– Jego lordowska mość teraz cię wysłucha, przemytniku.
Rycerz miał na sobie srebrną zbroję z naramiennikami i nagolennikami niellowanymi wzorem przywodzącym na myśl unoszące się w prądzie wodorosty. Hełm, który trzymał pod pachą, ukształtowano na podobieństwo głowy króla merlingów. Jego szczyt zrobiono z macicy perłowej, a sterczący podbródek z gagatu i nefrytu. Posiwiała broda mężczyzny miała kolor zimowego morza.
Davos wstał.
– Czy mogę zapytać, jak się nazywasz, ser?
– Jestem ser Marlon Manderly. – Był o głowę wyższy od Davosa i ze trzy kamienie cięższy. Oczy miał ciemnoszare i przemawiał butnym tonem. – Mam zaszczyt być kuzynem lorda Wymana i dowódcą jego garnizonu. Chodź ze mną.
Davos przybył do Białego Portu jako poseł, ale traktowano go tu jak jeńca.
Przydzielone mu komnaty były przestronne, jasne i porządnie umeblowane, lecz pod drzwiami stali strażnicy. Widział przez okno ulice Białego Portu za murami zamkowymi, ale nie wolno mu było po nich chodzić. Widział również port i zobaczył, jak „Wesoła Akuszerka” odpływa w głąb zatoki. Casso Mogat czekał cztery dni zamiast umówionych trzech. Od tego czasu minęły już dwa tygodnie.
Domowi strażnicy lorda Manderly’ego nosili niebiesko-zielone wełniane płaszcze, a zamiast zwykłych włóczni mieli srebrne trójzęby. Jeden szedł przed Davosem, jeden za nim i dwaj po bokach. Mijali wyblakłe chorągwie, pęknięte tarcze i zardzewiałe miecze – pamiątki po stu starożytnych zwycięstwach – a także około dwudziestu drewnianych figur, popękanych i nadgryzionych przez robaki, z pewnością zdobiących niegdyś dzioby statków.
Wejścia do głównej komnaty strzegły dwa marmurowe trytony, mniejsi kuzyni Rybiej Stopy. Gdy strażnicy otworzyli drzwi, herold uderzył laską o podłogę ze starych desek.
– Ser Davos z rodu Seaworthów – oznajmił dźwięcznym głosem.
Choć Davos już nieraz był w Białym Porcie, nigdy nie postawił nogi w Nowym Zamku, nie wspominając już o Dworze Trytona. Ściany, podłogę i sufit wykonano z desek zręcznie połączonych ze sobą i ozdobiono wizerunkami najprzeróżniejszych morskich stworzeń. Zbliżając się do podwyższenia, Davos stąpał po malowanych podobiznach krabów, małży i rozgwiazd, kryjących się pośród czarnych powykręcanych wodorostów oraz kości utopionych marynarzy. Na ścianach po obu jego stronach blade rekiny krążyły w niebieskozielonej toni, a węgorze i ośmiornice czaiły się wśród skał i zatopionych statków. Między wysokimi łukowatymi oknami pływały ławice śledzi oraz wielkie dorsze. Wyżej, blisko starych sieci rybackich zwisających z krokwi, przedstawiono powierzchnię morza. Po prawej Davos widział wojenną galerę, płynącą spokojnie na tle wschodzącego słońca, po lewej zaś stara sfatygowana koga uciekała przed sztormem. Z jej żagli zostały tylko strzępy. Za podwyższeniem kraken i szary lewiatan zwarły się w boju pod namalowanymi falami.
Davos miał nadzieję porozmawiać z Wymanem Manderlym w cztery oczy, ale okazało się, że w komnacie jest mnóstwo ludzi. Wśród siedzących pod ścianami pięciokrotną przewagę liczebną miały kobiety. Nieliczni mężczyźni, których zauważył, mieli długie siwe brody albo wyglądali na zbyt młodych, żeby się golić. Zjawili się też septonowie oraz święte siostry w białych i szarych szatach. Blisko podwyższenia stało kilkunastu mężczyzn obleczonych w niebieskie i srebrnoszare barwy rodu Freyów. Nawet ślepiec zauważyłby, że wszyscy wyglądają bardzo podobnie. Kilku miało na piersi godło Bliźniaków – dwie wieże połączone mostem.
