Morze było czarne, a księżyc srebrny, gdy Żelazna Flota rzuciła się na ofiarę.
Zgodnie z przepowiednią czarnego kapłana Moqorra ujrzeli statek w cieśninach między Wyspą Cedrów a pagórkowatymi okolicami Astapora.
— Ghiscarski — zawołał Longwater Pyke z bocianiego gniazda. Victarion Greyjoy stał na kasztelu dziobowym, przyglądając się, jak żagiel galery rośnie. Po chwili widział już jej poruszające się wiosła oraz długi biały kilwater, lśniący w blasku księżyca niczym blizna na powierzchni morza.
To nie jest prawdziwy okręt wojenny — uświadomił sobie Victarion. Wielka galera handlowa.
Będzie cennym łupem.
Skinął na swych kapitanów, rozkazując im rozpocząć pościg. Wtargną na pokład galery i zdobędą ją.
Jej kapitan zauważył już grożące mu niebezpieczeństwo. Zmienił kurs na zachodni, zmierzając ku Wyspie Cedrów. Być może liczył na to, że znajdzie schronienie w jakiejś ukrytej zatoczce albo zwabi ścigających na wyszczerbione skały ciągnące się wzdłuż północno- wschodniego brzegu wyspy. Jego galera była jednak ciężko wyładowana, a żelaźni ludzie mieli wiatr po swojej stronie. „Żałoba” i „Żelazne Zwycięstwo” przecięły mu drogę ucieczki, a szybki „Krogulec” i zwrotny „Tancerz Palców” podążały tuż za nim. Nawet wtedy ghiscarski kapitan nie ściągnął flagi z masztu. Gdy „Lament” podpłynął do galery z lewej burty, łamiąc wszystkie wiosła, oba statki były już tak blisko nawiedzanych ruin Ghozai, że załogi słyszały jazgot małp, witających pierwszy blask jutrzenki ze szczytów rozpadających się piramid.
Galera nazywała się „Ghiscarski Świt”. Tak powiedział jej kapitan, gdy przyprowadzono go do Victariona, zakutego w łańcuchy. Jej macierzystym portem było Nowe Ghis, a wracała tam przez Yunkai, po zawinięciu do Meereen. Mężczyzna nie mówił w żadnym porządnym języku.
Znał tylko gardłowy ghiscarski, pełen warknięć i syków. Victarion Greyjoy nigdy w życiu nie słyszał brzydszej mowy. Moqorro tłumaczył słowa jeńca na język powszechny Westeros. Kapitan oznajmił, że wojnę o Meereen wygrano, smocza królowa nie żyje, a miastem włada obecnie Ghiscarczyk imieniem Hizdak.
Victarion kazał mu wyrwać język za kłamstwo. Moqorro zapewnił go, że Daenerys Targaryen żyje. Jego czerwony bóg R’hllor pokazał mu jej twarz w swych świętych płomieniach. Żelazny kapitan nienawidził kłamstw, rozkazał więc związać Ghiscarczykowi ręce i nogi, a potem wyrzucić go za burtę jako ofiarę dla Utopionego Boga.
— Twój czerwony bóg również otrzyma należną nagrodę — obiecał Moqorrowi — ale morza należą do Utopionego Boga.
— Nie ma innych bogów poza R’hllorem i Innym, którego imienia nie wolno wypowiadać.
Kapłan-czarnoksiężnik miał na sobie strój barwy posępnej czerni, urozmaiconej złotą nicią na kołnierzu, mankietach i obrąbku. Na pokładzie „Żelaznego Zwycięstwa” nie było czerwonej tkaniny, nie uchodziło jednak, by Moqorro nosił pokryte plamami od soli łachmany, które miał na sobie, gdy Nornik wyłowił go z morza. Dlatego Victarion rozkazał Tomowi Tidewoodowi uszyć kapłanowi nowe szaty z tego, co było pod ręką, a nawet oddał na ten cel kilka swoich tunik. Były czarne i złote, jako że herbem rodu Greyjoyów był złoty kraken w czarnym polu, widniejący również na chorągwiach i żaglach ich okrętów. Karmazynowo-szkarłatne stroje czerwonych kapłanów były żelaznym ludziom obce i Victarion liczył na to, że łatwiej zaakceptują Moqorra, jeśli wdzieje barwy Greyjoyów.
Ta nadzieja okazała się płonna. Obleczony w czerń od stóp do głów, kapłan o twarzy wytatuowanej w czerwono-pomarańczowe płomienie wyglądał jeszcze bardziej złowieszczo.
