają na wschód, widzą dobiegający z oddali blask tej młodej królowej, tej wyzwolicielki z okowów. Ludzie z Dawnej Krwi nie mogą tego tolerować. Biedacy również jej nienawidzą. Nawet najnędzniejszy żebrak stoi wyżej od niewolnika, a smocza królowa pragnie go pozbawić tej pociechy.

Tyrion poruszył włócznikami. Qavo odpowiedział lekką konnicą.

– Czerwony kapłan na placu zdaje się sądzić, że Volantis powinno walczyć po stronie srebrnej królowej, nie przeciwko niej – zauważył karzeł, przesuwając kuszników o jedno pole.

– Gdyby czerwoni kapłani byli rozsądni, trzymaliby język za zębami – odparł Qavo Nogarys. – Już doszło do walk między ich zwolennikami a tymi, którzy oddają cześć innym bogom. Tyrady Benerra prędzej czy później ściągną na jego głowę gwałtowny gniew.

– Co to za tyrady? – zainteresował się karzeł, obracając w palcach swoją hałastrę.

Volanteńczyk machnął ręką.

– W Volantis tysiące niewolników i wyzwoleńców co noc zbierają się na placu świątynnym, by słuchać, jak Benerro wrzeszczy o krwawiących gwiazdach i ognistym mieczu, który oczyści świat. Głosi, że Volantis z pewnością spłonie, jeśli triarchowie wystąpią z bronią w ręku przeciwko srebrnej królowej.

– Takie proroctwo nawet ja potrafiłbym wygłosić. Ach, kolacja.

Na półmisku przyniesiono pieczone kozie mięso podawane na plasterkach cebuli.

Było dobrze przyprawione i wonne, przypalone na zewnątrz, a czerwone i soczyste w środku. Tyrion wziął sobie kawałek. Było tak gorące, że poparzył palce, ale takie smaczne, że nie mógł się powstrzymać przed sięgnięciem po drugi kęs. Popił go jasnozielonym volanteńskim trunkiem. Od wieków nie pił nic, co bardziej przypominałoby wino.

– Bardzo smaczne – stwierdził, unosząc swego smoka. – To najpotężniejsza figura w grze – oznajmił, zbijając jednego ze słoni Qava. – A Daenerys Targaryen podobno ma trzy.

– Trzy – przyznał Qavo – ale przeciwko niej rusza trzy razy po trzy tysiące wrogów.

Grazdan mo Eraz nie był jedynym posłem wysłanym z Żółtego Miasta. Gdy Mądrzy Panowie zaatakują Meereen, u ich boku będą walczyć legiony Nowego Ghis. Tolosowie.

Elyrianie. Nawet Dothrakowie.

– Macie Dothraków u własnych bram – zauważył Haldon.

– To khal Pono. – Qavo machnął lekceważąco ręką. – Władcy koni przybywają, dajemy im podarunki i władcy koni odchodzą. – Ponownie przesunął katapultę, wziął w rękę alabastrowego smoka Tyriona i zdjął go z planszy.

Reszta była rzezią, choć karzeł bronił się jeszcze przez kilkanaście ruchów.

– Nadszedł czas na gorzkie łzy – skwitował na koniec Qavo, zgarniając stos monet. –

Jeszcze jedną partyjkę?

– Nie ma potrzeby – odparł Haldon. – Mój karzeł odebrał lekcję skromności. Chyba już pora wracać na łódź.

Gdy wyszli na plac, nocne ognisko nadal płonęło, ale kapłan dawno już sobie poszedł i tłum się rozproszył. Z okien burdelu biło światło świec. Ze środka dobiegł kobiecy śmiech.

– Noc jest jeszcze młoda – zauważył Tyrion. – Qavo mógł nam nie powiedzieć wszystkiego. A kurwy dowiadują się bardzo wiele od mężczyzn, których obsługują.

– Czy aż tak bardzo potrzebujesz kobiety, Yollo?

– Mężczyzna z czasem nudzi się palcami. Potrzebuje innych kochanek. – Może to do Selhorys odsyła się kurwy. Może w środku jest Tysha, z łzami wytatuowanymi na policzku. – O mało się nie utopiłem. Po czymś takim mężczyzna potrzebuje kobiety.

Poza tym, chcę się upewnić, czy kutas nie zmienił mi się w kamień.

Półmaester wybuchnął śmiechem.

