„Wesoła Akuszerka” zakradła się do Białego Portu z wieczornym przypływem. Jej połatany żagiel łopotał przy każdym powiewie.
To była stara koga, a nawet w latach młodości nikt nigdy nie zwał jej ładną. Jej galion przedstawiał roześmianą kobietę trzymającą niemowlę za stopy, ale policzki położnej i pupa dziecka były pełne wygryzionych przez robaki dziur. Kadłub pokrywały niezliczone warstwy brudnobrązowej farby, a żagle były szare i wystrzępione. To nie był statek przyciągający spojrzenia, chyba żeby ktoś się zdumiewał, jakim cudem utrzymuje się na powierzchni. Co więcej, „Wesołą Akuszerkę” dobrze tu znano. Statek od lat przewoził tanie towary między Białym Portem a Sisterton.
Nie takiego końca podróży spodziewał się Davos Seaworth, gdy wyruszał w rejs z Sallą i jego flotą. Wszystko wydawało się wtedy prostsze. Kruki nie przyniosły królowi Stannisowi hołdu Białego Portu, Jego Miłość wyśle więc posła, by osobiście porozmawiał z lordem Manderlym. To będzie pokaz siły. Davos przybędzie na pokładzie galeasy Salli, „Valyrianina”, a reszta lyseńskiej floty będzie czekała z tyłu. Kadłuby wszystkich statków pomalowano w paski: czarne i żółte, różowe i niebieskie, zielone i białe, fioletowe i złote.
Lyseńczycy uwielbiali jaskrawe kolory, a Salladhor Saan był najbarwniejszy z nich wszystkich. Salladhor Wspaniały – pomyślał Davos. Ale sztormy położyły temu kres.
Będzie musiał zakraść się do miasta niepostrzeżenie, jak mógłby to zrobić dwadzieścia lat temu. Dopóki się nie dowie, jak stoją tu sprawy, rozsądniej będzie występować jako prosty marynarz, nie lord.
Przed nimi, na wschodnim brzegu, gdzie Biały Nóż wpadał do zatoki, wznosiły się mury miasta zbudowane z bielonych kamieni. Część fortyfikacji wzmocniono, odkąd Davos był tu ostatnio przed sześciu laty. Na molu dzielącym wewnętrzny port od zewnętrznego wzniesiono kamienny mur, długi prawie na milę i wysoki na trzydzieści stóp. Co sto jardów umieszczono w nim wieże. Również z Foczej Skały, gdzie przedtem były tylko ruiny, ku niebu wznosił się dym. To może być dobra albo zła wiadomość, zależnie od tego, po której stronie opowie się lord Wyman.
Davos zawsze lubił to miasto. Pierwszy raz przypłynął tu jako chłopiec okrętowy na „Kocim Łbie”. Choć Biały Port był niewielki w porównaniu ze Starym Miastem i Królewską Przystanią, panowały tu porządek i czystość, a szerokie brukowane ulice ułatwiały trafienie do celu. Domy zbudowano z bielonych kamieni, a strome, spadziste dachy pokryto dachówką z szarego łupka. Roro Uhoris, stary zrzędliwy kapitan „Kociego Łba”, utrzymywał, że poznaje wszystkie porty po zapachu. Zapewniał, że miasta są jak kobiety i każde ma własną, niepowtarzalną woń. Stare Miasto miało kwietny zapach, jak wyperfumowana wdowa. Lannisport był mleczarką, pachnącą świeżością i ziemią, o włosach przesyconych dymem. Królewska Przystań cuchnęła jak niemyta kurwa.
Natomiast woń Białego Portu była ostra i słona, lekko zalatująca rybą.
– Tak właśnie powinna pachnieć syrena – stwierdził Roro. – Tu czuje się zapach morza.
I to się nie zmieniło – pomyślał Davos, choć wyczuwał również nutę torfowego dymu, docierającą tu znad Foczej Skały. Nad wejściem do zewnętrznego portu dominował morski kamień, potężne szarozielone wypiętrzenie wznoszące się pięćdziesiąt stóp nad wodę. Jego szczyt zdobiła korona ze zwietrzałych kamieni, pierścieniowy fort Pierwszych Ludzi, który od stuleci stał opustoszały. Teraz jednak go obsadzono. Davos zauważył skorpiony i ogniomioty ukryte za monolitami, a także wyglądających spomiędzy nich kuszników. Na pewno jest tam zimno i wilgotno.