Ludzie omijali go szerokim łukiem, gdy tylko wyszedł na pokład, a do tego spluwali, kiedy padł na nich jego cień. Nawet Nornik, który wyłowił czerwonego kapłana z morza, nalegał, by Victarion oddał Moqorra Utopionemu Bogu.
Czarnoskóry mężczyzna znał jednak te brzegi lepiej niż żelaźni ludzie, wiedział też co nieco o tajemnicach smoków. Wronie Oko ma swoich czarnoksiężników. Czemu miałbym być gorszy?
Jego czarny czarodziej był potężniejszy od trzech sług Eurona razem wziętych, nawet gdyby wrzucić ich do garnka i ugotować z nich zupę. Mokra Czupryna zapewne nie byłby zadowolony, ale Aeron ze swymi pobożnymi skrupułami był daleko stąd.
— „Ghiscarski Świt” to nie jest odpowiednia nazwa dla okrętu Żelaznej Floty — oznajmił Victarion, zaciskając poparzoną dłoń w potężną pięść. — W nagrodę dla ciebie, czarodzieju, nadaję mu nazwę „Gniew Czerwonego Boga”.
Moqorro pochylił głowę.
— Jak każesz, kapitanie.
Żelazna Flota znowu składała się z pięćdziesięciu czterech okrętów.
Następnego dnia spadł na nich nagły szkwał. Moqorro przewidział również i to. Gdy deszcz przesunął się dalej, okazało się, że trzy statki zniknęły. Victarion nie miał pojęcia, czy zatonęły, wpadły na mieliznę, czy po prostu zniosło je z kursu.
— Wiedzą, dokąd płyniemy — oznajmił załodze. — Jeśli mogą się utrzymać na wodzie, znajdą nas.Żelazny kapitan nie miał zamiaru czekać na spóźnialskich. Jego narzeczoną zewsząd otaczali wrogowie. Najpiękniejsza kobieta na świecie pilnie potrzebuje mojego topora.
Co więcej, Moqorro zapewniał, że trzy okręty nie zatonęły. Co noc kapłan-czarnoksiężnik rozpalał ognisko na kasztelu dziobowym „Żelaznego Zwycięstwa”, a potem chodził wokół płomieni, śpiewając modlitwy. W blasku ognia jego czarna skóra lśniła jak gładzony onyks. Były chwile, że Victarion mógłby przysiąc, iż płomienie na twarzy kapłana również tańczą, wyginają się i zlewają ze sobą, zmieniając kolor przy każdym ruchu głowy Moqorra.
— Czarny kapłan przywołuje przeciwko nam demony — poskarżył się jeden z wioślarzy. Kiedy doniesiono o tym Victarionowi, kazał wychłostać winnego, aż plecy spłynęły mu krwią od barków po pośladki. Dlatego, gdy Moqorro rzekł mu: „Twoje zbłąkane owieczki wrócą do trzody u brzegów wyspy zwanej „Yaros”, żelazny kapitan odparł: „Módl się, by tak się stało, kapłanie.
W przeciwnym razie ty następny posmakujesz bicza”.
Morze było niebieskie i zielone, a słońce gorzało na bezchmurnym błękitnym niebie, gdy Żelazna Flota dopadła drugą ofiarę, na wodach położonych na północny zachód od Astaporu.
Tym razem była to myrijska koga o nazwie „Gołębica”, płynąca do Yunkai przez Nowe Ghis.
Wiozła dywany, słodkie zielone wina i myrijskie koronki. Kapitan posiadał myrijskiego dalekowidza, w którym to, co odległe, wydawało się bliskie — dwie soczewki wprawione w serię mosiężnych rur, zręcznie połączonych ze sobą tak, że wsuwały się w siebie, aż dalekowidz robił się krótki jak sztylet. Victarion zagarnął ten skarb dla siebie, kodze zaś nadał nazwę „Dzierzba”.
Załogę postanowił zatrzymać dla okupu. To nie byli niewolnicy ani handlarze niewolników, lecz wolni Myrijczycy, doświadczeni żeglarze. Tacy ludzie byli warci spore sumy. „Gołębica” wypłynęła z Myr, nie przyniosła więc nowych wieści o Meereen ani Daenerys, a tylko stare meldunki o dothrackich jeźdźcach nad Rhoyne, wymaszerowaniu Złotej Kompanii oraz inne informacje, które Victarion już znał.