– Zaczekam na ciebie w gospodzie przy bramie. Nie zwlekaj tam zbyt długo.

– Och, bez obaw. Większość kobiet woli się mnie pozbyć jak najprędzej.

Burdel wyglądał skromnie w porównaniu z tymi, które karzeł odwiedzał w Lannisporcie i Królewskiej Przystani. Właściciel najwyraźniej nie mówił w żadnym języku poza volanteńskim, rozumiał jednak brzęk srebra. Zaprowadził Tyriona przez łukowate wejście do długiego pokoju wypełnionego zapachem kadzidła. Cztery znudzone niewolnice w różnych stopniach roznegliżowania wylegiwały się na sofach. Dwie sprawiały wrażenie, że widziały już co najmniej czterdzieści dni imienia, najmłodsza zaś wyglądała na piętnaście, góra szesnaście lat. Żadna nie była tak paskudna, jak kurwy, które widział w porcie, lecz nie można też ich było uznać za piękne. Jedna była w wyraźnej ciąży, a druga po prostu gruba i miała w obu sutkach żelazne pierścienie.

Wszystkie cztery miały łzy wytatuowane pod jednym okiem.

– Macie dziewczynę, która zna język Westeros? – zapytał Tyrion. Właściciel popatrzył na niego bez zrozumienia, karzeł powtórzył więc pytanie po valyriańsku. Tym razem mężczyzna najwyraźniej pojął kilka słów i odpowiedział po volanteńsku.

Wszystko, co zrozumiał karzeł, to „zachodząca dziewczyna”. Doszedł do wniosku, że z pewnością znaczy to „dziewczyna z Królestw Zachodzącego Słońca”.

Widział tu tylko jedną i nie była to Tysha. Miała piegowate policzki i mocno kręcone rude loki. Obiecywało to piegi na piersiach i rude włosy również między nogami.

– Może być – stwierdził karzeł. – Chcę też dostać dzban wina. Czerwonego, żeby pasowało do jej włosów. – Kurwa gapiła się na jego beznosą twarz z wyraźną odrazą. –

Mój widok cię obraża, słodziutka? Jestem stworzeniem, które obraża wszystkich. Mój ojciec chętnie by ci to powiedział, gdyby nie fakt, że gnije w grobie.

Pomimo westeroskiego wyglądu dziewczyna nie znała ani słowa w języku powszechnym. Być może jakiś łowca niewolników porwał ją, kiedy była dzieckiem. Jej sypialnia była mała, ale na podłodze leżał myrijski dywan, a materac wypchano pierzem zamiast słomy. Widziałem gorsze miejsca.

– Powiesz mi, jak masz na imię? – zapytał, biorąc z jej rąk kielich wina. – Nie? –

Trunek był mocny, kwaśny i nie wymagał tłumacza. – W takim razie chyba zadowolę się twoją pizdą. – Otarł usta grzbietem dłoni. – Spałaś kiedyś z potworem? To równie dobra chwila, jak każda inna. Ściągaj łachy i kładź się na grzbiecie, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Albo i jeśli masz.

Spojrzała na niego bez zrozumienia. Wyjął dzbanek z jej rąk i uniósł spódnice nad głowę. Pojęła, czego od niej wymaga, choć nie okazała się zbyt entuzjastyczną partnerką.

Tyrion nie miał kobiety od tak dawna, że spuścił się już po trzecim ruchu bioder.

Stoczył się z niej, raczej zawstydzony niż zaspokojony. To był błąd. Cóż za nędznikiem się stałem.

– Czy znasz kobietę imieniem Tysha? – zapytał, przyglądając się, jak jego nasienie skapuje z dziwki na łóżko. Nie odpowiedziała. – A może wiesz, dokąd odsyła się kurwy?

Na to pytanie również nie odpowiedziała. Tyrion zauważył, że jej plecy pokrywa sieć blizn. Ta dziewczyna już właściwie nie żyje. Przed chwilą wyruchałem trupa. Nawet jej oczy były martwe. Nie ma siły choćby mną gardzić.

Potrzebował wina. Mnóstwa wina. Wziął dzbanek w obie ręce i uniósł do ust.