Podczas wszystkich poprzednich wizyt widział foki wygrzewające się na strzaskanych głazach na dole. Ślepy Bękart kazał mu je liczyć, gdy „Koci Łeb” opuszczał port. Roro zapewniał, że im więcej fok zobaczą, tym większe szczęście będzie im sprzyjać podczas rejsu. Teraz nie było tam ani jednej. Przestraszyły się dymu i żołnierzy. Mądrzejszy człowiek uznałby to za ostrzeżenie. Gdybym miał choć krztynę rozsądku, odpłynąłbym z Sallą. Mógł wrócić na południe, do Maryi i synów. Czterech moich synów zginęło w służbie królowi, a piąty jest jego giermkiem. Powinienem mieć prawo nacieszyć się tymi, którzy przeżyli. Minęło już zbyt wiele czasu, odkąd ostatnio ich widziałem.
We Wschodniej Strażnicy czarni bracia powiedzieli mu, że Manderly’owie z Białego Fortu nie darzą miłością Boltonów z Dreadfort. Żelazny Tron wyniósł Roose’a Boltona do godności namiestnika północy, należało więc oczekiwać, że Wyman Manderly opowie się po stronie Stannisa. Biały Port nie zdoła utrzymać się sam. Miasto musi mieć sojusznika, protektora. Lord Wyman potrzebuje króla Stannisa równie mocno, jak Stannis potrzebuje jego. Tak przynajmniej wydawało się Davosowi we Wschodniej Strażnicy.
Wizyta w Sisterton podważyła jednak te nadzieje. Jeśli lord Borrell nie kłamał i Manderly’owie rzeczywiście zamierzali połączyć siły z Boltonami i Freyami... nie, nie będzie o tym myślał. Wkrótce pozna prawdę. Modlił się o to, by się nie okazało, że przybył za późno.
Mur na molu ukrywa wewnętrzny port – uświadomił sobie Davos, gdy „Wesoła Akuszerka” zwinęła żagiel. Zewnętrzny port był większy, ale wewnętrzny oferował lepsze kotwicowisko, jako że z jednej strony osłaniały go miejskie mury, z drugiej zaś potężna bryła Wilczego Barłogu, a obecnie również mur na molu. We Wschodniej Strażnicy Cotter Pyke powiedział Davosowi, że lord Wyman buduje wojenne galery. Za murami mogło się kryć nawet dwadzieścia okrętów, czekających tylko na rozkaz, by wypłynąć na morze.
Za grubymi białymi murami miejskimi widział dumną, jasną sylwetkę Nowego Zamku, zbudowanego na wzgórzu. Dostrzegał też kopułę Śnieżnego Septu, zwieńczoną wysokimi posągami Siedmiu. Wygnani z Reach Manderly’owie przynieśli ze sobą na północ Wiarę. W Białym Porcie był również boży gaj, posępna plątanina korzeni, gałęzi i kamieni ukryta za rozsypującymi się czarnymi murami Wilczego Barłogu, starożytnej fortecy służącej obecnie za więzienie. Większą częścią miasta władali jednak septonowie.
Wszędzie można było zobaczyć trytona rodu Manderlych. Powiewał na wieżach Nowego Zamku, nad Foczą Bramą i na miejskich murach. We Wschodniej Strażnicy ludzie z północy zapewniali, że Biały Port nigdy nie wyrzeknie się wierności Winterfell, ale Davos nigdzie nie widział wilkora Starków. Ale lwów również nie ma. Lord Wyman z pewnością nie klęknął jeszcze przed Tommenem. W przeciwnym razie wywiesiłby jego sztandar.
Na nabrzeżach roiło się od ludzi. Przy targu rybnym cumowała grupa małych łodzi, wyładowujących połów. Davos zauważył też trzy rzeczne łodzie, długie, smukłe i solidnie skonstruowane, zdolne poradzić sobie z szybkimi prądami i kamienistymi odnogami Białego Noża. Najbardziej jednak interesowały go morskie statki. Para karak, brzydkich i odrapanych jak „Wesoła Akuszerka”, handlowa galera „Tancerka Burzy”, kogi „Dzielny Magister” i „Róg Obfitości”, galeasa z Braavos, o charakterystycznym fioletowym kadłubie i żaglach...