— Co widzisz? — zapytał po zmierzchu kapitan swego czarnego kapłana, gdy Moqorro stał przy nocnym ognisku. — Co czeka nas jutro? Znowu deszcz?
Victarion czuł w powietrzu zapach ulewy.
— Szare niebo i porywiste wichry — odparł Moqorro. — Nie będzie deszczu. Za nami są tygrysy.
Przed nami czeka twój smok.
Twój smok. To spodobało się Victarionowi.
— Powiedz mi coś, o czym jeszcze nie wiem, kapłanie.
— Kapitan rozkazuje, ja słucham — odparł kapłan. Załoga przezwała go Czarnym Płomieniem.
Twórcą tego przydomka był Steffar Jąkała, który nie potrafił wypowiedzieć imienia „Moqorro”.
Jak by go nie zwano, posiadał moc.
— Linia brzegowa biegnie tu z zachodu na wschód — poinformował Victariona. — W miejscu, gdzie skręci na północ, znajdziesz dwa kolejne zające. Szybkie i wielonożne.
Tak też się stało. Tym razem była to para galer, długich, smukłych i prędkich. Pierwszy zauważył je Ralf Chromy, ale szybko prześcignęły „Niedolę” i „Ostatnią Szansę”, Victarion wysłał więc za nimi swe trzy najszybsze statki: „Żelazne Skrzydło”, „Krogulca” i „Pocałunek Krakena”.
Pościg trwał prawie cały dzień, ale w końcu żelaźni ludzie dokonali abordażu i zdobyli obie galery po krótkiej, ale brutalnej walce. Okazało się, że statki nie przewoziły ładunku. Płynęły do Nowego Ghis po zapasy i broń dla ghiscarskich legionów obozujących pod Meereen... a także po nowych ludzi, mających zastąpić tych, którzy umarli.
— Zabito ich w walce? — zapytał Victarion. Ludzie z galer zaprzeczyli. To były ofiary krwawej dyzenteri . Zwali ją białą klaczą. Podobnie jak kapitan „Ghiscarskiego Świtu”, dowódcy obu galer powtórzyli kłamstwo o śmierci Daenerys Targaryen.
— Przekażcie jej ode mnie całusa w tym piekle, w którym ją znajdziecie — oznajmił Victarion.
Potem zażądał, by dano mu topór i ściął obu głowy. Załogi również skazał na śmierć, oszczędzając tylko przykutych do wioseł niewolników. Osobiście uwolnił ich z łańcuchów i rzekł im, że od tej pory są wolnymi ludźmi i przypadnie im zaszczyt, o jakim marzył każdy chłopak na Żelaznych Wyspach — będą wiosłować dla Żelaznej Floty.
— Smocza królowa uwalnia niewolników i ja również — ogłosił.
Galerom nadał nazwy „Duch” i „Cień”.
— Chcę, żeby wróciły zza grobu i straszyły Yunkijczyków — wytłumaczył nocą smagłej kobiecie, gdy już zażył z nią przyjemności. Stali się sobie bliscy i z każdym dniem ta bliskość rosła. -
Spadniemy na nich jak piorun — zapewnił, szczypiąc ją w pierś. Zastanawiał się, czy tak właśnie czuł się jego brat Aeron, gdy przemawiał do niego Utopiony Bóg. Niemalże słyszał boski głos dobiegający z morskich głębin. Dobrze mi się przysłużysz, mój kapitanie — zdawały się mówić fale. Po to właśnie cię stworzyłem.
Niemniej nakarmi też czerwonego boga ognia, którego czcił Moqorro. Uzdrowiona przez kapłana ręka wyglądała obrzydliwie, od łokcia po koniuszki palców przypominała pieczoną wieprzowinę. Czasami, gdy Victarion zaciskał pięść, skóra pękała i buchał z niej dym, ale ręka była silniejsza niż kiedykolwiek dotąd.
— Są teraz ze mną dwaj bogowie — tłumaczył smagłej kobiecie. — Żaden wróg nie oprze się dwóm bogom.
Potem przetoczył ją na plecy i wziął po raz drugi.
Gdy z lewej burty pojawiły się klify Yaros, okazało się, że trzy zaginione statki czekają tam na nich, zgodnie z obietnicą Moqorra. Victarion w nagrodę dał kapłanowi złoty naszyjnik.