Davos umiał czytać z ludzkich twarzy na długo przed tym, nim maester Pylos nauczył go czytać słowa napisane na papierze. Ci Freyowie pragną mojej śmierci – uświadomił sobie na pierwszy rzut oka.
W jasnoniebieskich oczach Wymana Manderly’ego również nie wyczytał śladu sympatii. Wyściełany tron jego lordowskiej mości był tak szeroki, że mogłoby na nim siedzieć trzech mężczyzn przeciętnej tuszy. Mimo to Manderly ledwie się w nim mieścił.
Jego lordowska mość oklapł na swym stolcu, ramiona mu opadały, nogi rozstawiał szeroko, a ręce wspierał na poręczach tronu, jakby nie mógł udźwignąć ich ciężaru.
Bogowie bądźcie łaskawi – pomyślał Davos na widok twarzy lorda Wymana. Wygląda prawie jak trup. Cerę miał bladą, z odcieniem szarości.
Królowie i trupy zawsze wymagają obsługi, jak mówiło stare porzekadło. W przypadku Manderly’ego również było to prawdą. Na lewo od ulokowanego na podwyższeniu tronu stał maester, niemalże dorównujący tuszą lordowi, któremu służył.
Miał różowe policzki, mięsiste usta i głowę pełną złotych loków. Honorowe miejsce na prawo od jego lordowskiej mości zajął ser Marlon. Na wyściełanym stołku u jego stóp przycupnęła tłusta różowolica dama. Za lordem Wymanem stały dwie młodsze kobiety, wyglądające na siostry. Starsza splotła kasztanowe włosy w długi warkocz. Młodsza, najwyżej piętnastoletnia, miała jeszcze dłuższy, ufarbowany na jaskrawozielono.
Nikt nie raczył przedstawić się Davosowi. Pierwszy odezwał się maester.
– Stoisz przed Wymanem Manderlym, lordem Białego Fortu i strażnikiem Białego Noża, Tarczą Wiary, Obrońcą Wydziedziczonych, lordem marszałkiem Manderu i rycerzem Zakonu Zielonej Ręki – oznajmił. – Na Dworze Trytona zwyczaj wymaga, by wasale i błagalnicy klęknęli.
Cebulowy rycerz mógłby ugiąć kolan, ale nie królewski namiestnik. W ten sposób zasugerowałby, że król, któremu służy, stoi niżej od grubego lorda.
– Nie przybyłem tu jako błagalnik – odparł Davos. – Ja również mam sporo tytułów.
Lord Deszczowego Lasu, admirał wąskiego morza, królewski namiestnik.
Tłusta kobieta siedząca na stołku zatoczyła oczami.
– Admirał bez okrętów, namiestnik bez palców, służący królowi bez tronu. Czy to rycerz stoi przed nami, czy odpowiedź na dziecinną zagadkę?
– To wysłannik, dobra córko – odparł lord Wyman – złowróżbna cebula. Stannisowi nie spodobała się odpowiedź, jaką przyniosły mu kruki, przysłał nam więc tego... tego przemytnika. – Skierował na Davosa oczka ledwie widoczne pod zwałami tłuszczu. – Jak sądzę, odwiedzałeś już nasze miasto, by pozbawić nasze kieszenie monet, a nasze stoły żywności? Ciekawe, ile zdołałeś mi ukraść?
Za mało, byś choć raz musiał się obejść bez posiłku.
– Zapłaciłem za przemyt w Końcu Burzy, wasza lordowska mość.
Davos zdjął rękawicę i pokazał lewą dłoń z jej czterema skróconymi palcami.
– Cztery palce za całe życie spędzone na kradzieży? – zapytała siedząca na stołku kobieta. Włosy miała blond, a twarz pyzatą, różową i mięsistą. – Tanio się wykpiłeś, cebulowy rycerzu.
Davos nie zamierzał temu przeczyć.
– Jeśli wasza lordowska mość raczy, chciałbym prosić o audiencję w cztery oczy.