...a za nią okręt wojenny.
Jego widok był jak nóż wbity we wszystkie nadzieje Davosa. Kadłub pomalowano na czarno i złoto, a figura dziobowa przedstawiała unoszącego łapę lwa. „Lwia Gwiazda” – głosiły litery namalowane na rufie, a na powiewającej na wietrze chorągwi widniał herb chłopca zasiadającego na Żelaznym Tronie. Przed rokiem cebulowy rycerz nie byłby w stanie odcyfrować napisu, ale maester Pylos nauczył go trochę czytać, jeszcze na Smoczej Skale. Tym razem jednak znajomość liter nie sprawiła mu przyjemności. Podczas rejsu Davos modlił się o to, by galera zaginęła podczas tych samych sztormów, które zdruzgotały flotę Salli, ale bogowie nie okazali się tak łaskawi. Freyowie przybyli do miasta i będzie musiał stawić im czoło.
„Wesoła Położna” zacumowała u końca zwietrzałego drewnianego pirsu w zewnętrznym porcie, daleko od „Lwiej Gwiazdy”. Załoga przywiązała liny do pachołków, a kapitan podszedł niespiesznie do Davosa. Casso Mogat był kundlem z wąskiego morza, dzieckiem kurwy z Sisterton i ibbeńskiego wielorybnika. Liczył sobie tylko pięć stóp wzrostu i był straszliwie owłosiony. Włosy na głowie i zarost zabarwił na ciemnozielony kolor mchu i z tego powodu przypominał pniak drzewa w żółtych butach. Pomimo wyglądu sprawiał wrażenie dobrego żeglarza, choć dla załogi był surowym kapitanem.
– Jak długo cię nie będzie?
– Co najmniej dobę. Być może dłużej.
Davos zdążył się już nauczyć, że lordowie lubią kazać ludziom czekać. Zapewne chcieli w ten sposób zademonstrować władzę oraz wzbudzić lęk.
– „Akuszerka” może się tu zatrzymać na trzy dni. Nie dłużej. Będą na mnie czekać w Sisterton.
– Jeśli wszystko pójdzie dobrze, mogę wrócić już jutro.
– A jeśli pójdzie źle?
Mogę nie wrócić w ogóle.
– Nie będziesz musiał na mnie czekać.
Gdy schodził na ląd, na pokład weszło dwóch celników. Żaden z nich nawet na niego nie spojrzał. Przyszli porozmawiać z kapitanem i sprawdzić zawartość ładowni. Nie obchodzili ich prości marynarze, a niewielu ludzi wyglądało zwyczajniej od Davosa. Był średniego wzrostu, miał chytrą, chłopską twarz ogorzałą od wiatru i słońca, a kasztanową brodę i włosy mocno upstrzyła mu już siwizna. Ubiór również miał prosty: stare buty, brązowe spodnie, niebieska bluza oraz płaszcz z niefarbowanej wełny, spięty drewnianą zapinką. Włożył pokryte plamami soli rękawice, by ukryć palce, przed tak wielu laty skrócone przez Stannisa. Raczej nie przypominał lorda, a tym bardziej królewskiego namiestnika. Tak będzie lepiej, dopóki się nie zorientuje, jak stoją tu sprawy.
Przeszedł przez nabrzeże i rybny targ. „Dzielny Magister” ładował na pokład miód pitny. Na pirsie ustawiono stosy wysokie na cztery beczułki. Za jednym z nich zauważył trzech marynarzy grających w kości. Handlarki ryb zachwalały dzisiejszy połów. Nieco dalej chłopiec wybijał rytm na bębenku i stary, wyleniały niedźwiedź tańczył w kółko, otoczony pierścieniem rzecznych marynarzy. Przy Foczej Bramie straż pełnili dwaj włócznicy z herbami rodu Manderlych na piersi. Pochłonęło ich jednak flirtowanie z portową kurwą i nawet nie zauważyli Davosa. Brama była otwarta, a krata uniesiona.
Były przemytnik wmieszał się w przechodzący pod nią tłum.