Musiał teraz zdecydować, czy zaryzykuje żeglugę przez cieśninę, czy też okrąży z Żelazną Flotą Yaros. Nadal ciążyło mu wspomnienie Pięknej Wyspy. Stannis Baratheon zaatakował Żelazną Flotę z północy i z południa, gdy byli uwięzieni w kanale między wyspą a lądem stałym, i to była najbardziej druzgocąca porażka Victariona w całej jego karierze. Opływając Yaros, straciłby jednak kilka cennych dni. Yunkai leżało bardzo blisko i ruch w cieśninie zapewne będzie intensywny, nie spodziewał się jednak napotkać yunkijskich okrętów wojennych, dopóki nie zbliżą się do Meereen.
Jak postąpiłby Wronie Oko? Zastanawiał się nad tym przez pewien czas, aż wreszcie dał znak kapitanom.
— Płyniemy przez cieśniny.
Nim Yaros zostało z tyłu, zdobyli jeszcze trzy statki. Wielka galeasa padła ofiarą Nornika i „Żałoby”, a kupiecka galera Manfryda Merlyna z „Latawca”. W ładowniach obu statków było pełno towarów — wina, jedwabiu, korzeni, cennego drewna i jeszcze cenniejszych pachnideł — ale najwartościowszy łup stanowiły one same. Później tego samego dnia „Siedem Czaszek” i „Zguba Poddanego” dopadły rybacki kecz. Stateczek był mały, powolny i obskurny, ledwie wart trudu abordażu. Victarion nie był zadowolony, słysząc, że potrzeba było dwóch jego okrętów, by go doścignąć. Niemniej to dzięki nim dowiedział się o powrocie czarnego smoka.
— Srebrna królowa odleciała — poinformował go szyper kecza. — Jej smok zabrał ją za Morze Dothraków.
— Gdzie jest to morze? — zapytał Victarion. — Przepłynę je z Żelazną Flotą i znajdę królową, gdziekolwiek może przebywać.
Rybak roześmiał się w głos.
— To warto by było zobaczyć. Morze Dothraków porasta trawa, głupcze.
Nie powinien był tego mówić. Żelazny kapitan złapał go za gardło poparzoną dłonią, uniósł nad pokład, oparł o maszt i ścisnął za gardło, aż twarz Yunkijczyka zrobiła się równie czarna jak duszące go palce. Mężczyzna szarpał się i wierzgał jeszcze przez chwilę, bezskutecznie próbując się wyrwać.
— Nikt, kto nazwał Victariona Greyjoya głupcem, nie pozostanie przy życiu, by potem się tym przechwalać.
Otworzył dłoń i bezwładne ciało rybaka spadło na pokład. Longwater Pyke i Tom Tidewood wyrzucili go za reling jako kolejną ofiarę dla Utopionego Boga.
— Wasz Utopiony Bóg to demon — oznajmił mu później Moqorro. — Jest tylko poddanym Innego, mrocznego boga, którego imienia nie wolno wypowiadać.
— Ostrożnie, kapłanie — ostrzegł go Victarion. — Na pokładzie tego okrętu nie brak pobożnych ludzi, którzy wyrwaliby ci język za podobne bluźnierstwa. Twój czerwony bóg otrzyma swą należność. Przysięgam. Moje słowo jest jak żelazo. Zapytaj moich ludzi.
Czarny kapłan pochylił głowę.
— Nie ma potrzeby. Pan Światła pokazał mi, ile jesteś wart, lordzie kapitanie. Co noc oglądam w swych ogniach chwałę, która cię czeka.
Te słowa wielce ucieszyły Victariona Greyjoya. Nocą opowiedział o tym smagłej kobiecie.
— Mój brat Balon był wielkim człowiekiem, ale ja dokonam tego, co jemu się nie udało.
Żelazne Wyspy znowu będą wolne i powrócą dawne zwyczaje. Nawet Dagon nie zdołał tego osiągnąć. — Minęło już prawie sto lat, odkąd Dagon Greyjoy zasiadł na Tronie z Morskiego Kamienia, ale żelaźni ludzie nadal powtarzali opowieści o jego łupieżczych wyprawach i bitwach.
W czasach Dagona Żelazny Tron zajmował stary król, kierujący swe zaropiałe oczy za wąskie morze, gdzie bękarty i wygnańcy planowali bunt. Dlatego lord Dagon pożeglował z Pyke, by uczynić morze zachodzącego słońca swoją własnością. — Złapał lwa za grzywę w jego jaskini i zawiązał w supły ogon wilkora, ale nawet Dagon nie mógł pokonać smoków. Ale ja zdobędę smoczą królową. Będzie dzieliła moje łoże i urodzi mi wielu silnych synów.