Jego lordowska mość nie raczył.
– Nie mam tajemnic przed swą rodziną ani przed wiernymi lordami i rycerzami.
Wszystko to moi dobrzy przyjaciele.
– Panie – odrzekł Davos – nie chciałbym, żeby moje słowa usłyszeli wrogowie Jego Miłości... albo twoi.
– Stannis może mieć wrogów w tej komnacie, ale ja nie.
– Nawet ludzi, którzy zabili twojego syna? – Davos wskazał palcem. – Ci Freyowie byli wśród gospodarzy Krwawych Godów.
Jeden ze wskazanych podszedł bliżej – wysoki gibki rycerz o twarzy gładko wygolonej, poza wąsami cienkimi jak myrijski sztylet.
– Krwawych Godów winien był Młody Wilk. Zamienił się w bestię na naszych oczach i rozszarpał gardło mojemu kuzynowi Dzwoneczkowi, który był nieszkodliwym półgłówkiem. Zabiłby też mojego pana ojca, gdyby ser Wendel nie osłonił go własnym ciałem.
Lord Wyman usunął mruganiem łzy z oczu.
– Wendel zawsze był dzielnym chłopakiem. Nie zdziwiłem się na wieść, że zginął jak bohater.
Davos zaczerpnął głośno tchu, porażony bezczelnością tego kłamstwa.
– Utrzymujesz, że to Robb Stark zabił Wendela Manderly’ego? – zapytał Freya.
– I wielu innych. Był wśród nich mój własny syn, Tytos, a także mąż mojej córki.
Kiedy Stark zmienił się w wilka, jego ludzie z północy poszli za jego przykładem.
Wszyscy nosili znamię bestii. Wargowie tworzą nowych wargów, zarażając innych przez ukąszenie, wszyscy to dobrze wiedzą. Ja i moi bracia ledwie zdołaliśmy ich powstrzymać, by nie zabili nas wszystkich.
Frey uśmiechał się szyderczo, opowiadając tę historię. Davos miał ochotę wyciąć mu usta nożem.
– Ser, czy mogę zapytać, jak się zwiesz?
– Ser Jared z rodu Freyów.
– Jaredzie z rodu Freyów, nazywam cię kłamcą.
To wyraźnie rozbawiło ser Jareda.
– Niektórzy płaczą, gdy siekają cebulę, ale ja zawsze byłem wolny od tej słabości. –
Wyciągnął miecz z szelestem stali trącej o skórę. – Jeśli rzeczywiście jesteś rycerzem, ser, broń tego oszczerstwa własnym ciałem.
Lord Wyman otworzył nagle oczy.
– Nie pozwolę na przelew krwi na Dworze Trytona. Schowaj stal, ser Jaredzie, bo inaczej będę zmuszony cię prosić, byś nas opuścił.
Frey schował miecz.
– Pod twoim dachem twe słowo jest prawem, wasza lordowska mość... ale zamierzam się policzyć z tym cebulowym lordem, zanim opuści miasto.
– Krew! – zawyła siedząca na stołku kobieta. – Tego właśnie chce od nas ta złowróżbna cebula, panie. Widzisz, jak próbuje wywoływać kłopoty. Odeślij go, błagam.
On łaknie krwi tego ludu, krwi twych dzielnych synów. Odeślij go. Jeśli królowa usłyszy, że udzieliłeś audiencji temu zdrajcy, może zwątpić w naszą lojalność. Może... może...
– Nie dojdzie do tego, dobra córko – zapewnił lord Wyman. – Żelazny Tron nie ma powodu w nas wątpić.
Te słowa nie przypadły do gustu Davosowi, ale nie pokonał tak długiej drogi po to, by trzymać język za zębami.
– Chłopiec siedzący na Żelaznym Tronie to uzurpator – oznajmił. – A ja nie jestem zdrajcą, lecz namiestnikiem Stannisa Baratheona, Pierwszego Tego Imienia, prawowitego króla Westeros.
Gruby maester odchrząknął.