Za bramą był brukowany plac z fontanną pośrodku. Z wody wyłaniał się kamienny tryton, wysoki na dwadzieścia stóp od ogona do czubka głowy. Jego kędzierzawa broda zrobiła się zielona i biała od porostów, a jedno z ostrzy trójzębu ułamało się jeszcze przed narodzeniem Davosa. Mimo to posąg nadal wyglądał imponująco. Miejscowi zwali go „Starcem Rybią Stopą”. Plac nosił imię jakiegoś nieżyjącego lorda, ale wszyscy używali określenia „Dziedziniec Rybiej Stopy”.
Dzisiejszego popołudnia było tu gęsto od ludzi. Jakaś kobieta prała bieliznę w fontannie Rybiej Stopy i wieszała ją na trójzębie, żeby wyschła. Pod łukami kolumnady handlowej na klientów czekali skrybowie i wekslarze, a także wędrowny czarodziej, zielarka i bardzo kiepski żongler. Jakiś mężczyzna sprzedawał jabłka z taczki, a kobieta oferowała śledzie z siekaną cebulą. Pod nogami kręciło się pełno kur i dzieci. Potężne drzwi z okutej żelazem dębiny, prowadzące do Starej Mennicy, zawsze były zamknięte, gdy Davos odwiedzał Biały Port, dzisiaj jednak stały otworem. Wypatrzył w środku setki kobiet, dzieci i starców skulonych na rozłożonych na podłodze futrach. Niektórzy nawet palili małe ogniska.
Davos zatrzymał się przy kolumnadzie i kupił jabłko za pół grosika.
– W Starej Mennicy mieszkają jacyś ludzie? – zapytał handlarza.
– Ci, którzy nie mają gdzie się podziać. Przeważnie prostaczkowie znad Białego Noża, a także ludzie Hornwoodów. Bękart Boltona jest na swobodzie i wszyscy chcą się schronić za murami. Nie wiem, co chce zrobić jego lordowska mość z taką masą ludzi.
Większość nie ma nic poza łachmanami na grzbiecie.
Davos poczuł ukłucie winy. Szukają azylu, miasta nietkniętego przez walki, a ja chcę ich wciągnąć w wojnę. Ugryzł jabłko i z tego powodu również poczuł wyrzuty sumienia.
– A co jedzą?
Handlarz wzruszył ramionami.
– Niektórzy żebrzą. Inni kradną. Mnóstwo dziewcząt zeszło na złą drogę, jak zawsze się dzieje, gdy nie mają nic więcej do sprzedania. A każdy chłopak, który ma co najmniej pięć stóp wzrostu, znajdzie miejsce w koszarach jego lordowskiej mości, pod warunkiem że potrafi utrzymać włócznię.
A więc zbiera ludzi. To mogła być dobra wiadomość... albo zła. Jabłko było suche i mączyste, ale Davos zmusił się do odgryzienia kolejnego kęsa.
– Czy lord Wyman ma zamiar połączyć siły z Bękartem?
– Gdy tylko jego lordowska mość przyjdzie tu po jabłka, na pewno go o to zapytam.
– Słyszałem, że jego córka ma wyjść za jakiegoś Freya.
– Wnuczka. Ja też o tym słyszałem, ale jego lordowska mość zapomniał zaprosić mnie na wesele. Hej, skończysz wreszcie to jabłko? Wezmę resztę z powrotem. To dobre nasiona.
Davos rzucił mu ogryzek. Niedobre jabłko, ale warto było zapłacić pół grosika, żeby się dowiedzieć, że Manderły zbiera ludzi. Ruszył wokół placu, mijając dziewczynę sprzedającą kubki świeżego mleka od własnej kozy. Od chwili przybycia do miasta przypominał sobie coraz więcej szczegółów na jego temat. Trójząb Rybiej Stopy wskazywał na zaułek, w którym sprzedawano smażonego dorsza, z wierzchu kruchego i złocistobrązowego, a w środku białego i rozpadającego się na kawałki. Dalej znajdował się nietypowo czysty burdel, w którym marynarz mógł się nacieszyć towarzystwem kobiety bez obaw, że go obrabują albo zabiją. Po drugiej stronie w jednym z budynków, przylegających do murów Wilczego Barłogu jak pąkle do starego kadłuba, znajdował się ongiś browar, w którym produkowano ciemne piwo tak gęste i smaczne, że za jego beczułkę można było dostać w Braavos albo w Porcie Ibbeńskim tyle samo, co za beczułkę złotego arborskiego – pod warunkiem że miejscowi zostawią piwowarowi coś na eksport.