Liczebność Żelaznej Floty wzrosła do sześćdziesięciu okrętów.
Na północ od Yaros częściej widzieli obce żagle. Byli już bardzo blisko Yunkai, a między Żółtym Miastem a Meereen przy brzegu z pewnością roiło się od kupieckich statków i przewożących zapasy transportowców. Dlatego Victarion wypłynął z Żelazną Flotą na głębsze wody, skąd nie było widać lądu. Nawet tam napotykali jednak inne statki.
— Nikt nie może uciec, by ostrzec naszych wrogów — rozkazał żelazny kapitan. Tak też się stało.
Morze było zielone, a niebo szare rankiem, gdy „Żałoba”, „Wojownicza Dziewka” i „Żelazne Zwycięstwo” Victariona zdobyły niewolniczą galerę z Yunkai na wodach położonych na północ od Żółtego Miasta. W ładowni znaleźli dwudziestu wyperfumowanych chłopców oraz osiemdziesiąt dziewcząt przeznaczonych do domów rozkoszy w Lys. Załoga nie spodziewała się niebezpieczeństwa tak blisko rodzinnych wód i żelaźni ludzie zdobyli galerę bez wysiłku. Dlatego Victarion nazwał ją „Chętną Panną”.
Handlarzy niewolników kazał stracić, a potem wysłał ludzi pod pokład, by uwolnili wioślarzy.
— Od tej chwili pracujecie dla mnie. Wiosłujcie mocno, a będzie się wam powodziło. -
Dziewczyny podzielił między swych kapitanów. — Lyseńczycy zrobiliby z was kurwy — oznajmił im.
— Ale my was uratowaliśmy. Od tej chwili będziecie musiały służyć tylko jednemu mężczyźnie, zamiast wielu. Te, które zadowolą swych kapitanów, mogą zostać morskimi żonami. To zaszczytna pozycja.
Wyperfumowanych chłopców kazał zakuć w łańcuchy i wrzucić do morza. To były nienaturalne stworzenia i statek pachniał lepiej, odkąd się ich pozbyli.
Victarion wybrał dla siebie siedem najbardziej pociągających dziewczyn. Jedna miała rudozłote włosy i piegi na cyckach. Druga była wygolona na całym ciele. Trzecia miała brązowe oczy i włosy i była nieśmiała jak myszka. Czwarta miała największe cycki, jakie w życiu widział.
Piąta była drobna, miała proste czarne włosy, złocistą skórę i oczy barwy bursztynu. Szósta była biała jak mleko i nosiła złote pierścienie w sutkach oraz w dolnych wargach, siódma zaś była czarna jak inkaust kałamarnicy. Handlarze niewolników z Yunkai nauczyli je sztuki siedmiu westchnień, ale nie o to chodziło Victarionowi. Smagła kobieta wystarczała, by zaspokoić jego pragnienia do chwili, gdy dotrze do Meereen i zdobędzie królową. Nikt nie potrzebował świec, gdy czekało na niego słońce.
Galerze nadał nazwę „Wrzask Handlarza Niewolników”. Stała się sześćdziesiątym pierwszym okrętem Żelaznej Floty.
— Każdy zdobyty statek czyni nas silniejszymi — oznajmił swym żelaznym ludziom. — Ale od tej chwili będzie nam trudniej. Jutro albo pojutrze napotkamy ich okręty wojenne. Zbliżamy się do wód otaczających Meereen, gdzie czekają floty naszych wrogów. Spotkamy tam okręty ze wszystkich trzech Miast Niewolniczych, z Tolos, Elyri i Nowego Ghis, a nawet z Qarthu. — Celowo przemilczał zielone galery z Nowego Volantis, które z pewnością płynęły już przez Zatokę Niewolniczą. — Handlarze niewolników są słabi. Widzieliście, jak przed nami uciekają, słyszeliście, jak piszczą, gdy odbieramy im życie. Każdy z was jest wart dwudziestu takich jak oni, albowiem tylko nas wykuto z żelaza. Pamiętajcie o tym, gdy znowu ujrzymy ich żagle. Nie dawajcie pardonu i nie oczekujcie go. Po cóż nam łaska? Jesteśmy żelaznymi ludźmi i czuwa nad nami dwóch bogów. Zagarniemy ich okręty, obrócimy wniwecz ich nadzieje i wypełnimy ich zatokę krwią. — Jego słowa przywitano gromkim krzykiem. Kapitan odpowiedział krótkim skinieniem głowy. Jego twarz zamarła w złowrogim grymasie. Potem kazał przyprowadzić na pokład siedem wybranych przez siebie dziewcząt, najpiękniejszych ze wszystkich znalezionych na „Chętnej Pannie”. Pocałował każdą w policzek i opowiedział im o zaszczycie, jaki je czeka, choć nie rozumiały jego słów. Później kazał wszystkie załadować na zdobyczny kecz, puścił go luźno na morze i podpalił. — Tym darem z niewinności i piękna oddajemy cześć obu bogom — oznajmił, gdy okręty Żelaznej Floty mijały płonący stateczek. — Niech te dziewczęta narodzą się na nowo w świetle, niesplugawione przez żądze śmiertelników, albo niech zstąpią do podmorskich komnat Utopionego Boga, by ucztować, tańczyć i śmiać się, dopóki morza nie wyschną.