– Stannis Baratheon jest bratem nieżyjącego króla Roberta, niech Ojciec osądzi go sprawiedliwie. Tommen to potomek z ciała Roberta. W takim przypadku prawa sukcesji są jasne. Syn musi mieć pierwszeństwo przed bratem.
– Maester Theomore ma rację – zgodził się lord Wyman. – Jest mądry we wszystkich takich sprawach i zawsze służył mi dobrą radą.
– Prawowity syn ma pierwszeństwo przed bratem – przyznał Davos – ale Tommen zwany Baratheonem jest bękartem, podobnie jak jego brat Joffrey przed nim. Spłodził ich Królobójca, łamiąc wszelkie prawa bogów i ludzi.
– Słowa zdrady płyną z jego ust – odezwał się inny Frey. – Stannis odrąbał mu złodziejskie palce, a ty powinieneś mu uciąć zdradziecki język.
– Lepiej zetnij mu głowę – zasugerował Jared. – Albo każ mu spotkać się ze mną w honorowej walce.
– Co Frey może wiedzieć o honorze? – odciął się Davos.
Czterech Freyów ruszyło ku niemu, ale lord Wyman powstrzymał ich, unosząc rękę.
– Stójcie, przyjaciele. Wysłucham go, zanim... zanim postanowię, co z nim zrobić.
– Czy możesz przedstawić jakiś dowód tego kazirodztwa, ser? – zapytał maester Theomore, splatając na brzuchu miękkie dłonie.
Edric Storm – pomyślał Davos – ale odesłałem go daleko za wąskie morze, by go ocalić przed ogniami Melisandre.
– Masz słowo Stannisa Baratheona na to, że wszystko, co powiedziałem, jest prawdą.
– Słowa to wiatr – odezwała się młoda kobieta stojąca za tronem lorda Wymana, ta z długim kasztanowym warkoczem. – A każda dziewczyna ci powie, że mężczyźni często kłamią, by zdobyć to, czego pragną.
– Niczym niepoparte słowo jakiegoś lorda nie wystarczy za dowód – stwierdził maester Theomore. – Stannis Baratheon nie byłby pierwszym człowiekiem, który skłamał, by zdobyć tron.
Różowolica kobieta wskazała pulchnym palcem na Davosa.
– Hej, ty. Nie chcemy uczestniczyć w żadnej zdradzie. Tu, w Białym Porcie mieszkają dobrzy ludzie. Praworządni i lojalni. Przestań lać truciznę w nasze uszy, bo inaczej mój dobry ojciec odeśle cię do Wilczego Barłogu.
Czym ją obraziłem?
– Czy mogę cię zapytać o imię, pani?
Różowolica kobieta pociągnęła gniewnie nosem, pozwalając, by maester odpowiedział za nią.
– Lady Leona jest żoną syna lorda Wymana, ser Wylisa, który obecnie pozostaje więźniem Lannisterów.
To strach przez nią przemawia. Gdyby Biały Port opowiedział się po stronie Stannisa, jej mąż zapłaciłby za to życiem. Jak mogę prosić lorda Wymana, by skazał własnego syna na śmierć? Co uczyniłbym na jego miejscu, gdyby to Devan był zakładnikiem?
– Panie – rzekł Davos – modlę się o to, by nic złego nie stało się twojemu synowi ani żadnemu człowiekowi z Białego Portu.
– Kolejne kłamstwo – odezwała się lady Leona.
Cebulowy rycerz doszedł do wniosku, że lepiej będzie ją zignorować.
– Kiedy Robb Stark wyruszył zbrojnie przeciwko bękartowi Joffreyowi zwanemu Baratheonem, Biały Port pomaszerował u jego boku. Lord Stark padł, ale jego wojna twa nadal.
– Robb Stark był moim seniorem – odparł lord Wyman. – A kim jest ten Stannis?
Dlaczego zawraca nam głowę? O ile sobie przypominam, nigdy dotąd nie czuł potrzeby odwiedzenia północy. A teraz się zjawił, zbity pies z hełmem w dłoni, błagający o jałmużnę.
– Przybył tu po to, by uratować królestwo, wasza lordowska mość – zapewnił Davos.
– Broni waszych ziem przed żelaznymi ludźmi i dzikimi.