Davos jednak miał ochotę na wino, kwaśne, ciemne i beznadziejne. Przeciął plac i zszedł po schodach do winiarni „Pod Leniwym Węgorzem”, ulokowanej pod magazynem pełnym owczych skór. W czasach gdy był przemytnikiem, tawerna słynęła z najstarszych kurew i najpaskudniejszego wina w Białym Porcie, a także wypełnionych sadłem i chrząstką pasztecików, które w najlepszych dniach były niejadalne, a w najgorszych wręcz trujące. Te atrakcje sprawiały, że większość miejscowych omijała lokal, zostawiając go marynarzom, którzy nie wiedzieli o niczym lepszym. „Pod Leniwym Węgorzem” nigdy nie spotykało się strażników miejskich ani celników.
Niektóre sprawy nigdy się nie zmieniają. „Pod Leniwym Węgorzem” czas się zatrzymał. Beczkowaty sufit pokryły czarne plamy sadzy, podłogę stanowiło ubite klepisko, a w powietrzu unosiła się woń dymu, zepsutego mięsa i starych wymiocin.
Wysokie łojowe świece stojące na stołach dawały więcej dymu niż światła, a wino zamówione przez Davosa wydawało się w półmroku raczej brązowe niż czerwone. Przy drzwiach siedziały cztery zajęte piciem kurwy. Gdy wszedł do środka, jedna z nich obrzuciła go pełnym nadziei spojrzeniem. Cebulowy rycerz potrząsnął głową i kobieta powiedziała towarzyszkom coś, co je rozśmieszyło. Potem już nie zwracały na niego uwagi.
Nie licząc kurew i właściciela, Davos miał lokal tylko dla siebie. Piwnica była wielka, pełna zakamarków i pogrążonych w cieniu nisz, w których człowiek mógł być sam.
Zabrał wino do jednej z nich, usiadł wsparty plecami o ściany i czekał.
Nie minęło wiele czasu, nim zaczął się wpatrywać w ogień na kominku. Kobieta w czerwieni widziała przyszłość w płomieniach, ale Davos Seaworth potrafił w nich dostrzec jedynie przeszłość: płonące okręty, gorejący łańcuch, zielone cienie tańczące na podbrzuszach chmur i posępną Czerwoną Twierdzę górującą nad tym wszystkim. Był prostym człowiekiem, wyniesionym wysoko przez przypadek, wojnę i Stannisa. Nie rozumiał, dlaczego bogowie zabrali czterech chłopaków tak młodych i silnych jak jego synowie, a oszczędzili ich znużonego życiem ojca. W niektóre noce nawiedzała go myśl, że pozostał na świecie po to, by uratować Edrica Storma... ale bękart króla Roberta był już bezpieczny na Stopniach, a Davos nadal żył. Czy bogowie mają dla mnie jeszcze jakieś zadanie? – zastanawiał się. Jeśli tak, Biały Port może mieć z nim coś wspólnego.
Spróbował wina, a potem wylał połowę kubka na klepisko obok swej stopy.
Gdy na dworze zmierzchało, ławy „Pod Leniwym Węgorzem” zaczęli wypełniać marynarze. Davos zamówił drugi kubek wina. Właściciel razem z nim przyniósł mu świecę.
– Chcesz coś do jedzenia? – zapytał. – Mamy paszteciki z mięsem.
– A jakim mięsem?
– Tym samym co zawsze. Jest dobre.
Kurwy parsknęły śmiechem.
– Chciał powiedzieć, że jest szare – odezwała się jedna z nich.
– Zamknij cholerną gębę. Jesz je.
– Mogę zjeść każde gówno. Ale to nie znaczy, że muszę je lubić.
Gdy tylko właściciel się oddalił, Davos zdmuchnął płomień świecy i znowu ukrył się w cieniu. Gdy lało się wino, nawet tak tanie jak tutaj, marynarze stawali się najgorszymi plotkarzami na świecie. Wystarczy, że będzie słuchał.