Victarionowi Greyjoyowi wydawało się, że pod koniec, nim płonący kecz pochłonęły fale, krzyki siedmiu ślicznotek przerodziły się w radosną pieśń. Potem nadszedł potężny wicher, który wypełnił ich żagle i poniósł ich na północ, na wschód i wreszcie znowu na północ, w stronę Meereen i jego piramid z wielobarwnych cegieł. Na skrzydłach pieśni mknę ku tobie, Daenerys — pomyślał żelazny kapitan.
Nocą po raz pierwszy wydobył smoczy róg, znaleziony przez Wronie Oko w dymiących ruinach wielkiej Valyri . Był kręty, czarny i połyskliwy, miał sześć stóp długości od końca do końca i założono na niego obręcze z czerwonego złota oraz ciemnej valyriańskiej stali. Piekielny róg Eurona. Victarion przesunął dłonią wzdłuż niego. Róg był ciepły i gładki jak uda smagłej kobiety. Dostrzegał w jego błyszczącej powierzchni wypaczone odbicie własnego lica. W spajających go obręczach wyryto niezwykłe czarnoksięskie znaki. Moqorro zwał je „valyriańskimi hieroglifami”.
Tyle Victarion sam wiedział.
— Ale co one mówią?
— Bardzo wiele. — Czarny kapłan wskazał na jedną ze złotych obręczy. — Tutaj widzimy imię rogu. „Jestem Władcą Smoków”. Słyszałeś kiedyś jego dźwięk?
— Tylko raz. — Jeden z kundli jego brata zadął w róg na wiecu na Starej Wyk. To był prawdziwy potwór, ogromny mężczyzna o wygolonej głowie. Na potężnie umięśnionych ramionach miał obręcze ze złota, gagatu i nefrytu, a na piersi wytatuowano mu wielkiego jastrzębia. — Ten dźwięk... on parzył. Jakby moje kości płonęły i ogień trawił mi ciało od wewnątrz. Te napisy rozżarzyły się do czerwoności, a potem do białości. Ich widok sprawiał ból. Wydawało się, że dźwięk nigdy się nie skończy. Był jak jakiś przeciągły krzyk. Tysiąc krzyków połączonych w jeden.
— A co się stało z człowiekiem, który zadął w róg?
— Umarł. Miał potem pęcherze na ustach. Z ptaka również mu krwawiło. — Kapitan walnął się w pierś. — Mówię o jastrzębiu, miał go tutaj. Każde pióro ociekało krwią. Słyszałem, że w środku miał wszystko upieczone, ale to mogło być tylko gadanie.
— To prawda. — Moqorro obrócił róg w dłoniach, czytając litery na drugiej złotej obręczy. — Tu jest napisane: „Każdy śmiertelnik, który we mnie zadmie, przypłaci to życiem”.
Victarion z goryczą pomyślał o zdradliwości braci. Dary Eurona są zatrute.
— Wronie Oko przysięgał, że ten róg uczyni smoki poddanymi mojej woli. Ale co mi z tego, jeśli ceną będzie śmierć?
— Twój brat nie zadął w róg osobiście. Ty również nie możesz tego uczynić. — Moqorro wskazał na stalową obręcz.
— Tutaj. „Krew za ogień, ogień za krew”. Nieważne, kto dmie w piekielny róg. Smoki przybędą do pana rogu. Musisz nim zawładnąć. To będzie wymagało krwi.