Siedzący obok lorda ser Marlon Manderly prychnął pogardliwie.
– Minęły stulecia, odkąd ostatnio w Białym Porcie widziano dzikich, a żelaźni ludzie nigdy nie niepokoili tego wybrzeża. Czy lord Stannis zamierza nas bronić również przed snarkami i smokami?
Dwór Trytona wypełnił śmiech, ale siedząca u stóp lorda Wymana lady Leona zaczęła łkać.
– Żelaźni ludzie z wysp, dzicy zza Muru... a teraz ten zdradziecki lord ze swymi banitami, buntownikami i czarownikami. – Wskazała palcem na Davosa. – tak jest, słyszeliśmy o waszej czerwonej czarownicy. Ona pragnie, byśmy się odwrócili od Siedmiu i pokłonili demonowi ognia!
Davos nie darzył miłością czerwonej kapłanki, ale nie śmiał pozostawić słów lady Leony bez odpowiedzi.
– Lady Melisandre jest kapłanką czerwonego boga. Królowa Selyse przyjęła jej wiarę i wielu innych razem z nią, ale większość zwolenników Jego Miłości nadal czci Siedmiu.
Ja również.
Modlił się, by nikt mu nie kazał wyjaśniać, co się stało z septem na Smoczej Skale i bożym gajem w Końcu Burzy. Jeśli mnie zapytają, będę musiał im odpowiedzieć.
Stannis nie chciałby, żebym kłamał.
– Siedmiu broni Białego Portu – oznajmiła lady Leona. – Nie boimy się waszej czerwonej królowej ani jej boga. Niech rzuca na nas zaklęcia, jakie tylko zechce.
Modlitwy pobożnych ludzi uchronią nas przed złem.
– Zaiste. – Lord Wyman poklepał lady Leonę po ramieniu.
– Lordzie Davosie, jeśli rzeczywiście jesteś lordem, wiem, czego ode mnie chce twój tak zwany król. Stali, srebra i ugiętych kolan. – Przesunął się na tronie, by wesprzeć się na łokciu. – Nim lord Tywin padł ofiarą morderstwa, ofiarował Białemu Portowi pełne ułaskawienie za poparcie Młodego Wilka. Obiecał, że oddadzą mi syna, gdy zapłacę trzy tysiące smoków okupu i dowiodę swej lojalności ponad wszelką wątpliwość. Roose Bolton, którego mianowano namiestnikiem północy, żąda, bym wyrzekł się pretensji do ziem i zamków lorda Hornwooda, ale przysięga, że moje pozostałe włości pozostaną nietknięte. Walder Frey, jego dobry ojciec, ofiaruje mi jedną ze swych córek za żonę, a także mężów dla córek mojego syna, które stoją za mną. Uważam, że to szczodre warunki, dobra podstawa uczciwego, trwałego pokoju. A ty chciałbyś, żebym nimi wzgardził. Pytam więc, cebulowy rycerzu, co oferuje lord Stannis w zamian za moją wierność?
Wojnę, żal i krzyki palonych na stosie ludzi – mógłby odpowiedzieć Davos.
– Szansę spełnienia obowiązku – rzekł jednak. To była odpowiedź, jakiej udzieliłby Wymanowi Manderly’emu Stannis. Namiestnik powinien przemawiać głosem króla.
Lord Wyman osunął się z powrotem na tron.
– Obowiązku. Rozumiem.
– Biały Port jest za słaby, by mógł się obronić sam. Potrzebujesz Jego Miłości tak samo, jak on potrzebuje ciebie. Razem będziecie mogli pokonać wspólnych wrogów.
– Panie – odezwał się ser Marlon, zakuty w zdobną srebrną zbroję – czy pozwolisz, bym zadał lordowi Davosowi kilka pytań?
– Jak sobie życzysz, kuzynie.
Lord Wyman przymknął oczy.
Ser Marlon zwrócił się w stronę Davosa.
– Powiedz nam, ilu północnych lordów opowiedziało się za Stannisem.
– Arnolf Karstark poprzysiągł przyłączyć się do Jego Miłości.