Większości tego, o czym usłyszał, dowiedział się już w Sisterton, od lorda Godrica albo od gości „Brzucha Wieloryba”. Tywin Lannister nie żył, zamordowany przez swego karłowatego syna. Jego trup śmierdział tak paskudnie, że przez wiele dni nikt nie mógł wejść do Wielkiego Septu Baelora; panią Orlego Gniazda zabił minstrel i rządy w Dolinie sprawował obecnie Littlefinger, ale Spiżowy Yohn Royce poprzysiągł go obalić... Balon Greyjoy również zginął i jego bracia walczyli o Tron z Morskiego Kamienia... Sandor Clegane stał się banitą łupiącym i zabijającym mieszkańców ziem nad Tridentem... Myr, Lys i Tyrosh wdały się w kolejną wojnę... Na wschodzie wybuchło powstanie niewolników.
Inne wieści były bardziej interesujące. W mieście był Robett Glover. Próbował zwołać ludzi, ale bez większego powodzenia. Lord Manderly pozostawał głuchy na jego błagania. Ponoć rzekł mu, że Biały Port jest zmęczony wojną. Niedobrze. Ryswellowie i Dustinowie zaskoczyli żelaznych ludzi nad Rzeką Gorączki i podpalili ich drakkary.
Jeszcze gorzej. A teraz Bękart Boltona zmierzał na południe z Hotherem Umberem, by przyłączyć się do ataku na Fosę Cailin.
– Sam Kurwistrach z trzystoma włócznikami i setką łuczników – zapewnił rzeczny marynarz, który niedawno przypłynął Białym Nożem z ładunkiem skór i drewna. –
Dołączyło do niego trochę Hornwoodów, a także Cerwynów.
Ta wiadomość była najgorsza ze wszystkich.
– Lord Wyman powinien też wysłać trochę ludzi, jeśli wie, co jest dla niego dobre – stwierdził starszy mężczyzna siedzący u końca stołu. – Namiestnikiem północy jest teraz lord Roose i honor wymaga, by Biały Port odpowiedział na jego wezwanie.
– A co Boltonowie mogą wiedzieć o honorze? – zapytał właściciel lokalu, wypełniając kubki brązowym winem.
– Lord Wyman nigdzie nie pojedzie. Jest za gruby i tyle.
– Słyszałem, że choruje. Ponoć cały czas tylko śpi i płacze. Przez większość dni czuje się tak źle, że nie może wstać z łóżka.
– To dlatego, że jest za gruby.
– Grubość czy chudość nie mają tu nic do rzeczy – stwierdził właściciel. – Lwy mają jego syna.
Nikt nie wspominał o królu Stannisie. Wydawało się, że nikt nawet nie słyszał, że Jego Miłość przybył na północ, by pomóc bronić Muru. We Wschodniej Strażnicy mówiono tylko o dzikich, upiorach i olbrzymach, ale tu najwyraźniej nikt nie poświęcał im ani jednej myśli.
Davos pochylił się, wysuwając głowę w światło.
– Myślałem, że Freyowie zabili jego syna – odezwał się. – Tak mówią w Sisterton.
– Zabili ser Wendela – potwierdził właściciel. – Jego kości spoczywają w Śnieżnym Sepcie, ze wszystkich stron otoczone świecami, jeśli chcesz je sobie obejrzeć. Ale ser Wylis nadal pozostaje w niewoli.
Coraz gorzej i gorzej. Wiedział, że lord Wyman miał dwóch synów, ale myślał, że obaj nie żyją. Jeśli Żelazny Tron ma zakładnika... Davos spłodził siedmiu synów i czterech stracił na Czarnym Nurcie. Wiedział, że zrobiłby wszystko, czego zażądaliby bogowie albo ludzie, by uchronić pozostałych trzech. Steffon i Stannis przebywali tysiące mil od okolic, gdzie trwała wojna, i nic im nie groziło, ale Devan został w Czarnym Zamku jako giermek króla. A zwycięstwo lub klęska sprawy tego króla może zależeć od Białego Portu.
Inni goście lokalu rozmawiali teraz o smokach.