Czerwona struga spłynęła mu do gardła i po podbródku. Trunek skąpy wał mu z brody na posłanie. W blasku świecy wydawał się równie ciemny jak wino, którym otruto Joffreya. Karzeł wypił wszystko i odrzucił pusty dzbanek, a potem pół zlazł, a pół stoczył się na podłogę, szukając rękami nocnika. Nigdzie go nie było. Dopadły go mdłości. Nagle zorientował się, że klęczy i rzyga na dywan. Piękny gruby myrijski dywan, miły w dotyku jak kłamstwa.

Kurwa krzyknęła z przerażenia. Obciążą ją winą – uświadomił sobie zawstydzony Tyrion.

– Utnij mi głowę i zawieź ją do Królewskiej Przystani – poradził jej. – Moja siostra zrobi cię wielką damą i nikt już nigdy cię nie wychłoszcze.

Tych słów również nie zrozumiała, rozsunął więc jej nogi, wlazł między nie i wziął ją po raz drugi. Tyle przynajmniej potrafiła pojąć.

Nie miał już więcej wina ani sił, zebrał więc ubranie dziewczyny i cisnął je pod drzwi.

Pojęła aluzję i uciekła, zostawiając go samego w ciemności. Upiłem się jak świnia – pomyślał, zapadając coraz głębiej w materac. Nie odważył się zamknąć oczu z obawy, że zaśnie. Za zasłoną snów czekały na niego Smutki. Kamienne schody wiodły bez końca w górę, strome, śliskie i zdradzieckie, a gdzieś na szczycie czekał Zawoalowany Lord. Nie chcę się z nim spotkać. Tyrion wciągnął ubranie i wymacał drogę ku wyjściu. Gryf obedrze mnie żywcem ze skóry. Czemu nie miałby tego zrobić? Jeśli jakiś karzeł kiedykolwiek zasłużył na taką karę, to z pewnością ja.

W połowie schodów stracił równowagę. Zdołał jakoś powstrzymać upadek rękami, przeradzając go w niezgrabny, głośny przewrót w bok. Kurwy siedzące na dole uniosły ze zdumieniem wzrok, gdy wylądował u podstawy schodów. Przetoczył się na nogi i ukłonił uprzejmie.

– Po pijanemu jestem zręczniejszy. – Spojrzał na właściciela. – Obawiam się, że zniszczyłem twój dywan. Dziewczyna nie jest niczemu winna. Pozwól, że zapłacę.

Wydobył garść monet i rzucił je mężczyźnie.

– Krasnalu – dobiegł zza jego pleców niski głos.

W kącie pomieszczenia siedział mężczyzna skryty w plamie cienia. Na jego kolanach wierciła się kurwa. Nie widziałem tej dziewczyny. Gdybym ją zauważył, zabrałbym ją na górę zamiast piegowatej. Była młodsza od koleżanek, szczupła i ładna, miała długie srebrne włosy. Na pierwszy rzut oka wyglądała na Lysenkę. Ale mężczyzna, którego kolana zajmowała, pochodził z Siedmiu Królestw. Był muskularny i barczysty, miał co najmniej czterdziestkę, może nawet więcej. Połowę jego głowy zajmowała łysina, ale policzki po podbródek porastała szorstka szczecina, a ręce gęste włosy, sterczące nawet spomiędzy kostek dłoni.

Tyrionowi nie przypadł do gustu wygląd mężczyzny. Jeszcze mniej podobał mu się wielki czarny niedźwiedź naszyty na jego opończę. Wełna. Nosi wełniany strój w tym upale. Któż oprócz rycerza mógłby być tak kurewsko szalony?

Zmusił się, by mu odpowiedzieć.

– Miło jest usłyszeć język powszechny tak daleko do domu, ale obawiam się, że bierzesz mnie za kogoś innego. Nazywam się Hugor Hill. Mogę ci postawić kielich wina, przyjacielu?

– Dość już wypiłem. – Rycerz odepchnął kurwę na bok i wstał. Pas wisiał na kołku obok niego. Zdjął go i wyciągnął miecz. Stal potarła z sykiem o pochwę. Kurwy gapiły się na to zafascynowane, w ich oczach odbijało się światło świec. Właściciel zniknął. – Mam cię, Hugorze.

Tyrion nie miał szans przed nim uciec ani zwyciężyć go w walce. Był pijany i nie mógł nawet go przechytrzyć. Rozpostarł dłonie.

– A co zamierzasz ze mną zrobić?

– Oddać cię królowej – odparł rycerz.

Загрузка...