– Arnolf nie jest prawdziwym lordem, a tylko kasztelanem. Powiedz mi, proszę, iloma zamkami włada w tej chwili lord Stannis.
– Jego Miłość wziął sobie za siedzibę Nocny Fort. Na południu włada Końcem Burzy i Smoczą Skałą.
Maester Theomore odchrząknął.
– Ale nie utrzyma ich długo. Oba zamki mają tylko słabą załogę i wkrótce muszą upaść, a Nocny Fort to złowrogie, posępne ruiny nawiedzane przez duchy.
– A czy możesz nam powiedzieć, ilu ludzi może wystawić lord Stannis? – ciągnął ser Marlon. – Ilu ma rycerzy? Ilu łuczników, wolnych jeźdźców i zbrojnych?
Za mało – pomyślał Davos. Stannis przyprowadził na północ zaledwie tysiąc pięćset ludzi... ale gdyby im to powiedział, jego misja byłaby zgubiona. Szukał odpowiednich słów, lecz nie znalazł żadnych.
– Twoje milczenie jest wystarczającą odpowiedzią, ser. Twój król może nam dać jedynie wrogów. – Ser Marlon spojrzał na swego lordowskiego kuzyna. – Jego lordowska mość pytał cebulowego rycerza, co oferuje nam Stannis. Pozwól, że ja odpowiem. Klęskę i śmierć. Pragnie, byś dosiadł konia zrobionego z powietrza i ruszył do boju z mieczem wykutym z wiatru.
Gruby lord otworzył powoli oczy, jakby ten wysiłek kosztował go niemal zbyt wiele.
– Mój kuzyn jak zwykle mówi do rzeczy. Masz coś jeszcze do powiedzenia, cebulowy rycerzu, czy masz coś jeszcze do powiedzenia, czy też możemy już zakończyć tę komediancką farsę? Znużył mnie widok twej twarzy.
Davosa przeszyło ukłucie rozpaczy. Jego Miłość powinien był wysłać kogoś innego, jakiegoś lorda, rycerza albo maestera. Kogoś, komu język by się nie plątał, gdy przemawia w imieniu króla.
– Śmierć – usłyszał własny głos. – Zaiste, zobaczymy ją. Wasza lordowska mość stracił syna na Krwawych Godach. Ja straciłem czterech na Czarnym Nurcie. A dlaczego? Dlatego, że Lannisterowie zagrabili tron, Pojedź do Królewskiej Przystani i sam przyjrzyj się Tommenowi, jeśli wątpisz w moje słowa. Nawet ślepiec by to zauważył.
Co oferuje ci Stannis? Zemstę. Zemstę za moich i twoich synów, za mężów, ojców i braci was wszystkich. Zemstę za waszego zamordowanego lorda, waszego zamordowanego króla, za zaszlachtowane książęta. Zemstę!
– Tak – odezwał się nagle dziewczęcy głos, słaby i wysoki.
Należał do niedorośniętego dziecka o blond brwiach i długim zielonym warkoczu.
– Zabili lorda Eddarda, lady Catelyn i króla Robba – mówiła dziewczyna. – Był naszym władcą! Był odważny i dobry, a Freyowie go zamordowali. Jeśli lord Stannis chce go pomścić, powinniśmy się do niego przyłączyć.
Manderly przyciągnął ją do siebie.
– Wyllo, za każdym razem, gdy otwierasz usta, mam ochotę odesłać cię do milczących sióstr.
– Powiedziałam tylko...
– Słyszeliśmy, co powiedziałaś – odezwała się starsza dziewczyna, jej siostra. – To dziecinne głupoty. Nie możesz mówić źle o naszych przyjaciołach Freyach. Jeden z nich wkrótce zostanie twoim panem i mężem.
– Nie – sprzeciwiła się dziewczyna, potrząsając głową. – Nie zrobię tego. Nigdy. Oni zabili króla.
Lord Wyman poczerwieniał.
– Zrobisz to. Gdy nadejdzie wyznaczony dzień, wypowiesz słowa małżeńskiej przysięgi albo dołączysz do milczących sióstr i nic już nigdy nie powiesz.