– Jesteś cholernym szaleńcem – stwierdził wioślarz z „Tancerki Burzy”. – Żebraczy Król nie żyje już od lat. Jakiś dothracki władca koni uciął mu głowę.
– Tak nam mówią – odparł starszy mężczyzna. – Ale to może być kłamstwo. Zginął na drugim końcu świata, jeśli rzeczywiście nie żyje. Któż może to wiedzieć? Gdyby król pragnął mojej śmierci, może postarałbym się spełnić jego życzenie i udawałbym trupa.
Nikt z nas nie widział jego ciała.
– Ciał Joffreya i Roberta też nigdy nie widziałem – warknął właściciel tawerny. –
Może oni również żyją i mają się świetnie. A może Baelor Błogosławiony tylko sobie drzemał przez te wszystkie lata.
Starszy mężczyzna skrzywił się.
– Książę Viserys nie był jedynym smokiem, prawda? Czy jesteśmy pewni, że zabili syna księcia Rhaegara? To był tylko mały chłopczyk.
– A czy nie było też jakiejś księżniczki? – zapytała kurwa, ta sama, która powiedziała, że mięso jest szare.
– Były dwie – odparł starszy mężczyzna. – Córka Rhaegara i jego siostra.
– Daena – stwierdził rzeczny marynarz. – To była ta siostra. Daena ze Smoczej Skały.
A może Daera?
– Daena to była żona starego króla Baelora – sprzeciwił się wioślarz. – Wiosłowałem kiedyś na statku nazwanym na jej cześć. „Księżna Daena”.
– Gdyby była żoną króla, byłaby królową.
– Baelor nigdy nie miał królowej. Był święty.
– Ale to nie znaczy, że nie ożenił się z siostrą – wyjaśniła kurwa. – Po prostu nigdy z nią nie spał i tyle. Kiedy zrobili go królem, zamknął ją w wieży. I inne siostry też. Miał ich trzy.
– Daenela – rzekł głośno właściciel. – Tak się nazywała. To znaczy, córka Obłąkanego Króla, nie żona cholernego Baelora.
– Daenerys – odezwał się Davos. – Nadano jej imię na cześć Daenerys, która poślubiła księcia Dorne podczas panowania Daerona Drugiego. Nie wiem, co się z nią stało.
– Ja wiem – odparł mężczyzna, który zaczął rozmowę o smokach, braavoski wioślarz w ciemnej wełnianej kurtce. – W Pentos cumowaliśmy obok kupieckiego statku o nazwie „Dziewczyna o Tarninowych Oczach” i piłem ze stewardem jego kapitana. Opowiedział mi historyjkę o dziewczątku, które weszło na pokład w Qarthu i próbowało kupić podróż do Westeros dla siebie i trzech smoków. Miało srebrne włosy i fioletowe oczy. Steward przysięgał, że osobiście zaprowadził ją do kapitana, ale ten nie chciał o tym słyszeć.
Stwierdził, że goździki i szafran lepiej się opłacają, a do tego korzenie nie podpalą ci żagli.
Piwnicę wypełnił śmiech, ale Davos się do niego nie przyłączył. Wiedział, jaki los spotkał „Dziewczynę o Tarninowych Oczach”. Bogowie byli okrutni. Pozwalali człowiekowi opłynąć pół świata, a potem dopuszczali, by ścigał fałszywe światło, gdy był już prawie w domu. Ten kapitan był odważniejszy ode mnie – pomyślał, kierując się ku drzwiom. Jeden rejs na wschód i człowiek mógł żyć jak lord aż po kres swych dni. W młodszym wieku marzył o wypłynięciu w taką wyprawę, ale lata mijały jak ćmy tańczące wokół płomienia i z jakiegoś powodu chwila nigdy nie była odpowiednia. Pewnego dnia
– powiedział sobie – kiedy król Stannis zasiądzie na Żelaznym Tronie i nie będzie już potrzebował cebulowych rycerzy, zabiorę ze sobą Devana. Steffa i Stanny’ego też Jeśli będą już wystarczająco duzi. Zobaczymy te smoki i wszystkie cuda świata.