Biedna dziewczyna była przerażona.
– Dziadku, proszę...
– Cicho, dziecko – odezwała się lady Leona. – Słyszałaś, co powiedział twój pan dziadek. Cicho! Nic nie wiesz.
– Wiem o obietnicy – upierała się dziewczyna. – Maesterze Theomore, powiedz im!
Tysiąc lat przed podbojem złożono obietnicę i w Wilczym Barłogu wypowiedziano przysięgi, przed starymi i nowymi bogami. Gdy byliśmy w rozpaczliwym położeniu i nie mieliśmy przyjaciół, gdy wygnano nas z domów i musieliśmy bać się o życie, wilki przyjęły nas, wykarmiły i obroniły przed wrogami. To miasto wybudowano na ziemiach, które od nich otrzymaliśmy. W zamian przysięgliśmy, że zawsze będziemy ich ludźmi.
Ludźmi Starków!
Maester dotknął łańcucha, który nosił na szyi.
– To prawda, złożyliśmy solenne przysięgi Starkom z Winterfell. Ale Winterfell padło, a ród Starków wygasł.
– Dlatego, że wszystkich zabili!
– Lordzie Wymanie, czy mogę? – odezwał się inny Frey.
Wyman Manderly skinął głową.
– Zawsze z przyjemnością słuchamy twych szlachetnych rad, Rhaegarze.
Rhaegar Frey odwdzięczył się za komplement ukłonem. Zbliżał się do trzydziestki, miał lekko przygarbione ramiona i wydatny brzuszek. Wdział kosztowny wams z delikatnej szarej wełny, obszyty srebrnogłowiem. Płaszcz, również uszyty ze srebrnogłowiu, spiął pod szyją broszę w kształcie dwóch wież.
– Lady Wyllo – rzekł dziewczynie z zielonym warkoczem – lojalność jest cnotą. Mam nadzieję, że będziesz równie lojalna wobec Małego Waldera, gdy już połączy was węzeł małżeński. Jeśli zaś chodzi o Starków, ich ród wygasł tylko w linii męskiej. Synowie lorda Eddarda zginęli, ale jego córki żyją. Młodsza jedzie właśnie na północ, by poślubić dzielnego Ramsaya Boltona.
– Ramsaya Snowa – odcięła się Wylla Manderly.
– Jak sobie życzysz. Pod takim czy innym nazwiskiem, wkrótce poślubi Aryę Stark.
Jeśli pragniesz dochować waszej obietnicy, powinnaś poprzysiąc mu wierność, albowiem będzie waszym lordem z Winterfell.
– Nigdy nie będzie moim lordem! Zmusił lady Hornwood do małżeństwa, a potem zamknął ją w lochu, gdzie z głodu zjadła własne palce!
Przez Dwór Trytona przebiegł szmer zgody.
– Dziewczyna mówi prawdę! – odezwał się tęgi mężczyzna w biało-fioletowym płaszczu, spiętym parą skrzyżowanych kluczy z brązu. – Roose Bolton jest zimny i podstępny, tak jest, ale można się z nim dogadać. Wszyscy widzieliśmy gorszych. Ale ten jego bękart... powiadają, że to potwór, szalony i okrutny.
– Powiadają? – Rhaegar Frey uśmiechnął się drwiąco pod jedwabistą brodą. – Jego wrogowie tak powiadają, zaiste... ale to Młody Wilk był potworem. Miał w sobie więcej z bestii niż z chłopca, wypełniała go pycha i żądza krwi. Był też wiarołomcą, o czym mój pan dziadek przekonał się ku swemu smutkowi. – Rozpostarł dłonie. – Nie winię Białego Portu o to, że go poparliście. Mój dziadek popełnił ten sam fatalny błąd. We wszystkich bitwach Młodego Wilka, Biały Port i Bliźniaki walczyły bok u boku pod jego chorągwiami. Robb Stark zdradził nas wszystkich. Zostawił północ na okrutną łaskę żelaznych ludzi, by wykroić dla siebie piękniejsze królestwo nad brzegami Tridentu. A potem porzucił też lordów dorzecza, którzy zaryzykowali dla niego bardzo wiele, i złamał umowę małżeńską zawartą z moim dziadkiem, by poślubić pierwszą zachodnią dziewkę, która wpadła mu w oko. Młody Wilk? Był wściekłym psem i zginął jak pies.
W Dworze Trytona zapadła cisza. Davos czuł unoszący się w powietrzu chłód. Lord Wyman spoglądał na Rhaegara jak na karalucha wymagającego zgniecenia twardym obcasem. Ale nagle skinął głową z takim rozmachem, że jego liczne podbródki się zatrzęsły.
– Psem, tak jest. Przyniósł nam tylko żałobę i śmierć. Zaiste był wściekłym psem.
Mów dalej.
Rhaegar Frey spełnił jego wolę.
– Żałobę i śmierć, to prawda... a ten cebulowy lord przyniesie wam więcej tego samego swym gadaniem o zemście. Otwórz oczy, jak zrobił to mój pan dziadek. Wojna pięciu królów już się w zasadzie skończyła. Tommen jest naszym królem, naszym jedynym królem. Musimy mu pomóc uzdrowić rany pozostałe po tym smutnym konflikcie. Jest prawowitym synem Roberta, dziedzicem jelenia i lwa, i w związku z tym Żelazny Tron prawnie mu się należy.
– Mądre i prawdziwe słowa – zgodził się lord Wyman Manderly.
– Nieprawda!
Wylla Manderly tupnęła gniewnie.
– Bądź cicho, okropne dziecko – skarciła ją lady Leona. – Młode dziewczęta powinny być ozdobą dla oczu, nie bólem dla uszu.
Złapała dziewczynę za warkocz i pociągnęła za sobą, nie zważając na jej piski.
Straciłem jedyną przyjaciółkę w tej komnacie – pomyślał Davos.
– Wylla zawsze była krnąbrnym dzieckiem – oznajmiła jej siostra przepraszającym tonem. – Obawiam się, że będzie też nieposłuszną żoną.
Rhaegar wzruszył ramionami.
– Nie wątpię, że małżeństwo złagodzi jej charakter. Stanowcza dłoń i ciche słowo.
– Jeśli to nie poskutkuje, zawsze pozostają milczące siostry. – Lord Wyman przesunął się na tronie. – Jeśli zaś chodzi o ciebie, cebulowy rycerzu, wysłuchałem już wystarczająco wielu słów zdrady, jak na jeden dzień. Chcesz, bym naraził swe miasto dla fałszywego króla i fałszywego boga. Bym poświęcił jedynego żyjącego syna po to, by Stannis Baratheon mógł usadzić pomarszczoną dupę na tronie, do którego nie ma praw.
Nie zrobię tego. Ani dla ciebie, ani dla twojego lorda, ani dla nikogo. – Lord Białego Portu podźwignął się z wysiłkiem tak wielkim, że aż szyja mu poczerwieniała. – Nadal pozostajesz przemytnikiem, ser. Przybyłeś tu po to, by ukraść mi złoto i krew. Pragniesz głowy mojego syna. Myślę, że w związku z tym pozbawię cię twojej. Straże! Pojmijcie tego człowieka!
Nim Davos zdążył choćby pomyśleć o tym, by się poruszyć, otoczyły go srebrne trójzęby.
– Panie – sprzeciwił się. – Jestem posłem.
– Czyżby? Zakradłeś się do mojego miasta jak przemytnik. Oznajmiam, że nie jesteś lordem, rycerzem ani posłem, a tylko złodziejem i szpiegiem, handlarzem kłamstwa i zdrady. Powinienem wyrwać ci język rozżarzonymi szczypcami, a potem wysłać cię do Dreadfort, by cię obdarto ze skóry. Ale Matka jest łaskawa i ja również. – Skinął na ser Marlona. – Kuzynie, odprowadź tę kreaturę do Wilczego Barłogu. Niech mu utną głowę i dłonie. Mają mi je przynieść jeszcze przed kolacją. Nie będę w stanie nic przełknąć, dopóki nie zobaczę głowy tego przemytnika na palu, z cebulą zatkniętą między kłamliwymi zębami.