Płomienie oliwnych lamp oświetlających dziedziniec chwiały się na porywistym wietrze. Po zachodzie słońca zrobiło się zimniej, ale Davos pamiętał Wschodnią Strażnicę, gdzie nocami dął świszczący wicher od Muru, wnikający nawet pod najgrubszy płaszcz i sprawiający, że zamarzała krew w żyłach. W porównaniu z tym Biały Port przypominał ciepłą kąpiel.
Były też inne miejsca, w których mógłby wypełnić uszy: gospoda słynąca z pasztecików z minogiem, piwiarnia, w której pili faktorzy wełniani i celnicy, sala komediantów, gdzie za kilka grosików można było obejrzeć sprośne występy. Davos uznał jednak, że usłyszał już wystarczająco wiele. Przybyłem za późno. Dawny instynkt kazał mu sięgnąć do piersi. Kiedyś nosił tam kości palców w woreczku zawieszonym na rzemieniu. Nie poczuł jednak nic. Stracił amulet w pożarze na Czarnym Nurcie, razem ze statkiem i synami.
Co powinienem teraz uczynić? Otulił się ciaśniej płaszczem. Czy mam wejść na wzgórze i zapukać do bram Nowego Zamku, by błagać nadaremnie? Czy raczej wrócić do Sisterton, a potem popłynąć do Maryi i chłopców? Albo kupić konia, pojechać królewskim traktem i powiedzieć Stannisowi, że w Białym Porcie nie znajdzie przyjaciół ani nadziei?
Królowa Selyse wydała ucztę na cześć Salli i jego kapitanów, nocą przed wypłynięciem w rejs. Zjawił się również Cotter Pyke, razem z wysokimi rangą braćmi z Nocnej Straży. Pozwolono też przyjść księżniczce Shireen. Ser Axell Florent uraczył gości opowieścią o targaryeńskim książątku, które trzymało własną małpę i lubiło przebierać ją w stroje swego zmarłego syna. Od czasu do czasu książę składał w jego imieniu propozycję małżeństwa, ale zaszczyceni w ten sposób lordowie bez wyjątku uprzejmie odmawiali.
– Nawet jeśli przebrać małpę w jedwabie i aksamity, i tak pozostanie małpą – skwitował ser Axell. – Mądrzejszy książę wiedziałby, że nie można zlecać małpie zadań odpowiednich dla człowieka.
Ludzie królowej wybuchnęli śmiechem, a kilku uśmiechnęło się znacząco do Davosa.
Nie jestem małpą – pomyślał cebulowy rycerz. Jestem lordem, tak samo jak ty, i lepszym człowiekiem od ciebie. Niemniej to wspomnienie nadal sprawiało mu ból.
Foczą Bramę zamknięto na noc. Do rana Davos nie będzie mógł wrócić na „Wesołą Położną”. Musi tu zostać na noc. Zerknął na Starca Rybią Stopę z jego złamanym trójzębem. Dotarłem tu przez deszcze, sztormy i katastrofy. Nie odpłynę, nie zrobiwszy tego, po co mnie przysłano, nawet jeśli sprawa wydaje się beznadziejna.
Mógł stracić palce i amulet, ale to jeszcze nie znaczyło, że jest małpą przebraną w aksamity. Był królewskim namiestnikiem.
Schody Zamkowe były właściwie ulicą ze stopniami, szeroką, wyłożoną białymi kamiennymi płytami trasą prowadzącą z nadmorskiego Wilczego Barłogu aż do Nowego Zamku wzniesionego na szczycie wzgórza. Gdy Davos wspinał się w górę, drogę oświetlały mu marmurowe syreny, tulące w ramionach misy wypełnione płonącym wielorybim olejem. Cebulowy rycerz dotarł na górę i obejrzał się za siebie. Sięgał stąd wzrokiem aż do portów. Obu. W wewnętrznym, za murem na molu, było pełno wojennych galer. Davos naliczył dwadzieścia trzy. Lord Wyman był gruby, ale z pewnością nie leniwy.
Bramy Nowego Zamku były zamknięte, ale gdy zakrzyknął głośno, otworzyła się furta i wyszedł z niej strażnik, by zapytać, co go sprowadza. Davos pokazał mu czarno-złotą wstęgę, opatrzoną królewskimi pieczęciami.
– Muszę natychmiast pomówić z lordem Manderlym – oznajmił. – To, co mam do powiedzenia, jest przeznaczone wyłącznie dla jego uszu.